niedziela, 27 lipca 2014

14: "Ukrywam więcej, niż ci się wydaje!"


~Niall~


Kiedy doszło do mnie, gdzie jestem, poderwałem się na równe nogi. Wściekły podszedłem do Louis'a i popchnąłem go. Dopiero teraz zauważyłem, że krew leje mu się z dolnej wargi, a jego ciało zdobią nowe siniaki.
- Nieźle ci urządził tą buźkę! - warknąłem. - Następnym razem, ja dostąpię tej przyjemności! - kopnąłem jego nogę i skierowałem się do piwnicy.

Sam nie wiem, czemu, ale musiałem ją zobaczyć. Poczuć ją obok siebie. Widzieć, że jest bezpieczna. Sprawić, że się uśmiechnie. To było silniejsze ode mnie.
- Mogę wejść? - zapytałem, kiedy ujrzałem szatynkę leżącą na ziemi.
- I tak wejdziesz, więc po co pytasz?! - mruknęła zła i podniosła się z ziemi. Nawet z fragmentem ręki odciśniętym na twarzy wyglądała pięknie. Tak niewinnie.
"Ona przecież jest niewinna" - w sumie...
- Nic ci nie jest? - zapytałem i usiadłem naprzeciwko.
- Dlaczego o to pytasz? - szepnęła i podciągnęła nogi pod brodę. Spojrzałem w jej oczy. Nic się nie zmieniły. Może były bardziej zmęczone i zrezygnowane, ale wciąż piękne i zielone.
- Naprawdę mnie nie pamiętasz? - szepnąłem zasmucony i wyszedłem.

(...)

"Czego oczekiwałeś?! Zniszczyliście ją! Jej psychikę! Jej życie! Wszystko!" - tak, wiem.
Nie sądziłem, że to aż tak bardzo wpłynie na nią. Na to, jak będzie postrzegała świat. Ludzi!
W końcu każdy ma prawo do posiadania wolności. Do spokojnego wyjścia na ulicę i nie bania się, czy ktoś go dopadnie. Do wiary w lepsze jutro. Do spojrzenia na świat przez pryzmat szczęścia i radości. Ona również na to zasłużyła. A nie wiedzieć czemu, sam pomagam jej to odebrać. Nigdy nie chciałem jej krzywdy. Przysięgałem sobie, że będę ją bronić! Zawsze i wszędzie bez względu na odległość.

Mijały sekundy, mijały minuty, mijały godziny.
Nie mogłem zasnąć. Cały czas w głowie miałem twarz Elizabeth. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Czułem się winny krzywdy, jaka została jej wyrządzona.
- Niall! - do pokoju wpada zdyszany Liam. - Policja przyszła! - krzyczy. - Musimy wiać! - wybiega i odłącza prąd w całym domu. Czuję, że nie mamy dużo czasu. Zrywam się na równe nogi i wybiegam wyjściem awaryjnym. Kolejna zmiana naszego położenia. Kolejne chwile spędzone w aucie. To, jak kliknąć: "replay" i wrócić do wyznaczonej chwili z naszego życia, którą chcielibyśmy zmienić....








