poniedziałek, 23 czerwca 2014

11: "Będzie dobrze. Teraz musi być dobrze...."

Ważna notka pod rozdziałem!:)
+
Dziękuję za wszystkie komentarze pod 10!:) Nawet nie wiecie, jak miło mi się je czyta!:),
a więc jak widzicie, im więcej motywujących i szczerych opinii, tym szybciej rozdział<3 (30 komentarzy = nowy rozdział..., dacie radę? :P)

PROSZĘ WAS WEŹCIE UDZIAŁ W TYM KONKURSIE! BARDZO MI ZALEŻY CHOĆ NA JEDNYM UCZESTNIKU! OCENY PRZECIEŻ WYSTAWIONE!:( jA PISZE ROZDZIAŁ DLA WAS, A WY NIE MOŻECIE ZROBIĆ DLA MNIE CZEGOŚ W ZAMIAN?;(

Miłego czytania<3



~Elizabeth~
Zdziwiona odsunęłam się od chłopaka i popatrzyłam na niego z niekrytym strachem.
- Co? - zapytał i uśmiechnął się. Zaraz, zaraz, Louis Tomlinson się uśmiechnął! Czy on jest pijany? Nie wiem.... Ale nie śmierdzi od niego alkoholem.... - No co?
- N- nic.... - wyjąkałam i spuściłam głowę, chcąc zmierzyć się z mętlikiem, jaki w niej powstał. Jego zachowanie było dla mnie niezrozumiałe, nieodgadnione.
- Liz.... - szepnął i delikatnie podniósł mój podbródek, spoglądając w moje oczy. Dopiero teraz zauważyłam, że jego źrenice są tak niebieskie. Jak ocean! Można było w nich utonąć i nigdy nie wypłynąć.... Moment! Elizabeth, co ty najlepszego wyprawiasz! Nienawidzisz go!
"Ale jego oczy są takie piękne..." - nie prawda! Są obrzydliwe! Zdradliwe! Kłamliwe! Nieprzewidywalne! Zmienne! Smutne! Błyszczące! Śliczne....
"Liz, przestań!" - nie mogę! Czuję się, jakby mnie zahipnotyzował, jakbym była teraz całkowicie zależna od niego....
"Nie możesz mu pokazać, że jesteś słaba!" - ale jestem....
"Nie jesteś! Nie bądź głupia!" - nie jestem?
- Cz- czego chcesz? - powiedziałam wystraszona i gwałtownie się od niego odsunęłam. Nie dam mu tej satysfakcji.
- Czemu zakładasz, że przychodzę tu, bo czegoś chcę? - zapytał wyraźnie rozbawiony. Co jest niby takie śmieszne?!
- Bo ostatnio, jak tu przyszedłeś, byłam prawie martwa! - krzyknęłam, a w moim spojrzeniu widoczna była wściekłość.
- El... - szepnął spokojnie i podszedł bliżej mnie, zagradzając mi jakąkolwiek drogę ucieczki. - Zrozum, że....
- Daj mi spokój! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, nie rozumiesz?! Zabrałeś mi wszystkie wartości, jakimi do tej pory żyłam! Co z tego, że i tak były już poszarpane i zniszczone! Prawda?! Bo ja jestem tylko nic niewartym śmieciem! - zacytowałam jego słowa, zdzierając sobie przy tym gardło.
- Nie mów tak! - syknął, a jego tęczówki na zmianę robiły się ciemniejsze i jaśniejsze. - Nic nie wiesz, nie rozumiesz! - oparł swoje ręce na moich ramionach, co sprawiło, że zaczęłam się wyrywać.
- Racja, zbyt głupia jestem! - krzyknęłam i splunęłam w jego twarz, nieźle go przy tym wkurzając.
- Ja cię przyszedłem przeprosić! Ale, jeśli twoje zadufane ego jest zbyt szerokie, aby to pojąć, to wybacz księżno, ale mam to gdzieś! - warknął, odcinając mi swoją bliskością, dostęp do tak potrzebnego tlenu.
- Za co?! Za co mnie chcesz przeprosić?! Za to, że mnie porwałeś?! Że mnie pobiłeś i okaleczyłeś?! Za to, że pokazałeś mi, że jestem nikim?! - nic nie mogłam poradzić na to, że już po chwili, słone łzy zaczęły spływać po moich zaczerwienionych z emocji policzkach.
- Nie, za to, że wtedy ściągnąłem kłopoty na ciebie i na siebie. - wyszeptał i przyłożył swoje wargi, na miejsce, gdzie aktualnie spłynęła bezbarwna kropla, wyrażająca moją rozpacz.
- Z- zostaw mnie! - po tych słowach głos mi się załamał. - Dla ciebie wszystko jest takie proste! Twoje życie opiera się na szukaniu ludzi, których nienawidzisz, a potem na ich zabijaniu! W końcu nudzi ci się to, dlatego porywasz ich i katujesz! Dla ciebie to zabawa, ale dla innych koszmar! Więc pomyśl, zanim zrobisz to znowu! - i teraz stało się rzecz, której się nie spodziewałam. Przytulił mnie. Znowu. To takie dziwne uczucie, być w ramionach kogoś, kto w każdej chwili może cię zabić. Nie rozumiem tego.
"Ale czujesz się przy nim bezpieczna, Liz!" - to nie jest prawda! To nie może być prawda! Nie chcę, żeby to była prawda!
- Nie chcę ich krzywdzić.... - wyszeptał prosto do mojego ucha. - Ale to forma zapłaty, jaką muszą mi oddać. To moja własna zemsta. - po tych słowach ucałował jego płatek, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Uważam, że każdy człowiek powinien nosić przy sobie ostrzeżenie: uwaga omijać niebezpiecznego psychopatę, Louis'a Tomlinson'a, niestosujący się powinni uciekać, albo modlić się o przeżycie! - mruknęłam.
- Zabawne, że właśnie ty, to mówisz! - prychnął. - Osoba, która jako jedyna do mnie podeszła i za żadne skarby nie chciała odejść. - szepnął patrząc uważnie na moją pokaleczoną twarz.
- J- jak to? Nie rozumiem, o co ci chodzi! - wymamrotałam, ale po chwili zaczęłam rozumieć, o co mu chodzi.... Park, Martha, zgubiłam się, potrzebowałam do kogoś się przytulić, rozbity telefon, krzyk, płacz, przytulił mnie, ostrzegał mnie.... O, Boże! Jakim cudem tym chłopakiem z parku jest właśnie on?! Przecież na świecie żyje tylu ludzi! On mnie wtedy wziął na kolana i zaczął uspokajać?!
Zrobiło mi się duszno. Serce walił0 mi, jak oszalałe. W głowie kręciło mi się od nadmiaru wspomnień. Złych wspomnień.
- To nieprawda. To nie może być prawda... - szeptałam, kręcąc głową, i patrząc na swoje bose stopy.
- Liz, spójrz na mnie! - powiedział Louis, głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Nie może.... - szeptałam.
- Popatrz mi w oczy! - wyszeptał błagalnym tonem.
Spojrzałam. Nie wiem, i nie chcę wiedzieć czemu, ale spojrzałam. Żałuję. Tak bardzo żałuję.
- Pocałuj mnie... - wyszeptał nie spuszczając wzroku z moich zapłakanych oczu.
- Co? - pisnęłam.
- Pocałuj! - powiedział twardo, a potem nasze usta się złączyły.
Nie potrafię wyjaśnić tego, jak się wtedy czułam. Chciałam stąd uciekać! Wrócić do domu, nawet jeśli oznaczałoby to powrót, do katujących mnie rodziców. Nawet, jeśli oznaczałoby to depresję - która z pewnością, po tych wydarzeniach, nasiliłaby się. Delikatnie odchyliłam głowę, tak aby przerwać tą niezręczną sytuację.
