czwartek, 6 listopada 2014

16: "Zabij mnie, ale nie ją!"

Hej:) Tak, tak, to ja ^^ 
Nie opuściłam Was:) 
Mam nadzieję, że i wy mnie:* 
Proszę, niech skomentuje każdy, wystarczy nawet kropka, chcę wiedzieć, czy jeszcze ktoś to czyta:*

Miłego czytania:D






Poczułam, jak moje ciało zaczyna nieopanowanie drżeć. Nie mógł się dowiedzieć! To by oznaczało koniec. Koniec wszystkiego! Straciłabym szansę na ratunek, na wydostanie się stąd.

- Kto ci to dał?! - powiedział wściekły. Jego mięśnie gwałtownie się napięły, kiedy próbowałam się wyszarpać. - Kto?! - krzyknął.
- Puść mnie! - pisnęłam i zaczęłam go okładać pięściami. Zaśmiał się tylko szyderczo i mocno uderzył mnie w twarz. - Puść... - jęknęłam i złapałam się za piekące miejsce.
- Bo co mi zrobisz, co?! Naskarżysz na mnie siostrzyczce?! Rodzicom?! Policji?! - prychnął i pociągnął za naszyjnik, w celu zerwania go.
- Zostaw! - wydusiłam drżącym głosem i gwałtownie się od niego odsunęłam, zaciskając naszyjnik w dłoniach. - Nienawidzę cię! - wybuchłam płaczem. - Zobaczysz! Oni mnie znajdą, a ty zgnijesz w więzieniu! - łkałam. Wiedziałam, że był wściekły. Wiedziałam, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Musiałam mu wygarnąć, mimo, że i tak spotka mnie za to "kara". - Naprawdę nie masz żadnych wartości?! Rodzice cię nie kochali?! Dziewczyna cię rzuciła?! Jesteś chory człowieku, chory! - łkałam i cofałam się w kierunku drzwi. Nie zrobił nic. Stał na swoim wcześniejszym miejscu i nawet nie drgnął. - Nienawidzę! To, że ktoś zniszczył życie tobie, nie znaczy, że tym samym musisz odpłacać się innym! - krzyknęłam i zerwałam się biegiem w kierunku drzwi.
- Pozwoliłem wyjść?! - syknął i gwałtownie przycisnął mnie do chłodnej ściany. Czułam jego zdenerwowanie. Wyprowadzenie tego człowieka z równowagi, nie było niczym trudnym. Próbowałam go odepchnąć, ale za każdym razem zdawałam sobie sprawę, że moje starania idą na marne. Byłam słaba. Taka prawda. I choćbym nie wiem, jak bardzo starała przekonać innych, jak i samą siebie o tym, że tak nie jest, błądziłabym. Nie prowadziłoby mnie to donikąd. Kreśliłabym błędne koło, w końcu zderzając się z rzeczywistością. On mnie z nią zderzył. Pokazał, że jestem nikim. Nikomu nie potrzebnym, zbędnym stworzeniem, które stało się tak odrażające, że aż nie warte nazwania człowiekiem. Nikomu nie potrzebnym. Zbędnym, jak burza w ciepły, letni dzień. Zwykłym problemem, który, jak najszybciej powinno się usunąć. Przecież nie można żyć z problemami, nieprawdaż?
Po głowie przewijały mi się wszystkie momenty, w których zostałam boleśnie doświadczona. Ludzie są okrutni. Taki wniosek mogę wysnuć. I każda maska szczęścia i dobroci, którą zakładają na co dzień, to tak naprawdę tylko pozory. Bo w każdym z nas, kryje się coś, czego nie rozumiemy. Coś, z czym możemy walczyć, lub nie robić nic. Pokusy, złość... To w końcu się z nas wydostanie. Szczególnie, jeśli nie będziemy robić nic, by temu zapobiec.