~Elizabeth~

Obudziło mnie głuche i szybkie uderzenie drzwi. Zaspana uniosłam się na łokciach. Wciąż byłam zaspana i nie rozumiałam zbyt wiele z tego co działo się wokół mnie.
Czyjeś silne ręce oplotły mnie w talii i wyniosły z pomieszczenia.
- Co się dzieje? - zapytałam zdziwiona cicho ziewając. Odpowiedziała mi głucha cisza. W całym "więzieniu" było ciemno, ale głośno. Za głośno, jak na czwórkę..., nie..., piątkę porywaczy. Ktoś musiał być w tym domu z nimi, a im się to nie spodobało.
Nie wiem, czemu nie krzyczałam w tamtej chwili. Mogłam wołać o pomoc, ratunek! Ale z drugiej strony nie miałam pewności, czy tym samym nie pogorszę swojej sytuacji. A tego bym nie chciała. Wydaje mi się, że wystarczająco wycierpiałam. Czy słusznie? Chyba nigdy się nie dowiem....
Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Kto mnie niesie i dokąd. Mógł to być ktoś z ich grupy, ale z i moja nadzieja. Policja. Rodzice. Kimkolwiek była ta osoba, niosła ze sobą tak uderzającą otoczkę bezpieczeństwa, że nie sposób było jej nie ufać.
Kiedy doszło do mnie, gdzie jestem..., zaczęłam się wyrywać, lecz nie było to takie proste. Jedyne, czego się domyśliłam,  to tego, że był to mężczyzna. Woń jego, zapewne drogich perfum unosiła się w powietrzu i zaglądała do każdego zakamarka. Poczułam, że swoją nędzną próbą ucieczki, tylko go denerwuję. Ale pozostało coś, co kazało mi nie odpuszczać. Dalej walczyć. Ratować własne życie, które jeszcze niespełna miesiąc temu chciałam sobie odebrać. Sfrustrowana wybuchłam głośnym płaczem. Nie radziłam sobie z tym. Taka prawda. Złapałam za skrawek bluzki mężczyzny i ścisnęłam ją w dłoniach. Nie chciałam znać samej siebie. Poddałam się. A miałam walczyć!
- Ćsii! - nieznajomy położył palec na ustach. - Cicho... - wyszeptał już spokojniej. Czy go znałam? Może. Nie wiem. Wszystko mi się pomieszało. Potrafiłam określić smród alkoholu i papierosów, która z czasem stłumiła zapach perfum. Zaczęłam kaszleć. Mimo tego, jak bardzo siebie niszczyłam, to było czymś, czego wystrzegałam się z całego serca. Chociażby najmniejsza używka brzydziła mnie i odpychała od takich ludzi.
Nie minęło dużo czasu, zanim zostałam gdzieś wrzucona. Było jeszcze ciemniej, ale rozpoznałam charakterystyczny zapach samochodu. Wiozą mnie gdzieś?
Skrępowano mi ręce i nogi, a na usta nałożono dziwnie pachnącą szmatkę... Już kiedyś czułam ten zapach, jeśli tak to można nazwać. To, jak deja vu, ale nie mam pojęcia, dlaczego.
- Za dużo ryzykujemy! - powiedział ktoś. Może wydawało mi się, ale tak nagle zaczęłam mieć zawroty głowy, a postacie - się rozmazywać.
- Może, ale nie możemy teraz się wycofać! - odpowiedział mu inny głos. Usłyszałam, jak zamykają bagażnik i sami wsiadają do auta. Cały obraz mi się zniekształcił. Głosy, jakie słyszałam były nierealne i piskliwe. Co się ze mną dzieje?


Obudziłam się w ciemnym lesie. Sama. Wokoło nie było nikogo. Cisza i szumiące drzewa otaczały mnie z każdej strony.
- Halo! - krzyknęłam, co sił w płucach, ale nie oczekiwałam żadnej odpowiedzi. Wstałam z zimnej i mokrej ziemi i zaczęłam biec. - Boję się... - szeptałam do siebie i oparłam o coś. W pewnej chwili poczułam, jak się zapadam. Tonę. To nie była woda. Ona niszczycielsko porywa wszystko w oszałamiającym tempie. Mokra śmierć. Substancja ta była mokra i lepka. Wokoło śmierdziało żelazem. Sama tak pachniałam.
- Gdzie ja jestem? - pisnęłam, kiedy wystawałam nieco ponad szyję. Uniosłam rękę i przyłożyłam do nosa. Żelazo. Zrobiło mi się niedobrze. Nagle dostrzegłam, że z lasu biegną wstęgi światła, a to coś w czym tonę, ma kolor czerwony. Krew?
Krzyknęłam. Kręciło mi się w głowie. Nie było już żadnego ratunku.
I kiedy zapewne już umierałam, ktoś mnie wyciągnął. Nie widziałam jego twarzy ukrytej pod kapturem. Jedynie te intensywne, błękitne oczy.
- Dziękuję! - szepnęłam płacząc.
- Za co?! - mężczyzna roześmiał się szyderczo. Dopiero teraz dostrzegłam ten błysk szaleństwa w jego źrenicach. - Kochanie, koszmar dopiero się zaczyna... - po tych słowach głośno przełknęłam ślinę.
- K- kim jesteś? - wyjąkałam przerażona.
- Nie powinnaś była ufać pozorom, Elizabeth. Ja jestem twoim koszmarem! - powiedział i przyłożył broń do mojej szyi. - Trzy..., dwa..., jeden! - wystrzał i mój krzyk. Potem wszystko się skończyło....