- Idź sobie! - warknęłam zdenerwowana.
- El... - szepnął z wyraźnym rozczarowaniem. Dziwne, że jeszcze nie podniósł na mnie ręki.
- Idź! - krzyknęłam, na co chłopak podniósł się, i wyszedł.
Zostałam sama. Całkiem sama. Ponownie. 
Ale tym razem, nie żałowałam. Chciałam tej ciszy, tego spokoju, który umożliwiłby mi zastanowienie się nad moją obecną sytuacją. Ludzie przecież się nie zmieniają. Dlaczego Louis, tak się zachowuje, skoro mnie nienawidzi?
Czy podczas całej naszej egzystencji, choć przez chwilę nie możemy się zatrzymać?! Przestać gonić, za całym światem. Stanąć w miejscu i wrócić, do chwil, które chcielibyśmy zmienić. Przekształcić swoje życie na lepsze, i zmienić w nim wszystko, co złe i szkodliwe. Ale Bóg, wiedział, co robił, gdy stwarzał świat. Wiedział, że gdyby ludzie otrzymali za dużo władzy, mogliby ją źle wykorzystać. Zgarnęliby wszystko dla siebie i wciąż chcieliby tylko więcej i więcej. Zamiast dawać coś od siebie, tylko łaknęliby rzeczy, których mieć nie mogą.
Ale dał nam możliwość kształtowania tego, w jaki sposób żyjemy. Nie zmusza nas do określonych rzeczy. Dzięki niemu mamy wolną wolę, która pozwala nam samym podejmować decyzje. Ale jest jeden warunek: sami musimy brać odpowiedzialność, za skutki naszych czynów. Jeśli ukradniemy coś ze sklepu, nikt inny nie będzie miał poczucia winy, za nasz błąd. Nikt inny nie poniesie za to kary. To będzie nasza, indywidualna walka z samym sobą. Między dobrem i złem, które w nas drzemią. Bo każdy z nas jest dobry i ma sumienie. Nawet taki Louis. Po prostu niektórzy, zduszają to w sobie i ignorują do tej pory, aż całkowicie zatracą się na popełnieniu tych samych błędów, w przekonaniu, że to nic niezwykłego.
Oparłam ciężką głowę na dłoni i położyłam się na zimnej posadzce w celu odpłynięcia do krainy Morfeusza.
*RETROSPEKCJA*
"Elizabeth biegnie chodnikiem, prowadzącym do jej szkoły. Jest spóźniona i dobrze o tym wie. Ale zaspała i musi ponieść tego konsekwencje. Oby tylko rodzice nie dostali informacji od dyrekcji.
Palące powietrze, jak strzała przeszywa jej płuca. Nie ma kondycji, zdaje sobie z tego sprawę. Ale z każdym dniem jest coraz lepiej. Widzi to. 1 kilogram, 2, 5. Przestała już liczyć, ile schudła. Ważny jest efekt.
(...)
- Przepraszam za spóźnienie! - wydyszała , stojąc przy wejściu do pracowni humanistycznej.
- Siadaj. - powiedziała nauczycielka, i zanotowała coś w dzienniku. Dziewczyna posłusznie skierowała się w stronę ławek i zajęła miejsce w pierwszej ławce pod oknem. - Kochani moi, nie pogniewacie się, jeśli na chwilkę wyjdę? - pani Carren uśmiechnęła się ciepło i już jej nie było. Lizzie wiedziała już, co to znaczy.
- Te, spóźnialska! - usłyszała, przez co automatycznie się skuliła i spuściła głowę. Oczywiście! Klasowa elita! Jakżeby inaczej!
- Słonica! Na słuch ci padło! - po całej sali rozniósł się zduszony chichot.
- Kiedy zaczniesz chodzić w workach na ziemniaki? - krzyknął ktoś inny. - Jestem ciekawa jaki rozmiar ma taki wieloryb, jak ty! - pierwsze łzy zaczęły kapać z jej różnokolorowych oczu.
- Niedługo helikopterem trzeba będzie cię do szkoły przewozić, bo się do auta nie zmieścisz! - kolejna dawka jadu serwowana przez nich. Ale to było jej motywacją. Motywacją to dbania o siebie.
- Lizziątko ty moje, o.... - Alex zaczęła mówić, ale szatynka natychmiast jej przerwała.
- Dlaczego, tak bardzo mnie nienawidzisz?! Co ja ci takiego zrobiłam?! - wybuchła głośnym płaczem i wybiegła z sali, wpadając na nauczycielkę.
- Eli, co się stało? - zapytała, ale nastolatka jej nie słuchała. - Elizabeth, wracaj tu natychmiast!
(...)
W samej bieliźnie stanęła przed ogromnym lustrem wiszącym w jej pokoju. Niepewnym i chwiejnym krokiem weszła na wagę. 60. Dużo Zbyt dużo. Do jej zmęczonych oczu napłynęły łzy. Drżącymi rękoma sięgnęła po luźną bluzkę i spodnie od dresu.
- Zbyt gruba! - powiedziała surowym tonem. Z szafki nocnej wyjęła swoją przyjaciółkę. Żyletka. Szybkim ruchem zrobiła kilka głębokich nacięć na skórze pokrytej bliznami.
- Będzie dobrze. Teraz musi być dobrze.... - szeptała, robiąc kolejne kreski. - Tam będziesz ładna, lubiana, szczupła. Tam nie będzie ich! Tam nie będzie nikogo złego! Będę ja i dobrzy ludzie. Oni mnie zaakceptują... Co ja mówię?! - krzyknęła i rzuciła blaszkę gdzieś w kąt pokoju. Przed oczami miała czarne mroczki, spowodowane utratą zbyt dużej ilości krwi.
- Nikt mnie nigdy nie będzie chciał! Nie będzie kochał! Zawsze będę sama! Samotna, jak palec! Nie zasługuję na nikogo! Jestem zbyt głupia, zbyt brzydka! - krzyczała sama do siebie.
***
"Każdego dnia budzę się ze świadomością, że będzie tylko gorzej. Że nie daję rady. Nie widzę potrzeby, aby żyć. Jeśli zniknę, nikt tego nie zauważy. Nie jestem tego warta. Czasem, czasem spoglądam na słońce, na świat mnie otaczający i czuję, że tu nie pasuję. Że odpowiedzialność mnie przerasta. Czuję się, jak samotny listek na wietrze, którego nikt nie szanuje, i który jest niesiony przez wiatr, bez wcześniejszego zapytania o zgodę. Chcę, abyście byli szczęśliwi, abyście potrafili żyć pełnią życia. Proszę, nie zapominajcie o Rose. Tylko was ma na tym świecie. I proszę, dopilnujcie, aby nie uroniła żadnej łzy, kiedy mnie już nie będzie. Nie chcę, żeby cierpiała. Szukam tylko akceptacji, nic więcej. Mam nadzieję, że kiedyś ją znajdę. Pamiętajcie, że zawsze bez względu na wszystko, będę was kochać!   
Wasza Liz"
***
- Nie wiemy, kiedy się obudzi. Przykro mi. - mężczyzna w białym kitlu, smutnym wzrokiem spojrzał na kilkunastoletnią dziewczynę i opuścił pomieszczenie.
- Dlaczego mi to zrobiłaś? - wyjąkała i złapała bezwładną rękę siostry. - Aż tak bardzo mnie nienawidzisz? Życie naprawę nie ma dla ciebie żadnego znaczenia? - krople wypłynęły z jej pięknych i zazwyczaj wesołych tęczówek. - Wiesz, smutno mi bez ciebie. Bo, kto mnie obroni przed psycholami z naszej szkoły? - zaśmiała się z goryczą w głosie. - I kto powie mi, że odbija mi, kiedy śmieję się z głupich zwierzątek na internecie? - wychlipała. - Wróć do mnie, siostro!