- Zabij mnie. - wydusiłam po chwili i mocno zacisnęłam powieki. Nie mogłam uwierzyć w to, że odważyłam się to powiedzieć. Bo pomimo tego, ile razy sama próbowałam, coś zawsze trzymało mnie tu. Przy ziemi. Kazało trzymać się. Nie odchodzić.
"To nie twój czas. Ty masz jeszcze żyć... Masz swoją misję do wypełnienia..." - powtarzało mi w kółko. A ja temu ufałam. Może i byłam głupia, ale naprawdę zaczynałam wierzyć, że cokolwiek, dla kogokolwiek znaczę. Cóż... Ogromnie się myliłam.
- Słucham? - uniósł zdziwiony brwi do góry. Jego klatka zaczęła unosić się i opadać równomiernie. Uspokajał się. To chyba dobrze...
- Zabij mnie. - powtórzyłam stanowczo i podniosłam swoje błagalne spojrzenie na niego. - Zabij. I tak to w końcu zrobisz. Przecież tylko po to, jestem ci potrzebna!
- Nie zabiję cię, bo tak chcesz. Zabiję, kiedy poczuję, że nie jesteś już mi potrzebna. - mruknął, mierząc mnie wzrokiem.
- A w ogóle jestem ci po coś potrzebna? - pokręciłam głową z niedowierzaniem. Nachylił się nade mną. Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, jak niska jestem w porównaniu do niego. Jego złociste włosy muskały mój policzek, podrażniając każdą ranę, której jest autorem. Jego ciepły oddech otulał moją twarz. Czy to normalne, że jego bliskość sprawiała, że czułam się, jak po wzięciu naprawdę mocnych narkotyków. Potrząsnęłam głową, starając się odgonić te niedorzeczne myśli.
- Jesteś. - mruknął niskim głosem i korzystając z chwili mojej nieuwagi, zerwał wisiorek. Odsunął się, zadowolony ze swojej zdobyczy i począł obracać ją w swojej dłoni. Jak mogłam być taka głupia?! No jak?!
- Zostaw to! - pisnęłam i podbiegłam do niego, próbując wyrwać swoją własność. - To moje... - powiedziałam żałośnie.
- Doprawdy wzruszające... - wywrócił oczami i popchnął mnie tak mocno, że z łoskotem uderzyłam o ostrą szafkę. Oparł się o biurko i otwarł jego zawartość. Popatrzył na zdjęcie, potem na mnie. Następnie znowu na zdjęcie, znowu na mnie i tak kilka razy. Widziałam, jak ze złości ciemnieją mu oczy i ciska przedmiotem o ziemię, szybko go niszcząc. - Pożałujesz tego! - powiedział wściekły. - Liam! - krzyknął. Chwilę potem drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł ten sam mężczyzna, który zaprowadził mnie tutaj.
- Mam ją wyprowadzić? - zapytał ze spokojem, nie racząc mnie ani jednym spojrzeniem.
- Nie. - syknął Tomlinson, po czym podszedł do niego i szybko zaczął mu coś tłumaczyć. Po tych słowach, tamten wyszedł, a mój oprawca, zajął wygodnie miejsce w fotelu.