- Elizabeth! Uspokój się! - ktoś krzyczał i potrząsał mną, chcąc mnie uspokoić. Ja żyję? Co się stało? I, gdzie jest ten las?
- On mnie zabił! - wrzasnęłam przerażonym głosem i wybuchłam płaczem. - Wystrzelił z pistoletu! - łkałam i w kółko powtarzałam to samo. Nie było dla mnie ratunku! Dookoła lała się krew zabitych ludzi. Ja umarłam. - Jestem w piekle? - wychlipałam.
- Nie, Lizzie... - usłyszałam inny, spokojniejszy głos. - Jesteś na ziemi, na stacji benzynowej... - wyszeptał.
- On mnie zabił! - piszczałam z zamkniętymi oczami. Bałam się je otworzyć. Nie chciałam ponownie ujrzeć tego widoku.
- El, żyjesz! Jest w porządku... Otwórz oczy... - delikatnie kciukiem potarł mój policzek i ścierał moje łzy. - Nie płacz.... Nikt cię nie zabił! - powtarzał uspokajająco. Wystraszona uchyliłam powieki. Zamiast ujrzeć ciemny las, jezioro krwi i psychopatycznego mordercę, przed sobą miałam sklepik na stacji benzynowej z migającymi lampkami w szyldzie, które pewnie za niedługo się spalą. Przede mną stało pięciu moich porywaczy. Skuliłam się i schowałam głębiej w głąb bagażnika.
Nie chciałam na nich patrzeć. Ich widzieć. "Troska", jaką mi okazywali była wyssanym z palca kłamstwem. Nie ufałam im. Bałam się ich. Co się wydarzyło przed kilkoma minutami? Przecież byłam martwa. To pewne! Czułam zapach żelaza, drapiące gałęzie i ucisk mojego zabójcy! Nie wymyśliłam tego! Aż tak bujnej wyobraźni nie mam....
- Mówiłem, że podawanie jej tego było głupotą! - krzyknął blondyn i spojrzał na resztę piorunującym wzrokiem.
- Zawsze tak robimy... - wzruszył ramionami mulat. - I nigdy tak nie reagowali. Żadne z nich! - westchnął. - Z nią musi być coś nie tak...
- Nie tak?! Ja wiem, co jest nie tak! - zdenerwował się. - Tak z 3/4 ludzi, jakich zabijaliśmy i porywaliśmy, było nałogowymi ćpunami! Ona w życiu nie miała z tym styczności! - warknął i wyciągnął ku mnie rękę, co sprawiło, że odsunęłam się jeszcze bardziej.
- Ale już raz jej to podaliśmy! Nie reagowała tak, jak dzisiaj! - krzyknął Louis. Spojrzałam na niego wystraszonym i spłoszonym spojrzeniem. Tak, jak w oczach wszystkich malowało się współczucie, tak jego wzrok nie wyrażał absolutnie nic. Nic. Zero uczuć i emocji!
- Bo ostatnio była zwietrzała! Dzisiaj była świeża i dopiero co z tego wyciągnięta. Może dlatego! - krzyknął i wyciągnął mnie na świeże powietrze. - W porządku? - spytał, patrząc mi w oczy. Pokiwałam przecząco głową. Nie wiem, czy chodziło mi o ból fizyczny, czy psychiczny, ale chyba jedno i drugie.
- Niedobrze mi! - wyszeptałam słabo i spuściłam głowę.
- Dasz radę dojść do toalety? - spytał blondyn, a ja puściłam się biegiem w stronę przydrożnych krzaków.
- Łapcie ją! - krzyknął mój oprawca.
- Ona wymiotuje, a nie ucieka, durniu! - syknął chłopak i podszedł bliżej mnie. W tym czasie zdążyłam zwrócić wszystko, co miałam w żołądku, a więc praktycznie nic. Położył dłoń na moim ramieniu i podał mi chusteczkę. - Już lepiej? - spytał i kucnął przy mnie.
- Nie... - pokręciłam przecząco głową i zachwiałam się.
- Przejdzie ci. Już niedługo... - wyszeptał i ucałował mnie w głowę. Popatrzyłam na niego zdziwiona. Tak bardzo przypominał mi... Nie, to niemożliwe! Ponownie pokręciłam głową.
- Stało się coś? - zapytał zaniepokojony, po czym podał mi butelkę wody.
- Po prostu mi kogoś przypominasz. Mam halucynacje! - mruknęłam i upiłam łyk zimnego i orzeźwiającego płynu.
- Kogo? - był widocznie zaciekawiony. Ale co miałam mu odpowiedzieć? Człowieku, przypominasz mi mojego przyjaciela, który kompletnie mnie olał i o mnie zapomniał?! Wyśmiałby mnie i wziął za chorą psychicznie!
- N- nieważne... - zająknęłam się. - Wydawało mi się... - powiedziałam wymijająco. Spojrzał na mnie widocznie zasmucony i wstał. - Chodź... Musimy już jechać! - podał mi rękę. Zrezygnowana wstałam o własnych siłach i chwiejnie podeszłam do reszty.
- Wsiadajcie! - rozkazał mój porywacz, kiedy wszystko było załadowane. Sam nie zmienił swojego miejsca. - Skontaktujcie się z Liam'em i  Harry'm! - warknął władczo. - Frank, wszystko gotowe? - upewnił się i już miał siadać, kiedy coś kazało mu zawrócić. - Pamiętaj skarbie... - przytrzymał moją twarz i nachylił się do przodu. - Ja jestem twoim koszmarem! - powiedział, po czym odsunął się i zamknął klapę od bagażnika. Już po chwili samochód z piskiem opon ruszył.