***
- Co sprawiło, że chciałaś się zabić? - spokojnym tonem zapytała pani psycholog i poprawiła swoje okulary. To już 5 raz w tym tygodniu, kiedy próbuje to od niej wyciągnąć, ale jej się to nie udaje. - Możesz mi powiedzieć. - uśmiechnęła się. - Chcę ci pomóc!
- Nie potrzebuję pomocy! - warknęła nastolatka. I zaczęła rysować sobie długopisem po ręce.
- Ale... - wyjąkała zasmucona kobieta.
- I tak panią to nie obchodzi! - stwierdziła z grymasem na twarzy, po czym mruknęła: - Mogę już iść?!
- Tak. Sesja skończona. - westchnęła kobieta i zamknęła swój niemalże pusty zeszyt.
***
- Nawet, jeśli myślisz, że nic nie znaczysz, to zawsze możesz się mylić. Nigdy nie wiesz, czy swoją lekkomyślnością, nie sprawiasz komuś bólu! - kolejna sesja. Kolejna sesja, podczas której nastolatka nie powiedziała absolutnie nic. W końcu pani psycholog, postanowiła zasięgnąć innych metod. Ona będzie mówić, a Elizabeth - słuchać. - Rozumiem, że ci ciężko. Nie umiesz się otworzyć. Cierpisz. Ale każdy z nas potrzebuje zaczerpnąć rady, wygadać się, ulżyć swemu cierpieniu. - szepnęła, gładząc długie włosy dziewczyny.
- Nie zgodzę się z panią! - powiedziała i spojrzała na okno. - Samotność jest dobra, a milczenie - złotem. Po co, zawalać kogoś problemami, które i tak go nie obejdą?
- Dlaczego, z góry zakładasz, że...
- Bo zbyt wiele przeszłam, żeby wierzyć pierwszej, lepszej gadce....
***
- Lizzie, dzisiaj nasza sesja, będzie wyglądała nieco inaczej! - kobieta uśmiechnęła się ciepło i wskazała na krzesło. - Rozumiem, że jest ci ciężko otworzyć się przede mną, ale może postanowisz wyżalić się komuś w swoim wieku! - powiedziała i wskazała na blondwłosego chłopaka, bujającego się na krześle.
- Mamo! - jęknął. - Jestem spóźniony! - marudził.
- Siadaj i koniec rozmowy! - powiedziała kobieta, głosem twardym i zdecydowanym.
- Nie, nic się nie stało.... - wyszeptała Liz. - On nie musi spędzać ze mną czasu. Wiem, jaka to męka! - delikatnie uśmiechnęła się w stronę kobiety, aby wyglądać wiarygodnie. - To i tak niczego nie zmieni! - dodała.
- Wiesz co, mamo? - powiedział chłopak, uważnie lustrując szatynkę swoim wzrokiem. - Chyba zostanę....
***
- Przykro mi! - powiedział blondyn, kiedy psycholożka opuściła pomieszczenie, zostawiając ich  samych. - Naprawdę! - dodał, na co Elizabeth prychnęła pod nosem.
- Jasne! - mruknęła, rozkładając się wygodnie na beżowym narożniku. - Nic nie wiesz! - stwierdziła.
- Ale w końcu, z jakiegoś powodu tu trafiłaś, co nie? - pyta.
- Mówisz, że ci przykro, ale nie wiesz o mnie absolutnie nic! - podniosłam głos.
- Cierpisz! - również podniósł wzrok. - A to do współczucia, zupełnie wystarczy! Szczerze, nie obchodzi mnie, czemu tu jesteś, ani jak bardzo świat cię skrzywdził! - krzyknął, powodując, że wystraszona nastolatka, skuliła się, wciskając głębiej w fotel. - Ale żal mi się robi mojej mamy... - kontynuował. - ... kiedy wieczorami siedzi i płacze, bo chce, ale nie potrafi pomóc nastolatce, która widzi tylko i wyłącznie czubek własnego nosa! - warknął mierząc ją wzrokiem. - Więc następnym razem, przynajmniej udawaj, że po jej terapii wykazujesz jakąś poprawę! - dokończył spokojnym tonem.
- Łatwo ci mówić! - syknęłam. - Oceniasz mi, nie znając ani mnie, ani mojej historii! - krzyknęła. - Nie masz pojęcia, jak wiele wycierpiałam, zanim tu trafiłam! Ile musiałam przejść! Jak bardzo zniszczoną mam przez nich wszystkich! - dopiero teraz zdała sobie sprawę, że słone łzy spływają po jej wychudzonych policzkach. - Wiesz... - ciągnęła, łamiącym się głosem. - Dopiero tutaj uświadomiono mi, że przez własną głupotę o mało nie popełniłam samobójstwa! Może ci wszyscy ludzie to idioci, ale nie wpadłabym, na to, że mogę mieć anoreksję! - wychlipała. - I co?! Nadal uważasz mnie, za jakąś powaloną dziewczyneczkę, która owinęła sobie wszystkich wokół palca?! - nie powiedział nic. Po prostu podszedł i ją przytulił.
- Tak ciężko było ci się zwierzyć drugiemu człowiekowi? - spytał. El ledwo widocznie pokiwała głową. - Masz na imię, Elizabeth, prawda? - spytał, uspokajająco gładząc rękę jej plecy i delikatnie się uśmiechając.
- Tak, a ty? - szepnęła.
- Niall, jestem Niall.
*KONIEC RETROSPEKCJI*
~Niall~
Leżałem na kanapie w salonie i bezczynnie wpatrywałem się w sufit.
- Siema! - powiedział Louis i wszedł do kuchni. - Czemu jeszcze nie śpisz? - prychnął pod nosem.
- A tak, stwierdziłem, że będę czuwał! - powiedziałem markotnym tonem.
- No dobra, psycholog Tomlinson na służbie! - zaśmiał się szatyn wchodząc do salonu z piwem w jednej ręce i telefonem w drugiej. Co on dzisiaj taki wesoły? Ale niech będzie wesoły, przynajmniej jej nie skrzywdzi. - Coś taki przybity? - spytał i włączył telewizor. W tamtym momencie wyglądał, jak zwyczajny, niczym nie wyróżniający się dwudziestolatek, który chce pooglądać jakiś głupawy film.
- Coś mi się przypomniało! - powiedziałem szybko i wstałem. Szybko złapałem kluczyki do samochodu i wyszedłem z domu. Wsiadłem do auta i oparłem dłonie o kierownicę. Wyjechałem na autostradę. Musiałem dostać się do mojej mamy! Na szczęście przeprowadziła się do L.A.! Ze skupieniem wpatrywałem się w drogę, analizując to, co przed chwilą mi się przyśniło.
Jak mogłem o tym zapomnieć?! To wydarzenie, zawsze, ilekroć robiłem coś złego, pojawiało się w mojej głowie! Dlaczego teraz go nie było?! Jakim cudem nie rozpoznałem jej twarzy, zachowania, charakterystycznego sposobu mówienia i pyskowania?! Czyżby siniaki, zakryły całe człowieczeństwo, jakie w niej drzemało? Albo to ja się zmieniłem! Może robienie krzywdy innym, sprawiło, że odgoniłem od siebie wszystkie wartości? Że stałem się nieczułym chamem! Ale ja przecież nie robię nic złego! Ja tylko... pomagam? Czemu w ogóle tak się zachowuję?