Podniosłam trzęsącą się dłoń do czoło i dotknęłam rozciętego fragmentu. Poczułam ciepły płyn rozlewający się po mojej twarzy. Krew. Spłynęła na prawe oko, wytyczając sobie ścieżkę aż do ust i podbródka. Może w innej sytuacji przeraziłby mnie jej nadmiar, ale nie teraz... Nie tutaj, nie przy nim.

Stukał rytmicznie palcami o blat. Był, jak tykająca bomba, która tylko czeka, żeby wybuchnąć. Bomba, której nie sposób rozbroić. Był tak pewny siebie i nietykalny, że znając życie, nie obeszłoby go nawet, jeśli ktoś podszedłby do niego i wycedził mu kulkę w sam środek czaszki. Przecież to Louis Tomlinson. Człowiek - maszyna. Robot bez uczuć i jakichkolwiek emocji....







~Frank~


Kiedy wróciłem do domu było już dobrze po dziesiątej w nocy. Wszedłem zmęczony do kuchni i wyciągnąłem butelkę wody mineralnej. W salonie grał telewizor, zapewne w spiżarni siedział Niall. Było dziwnie cicho i ciemno. Może reszta wyszła? Nie miałem czasu, aby zawracać sobie tym głowy. Byłem zajęty opracowywaniem idealnego planu pomocy Elizabeth. I jeśli miało to wypalić, najpierw potrzebne mi było zaufanie ich wszystkich, na czele z Tomlinson'em. Część już miałem gotową, ale było to nic, w porównaniu z tym, co jeszcze mnie czekało.

W pewnej chwili usłyszałem stukot palców o blat kuchenny. Odwróciłem się zdziwiony, ale nikogo nie dostrzegłem. Poczułem mocne szarpnięcie od tyłu i zakryto mi twarz dłońmi. Zacząłem się wyrywać, ale tak naprawdę już byłem na przegranej pozycji.
- Nie ładnie tak knuć za naszymi plecami... - usłyszałem wredny pomruk, po czym zostałem ogłuszony jakimś twardym narzędziem.
"Elizabeth..." - pomyślałem, po czym urwał mi się obraz.