~Zayn~

Znudzony oparłem głowę na łokciu i wpatrywałem się w budynki majaczące na oknem.
- Dokąd jedziemy? - mruknąłem i obróciłem się w stronę chłopaków.
- Tata ma dom, tuż nad oceanem... - powiedział nieśmiało Frank i spuścił głowę. - Będziemy się jeszcze gdzieś zatrzymywać? - spytał i popatrzył na Louis'a. Sam nie wiem, czemu w jego oczach dostrzegłem obrzydzenie i złość.
- Nie. - warknął. - Każda sekunda jest na wagę złota! - dodał. Był nie w humorze, przez co wyżywał się na nas. Tylko czemu w takich momentach nie pamięta tego, jak sam zachowywał się po proszkach. Niby taki niezależny i odporny, ale to tylko pozory. Czemu nie przyzna, że to jego wina?! Bo jest tak pewny siebie, że zapomniał, co to pokora!
- Tommo, na szpilkach siedzisz, czy co? - zaśmiałem się i pokręciłem głową z rozbawienia.
- Zamknij się! - syknął z wściekłością.
- Ale o co ci chodzi? - udałem głupiego. Kątem oka zauważyłem, jak zaciska dłonie w pięści. - Nie spinaj się tak! - zacząłem chichotać.
- Co ci tak wesoło, co?! - krzyknął i odwrócił się do mnie.
- Śmieję się z ciebie, idioto! - przegiąłem?
- Odszczekaj to! - krzyknął i uderzył w drzwi.
- A, jak nie to co?! - również podniosłem głos i przymrużyłem oczy.
- Ja cię zabiję! - krzyknął i wyciągnął pistolet. Nie panował nad sobą. Widać było to na pierwszy rzut oka.
- Zgrywasz takiego cwanego?! Szkoda, że taki nie byłeś, jak zabijali ci siostrę! - syknąłem i dopiero po tych słowach zorientowałem się, co najlepszego powiedziałem. Spojrzał na mnie z szaleństwem i furią. - Lou, ja nie... - zacząłem.
- Nie odzywaj się gnoju! - warknął. I znowu schodzi na poziom kompletnie niewrażliwego drania.  - I pamiętaj, że póki żyję, podlegasz mi! I radzę ci się mnie słuchać! - wydarł się najgłośniej, jak tylko potrafił i szybko odwrócił.
Ale dureń ze mnie! Lottie jest i była jego czułym puntem, a ja, jako przyjaciel nie miałem prawa o niej wspominać. Do tej pory unikał jej tematu, jak ognia, ale pojawienie się Elizabeth, źle wpłynęło na nas wszystkich. Nie powinien pękać. Nie teraz. A póki co wszystko się psuje!