"Już nie pamiętasz?! Super bohater zapomniał o swoich mocach?!" - po jej spotkaniu, przysięgłem sobie, że obronię każdą dziewczynę, której będzie się działa krzywda! A potem, chęć pobicia kogoś wzrosła do tego stopnia, że zapomniałem o tym, co było moim właściwym celem.
Wciąż pamiętam, jak bardzo starałem się jej wtedy pomóc. Przychodziłem tam codziennie. Czasem nawet do domu. Zawsze z nią rozmawiałem i starałem się przy niej być, kiedy tego potrzebowała. Byłem jej ostoją. Mogła na mnie liczyć. Płakać na moim ramieniu, jak i śmiać się z mojego, czasem idiotycznego, zachowania. Jej gosposia mnie znała, lubiła. A w tamtym domu, byłem tak częstym gościem, że Lizzie czasem otwierała mi drzwi, zanim zdążyłem zapukać. Zawsze siadaliśmy na dywanie w jej samotni i opowiadała mi o tym, jak jej minął dzień. Potrafiliśmy przegadać cały dzień. Zawsze znalazł się jakiś temat do poruszenia, a czasem, po prostu pomagałem jej z zadaniami. Nie rozumiała większość rzeczy, których musiała się nauczyć. Obydwoje zazwyczaj nie rozumieliśmy, dlatego wraz z Marthą i Rose, robiliśmy doświadczenia. Pominę fakt, że raz spowodowaliśmy mini wybuch.... Dlatego zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele znaczy dla niej siostra. Nigdy tego nie mówiła. Nie pozwalała uczuciom wyjść na światło dzienne. A powiedzenie komuś, że jest jej przyjacielem, przekraczało jej siły. Była oryginalna. I ja, i ona wiedziała, o tym. Ale mimo wszystko, zawsze RAZEM stawialiśmy czoła problemom. Nigdy już nie była w tym całkiem sama. Rose, Carrie, Sophie, Martha i ja, byliśmy jej wsparciem. Nie wyobrażałem sobie wtedy sensu istnienia, bez niej. Była dla mnie wszystkim. Obydwoje staliśmy się swoimi odskoczniami od problemów. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że zależy mi na niej tak bardzo, że byłbym gotów, życie za nią oddać.
Ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Zawsze wszystko się musi zawalić, jak domek z kart. Właśnie taki obrót przyjęło moje życie. Jedna decyzja. Wszystko, co wspólnie zbudowaliśmy od nowa runęło. Przeprowadzka. Tylko tymi słowami potrafiłem żyć. Pamiętam, ile bezsennych nocy spędziłem z nią, tuląc jej drobne ciało do siebie. Ile łez wylałem. Ile wszystkich błagałem. A to i tak nic, a nic nie dało....
*REROSPEKCJA*
- Nie odchodź. - mruknęła nastolatka, stojąc przed drzwiami domu blondyna. - Nie wyjeżdżaj! - pisnęła żałośnie.
- Wiesz, że muszę. - chłopak nachylił się nad dziewczyną i popatrzył w jej oczy, w których widać było pierwsze oznaki płaczu. - Hej, mała! Nie smuć się! To tylko przeprowadzka, nie koniec świata! Jest jeszcze tyle różnych dróg komunikacji... - sam wątpił w swoje słowa. Była jego skarbem. Diamentem z najwyższej półki, który obiecał, że zawsze będzie chronić. Tak bardzo bał się, że ją skrzywdzi, że zapomniał o tym, iż życie to ciągłe podejmowanie ryzyka. Nie powiedział jej tylu rzeczy. Strach ogarniał jego serce. Za każdym razem, kiedy była obok, uśmiech pojawiał się na jego twarzy, a serce biło znacznie szybciej. Czuł się przy niej sobą, kimś kim zawsze chciał być. Czuł się potrzebny, a nikt inny nie sprawiał, że wychodził z takiego założenia. Dlatego, tak wielki ból sprawiał mu widok bezbronnej piętnastolatki, stojącej i czekającej, na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
- Niall! Pośpiesz się! - krzyknął ojciec chłopaka.
- Liz... - szepnął blondyn, i chciał już przytulić wychudzoną dziewczynę, kiedy ta niespodziewanie się cofnęła.
- Nie. - zaprotestowała. Zapomniał. Podczas całej ich znajomości przytulił ją tylko raz. Nigdy więcej. Potrzebował tego, ale zawsze w sobie dusił.
- Lizzie, nie rób mi tego, nie dzisiaj! - jęknął, i złapał ją za ramiona. - Obiecaj mi coś! - powiedział. - Obiecaj, że, gdy mnie już nie będzie, ty nadal będziesz taka, jaka byłaś przy mnie! Taka, jaka byłaś, kiedy na mnie czekałaś! Nie popełniaj błędów z przeszłości! Nie wracaj do tego, do żyletki! Uwierz, nie potrzebujesz jej! Jesteś silna, dasz radę! To cię tylko wyniszcza! Sprawia, że cofasz się, a wszystko, co osiągnęłaś zostanie wymazane! - mówił szybko, ledwo łapiąc oddechy, a nastolatka szlochała, całkowicie tracąc widoczność.
- Niall! - tym razem odezwała się jego mama.
- Idę! - krzyknął i uśmiechnął się w stronę rodzicielki. - Pamiętaj! Nie pozwól, aby to wszystko, co naprawiłaś, znowu się zepsuło! - szeptał, kciukami gładząc jej policzki i stykając się z nią noskami.
- Ni... - zaczęła nastolatka, ale zacięła się nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. - Idź już.... - szepnęła zrezygnowana.
- Co? - nie dowierzał w to, co przed chwilą usłyszał.
- Idź już! - powiedziała zdecydowana. - Spóźnisz się na samolot! - dodała ciszej i spuściła głowę. Chłopak tylko niezauważalnie pokiwał głową i zaczął się oddalać w stronę samochodu. Schował torbę do bagażnika i zamierzał wsiąść do środka, gdy zatrzymał go cichy szept:
- Byłeś moim pierwszym prawdziwym przyjacielem... - odwrócił się i podszedł do dziewczyny, mocno tuląc jej osobę, do siebie. - Nigdy cię nie zapomnę, Niall....
*KONIEC RETROSPEKCJI*
Dojechałem apartamentowca mojej rodzicielki, i czym prędzej skierowałem się do jej mieszkania.
- Mamo! - szepnąłem, kiedy ją zobaczyłem.
- Niall, skarbie! Co ty tu robisz? - zapytała zdziwiona.
- Mamo, proszę powiedz, że Lizzie jest bezpieczna w Mullingar!  - rozpłakałem się, jak małe dziecko. Pierwszy raz od..., wyjazdu....
- Nie wiem, tego kochanie! - spojrzała na mnie z troską w oczach.
- Mamo, muszę wiedzieć, że to nie ona jest porwana, bita i przetrzymywana! - powiedziałam z naciskiem. - Mamo, czemu nic nie mówisz? - zapytałem przybity.
- Bo, to właśnie ją porwano! - kobieta popatrzyła na mnie z bólem.
- Nie, nie! - histeryzowałem. Czego ja oczekiwałem?! Że kiedy pojadę do niej, to wszystko to okaże się kłamstwem?!
- Niall, kotku, czemu tak nagle sobie o niej przypomniałeś? - spytała zasmucona. Lubiła El. Podniosłem swoje spojrzenie, na kobietę i bez zastanowienia wypaliłem:
- Bo chyba ją kocham, mamo....

"Życzę ci od­wa­gi, jaką ma słońce, które codzien­nie od no­wa wschodzi nad wszelką nędzą świata.

Niektórzy po za­pad­nięciu zmro­ku już nie pot­ra­fią uwie­rzyć w słońce. Bra­kuje im tej od­ro­biny cier­pli­wości, aby docze­kać nad­chodzące­go po­ran­ka. Kiedy prze­bywasz w ciem­nościach, spójrz w górę. Tam cze­ka na ciebie słońce.

Ono nie omi­ja ni­kogo. Ciebie też nie omi­nie,
Jeśli nie scho­wasz się w cień. Z każdym dob­rym człowiekiem, który za­mie­szku­je ziemię, wschodzi ja­kieś słońce."

  Phil Bosmans







Hej, dodaję dzisiaj rozdział 11!! (Fanfary proszę!:)) Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu i, że płakaliście, jak bobry, bo ja prawie :o Dziwne...:D
Z tą ważną notką to chodzi mi o komentarze i konkurs:) (A właściwie, nie o to, ale nie pamiętam o co mi chodziło, ale jak nie dodam tej ważnej notki, to będę mieć pretensje to samej siebie:P)
Co do komentarzy, do zauważyliście, że im więcej ich jest i im szybciej się pojawiają, tym większą mam motywację do dalszego pisania, a co się z tym wiąże - do dodania rozdziału:)Kocham wasze opinie<3
A co do konkursu, to proszę, proszę, proszę:) Chcę wiedzieć, że moi lojalni czytelnicy są naprawdę lojalni!:) A wiem, że są! Ufam wam, wiecie?:( A wy mnie zawodzicie;( Codziennie wchodzę na maila, z nadzieją, że będzie jakaś praca, a tu nic:( Zizi, Fizzle Bizzle, ROSE!!! Wierzę w was!:)


Komentarz rozdziału - cz. 3:

Należy do Martiny Zarre:

Niedawono znalazłam tego bloga i muszę przyznać że naprawdę mi się podoba.
Przeczytałam wszystkie rozdziały po kilka razy :-)
Naprawdę świetnie piszesz a jak ktoś jeszcze raz napisze że źle piszesz to go znajdę i zajebie-.-
A wracając do tego rozdziału to...wow! Zajebisty jak go czytałam to tak się jarałam Louis'em że jest miły i w ogóle.Na retrospekcji ryczałam a na końcówce umarłam.
~I LOVE IT~

Gratulacje<3
No to tyle:)
Do zobaczenia,
Natka99<3

środa, 18 czerwca 2014

10: "Jestem potworem..."

Hejo, proszę was, aby każdy kto czyta mojego bloga skomentował ten rozdział!:)
Nie wiem, co ostatnio się stało, ale z każdym rozdziałem jest coraz mniej komentarzy, co bardzo mnie martwi, bo oznaczać to może utratę czytelników:( Poza tym, kilka osób, na których zdaniu bardzo  mi zależy, "lekko" zasugerowało mi, że nie umiem pisać i nie powinnam się za to zabierać. Przynajmniej ja tak to odebrałam;(
Powiedzcie, czy aż takie złe jest to co piszę? Naprawdę powinnam usunąć "Through The Dark"? Tu nie chodzi o ilość komentarzy, tylko o zobaczenie, ile osób czyta to, co piszę, a przynajmniej staram się pisać!

PAMIĘTAJCIE IM SZYBCIEJ, BĘDZIE (koło 20 lub więcej) KOMENTARZY, TYM SZYBCIEJ POJAWI SIĘ ROZDZIAŁ!:)

Zapraszam was do brania udziału w konkursie!:) Więcej informacji tutaj: KONKURS!!! Liczę, że chociaż jedna osoba weźmie udział, tym bardziej, że w szkole już luzy:P

MIŁEGO CZYTANIA!<3





~Elizabeth~
Wystraszona uniosłam swój spłoszony wzrok do góry. Przed nami stało około pięciu napakowanych facetów, którzy mierzyli w nas swoimi pistoletami. A ja myślałam, że Louis jest straszny!
- Poddaj się, Tommo. Mówię po dobroci, nie masz już żadnych szans! - jeden z nich zaśmiał się szyderczo i podszedł bliżej nas. - Wstawaj i ręce do góry, żeby coś nie kusiło cię, żeby sięgnąć po broń! - syknął i przymrużył oczy, obserwując nasze poczynania.
A mój porywacz, co?! Po prostu wstał i pociągnął mnie za sobą! To już szczyt wszystkiego!
- Zostaw mnie! - pisnęłam, kiedy szarpnął mnie za sukienkę.
- Wstawaj, nie słyszałaś?! Na słuch ci padło! - krzyknął, widocznie zdenerwowany. Mimowolnie zatrzęsłam się i na swoich dygocących nogach starałam się utrzymać chociażby względną równowagę.
- Uuu, a kogo tu sobie przyprowadziłeś, Tomlinson? - zaśmiał się łysol, po czym podszedł do mnie i złapał za ramię, ciągnąc w swoją stronę. Zaczęłam się wyrywać, ale natychmiastowo przestałam, kiedy poczułam zimny metal przy mojej szyi. Louis od razu zerwał się i wyciągnął pistolet, ale na drodze stanęło mu dwóch mężczyzn, którzy niemal całkowicie odgradzali mnie od chłopaka.
- Mówię po dobroci! - syknął, trzymający mnie facet. - Jeśli nie chcesz, herosie, żeby coś złego stało się twojej niuni, to rzuć to na ziemię! - mój porywacz zmierzył go wzrokiem, po czym metalowy przedmiot z hukiem uderzył o podłoże. Zaraz potem, został schwytany z obydwu stron, tak, że nie mógł wykonać żadnego ruchu. Może to nie jest najbardziej odpowiedni moment, ale pierwszy raz widziałam go takiego bezradnego i słabego.
"Jeśli już on się poddał, to jesteś martwa, Liz! Nie ma co się oszukiwać!" - chcąc nie chcąc musiałam się z tym zgodzić. Do moich oczu napłynęły łzy, do których ujścia nie mogłam doprowadzić!
"Boże, proszę, jeśli teraz mnie uratujesz, zawsze będę już dobra! Nigdy już nie popełnię głupot z przeszłości, tylko proszę, pomocy!" - modliłam się w myślach. Tak naprawę, teraz liczyłam już tylko na cud.
- Po co mi ona?! - prychnął w pewnym momencie, Louis. - To tylko nic nie warty, śmieć! Zawadza z każdej strony! Ale proszę, bierz ją sobie! - uciął i patrzył jego reakcję. Czułam, jak mięśnie osoby, od której chwilowo zależy moje życie, w negatywnym tych słów znaczeniu, napinają się, a on sam przyciska pistolet dużo silniej.
W pewnym momencie zostałam upuszczona i z łoskotem uderzyłam o twarde podłoże.
Zawsze myślałam, że już gorzej być nie może. Byłam niewdzięczna, w stosunku do rzeczy, które podarował mi los. Ale po tym, jak zostałam uprowadzona, coś się zmieniło. Mój sposób postrzegania świata, uległ przemianie o 180 stopni. I gdyby nie ciągle przypominający mi o mojej porażce - Louis, to mogłabym żyć inaczej. Zdaję sobie sprawę z faktu, że mogłabym być szczęśliwa, mogłabym się zakochać, doceniać to co mam, ale teraz? Jest jakikolwiek sens, by to robić? Skoro i tak umrę, i przybliżam się do tego każdego dnia, o czym wszyscy wokół mi powtarzają. Skoro i tak, nic dla nikogo nie znaczę! Skoro, jestem bezwartościowym śmieciem, jak to zostało ujęte. Miałam rację! Miałam rację, kiedy uważałam, że jestem jednym, wielkim chodzącym problemem, jedną, wielką pomyłką. Nic dla nikogo nie znaczę. Wszyscy mają zapisany swój los, na górze, jednak zawsze mogą go zmienić. Już mają przydzieloną im osobę, z którą zwiążą swój los w przyszłości. A ja? Ja ani nie miałam zapisanego losu, ani nie mogę go zmienić. Bo jak? Jak zmienić go w miejscu, gdzie obecnie się znajduję? Tutaj mogę się zwyczajnie modlić, o każdy kolejny dzień. Ale to w sumie też nie ma już sensu, bo po co się bać, że się umrze, skoro można od razu uciąć sobie cierpienia, i żyć bez zmartwień i trosk.
Obróciłam głowę w stronę Louis'a i ujrzałam mężczyzn okładających go z każdej strony. Leżał skulony, a z jego ust wylewała się krew. Całe jego ciało pokrywały świeżo zrobione rany.
 - I co nadal myślisz, że wygrałeś?! - krzyknął bijący go mężczyzna, na co Louis uniósł chwiejącą się głowę do góry i splunął mu w twarz, czym nie źle go rozzłościł. Osiłek, zamachnął się i z całej siły, przyłożył mu w twarz.
Z jednej strony chciałam, żeby cierpiał, żeby poczuł to, co ja czułam w momencie, kiedy okaleczał moje ciało, jednak z drugiej miałam tak straszne wyrzuty sumienia, i tak bardzo było mi go żal. Nigdy nie byłam złym człowiekiem, przynajmniej tak mi się wydaje, i nigdy nie pragnęłam cudzej krzywdy. Coś wewnątrz mnie kazało mi wstać i pomóc mu, mimo wiedzy, że gdy odzyska siły, wyżyje się na mnie.
W odległości maks. 20 metrów ode mnie, leżała porzucona broń Louis'a. Bezszelestnie przesunęłam się w jej stronę i chwyciłam ją do ręki. Zabawne, że oni wszyscy byli tak zajęci biciem Louis'a, że przestali zwracać na mnie jakąkolwiek uwagę.
Popatrzyłam na lśniący metal i dopiero teraz sobie coś uświadomiłam: czy on wyrzucił ją, aby mnie ratować?
"Niby dlaczego miałby cię ratować?! Jesteś tylko i wyłącznie śmieciem, a on sam chce mieć tą przyjemność z odebrania ci życia!" - może i masz rację.... Sama nie wiem. W tamtym momencie byłam rozdarta. Nie wiedziałam, co zrobić, aby mu pomóc oraz, aby nie zrobić krzywdy okładającym go mężczyznom.