~Elizabeth~  


Po chwili drzwi gwałtownie się otworzyły i do pokoju wpadł Liam z półprzytomnym Frank'iem. 
"Boże... To mój koniec!" - przeszło mi przez myśl, kiedy spłoszonym wzrokiem patrzyłam, jak rzucił jego bezwładne ciało na dywan.
- Wstawaj! - krzyknął Louis i podszedł do niego, po czym wymierzył mu mocnego kopniaka w żebro. Chłopak jęknął tylko cicho i skulił się lekko. - Wstawaj! - powtórzył, po czym do pokoju zbiegła się reszta gangu. Stali zdezorientowani i przyglądali się wszystkiemu.
"Naprawdę nie macie za grosz sumienia?" - nie. Jak widać, nie mają. Chyba trafiłam na najgorszych z możliwych. 
Podniosłam błagalny wzrok, który zatrzymałam na każdym z nich. Tylko blondyn się tym przejął. Zupełnie, jakby próbował utrzymywać w sobie choć trochę ze swojego człowieczeństwa.
- Co się stało? - zapytał Louis'a i podszedł trochę bliżej. - W czym zawinił? - drążył, przyglądając się całej sytuacji.
- Nie odzywaj się Horan! Sam nie jesteś bez winy! - krzyknął i podniósł z ziemi poszarpane zdjęcie. - Z tobą rozliczę się później!
- Ja... Um... - powiedział zmieszany i podrapał się po karku. - Mogę ci wszystko logicznie wyjaśnić... - powiedział cicho i spuścił głowę, po czym schował zdjęcie do kieszeni.
- Horan? - powiedziałam zdziwiona i z niezrozumieniem popatrzyłam na blondyna. - Niall Horan? - zapytałam z nadzieją. Mimo, że odkąd Niall wyjechał, zaczęłam go nienawidzić, to teraz chciałam, żeby to był on...
- Nie... - powiedział z bólem i pokręcił głową, na co Louis popatrzył na niego z uznaniem.
- Ty du... - zaczął wściekły Frank i chwiejnie podniósł się z ziemi, pocierając zakrwawiony policzek. - Jak możesz?! 
- J- ja... - wydusił Horan, po czym zaczął się cofać.
- O to, niech cię głowa nie boli! - krzyknął Louis i wymierzył mu bolesny cios w przeponę, a co skulił się z bólu. - Nie zgadniecie, co młody Gordon sobie wymyślił! - prychnął. - Spisków mu się knuć zachciało! Kochaś będzie Elizabeth ratować! - po tych słowach chłopak zerwał się, ale znieruchomiał, czując pistolet przyłożony do skroni. Popatrzyłam na niego wystraszona. Nie zważając na wszystko zaczęłam w myślach powtarzać wszystkie modlitwy, jakich się kiedykolwiek uczyłam.
"On nie może umrzeć. Każdy, ale nie on! Proszę, on miał mi pomóc..." - mimo wszystkiego, co wtedy czułam, wybuchłam płaczem, na co spojrzeli na mnie zdziwieni. Każdy z nich z wyjątkiem blondyna. Jego twarz wyrażała współczucie? Tak, to było współczucie i pewnego rodzaju żal. Żal, którego nie potrafiłam zrozumieć.
- Proszę, proszę, kto się odezwał! - Louis zaśmiał się i bez skrupułów, popchnął go w stronę Liam'a i tego lokowatego psychopaty, którzy go obezwładnili. Następnie podszedł w moją stronę i mocno pociągnął ku górze. - Nie ciebie powinienem zabić. Tylko ją, prawda? - syknął, a ja poczułam zimny metal pod moim podbródkiem. Zacisnęłam mocno oczy, dławiąc się łzami.
- J- jesteś potworem! - wydusiłam ze szlochem.
- Powiedz coś, czego nie wiem! - syknął i uniósł mnie nad ziemię.
- To nie jest karta przetargowa! - zaprotestował brunet, którego zdążyłam zacząć darzyć sympatią. To niesprawiedliwe. On ma żyć! Chociaż być przy mnie! Bronił mnie... Teraz chcą i to mi odebrać?
- Doprawdy?! No popatrz, jednak tak! - zaśmiał się i przejechał nosem, wyciągniętym zza paska, po moim ramieniu, na co głośno pisnęłam i zaczęłam wierzgać nogami. 
- Przestań! - pisnęłam, na co Frank zaczął się wyrywać.
- Zostawcie ją! - krzyknął wściekły i spiorunował Tomlinson'a wzrokiem.
- Moment, chwilunia... - powiedział zamyślony Louis i nie przestawał jeździć tym okropieństwem po moim ramieniu. - Ty się w niej zabujałeś! Jakież to "słodkie"... - powiedział sarkastycznie. Zdziwiona popatrzyłam na chłopaka. Przestawałam rozumieć już cokolwiek z tego życia. Nic nie powiedział. Spuścił głowę. Poddał się. - Świetnie, miejmy to już z głowy! - wywrócił oczami i wycelował we mnie pistolet.
- Nie! Nie zabijaj jej! - powiedział błagalnie. - Zabij mnie, ale nie ją! - do oczu napłynęły mu łzy. 
"Nie płacz, ofermo!" - przeszło mi po głowie, kiedy na niego spojrzałam.
- Masz rację... Ale jeszcze pogram ci na emocjach! - prychnął i obrócił mnie w swoją stronę, niczym szmacianą lalkę. - Co by ci teraz mogło złamać serce? - zaśmiał się i udał, że przez chwilę namyśla. - O! Już wiem! - zaśmiał się. - No laluniu, ładnie teraz powiedz, że mnie kochasz... - wywrócił oczami.
- Nie. - powiedziałam stanowczo i skrzywiłam się obrzydzona.
- Ja się nie pytam. Ja ci każę! - warknął wściekły do mojego ucha, po czym rozciął kolejny fragment mojej skóry.
- Powiedz mu! - wydusił Frank i spuścił wzrok. - Po prostu powiedz, to tylko słowa... Ten gnój i tak ich nie rozumie... - syknął i pokręcił głową.
- Kocham... - mruknęłam i poczułam, jak żółć podpływa mi do gardła.
- Słucham? Głośniej! - warknął.
- Nie musi kłamać! - krzyknął chłopak i wyrwał się porywaczom, po czym podbiegł do mnie i mocno mnie przytulić. Spuściłam głowę i pociągnęłam nosem. - Nie płacz laleczko... - wyszeptał i przejechał dłonią po moich włosach.