~Louis~

Cały gotowałem się ze złości. Malik przegiął i dobrze o tym wiedział. Nie zrobiłem nic, aby uratować Lottie. Mogłem ją obronić, ale tylko stałem i patrzyłem. Gdyby nie moja głupota, wciąż byłaby wśród nas. Wciąż mogłaby spotykać się ze znajomymi. Grywać na ukochanym fortepianie, biegać o wschodzie słońca i pływać w pobliskim jeziorze o jego zachodzie.
A ja jej to odebrałem. Ułamek sekundy.
Jeden wystrzał i śmierć.
Jeden wystrzał i lata obwiniania się.
Jeden wystrzał i ciągłe tułanie się po świecie.
Jeden wystrzał i uodpornienie się na ból i cierpienie.
Jeden wystrzał i zepchnięcie jej pod ziemię w drewnianej trumnie.
Jeden wystrzał i... będzie po niej..., ale nie mogę jej tego zrobić. Nie mogę pozwolić na to, by umarła tak, jak Lotts. Ale i nie mogę pozwolić sobie na jakiekolwiek uczucia. Zgubiłoby to i mnie, i chłopaków! Czy ona tego nie rozumie.
"Musisz ją zabić! Niech cierpi!" - tak wiem, ale nie mogę...
"Nie zabijaj jej! Zasługuje na szczęśliwe życie!" - nie! Zasługuje tylko i wyłącznie na śmierć! Pełen byłem sprzecznych emocji, miotających mną. Ale wiedziałem jedno: tak źle, i tak niedobrze! Może po prostu sama umrze, z wycieńczenia, głodu i cierpienia? Albo Nick ją dobije... Nie! Tylko nie on! Każdy, ale nie on....



*RETROSPEKCJA*

"Szatyn skręcił w boczną uliczkę i wszedł na opuszczony cmentarz.
- Nareszcie jesteś! - usłyszał za swoimi plecami. Gordon nigdy nie lubił czekać, a jego goryle tylko czekały, żeby połamać Tomlinson'owi kręgosłup.
- Miałem dużo spraw do załatwienia... - mruknął, po czym ruszyli w głąb. Szli, pomiędzy zniszczonymi i nieodwiedzanymi nagrobkami. - Przejdźmy do rzeczy! - powiedział chłopak i oparł się o kamienną tablicę.
- Trzymaj! - mężczyzna rzucił mu kilka worków i opakowań. - Kosisz dwa razy więcej. Masz tydzień! - dodał.
- To wszystko? - pyta sarkastycznie Louis.
- Właściwie mam jedno ostrzeżenie... - syknął, a napakowani mężczyźni podeszli bliżej niego. - Jeszcze raz spotkasz się z tą smarkulą, i przez to się spóźnisz, zabiję ją i całą twoją rodzinę! - powiedział z surowością.
- Nie mam rodziny! - starał się zgrywać obojętnego, ale jego serce przyśpieszyło niekontrolowanie.
- Louis? - obydwoje usłyszeli w tym samym momencie cichy szept.
- Lottie? - wyrwało się przerażonemu chłopakowi. - Idź sobie stąd! Szybko! - krzyczy.
Potem wszystko dzieje się, jakby w przyśpieszonym tempie.
- Była umowa, a ona ją złamała! - warknął Nick. - Należy się jej kara! - wyjął broń zza paska od spodni i wycelował w wystraszoną i zdezorientowaną nastolatkę.
- Nie, proszę nie! - krzyknął rozpaczliwie szatyn i chciał podbiec do mężczyzny, ale ochroniarze mężczyzny złapali go i nie pozwolili mu się ruszyć. - Lottie! Uciekaj! - wrzasnął i w tamtym momencie rozległ się strzał. - Lottie! - pełen boleści krzyk przeszył powietrze. Nieruchome ciało dziewczyny z łoskotem upadło na ziemię. Gordon i jego pomocnicy odeszli, jak gdyby nigdy nic.
Zapłakany chłopak podbiegł do siostry i wziął jej martwe ciało na ręce.
- Nie, nie, proszę nie! - jęczał, a łzy niekontrolowanie lały się po jego policzkach. - Obiecałem, że będę cię chronił! Nie umieraj, błagam! - łkał. Czy niebo wtedy czuło to co on? Być może.... Już po chwili z nieba lunął straszny deszcz.
Ale kto by się dziwił? Lottie była wspaniałą, wiecznie roześmianą dziewczyną. Kochali ją wszyscy, z którymi kiedykolwiek przebywała. Zawsze służyła dobrą radą. Każdemu chętnie pomagała. Nigdy nie krzyczała. Wiecznie spokojna. Wszystkim wybaczała.
Ból, jaki wtedy odczuwał był nie do opisania. Czuł się tak, jakby cząstka jego odeszła wraz z nastolatką. Pustka ogarnęła jego umysł, a drętwota ciało.
- Zabiję go! - szepnął, jakby miała to być tylko ich tajemnica. - Obiecuję!