Na dygocących nogach podniosłam się i stanęłam centralnie za umięśnionym facetem. Jeszcze raz popatrzyłam się na Louis'a, co było ogromnym błędem, ponieważ w pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Zdziwił mnie jego wzrok. Był prawie, że pusty. Ale gdzieś za tą pozorną obojętnością, kryły się uczucia. Wiedziałam to. Byłam tego pewna. Nie wiem jakie, ale były.
W pewnej chwili, niezauważalnie pokręcił głową, jakby domyślał się, co chcę zrobić. Czy on czyta mi w myślach?
- Jakieś ostatnie życzenie Tomlinson? - zaśmiał się człowiek, od którego jeszcze przed chwilą zależało moje życie.
- Zostaw go! - powiedziałam twardo i przyłożyłam broń do jego pleców. Mężczyzna zaśmiał się nerwowo i odwrócił w moją stronę.
- Blefujesz skarbie! - mruknął pewnym siebie głosem. - Nie zrobisz mi krzywdy! Jesteś słaba, zbyt słaba! - zaśmiał się, na co pozostali mu zawtórowali.
- Nie jestem słaba! - syknęłam, a od nadmiaru wściekłości, przepełniającej mnie, zaczęłam się trząść.
- Nie strzelisz! - prychnął i popatrzył na broń, znajdującą się przy jego żebrach. - Lepiej to odłóż, kochanie. To nie jest zabawka! - dokończył. Prowokował mnie. Wiedziałam o tym. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że jestem osobą o słabych nerwach. - Odłóż to! - warknął w pewnym momencie, i zamachnął się w celu odsunięcia od siebie tego żelastwa. 
I wtedy stało się coś, czego się najbardziej bałam. Nie wytrzymałam i pociągnęłam za spust. Pistolet wystrzelił. Dobrze zbudowany mężczyzna, osunął się na ziemię. 
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Beznamiętnym, szklistym wzrokiem, lustrowałam, jego wykrwawiające się ciało. Mogłam mu pomóc, zapobiec temu, co się stało! A ja tylko dalej tam stałam! Dopiero wtedy doszło do mnie, co najlepszego zrobiłam. Zabiłam go! Zabiłam niewinnego człowieka, który miał przed sobą całe życie! Teraz leży martwy na ubitej przez ludzi glebie. 
Broń mojego porywacza, w jednej chwili stała się niewyobrażalnie ciężka. Po chwili wypadła z moich dłoni, i z głośnym uderzeniem zetknęła się z ziemią. Wtedy nie wytrzymałam. Upadłam na kolana i zaniosłam się głośnym szlochem. Nic już nie miało znaczenia, z wyjątkiem tego, że jego już nie ma z nami na tym świecie. Przeze mnie! Wokół słyszałam jakieś strzały, a potem ujrzałam uciekających już oprychów. 
- Wstawaj! - usłyszałam surowy, ale i bardzo słaby głos Louis'a. Nie zareagowałam. Nie miałam na to siły. Skoro on zginął, to czemu niby ja mam żyć? - Elizabeth, wstawaj! - krzyknął, po czym osunął się na ziemię obok mnie. Pisnęłam wystraszona i popatrzyłam na krwawiącego chłopaka, po czym zaniosłam się jeszcze większym płaczem.  - Elizabeth.... - jęknął Louis.
- Jestem potworem... - szepnęłam, potrząsając głową w celu odgonienia wspomnień.
- Nie jesteś! - zaczął, ale przerwałam mu, kompletnie ignorując jego wypowiedź:
- ... potworem takim, jak ty! - dokończyłam, kołysząc się na boki. 
- Liz, przestań płakać! Rób, co chcesz! Bądź tym potworem, czy kim tam chcesz, ale nie płacz! - powiedział, ale jego słowa niewiele zdziałały.
- Jestem potworem... - wychlipałam ponownie, trzęsąc się ze strachu. Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że teraz jedyną osobą, której powinnam się bać i z pewnością nie ufać, jestem ja sama.
- El... - westchnął mój porywacz, po czym usłyszałam stęknięcie i nagle chłopak pojawił się tuż przede mną. 
- Nie zbliżaj się! - wykrzyczałam mu prosto w twarz, głosem przepełnionym goryczą. Chciałam się odsunąć, ale niedane mi to było, ponieważ po chwili zostałam zamknięta w szczelnym uścisku jego rąk. I to było zwieńczenie całego, tego tygodnia: zaczęłam wrzeszczeć, bić go, kopać, krzyczeć, wyzywać, i przede wszystkim - płakać! Ale on mnie nie puścił! Wręcz przeciwnie: objął jeszcze mocniej. To interesujące, że dopiero w takich momentach uświadamiamy sobie tą okropną potrzebę drugiego człowieka.
- Ćsii..., nie płacz... - szepnął i kołysał mną, uspokajająco. Jego zachowanie, było takie... inne? Delikatne? Czułe? Koło kogo ja siedzę? Bo na pewno nie obok Louis'a Tomlinson'a, tego Louis'a Tomlinson'a, który najpierw dotkliwie mnie pobił, a potem jeszcze na mnie krzyczał.
- Jestem potworem... - pisnęłam żałośnie, zachrypniętym głosem.
- To pobędziemy potworami, razem... - wyszeptał z wargami umiejscowionymi na moim czole, patrząc się gdzieś w dal.
~Niall~
- Liam, stary! Jak dobrze, że jesteś! - wykrzyknął Harry, przybijając z chłopakiem, tzw. "męską piątkę". - W samą porę! - mruknął i wskazał ręką pozabijanych, niewinnych ludzi.  Dziwne, że w jednym momencie wszystko potrafiło ucichnąć, a sprawcy - uciec z miejsca zbrodni.
- Moment! - wykrzyknąłem, gdy Zayn wsiadł już do auta. Coś mnie przed chwilą olśniło. - Gdzie Lou?! - spytałem i popatrzyłem kolejno na ich twarze, na których z czasem pojawiło się zdziwienie. 
- Właśnie, gdzie Tomlinson?! - zdezorientowany Liam, uniósł brew do góry.
- Nie mam bladego pojęcia! - zdenerwowałem się i zacząłem się oddalać w celu odnalezienia Louis'a.
- A ty, gdzie znowu idziesz, Nialler? - wykrzyknął Hazza.
- Gdzie! - prychnąłem. - Znaleźć zgubę! I wam radziłbym to samo! - wściekłem się i ruszyłem przed siebie.
(...)
- Louis! - krzyczałem już od dobrych kilkunastu minut.
- Tommo! - wtórował mi Liam.
- Lou! - mruczał znudzony Zayn.
- Elizabeth! - wydarł się Harry. Razem z chłopakami spojrzeliśmy na niego zdziwieni. - No co? - wzruszył ramionami. - Przecież, gdzie Lou, tam i ona, nie? - uśmiechnął się szeroko.
~Louis~ 
Słyszałem jakieś znajome krzyki. Po chwili, kiedy zrobiły się głośniejsze, zdołałem wyłapać pojedyncze słowa.
- Tu jestem... - chciałem dokończyć, ale zwyczajnie nie miałem siły. Utraciłem przez ten czas, naprawdę dużo krwi, do tego, jakby jeszcze było mi mało, ta rozpieszczona nastolata ryczała cały czas, doprowadzając mnie tym samym do granic wytrzymałości. Szczerze, to już dawno bym ją uderzył, żeby się zamknęła, ale nie miałem, ani szczątki siły, przeznaczonej do tego.
- Jestem potworem.... - Lizzie przez cały czas powtarzała tylko te dwa, bezsensowne słowa. Zabiłaś jednego człowieka. Wielkie mi halo! Ja mam na swoim kącie setki, jak nie tysiące.
- Tu jestem barany! - podniosłem głos na tyle, na ile dałem radę i odsunąłem się od załamanej dziewczyny.
Nie musiałem długo czekać, na to, aby chłopaki pojawili się przy mnie.
- Stary, co ci się stało! - zaśmiał się nerwowo, Harry. Ja ledwo widocznie wskazałem głową na martwe ciało Josh'a. Zapytacie pewnie, kim był Josh. Otóż był on moim dawnym wspólnikiem, razem zajmowaliśmy się handlem narkotykami i nielegalnym ich transportem. Ale kilka lat temu coś się zepsuło.... Do naszego..., albo raczej mojego klubu, pewnego dnia wpadła chmara policjantów. Zaczęła węszyć. Doskonale wiedziałem, że chcieli mnie dorwać. Od dawna mnie szukali. Może to, co zrobiłem było głupie, ale musiałem ratować własny tyłek. Wsypałem jego. Przez 2 lata siedział w pace. Wiedziałem, że jak wyjdzie, będzie chciał zemsty. Ale nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko. I, że skończy się to właśnie tak! Mimo wszystko, Josh był moim kumplem i jestem zły na Elizabeth, że wystrzeliła z tego chorego pistoletu. Jednakże z drugiej strony czuje dziwne uczucie związane z jej pomocą. Zupełnie nowe. Nieznane.
"To się nazywa wdzięczność, Tomlinson. Wdzięczność!" - wdzięczność? Nie ma takiego słowa w moim słowniku. Nie podoba mi się ono. Raczej nie zagości u mnie na stałe....
Chłopaki, gdy tylko napatrzyli się na zmarłe ciało mojego wspólnika, podeszli do mnie i pomogli mi wstać.
- Elizabeth, chodź! - warknąłem, kiedy stanąłem już o własnych siłach. - Chodź! - podniosłem głos, nie widząc żadnej reakcji z jej strony. Podniosła na mnie swoje zapłakane spojrzenie, a jej głos mówił: "Proszę odpuść mi. Chodź ten jeden raz!".
"Nie mowy, skarbie!" - pomyślałem.
- Weźcie ją i wrzućcie ją do bagażnika! - mruknąłem do Zayn'a. Sam wsiadłem do samochodu i oparłem głowę o szybę. Odjechaliśmy w kierunku naszego obecnego miejsca zamieszkania.
(...)
Zaraz po powrocie, udałem się do pokoju, uprzednio poleciwszy chłopakom, aby wrzucili dziewczynę do piwnicy, w której znajdowała się wcześniej.
Rzuciłem się na łóżko, zajmując całą jego powierzchnię. Myślałem o całym dzisiejszym dniu. Dlaczego wtedy tak się zachowałem, zamiast rozstrzelać ich wszystkich? Dlaczego moje zachowanie wobec El, było dzisiaj takie..., dziwne? Dlaczego nie pozwoliłem jej skrzywdzić, skoro sam do tego dążę?
"Bo ci na niej zależy, Tomlinson! I nawet TY musisz to przyznać!" - wolne żarty. Mi nie zależy na nikim, absolutnie NIKIM! A póki co, daruję jej życie, bo za bardzo przypomina mi Lottie.
"Tak, tak.... Wmawiaj to sobie dalej! Może w końcu w to uwierzysz!" - właśnie gadam z moją podświadomością.... Czy to jest normalne?!
"Nie zmieniaj tematu! Mnie nie ominiesz! Nie da się mnie ominąć!" - dlaczego zawsze musisz mieć rację?! Co ja najlepszego wyprawiam?!
"Majaczysz, Tomlinson!" - co?! - pomyślałem, a potem film mi się urwał.
*RETROSPEKCJA*
"- Słuchaj, Steven! Jak do jutra ci nie zapłaci całej kasy, masz go sprzątnąć, zrozumiano?! - wykrzyczał do słuchawki szatyn. Niebieskie przenikliwe tęczówki, podejrzanie obserwowały każdego przechodnia. Czekał na kogoś ważnego i nie chciał, by mu w tym przeszkodzono. Nie musiał długo nasłuchiwać, aby jego dzwonek rozbrzmiał i zwrócił uwagę każdego przechodnia w parku.
- Hej, przepraszam, że mnie nie ma, ale coś mi wyskoczyło! Mam nadzieję, że zrozumiesz! - powiedziała jego siostra, po czym rozłączyła się, nie dając mu dojść do słowa. Chłopak zdenerwowany uderzył telefonem o ziemię i z wściekłością chodził tam i z powrotem. W pewnym momencie podeszła do niego, na oko 4 lata młodsza dziewczyna i podała mu ekran od jego, przed chwilą jeszcze nowego telefonu.
- P- proszę, to chyba należy do p- pana.... - wyjąkała, rumieniąc się. Jego wzrok zmierzył ją od góry do dołu. Wydała mu się ładna, pomimo swojego młodego wieku. Średniego wzrostu z jasnobrązowymi włosami, opadającymi falami na jej chude ramiona. Duże, różnokolorowe oczy, z lustrujące go z fascynacją, delikatne usta i policzki zabarwione na różowo, czego powodem była nieśmiałość. Chłopak z irytacją wypuścił powietrze i przeczesał włosy palcami. Zawsze miał taki nawyk, kiedy nie wiedział, co ma zrobić i, jak się zachować. Innym może się wydać to głupie, ale dla niego miało to ogromne znaczenie.
Wyciągnął swoją zniszczoną szorstką dłoń i ujął jej drobną i gładką, w celu zgarnięcia głupiego żelastwa.
- Dzięki. - mruknął i odwrócił od niej swoje spojrzenie, dając jej tym samym do zrozumienia, że ma sobie już iść.
- Słyszałam, że na stres... - zaczęła, ale natychmiast jej przerwano:
- Niczym się nie stresuję, a ty powinnaś już iść! To nie jest miejsce dla małych bezbronnych dziewczynek.
- Nie boję się! - powiedziała i dumna uniosła głowę do góry. - Pan mnie obroni! - szepnęła i podeszła bliżej niego.
- Posłuchaj.... - zaczął, nie wiedząc, jak powiedzieć jej, żeby się od niego odczepiła. - Ja nie bronię małych dziewczynek,  ja jestem potworem! - warknął oschle.
- Takim z bajki? - roześmiała się, a na jej policzkach, pojawiły się urocze dołeczki. - Takim dobrym?
- Nie! - teraz już niemalże krzyczał. - Tym złym! Nie rozumiesz?! - wściekł się. 
- Nieprawda! Martha mówi...
- Nie obchodzi mnie, co mówi jakaś Martha! - krzyknął, powodując, że uśmiech znikł z jej niewinnej twarzy, a zastąpił go dobrze widoczny - strach.
- Mówi, że nikt tak do końca nie jest zły, zboczył tylko na złą drogę. - szepnęła niepewnie. - Ze złej drogi zawsze można przejść na dobrą! - pisnęła żałośnie, po czym rozpłakała się. Chłopak przewrócił oczami i kucnął przed nią.
- Ej, mała! - zaczął nieco weselszym tonem, ocierając słone łezki, wypływające z jej oczu. - Nie płacz! Możesz ględzić, ale nie płacz! - uśmiechnął się, a koło jego oczu utworzyły się zmarszczki.
- Dlaczego? - wychlipała i popatrzyła mu w oczy.
- Bo nie powinnaś okazywać, tego, że jesteś słaba. Wiele ludzi może wykorzystać to przeciwko tobie! - szepnął, jakby miała być to tajemnica, przeznaczona tylko dla nich.
- Łzy nie okazują słabości! Pokazują odwagę, bo mieliśmy jej na tyle, aby naszym cierpieniem, podzielić się z innymi! - powiedziała i sama otarła swoje opuchnięte od płaczu, policzki.
- Jak ci na imię? - zapytał chłopak, szczerze zaintrygowany, nieodgadnioną mądrością dziewczynki.
- E... - zaczęła, ale nie dokończyła, bo została zawołana przez swoją opiekunkę. - Muszę już iść. Do zobaczenia, proszę pana! - uśmiechnęła się i pomachała mu na pożegnanie.
- Lepiej dla ciebie, żeby nie.... - mruknął i już miał się odwracać, kiedy poczuł, jak coś małego i ciepłego wtula się w niego. - Co do... - już miał kończyć swoją wypowiedź, ale ujrzał tego kochanego krasnala, obejmującego go.
- Elizabeth.... - powiedziała mu na ucho. - Dla przyjaciół Lizzie.
- Louis... - powiedział. - Dla przyjaciół..., Louis. Nie mam przyjaciół.... - dokończył nieco zgaszony.
- Nic nie szkodzi, ja też nie! - Calineczka roześmiała się i zeszła z jego kolan.
- Do widzenia! - szepnęła.
- Cześć, mała! - odpowiedział, patrząc, jak znika ze straszą kobietą za ogrodzeniem.
Była taka inna od wszystkich, których spotkał. Nie przejmowała się, kiedy mówiono jej nie. Dążyła do obranego celu. Nie bała się go. Zazwyczaj ludzie omijali go szerokim łukiem, a ona z własnej woli, sama, do niego podeszła. Nie chciał, ale musiał przyznać, że imponowało mu to. Szkoda, że oboje nie wiedzieli, że jeszcze przyjdzie im się spotkać....
*KONIEC RETROSPEKCJI*
Oblany potem zerwałem się z łóżka. Zepchnąłem to wspomnienie, na sam koniec mojego umysłu. Zapomniałem o nim. Jak to możliwe, że ta dziewczynka z parku, to.... Nie, to tylko zbieg okoliczności! To nie może być ona!
"Tomlinson! Choć raz w życiu, nie bądź takim tchórzem! Choć raz staw czoło problemom!" - już wiedziałem, co miałem zrobić.
Wyszedłem z pokoju i mijając chłopaków bez słowa, zszedłem do piwnicy. Otworzyłem dobrze znane mi drzwi i stanąłem w "pokoju" należącym do El. Bez słowa podszedłem i przytuliłem zapłakaną nastolatkę.
- Przepraszam za wtedy! Tak bardzo przepraszam!

"Jestem księżniczką.
Księżniczką z zamku.
Z zamku, do którego nigdy nie dotrzesz.".

                                Natka99


Hej, przepraszam (znowu), że tak długo czekaliście na rozdział:( Ale, jak wspomniałam na początku rozdziału, miałam chwilowy zastój weny;( Pomysłów masa, ale który wybrać...
Nowy pojawi się w zależności od tego, jak szybko i ile będzie komentarzy:) Bo dla was to tylko 1 minuta, a dla mnie nieraz tydzień lub więcej:( Bo, kiedy widzisz, że nikt nie komentuje, to myślisz, że nikt tego nie czyta, co równa się z brakiem motywacji, do jakiegokolwiek dalszego pisania;( 
A co do komentarzy:
KOMENTARZ ROZDZIAŁU cz. II:)
Trutututu!!! Ale emocje:D
Wygrywa:
Fizzle Bizzle, której komentarz brzmiał następująco:




"Wciągnęłam się, i to bardzo! Czekam tylko aż Lou wykona jakiś krok, nie wiem. Jakikolwiek...
Niall też mógłby jakoś zareagować,a nie tylko stać z boku i na wszystko patrzeć. Rusz się człowieku!
Co do rozdziału - BOSKI! Genialnie trzyma w napięciu!
Z niecierpliwością oczekuję następnego!
Pozdrawiam xoxo

@Hazz_You_And_I
badsidefanfiction.blogspot.com"
Gratuluję kochana<3 Zasłużyłaś, chociaż wasze wszystkie komentarze mi się podobały, musiałam wybrać tylko 1:( Ale w końcu jeszcze tyle rozdziałów przed nami:D
Chociaż zaobserwowałam, że z czasem rozpoczęcia konkursu jest coraz mniej komentarzy.... Hmmm..., nie chcecie go?:(
No, to chyba tyle na dzisiaj, nie będę was już zanudzać:)
Do zobaczenia,
Natka99<3
(P.S. Czy wy też tak się jaracie Mundialem?:P Messi, Torres i te sprawy:D)
(P.S.2. Zapraszam was na nowe blogi: Science Can Sometimes Easy, Never Say Never, oraz na Zwiastunownię Doublenik, gdzie jestem za stażu:) - linki dla mojej przyjaciółki, której nie chce się czytać ogłoszeń parafialnych po boku:P)