I wtedy stało się coś strasznego. Jeden strzał. Tylko jeden, idealnie wycelowany prosto w sam środek kręgosłupa. Na początku myślałam, że umarłam. Że teraz w końcu odejdę. I będzie dobrze. Ale po chwili dotarło do mnie, że to nie ja umarłam. Ja żyję. To on zginął. Frank. Jego martwe ciało przechyliło się, przygniatając mnie. Z trudem wydostałam się spod jego słabego ciała.
- Obudź się! Przestań! Otwórz oczy! - szlochałam i nerwowo potrząsałam jego ciałem. Ciałem, które z każdą chwilą robiło się zimniejsze i zimniejsze. Uchylił wargi, szepcząc niezrozumiałe dla mnie rzeczy. Nachyliłam się i starałam uspokoić histerię, która powoli mną zawładnęła.
- Kocham cię... - wyszeptał słabo. Zaciągnął się mocno powietrzem, jakby wołał o pomoc. Walczył o życie. I tą walkę przegrał. 
- Nie, nie, nie... - powtarzałam roztrzęsiona, kiedy jego klatka piersiowa przestała funkcjonować. Całowałam jego twarz, jakby to miało go ocucić. Zamknięte powieki, policzki, nos, podbródek i zsiwiałe zakrwawione usta. - Boże... - schowałam twarz w dłoniach. Odszedł. Miał mi pomóc. Kochał mnie. A ja nie umiałam być wdzięczna!

Żaden z nich się nie ruszył. Szczególnie, kiedy przerażeni usłyszeli trzask drzwi wejściowych.
- Malik...- wyszeptał bezgłośnie Harry i pokręcił głową.
- Gdzie on był? - zapytał zdziwiony blondyn.
- Zaraz się dowiesz... - westchnął i pokręcił głową.
Drzwi otwarły się, a do środka wszedł mulat z kimś przerzuconym przez ramię. Uniosłam swój wzrok i z niedowierzaniem wpatrywałam się w dwa ciała leżące przede mną. Serce biło mi tak głośno i szybko, jakby ktoś musiał dzwonić w nie jakimś młotem. W głowie kręciło. Tego było za dużo. Za dużo, jak na jeden dzień. Za dużo, jak na całe życie.

Uchyliłam wargi i pokręciłam głową z niedowierzaniem. To nie może być ona. To nie może być prawda!
- Rose! - wybuchłam jeszcze trudniejszym do opanowania płaczem. - Rose, obudź się! Wstawaj! Nie czas na drzemkę, wstawaj! - potrząsałam jej ramię. - Masz iść do szkoły... - widziałam, jak moje łzy spływały po jej nieruchomych policzkach. Z bólem potarłam kciukiem jej zamknięte oczy. 
- Ją to przerasta... - wydusił Harry cicho.
- Niech cierpi. - mruknął Louis i, jak gdyby nigdy nic pocierał swoją broń.
- Przerasta, nie rozumiesz?! - uniósł głos wściekły. - Patrz, do czego ją doprowadziłeś?! 


Zaczęłam ich ignorować. Nie miało znaczenia, czy umrę, czy mnie pobiją, czy może porzucą, na pastwę głodówki. Liczyło się to, że nie żyją. Oboje. Osoby, które były moją nadzieją nie żyją. 


Tak, bardzo martwiłam się o to, że moje życie jest do niczego, że muszę umrzeć... A nie zwracałam uwagi na to, jak ranię tym innych. I teraz zdałam sobie sprawę, że nie mam już dla kogo żyć. Krew otaczająca i ich, i mnie, stała się, jak coś naturalnego. Kłótnia w tle, bezsensowna... Nagle wszystko stało się tak strasznie obojętne, że aż przerażające. Bo ten świat mnie martwi. Tak zniszczony, nieczuły, bezwzględny...
Niezmiernie łatwo jest nam wydać osąd wobec drugiego człowieka. Bez namysłu oceniamy go i tymi poglądami już żyjemy. Jeśli kogoś nie lubimy, potrafimy zamienić jego życie w piekło, zapominając, że mamy swoje. 
A tak naprawdę ludzkie życie jest tylko jedno. I nie mamy prawa nikomu go odebrać. Nawet, jeśli bardzo tego kogoś nienawidzimy. Przemoc nigdy nie była i będzie rozwiązaniem problemów. Jeśli coś nam przeszkadza, nie lepiej porozmawiać? Niestety. Tomlinson tego nie rozumie!

Nie sądziłam, że mogę go nienawidzić jeszcze bardziej. A jednak. Jest mordercą. Osób, które cokolwiek dla mnie znaczyły. Obiecałam sobie, że nie pozwolę jej skrzywdzić. Nie dotrzymałam tego. Moje serce pękło na tysiące maleńkich kawałeczków, których nie da się poskładać. Nigdy nie dało. I o ile wcześniej jeszcze podtrzymywała mnie na duchu, teraz nic mnie nie powstrzymuje przed śmiercią.

- Nienawidzę cię! - krzyknęłam, ignorując łzy, spływające po moich policzkach i chwiejnie poderwałam się do góry. - Zabij mnie! Już! Teraz zabij! - łkałam i okładałam go pięściami. 
Nie miałam już na to siły. 
Na co?
Na życie...
- Zróbcie coś! - krzyknął jeden z nich. Louis mocno złapał mnie za nadgarstki, a ktoś inny po chwili wstrzyknął mi w ramię coś, co sprawiło, że upadłam bezwładnie na zimną, szorstką, nieprzyjazną, rządną ludzi - ziemię....












"Wielu spośród żyjących zasługu­je na śmierć. A nieje­den z tych, którzy umierają, zasługu­je na życie. Czy możesz ich im ob­darzyć? Nie bądź tak pochop­ny w fe­rowa­niu wy­roków śmier­ci. Na­wet bo­wiem najmędrszy nie wszys­tko wie."

                                        John Ronald Reuel Tolkien 









Hej, hej, hej:)
Nie sądziłam, że ten rozdział pojawi się dzisiaj. Ta decyzja była tak spontaniczna, jak nie wiem nawet co xd
Po prostu jestem chora i nudzi mi się, więc ta daaa!:D Cieszycie się?
Rozdział trochę pogmatwany i krótki, ale da się czytać? Sama nie wiem:(
Aha! I żeby nie zapomnieć!
Najlepszy komentarz pod rozdziałem należy do: 


Ula Faraway

"Louis wykonuje miły gest? Dał jej prezent? OMG Nie długo to świnie zaczną latać .__. I jeszcze te słowa ,,- Nie mogę pozwolić ci odejść... " Awww taki zaciesz miałam na mordce :3 Oni muszą się zakochać pomimo tego że Lou to kompletny idiota drań i najgorsze zło tego świata to straszny z niego seksiak i romantyk? Jednak ten prezent wydawał mi się taki miły i naprawdę myślałam, że ona mu wybaczy i wszystko będzie Happy. Świetny rozdział tak samo jak i cały blog. Uzależnia jak narkotyk i kiedy zobaczyłam że dalej nie ma rozdziałów to miałam ochotę umrzeć ,__, Rozumiem że nie masz weny i czasu i wcale Cię nie winię ponieważ wiem ze warto czekać :)
Ps: Sorry za trochę taki chaotyczny komentarz:)"



Dał mi niezłego kopa w tyłek:) Dziękuję ci za to^^
Na dziś to tyle xd Oczywiście piszcie, co sądzicie o rozdziale;D
Do napisania,
Natka99<3