*KONIEC RETROSPEKCJI*



Schowałem twarz w dłoniach i zacząłem głęboko oddychać. Czasem nawiedzała mnie myśl, że Elizabeth to Lottie, która postanowiła do mnie wrócić. Są takie podobne, a za razem takie różne. Jedna jest rozpieszczona, druga wychowana w biedzie. Pierwsza - ma cięty język, druga - nigdy nie powie o nikim złego słowa. Obie znaczą dla mnie wiele... Zaraz, zaraz, co?! Elizabeth nie znaczy dla mnie absolutnie nic! Czemu o tym pomyślałem?! To wredna gówniara! Nie to co Lotts.
Ona jest wredna, niedostępna i chamska.
Charlotte to jej przeciwieństwo: miła, otwarta i serdeczna!
A, więc podsumowując: Lottie dobre ziarenko nadziei, Lizzie - żyje gasnącą nadzieją. Lottie - pomaga wszystkim, Lizzie - jako ta samolubna i chamska, nie pomaga nikomu. Lottie - jedyna w swoim rodzaju, Lizzie - szara i przeciętna...
A, jednak! Obie piękne i nieznające swojej wartości. Obie mi wybaczyły. Obie dzielnie znoszą swój los. Obie szczere i prawdziwe. Obie kocham, ale inną miłością... Braterska i nierozerwalna miłość konta toksyczna, niepewna i skarżona? I czy ja w ogóle potrafię kochać?

Nie..., już nie... Wybacz, Elizabeth... Nadal będziesz cierpieć! Ktoś taki, jak Louis Tomlinson nie potrafi kochać....








~Elizabeth~

Obudziły mnie promienie słoneczne, wpadające przez otwarte okno. Powoli się podniosłam. Nadal kręciło mi się w głowie, i nadal bałam się wczorajszego wieczoru, ale nieustępliwy ból głowy i nudności minęły. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w jakimś zwyczajnym pokoju? Z łóżkiem? Nowoczesnym i zupełnie nie przypominającym tego, w którym byłam wcześniej.
Chwiejnym krokiem podeszłam do okna. Widok, jaki przez nie zobaczyłam, sprawił, że miałam w głowie jeszcze większy mętlik niż przed kilkoma sekundami. Złocisty piasek błyszczący w słońcu? Czysty, turkusowy ocean? Ludzie? Nie, nie było tam ludzi. Czemu nikogo nie było?
I wtedy mnie olśniło. Możesz im uciec, El! Otwarte okno, to idealne drzwi do domu! Twojego, bezpiecznego, ale znienawidzonego - domu! Uciekniesz im i będziesz wolna. Przełożyłam na parapet najpierw jedną, potem drugą nogę. A co było najlepsze? Byłam na parterze. Skoczyłam. Zamknęłam oczy, przygotowując się na spotkanie ziemią, ale nic takiego nie nastąpiło! Przecież nie mogłam lewitować!
Niepewnie uchyliłam powieki i zorientowałam się, że znajduję się na rękach u tego samego chłopaka, który był z tamtym mężczyzną na lotnisku. On mi wtedy pomógł. Podał pomocną dłoń... Dosłownie!
- Jeśli jeszcze kiedyś będziesz chciała skakać z któregoś okna, daj znać! - uśmiechnął się lekko.
- Możesz.Mnie.Postawić.?! - wysyczałam twardo przez zaciśnięte zęby. Nieznajomy lekko się zarumienił i puścił mnie. Był słodki....
Co zrobiłam zaraz, kiedy dotknęłam stopami miękkiej, zielonej trawy? Zerwałam się do biegu. Przecież gdzieś tu musi być wyjście. Słyszałam, że powoli ruszył za mną. Ruszył. Nie gonił... Nie gonił?!
- Jeśli planujesz ucieczkę, wiedz, że cały ten dom, a w szczególności ogrodzenie znajduje się pod całodobową ochroną... Jeśli zaczniesz szarpać za klamkę, porazi cię prąd! - zaśmiał się, kiedy gwałtownie ją puściłam.
- Nie mam pewności, że nie kłamiesz... - mruknęłam nieufnie.
- Jeśli chcesz poczuć się, jak potraktowana paralizatorem, proszę bardzo! - głową wskazał na bramkę. Chwyciłam ją, a po kilku sekundach puściłam ją zawiedziona.
- Mogę uciec górą! - wskazałam na wysokie ogrodzenie i zrobiłam dumną minę.
- Jasne, Tarzanie! Powodzenia! - przechylił głowę, rozbawiony. Ani razu nie zachował się wrednie. Może odrobinkę sarkastycznie, ale na pewno nie wrednie! Był taki... inny od nich wszystkich. Wydawał się delikatny, sympatyczny..., normalny! Tacy są najgorsi!
- To co mam robić? - westchnęłam cicho i popatrzyłam na niego.
- Polecałbym wrócenie do środka. Zrobiłem ci śniadanie... Musisz być głodna, co? - powiedział, niczym kelner w wykwintnej restauracji. Niechętnie pokiwałam głową.

(...)

- Dobre? - zapytał, kiedy ugryzłam pierwszy kęs. Wyglądał, jakby naprawdę zależało mu na mojej opinii. Śmieszne i tyle!
- Nawet nie zdążyłam pogryźć... - powiedziałam zażenowana.
- Dobre? - ponowił swoje pytanie, kiedy skończyłam przeżuwać kawałeczek kanapki.
- Yhy... - szepnęłam. - Jest dobre, ale nie jestem głodna, dziękuję... - odsunęłam talerz. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, jakby smutnym?
- Wypij chociaż herbatę... - westchnął i usiadł naprzeciwko mnie na krześle barowym.
- Za słodka! - mruknęłam, kiedy popatrzyłam na ciemnobrązowy napój.
- Anoreksja to choroba psychiczna, ją się leczy! - wypalił w pewnym momencie, nie patrząc na mnie.
- C- co? - zająknęłam się zdziwiona i głośno przełknęłam ślinę.
- Elizabeth, kogo ty chcesz oszukać? - zapytał. - Nas? Siostrę? Przyjaciół, czy samą siebie? - zaczął.
- Nie wiem, o czym mówisz! - chciałam wstać, ale zatrzymał mnie jego głos:
- Rozmawiałem z twoją siostrą. Wiem wszystko to, czego nie wiedzą ci durnie. Nie chcę ci zrobić krzywdy! Uwierz mi! Niby też w tym wszystkim siedzę, ale nie z wyboru! - wyszeptał z błaganiem w głosie.
- Dlaczego mam ci ufać? - spytałam. - Bo chcę ci pomóc! - podniósł swój wzrok i wpatrywał się we mnie swoimi piwnymi tęczówkami. - Nie pozwolę im was zabić!
- Nas? - wolałam tego nie wiedzieć.
- Uprowadzili Rose... - wymamrotał. - Ja... Naprawę nie mogłem nic zrobić. Ale wam pomogę. Nawet gdybym musiał przypłacić za to życiem, Li... - uciął. - ... Elizabeth! - poprawił się.
- Nie wierzę ci! Wszyscy jesteście tacy sami! - niechciane łzy napłynęły do moich oczu.
- Nie musisz mi wierzyć! Ja i tak ci pomogę! Zwyzywaj mnie, jak chcesz! Nie robi to na mnie wrażenia. Wystarczająco długo mną pomiatali! - szepnął, i sprawił, że popatrzyłam na niego, jak na ducha.
- Dlaczego pomiatali? - zapytałam.
- Nieważne! - pokręcił głową. - Mam coś, co powinno ci pozwolić pamiętać o domu... - podał mi naszyjnik, którego zawieszka się otwierała. Były tam wspólne zdjęcie moje z Carrie, Sophie, Rose oraz Niall'a. - Proszę cię. Nie ufaj mu. Nie zasłużył na to... - podszedł i zapiął mi go.
- Ty go znasz? - spytałam, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi wejściowych.
- Tak, ale to długa historia! - odskoczył ode mnie, jak poparzony, kiedy moi oprawcy weszli do salonu. - Cześć! - powiedział i szybko wyszedł. Schowałam naszyjnik pod bluzkę i patrzyłam na nich zdziwiona.
- Lepiej, żebyś nic nie ukrywała, bo ci się to nie opłaci... - mruknął Louis i popatrzył na mnie przenikliwie. Lekko pokiwałam głową.
"Ukrywam więcej, niż ci się wydaje!" - pomyślałam i obróciłam się z powrotem w stronę kuchni.









"Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z dru­gim człowiekiem."

                                               Alighieri Dante






I właśnie tym oto rozdziałem rozpoczynamy nasz dzień z blogiem miśki:D
A tak w ogóle, hej:)
Co do nowego rozdziału..., wątpię, że pojawi się dzisiaj, ale może zaskoczę samą siebie?:) Nie, pewnie nie:(
No, ale mam nadzieję, że nie opuścicie mnie, przez ten cały dzień:D Czekają was jeszcze wyniki konkursu, Nominacja LBA i cały czas będę odpowiadać na wasze pytania:D Normalnie z wami rozmawiać:)
Więcej informacji w poście: "Dzień z Blogiem":D
Jeśli o komentarze chodzi, to zawiodłam się na was:( Ale może zrobicie mi niespodziankę, bo w końcu mam imieniny?*.*
To..., do wyników konkursu i w ogóle:) Tylko piszcie do mnie:P
Do napisania,
Natka99<3

(P.S. Notka wyjątkowo taka krótka:) I tak ich nie czyta:()


17 komentarzy:

  1. Wszystkiego Najlepszego! Świetny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebiste! Sorki że nie z konta ale jestem na telefonie i nie mogę się zalogować. Rozdział cudowny <3 *-* //Oliwia Disney

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdział cudowny :D nie mogę się doczekać kolejnego :D uwielbiam to opowiadanie....

    OdpowiedzUsuń
  4. Uuu *-* Mam wrażenie, że w następnym rozdziale coś się zdarzy :D
    Do następnego ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. WSZYSTKIEGO NAJJJJJLEPSZEGO NATI!!!!
    Piękny rozdział, szczególnie koniec!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy ty zawsze musisz kończyć w takim momencie?!?! Rozdział cudowny. Przemyślenia Louis'a takie.... prawdziwe? To już wiemy z jakiego powodu nie żyje Lottie:( Frank wydaje się taki słodki i w ogóle do nich nie pasuje (o gang chodzi:D)
    No nic..... Czekam z niecierpliwością na kolejny wspaniały rozdzialik:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry... Wszystkiego najlepszego z okazji imienin:* Lovciam cię siora*.*

      Usuń
  7. Hejo:) Fajny rozdział, taki inny. Przez tą policję i wgl. :]
    No to naj naj naj lepszych prezentów i słodyczy hehe ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Super! Twój blog jest genialny i uważam, że prowadzisz go naprawdę idealnie ;)
    Nie mogę się doczekać zwiastunu jak i samego rozdziału 15, oczywiście dodaję najserdeczniejsze życzenia z okazji imienin ! :*

    http://thiswonderfulworld1.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. świetne !!!1 nie mogę się doczekać nexta <33

    OdpowiedzUsuń
  10. To jest genialne. Czyli nie dodasz dzisiaj kolejnego ?? :-*

    OdpowiedzUsuń
  11. Boże i ty dziewczyno. Masz kategoryczny zakaz zastanawiania się, czy usunąć ten blog lub wahania się. Przez cały czas w swoim pięknym, napisanym przez ciebie ff dajesz do zrozumienia, że warto być silnym, więc nie przestawaj pisać, nawet jeśli komentarzy będzie 0, czego nie życzę :) W ogóle na twój wiek, to ff jest bardzo dojrzałe i wielki szacunek, za to. Ubóstwiam cię za to, że piszesz, więc nie przestawaj :) Ja też piszę i szczerzę, mam co raz większe wrażenie, że jest cienkie :(, ale nie ważne proszę pisz dalej! Czekam na kolejny rozdział ;)
    << London >>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i spóźnione wszystkiego najlepszego :)
      << London >>

      Usuń
  12. Przeczytałam cały blog dzisiaj, jest genialny!<333 To w jaki sposób ukazujesz uczucia i przemyślenia El jest wspaniałe;) Nie zrażaj się ilością komentarz bo (uwierz mi na słowo) piszesz cudownie. Pisz dalej i nie marnuj tego swojego talentu bo naprawdę go masz. Twoje rozdziały są dopięte na ostatni guzik i za to Cię uwielbiam;)) Czekam z niecierpliwością na next.... Mam nadzieję, ze El wyjdzie z tego cało i że w końcu przypomni sobie dawnego przyjaciela- Nialla:) Może i spóźnione, ale wszystkiego Najlepszego :)) P.S Życzę CI dożo weny !;**

    OdpowiedzUsuń
  13. Hejo;* wpadniesz do mnie na kolejny rozdział, Siódemkę :*? Będzie mi bardzo miło, jeśli coś po sobie zostawisz <3
    http://magiatomojezycie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń