piątek, 27 marca 2015

20: "Kocham cię..."

Hej:)
Oto kolejny rozdział by Natka99 alias Pierożek :')
Piszcie, czy Wam się podoba :)
 Małe utrudnienie xd
40 komentarzy = nowy rozdział xd 
Mówiłam, że utrudnienie xd bez hejtów proszę xd




~Elizabeth~

Mijały dni, tygodnie, miesiące... Nawet nie wiem, ile czasu w rzeczywistości pochłonęło moje przebywanie tu. Ile miejsc uległo zmianie, ilu ludzi zakończyło swój żywot, ustępując miejsca kolejnemu pokoleniu. 
Widziałam tylko przez dwa małe okienka, kiedy następował dzień, który po jakimś czasie nim mała poczwarka przeobrażał się w noc. Nawet nie potrafiłam rozeznać się w tym, którą porę roku mamy. Na wybrzeżu jest zawsze ciepło.
Na początku nawet próbowałam liczyć kolejne następujące dni, lecz po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że to jest całkowicie bezcelowe. 

Przychodzili tutaj codziennie. Rano i wieczorem. Kładli na stoliku talerz z suchą, nieraz spleśniałą kromką chleba i szklankę brudnej wody. Nie tknęłam tego ani raz. Miałam wrażenie, że zabiłoby mnie to jeszcze bardziej niż głodówka. 

Jedyną przyjazną mi osobą był Niall. Przychodził i przynosił codziennie to nowe rzeczy. Ciasto, kawałek zimnej pizzy, mleko, herbatę... Raz nawet udało mu się przemycić watę cukrową, jednak na mój pusty żołądek było to tylko i wyłącznie przyczyną niestrawności.

Czułam się tak bardzo samotna. Nikt nic do mnie nie mówił. Wszyscy milczeli. I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że odpychanie ludzi było najgorszym, co w życiu robiłam i mogłam robić. Cisza pozwala myśleć, ale jej nadmiar zabija. 

Całymi dniami siedziałam sztywno na podłodze lub łóżku naprzeciwko okna i obserwowałam, co dzieje się tam, gdzie ludzie są wolni. Czy jeszcze istnieje coś takiego, jak wolność w świecie okupowanym przez komercyjność i fałsz? Czy istnieją choćby pozory uczuć lub to, co teraz z nich zostało?
Jedyne co pozostawało niezmienne od czasu, kiedy mnie porwali, to śpiew ptaków. Mienią się w świetle setkami kolorów z jakich złożone są ich pióra, unosząc niewinnie dzioby ku słońcu i darom, jakie daje nam z każdym dniem. Ich trele wskazują drogę, dostarczają wizji naszej wyobraźni, w końcu tworząc uśmiech... Uśmiech? Pewnie u niektórych tak... 

Chyba przez tą pustkę przestało mi zależeć. Nie miało znaczenia co ze mną zrobią, jak zabiją. Straciłam wszystko, czym kiedykolwiek potrafiłam się cieszyć. Nie chciałam już zemsty. Ona do niczego nie prowadzi. Podsyca w ludziach nienawiść i sprawia, że zapominają o przebaczeniu. Ich serca nigdy nie będą wolne. Przez cały czas ujęte będą pętlą smutku, żalu, który po każdym spojrzeniu, słowie, tylko się zacieśni. Ludzka psychika nie wytrzymuje takiej presji. Po prostu nie umie... Nikt nie ma serca z kamienia... Każdy posiada uczucia, nawet jeśli czasem świetnie je maskuje. Gromadzi je w sobie, zdusza, zapominając o tym, czym ma się kierować. Staje się brutalem, bez poczucia winy, za swoje czyny. Może myśli, że jego to nie dotyczy? Że na świecie jest wystarczająco dużo osób, które zamaskują to, co on zrobił?

Po długim czasie mojego przebywania w znienawidzonym pokoju wstawili mi budzik. Ten głupi budzik, przez który dochodzę do obłędu.




*RETROSPEKCJA*

"Leżała śpiąca na kremowej pościeli. Była zmęczona, rozdygotana i krucha wewnętrznie. Bała się usnąć. Do takiego strachu doprowadzał ją obłęd, w który powoli zaczęła popadać.
Wtem drzwi otworzyły się, a do środka wszedł jeden z nich. Rozpaczliwie modliła się w myślach by wypowiedział choć jedno słowo. Słowo, które pozwoli jej uwierzyć, że jeszcze nie umarła. Że żyje... że ktoś ją widzi, słyszy, czuje... Tak bardzo pragnęła choć tego, by ktoś na nią nakrzyczał. Powiedział, że jest beznadziejna, niepotrzebna. Przynajmniej by coś usłyszała. Żyła, ale jakoby martwa. Widziała, ale nie potrafiła wyjaśnić. Czuła, nie umiejąc stwierdzić i odróżnić krzesła od biurka. Myślała, co zabijało ją coraz bardziej pogrążając w bezdennej rozpaczy.
Nim otworzyła buzię, aby przekonać się, czy jeszcze potrafi mówić, usłyszała trzask połyskliwych drzwi. Wybuchła płaczem bezsilna, uderzając pięściami w swoje kolana. 
Dopiero, kiedy choć trochę się uspokoiła, ujrzała mały tykający budzik. Cały dzień, całą noc przesiedziała patrząc na niego, a w jej głowie rozbrzmiewało tylko puste, nic nie znaczące: "Tik- tak". "

  *KONIEC RETROSPEKCJI*




A teraz? Teraz leżałam pośród brudnej, niezmienionej pościeli, która ukryła każdą moją łzę, każdą słabość, której nie mogli poznać ludzie. Koty z kurzu latały bez celu po podłodze, lepiącej się od brudu. Szyby zaparowały i stały się matowe, nie pozwalając już przez nie wyglądać. Nie mogłam wyjść i normalnie załatwić się w toalecie, ponieważ pokój przez cały czas był zamknięty, więc nie pachniało w nim przyjemnie. Dusiłam się powietrzem, które zmuszona byłam wdychać. Moje oczy raził ten okrutny brud, który poniekąd sama stworzyłam.
Moje powieki unosiły się równomiernie, by raz po raz ukazać mi otaczającą melancholię. Potem opadały. Zrezygnowane źrenice z nadzieją rozglądały się dookoła, za każdym razem boleśnie się rozczarowując.

Dlaczego nie mogło być, jak dawniej? Wtedy, kiedy było normalnie. Może nie idealnie, nie zbyt pięknie, ale dało się żyć. Każdy dzień stanowił nieodkrytą tajemnicę, coś w co chciałeś zainwestować wszystko, całą swoją energię, by to ujrzeć. Pragnęłam uczuć troskę i miłość od kogokolwiek. Chciałam czuć się potrzebna. Choć przez minutę, choć przez krótką chwilę.
Niestety. Życie nie rozpieszcza. Daje nam to, na co zasłużyliśmy, to co będzie dla nas najbardziej odpowiednie. Nie interesuje go, że nie zawsze tego chcemy.

Usłyszałam dźwięk klucza przekręcanego w drzwiach. Serce zabiło mi szybciej, ale na twarz wdała się obojętność, z którą już nie potrafiłam walczyć. Popatrzyłam na drzwi leniwie. W progu stał on, patrząc na mnie bez wyrazu.







 ~Sophie~ 

Z każdym dniem zaczęłam tracić nadzieję. Niby Carrie wierzyła, że się uda i starała się nas wszystkich o tym przekonać, ale coś mówiło mi, że jest inaczej. Że nie ma co się łudzić. Że i tak ich nie znajdziemy.
Siedziałam z podkulonymi pod brodę nogami, patrząc pusto przed siebie. Szatynka nerwowo bawiła się włosami, jakby miało jej to pomóc opanować sprzeczne emocje. Pani Carter siedziała wtulona w męża i szczerze, rzewnie płakała. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie, jak teraz.
- Jesteśmy okropnymi rodzicami... jak mogliśmy do tego dopuścić?! - łkała, chusteczką wycierając policzki.
- Nie mów tak... obwinianie się, jest teraz bezcelowe... - westchnął mężczyzna i kołysał ją delikatnie. Była teraz taka niewinna, krucha, załamana. Jakby nagle cały jej idealny świat uległ zburzeniu, gdy zniknęły jej córki. 
- Przez całe życie... - zaczęła cicho, ale pan Carter jej przerwał:
- Naprawdę nie możesz przestać o tym myśleć? - mruknął. - Co się stało, już jest przeszłością. Ale zawsze możemy ukształtować przyszłość... nie zmarnujmy tej szansy... - kobieta otworzyła buzię, chcąc coś powiedzieć, jednak nie dane jej  było wypowiedzenie czegokolwiek. - Owszem... nie byliśmy przykładnymi rodzicami... jakoś praca była ważniejsza... ba! wszystko było ważniejsze, ale nie wolne popadać w paranoję. Zawsze można się zmienić. Przeprosić za winy...
- One są zbyt duże, Davidzie... - szepnęła i spojrzała na niego smutnym wzrokiem. Emilie siedziała skulona i patrzyła na nich smutno. Ona również odczuwała brak Rose. Dziwne... od czasu ich zniknięcia, nikt nie pomyślał, że ona też może być wystraszona, smutna. Że też chce zrobić wszystko, aby udało się je odnaleźć.
- Ej... - wymamrotałam cicho i lekko ją szturchnęłam, zwracając tym samym na siebie uwagę, jak zwykle czujnej Carrie. - Uśmiechnij się... znajdą się... - powiedziałam ciepło i wstałam, kiedy zobaczyłam, która godzina. - Czas się zbierać do szkoły... - jęknęłam i wstałam.
- Uczyłaś się na sprawdzian z łaciny? - zapytała Car zaciekawiona i spojrzała na mnie podejrzliwie. 
- Dobre żarty. - wywróciłam oczami i rozwinęłam plik ściąg, na co parsknęła śmiechem.

(...)

 W szkole było ponuro, cicho. Zresztą, jak co dzień. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio którykolwiek z uczniów, śmiejąc się wesoło, biegał po przeludnionym korytarzu. Wydarzenia, jakie odegrały się już dawno temu, wpłynęły na każdego z nas. Ale, czy wobec morderstw można przejść obojętnie? Zaginięcie Elizabeth i Rosalie napawało człowieka przygnębieniem, ale i nadzieją. Nadzieją, że jeśli je odnajdą, trafią na trop zabójców, a wtedy już wszystko będzie dobrze... a nawet jeśli nie dobrze, to przynajmniej wróci do względnej normalności.
- Co wy? Ludzie! - prychnęła Alex i stanęła na środku. - Naprawdę obchodzą was jakieś dwie gówniary? Tyle ludzi już zginęło, a was obchodzą akurat one? - zapytała znudzona. - Bawmy się! Zabójcy zniknęli! Jesteśmy wolni! - krzyknęła zadowolona z siebie. Oczy wszystkich leniwie i smutno skierowały się w jej stronę. Triumfowała i wiedziała o tym. Zacisnęłam dłonie w pięści, wiedząc że granicę mojej wytrzymałości łatwo jest przekroczyć.
- Przecież ma rację... - westchnął ktoś bez przekonania.
- Oczywiście, że mam... - puściła mu oczko i popatrzyła na mnie, Carrie i Emily z wyższością.
- Daj sobie z tym spokój, Alex. - wymamrotała cicho brunetka, która póki co, najbardziej wierzyła w to, że się uda.
- Bo co mi zrobisz? - parsknęła sztucznym, jadowitym  śmiechem. I w tej chwili jakiś hamulec, który powstrzymywał mnie przed zrobieniem głupstwa, pękł. Zdenerwowana rzuciłam się na nią i zaczęłam się z nią szarpać. Piszczała, a jej spojrzenie błagało o pomoc. Przebrała się miarka...







~Louis~

Stałem w drzwiach i mętnym wzrokiem patrzyłem na sponiewieraną szatynkę. Straciła całą swoją wartość i nawet nie próbowała utrzymywać pozorów, które przeczyłyby moim wnioskom. Patrzyła na mnie zbolałym wzrokiem, który po chwili odwróciła. 
Przeszedłem kilka kroków i stanąłem przed nią, lustrując jej drobne ciało badawczym wzrokiem. Rzuciłem jej na kolana jakąś starą kromkę chleba zamoczoną w mleku, które o dziwo znalazłem w lodówce, żeby pieczywo nie było tak czerstwe, jak w rzeczywistości.
- Jedz. - warknąłem. Ani drgnęła. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc sytuacji. Popchnąłem ją z całej siły i zamachnąłem się, czekając na jakąkolwiek oznakę strachu z jej strony. I... nic? Nie bała się? Nie jadła? Nie mówiła.
- Gadaj! - uniosłem głos surowo. Wskazała na budzik, który tykał, jak zazwyczaj.
- Tik... - powtórzyła za uderzeniem wskazówki. - Tak... - kiwała głową, jakby ten bezsensowny jazgot był piękną, wyjątkową melodią. 
- Gadaj! - szarpnąłem za jej ramię zdenerwowany całą sytuacją. - Gadaj, słyszysz?! - potrząsałem bezradnie jej ramionami. 
Wreszcie do mnie dotarło. Zrobiłem to, na czym od początku mi zależało. Zniszczyłem ją. Jej osobowość, wnętrze, psychikę. Stała się wrakiem istoty, która została nazwana człowiekiem. Te piękne kolorowe tęczówki straciły swój blask i charyzmę. Pod oczami miała siwe worki. Walczyła z zamykającymi się powiekami, jakby bała się usnąć. Była blada. Jej skóra od miesięcy nie ujrzała ani promyka słońca. Poszarpane, brudne, zniszczone ubrania wisiały na jej szczupłym ciele. Brud i warunki w jakich kazałem jej żyć, sprawiły, że pomieszczenie to stało się siedliskiem zarazków. 
Jednak nadal była piękna. Nadal była idealna. Widziałem to, nawet jeśli jej zewnętrzna powłoka tego nie okazywała. Czułem to ciepło bijące od jej serca, którego nie ma u nikogo innego.
- Nie chcę cię zabijać... nie potrafię... - szepnąłem. Czułem się, jak skończony idiota, którym pewnie byłem, jednak kiedy człowiek przez całe życie nie zaznał ani odrobiny miłości, którą mógł odnaleźć u niej, chce jej za wszelką cenę. Chce zaznać jej smaku, jej rozkoszy i szczęścia, które przynosi.

Ułożyłem głowę na jej kolanach i zamknąłem oczy. Czy jeszcze mogłem się zmienić? Czy nie było za późno? Biłem się z myślami, walczyłem z nawykami. Zaszedłem tak daleko, żeby teraz powiedzieć: "dość"? Wiedziałem, że jeśli zerwę z zabijaniem ,wyścigami, stracę część siebie, ale uświadamiałem sobie też, że odepchnięcie Elizabeth i pozostawienie jej samej sobie, zabije mnie. Zabije mnie to, czego od niej nie otrzymam. Czego nie doznam.
Więc jedyne co mi pozostaje to walczyć. Chcąc, nie chcąc muszę przyznać, że będę walczyć o Elizabeth.

Wziąłem ją na ręce. Popatrzyła na mnie, a potem na budzik. Widziałem, jak pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Westchnąłem cicho. Czułem się tak, jak w momencie, kiedy ginęła Lottie. Z nią tak nie będzie. Ona przeżyje. A ja ją ochronię.
Wniosłem ją do łazienki i usadziłem na zimnych płytkach niedbale. Prawda jest taka, że nie umiem być delikatny i czuły. Nie umiem. Nie jestem tym tysiącem facetów, którzy przynoszą kwiatki, do ręki czekoladki, w rączkę ucałują. Dla mnie to nie ma sensu. Jak coś trzeba zrobić, to, to zrobię. Nie trzeba, to nie. Proste.
Nuciła sobie pod nosem jakąś prostą piosenkę. Jedną z tych, które śpiewają dzieci skacząc na skakance. Spojrzałem na nią ukradkiem. Miała ładny głos, mimo chrypki, która powstała teraz, po długim okresie milczenia. 

Ściągnąłem jej ubrania, które znajdowały się w stanie zaawansowanej rozsypki i wsadziłem ją do wanny. Dokładnie ją wymyłem, co było dość trudnym zadaniem, biorąc pod uwagę ilość brudu, jaka nagromadziła się przez tak długi czas. Nie mówiła nic. Patrzyła pusto na okno. Była niczym szmaciana lalka, którą tak łatwo uszkodzić.
Opatuliłem ją ręcznikiem i zaniosłem do mojego gabinetu. Podrapałem się po karku, próbując jej znaleźć jakieś ubrania. Po dłuższej chwili zrezygnowany i zażenowany surowo zawołałem Liam'a, któremu poleciłem kupić jej jakieś ubrania.

Nie powiem, żeby z powierzonego mu zadania wywiązał się idealnie, tak jak to sobie wymyśliłem, jednak kupił bieliznę, jakieś ubrania, co, póki co absolutnie wystarczało. Kiedy wyszedł spojrzałem na dziewczynę. Kucnąłem przy niej.
- Pomogę ci... - szepnąłem, ale i tak cofnęła się, kiedy dotknąłem jej policzka. Położyłem palce na swoich skroniach, próbując opanować narastającą złość. Znowu spojrzała na okno. Nie wiem, czemu wciąż to robiła.
Ubrałem jej bieliznę i narzuciłem swoją koszulkę, żeby nie podrażniała żadnej z jej ran. Była taka... delikatna.

Podałem jej dłoń, pamiętając te wszystkie durne filmy o zakochanych, które włączali chłopaki. Nie drgnęła. Odwróciłem wzrok z bólem, po czym przerzuciłem ją sobie przez ramię i wyniosłem z domu. Położyłem na trawie. Bawiła się źdźbłami trawy, patrząc w niebo. Po chwili zamknęła oczy. Otoczona przeróżnymi kwiatami wyglądała niczym piękna nimfa. Nieskażona bólem, czy strachem. Uśmiechnąłem się pod nosem i wszedłem do środka, napotykając zdziwione spojrzenia chłopaków.
- Mówiłem, że tak będzie zamykając ją, jak w klatce. - wymamrotał Horan i podrzucał swoje zielone jabłko, na co wywróciłem oczami.
- Wiem już, co zrobimy. - powiedziałem po chwili, na co reszta z zaciekawieniem oczekiwała mojego pomysłu. - Dwóch z was jedzie do L.A., a potem do Mullingar, żeby zmylić policję. A ty... - wskazałem na Zayn'a. - Jedź po naszą tajną broń. - spojrzałem porozumiewawczo na mulata, który pokiwał głową i wyszedł z domu.
- Kogo? - Horan uniósł brwi zdezorientowany.
- Rose... - mruknąłem zadowolony i wróciłem do Elizabeth.







~Rose~

Znudzona chodziłam po całym tym domu w tę i z powrotem. To patrzyłam na zegarek, to brałam jakieś ich pismo. Zayn powiedział, że mogę chodzić po całym domu, ale nie wolno mi z niego wyjść. Z resztą i tak pilnują mnie jacyś goryle, a w wielu pokojach zamontowano kamery. Ucieczka idealna.
Wybudziłam się z tego melancholijnego transu dopiero, gdy drzwi frontowe gwałtownie się otworzyły, a do środka wszedł przystojny mulat, którego ostatnimi czasy, tak dobrze poznałam.
- Cześć... - mięśnie jego twarzy rozluźniły się, kiedy to wypowiedział. Zaczął zbierać niektóre rzeczy, przelotnie uciszając mnie pocałunkiem.
- Cześć... - szepnęłam zawstydzona. 
- Pakuj się... czeka nas długa podróż... - spojrzał na mnie ukradkiem i uśmiechnął się. Rzucił mi torbę. - Bierz, co chcesz... nieprędko tu wrócimy... - każde jego słowo przesiąknięte było tajemniczością i szarmancją.
- Dlaczego? - przechyliłam głowę, na co zaśmiał się.
- Jesteś zbyt ciekawska, wiesz? - podszedł bliżej i oparł mnie o ścianę. Pokiwałam głową wpatrzona w jego idealne, czekoladowe źrenice. - Ale za to cie lubię... - szepnął i ucałował mój podbródek.
- Po prostu chcę wiedzieć... - westchnęłam urażona, ale i tak się uśmiechnęłam. Śmiech to zdrowie. 
- Jedziemy nad... um... wybrzeże... - założył ręce zamyślony.
- Ale po co? - zdziwiona podążyłam za nim wzrokiem i zaczęłam się pakować.
- Odwiedzić twoją siostrę. - wzruszył ramionami, na co jego komputer, który mi pożyczył, wypadł mi z rąk.
- Elizabeth... - szepnęłam cicho i spojrzałam na niego z niemą wdzięcznością. 







~Elizabeth~ 

 Leżałam na kłującej trawie, obolała i zmęczona. Jednak coś sprawiało, że czułam się lepiej. Przyjemna, chłodna bryza muskała moje policzki. Promienie słoneczne gładziły moją bladą skórę, sprawiając, że z każdą kolejną godziną odżywała. Mały motylek usiadł mi na palcu u stopy, okropnie łaskocząc trzepotem swoich skrzydeł.
Jednak nic się nie zmieniło, oprócz samopoczucia. Wyraz twarzy wciąż miałam ten sam, nie zmienny. Tak jakby coś zabraniało mi się uśmiechnąć.
Louis siedział obok mnie i bawił się moimi, jeszcze wilgotnymi włosami. Nie wiedziałam, jak miałam się zachować. Przecież on był nieobliczalny. W każdej chwili mógł wyciągnąć pistolet i strzelić. Tylko, że teraz nie wywoływało to u mnie strachu. Wręcz przeciwnie. Jakieś otępiałe i bezsensowne poczucie ulgi. 

Nie minęło dużo czasu, zanim szatyn wstał i wziął mnie na ręce. Zwinnie wpisał rząd cyferek przy bramie, a ja? Ujrzałam świat. Tal, jakby klatka, w której tkwiłam, miała wyważony pręt, przez który wiele może uciec. Ja mogę. Lub mogłam. Usadził mnie dopiero nad brzegiem morza. Zakopałam swoje bose stopy w piasku, który po chwili zalewały słone, morskie fale. Przesypywałam piasek z ręki do ręki, patrząc w dal i usiłując ujrzeć to, co znajduje się po drugiej stronie niekończącej się wody. Każdy kij ma dwa końce, każde morze ma swój brzeg, każda droga gdzieś się kończy. Nic nie jest wieczne. Wszystko przemija. Ludzie umierają, przesiedlają się, aby na ich miejscu egzystował ktoś inny. Szczęście przemija, aby i inni mogli go zaznać. A nadzieja? Ona rządzi się swoimi prawami. Nie pyta nas o zdanie. Ma gdzieś, czy jej chcemy, czy wręcz przeciwnie. Jednak prawdziwe i niepodważalne jest stwierdzenie, że to ona utrzymuje nas przy życiu. Chroni przed zwątpieniem.

Louis siedział obok, patrząc w jakiś obrany punkt. Nie odzywał się. Nie krzyczał. Nie bił mnie. Był spokojny, jak nigdy dotąd, jednak po jego mimice można było wyczuć, że toczył wewnętrzną walkę. Walkę z samym sobą. 
 - Elizabeth... - wymamrotał po chwili. Obojętnie skierowałam swoje spojrzenie na jego błękitne tęczówki. - Kocham cię... - powiedział cicho, ale uciął sam zaszokowany swoimi słowami. Nie odpowiedziałam nic. Wiedziałam, że kłamał. Jemu nie można ufać. - Nic nie powiesz? - mruknął, ale nawet on nie był na tyle dobrym aktorem, żeby zamaskować szczery ból. Nie ruszyłam się z miejsca. Obróciłam jedynie swój wzrok na złocisty piasek, nie chcąc go oglądać. Nie brzydziłam się nim, jak dawniej. Ale nie nazwałabym tego tolerancją. Był mi obojętny. Wszystko było...

Poczułam, jak ktoś kładzie drżącą dłoń na moim ramieniu.
 - Eli... - szepnęła dziewczyna. Skądś znałam ten głos. Wesoły irlandzki akcent. Obróciłam zdziwiona głowę i ujrzałam energiczną blondynkę.
- Rose... ty żyjesz... - szepnęłam po dłuższej chwili, odwykła od mówienia.
- Oj, Eli! - wybuchła płaczem i przytulił mnie z całej siły. - Tak bardzo tęskniłam! - łzy lały mi się po policzkach. Nie umiałam nad nimi zapanować. Nawet nie próbowałam. Łkałam cicho wtulona w nią. Moją siostrę.

Louis uniósł wzrok na Zayn'a i pokiwał głową.
- Dobra robota. - westchnął Louis  nie spuszczając ze mnie wzroku. - Dostanę do czego chcę. Choć raz. - mruknął mi na ucho i wstał, otrzepując się z piasku.









 
"[...] Jed­nak miłość nie da­je i nig­dy nie da­wała szczęścia. Wręcz prze­ciw­nie, zaw­sze jest niepo­kojem, po­lem bit­wy, ciągiem bez­sennych no­cy, pod­czas których za­daje­my so­bie mnóstwo py­tań, dręczą nas wątpli­wości. Na praw­dziwą miłość składa się ek­sta­za i udręka."

                                                            Paulo Coelho 






Hej! :)
Dzisiaj rozdzialik 20 xd jeszcze tylko kilka do końca, ale znając moje pomysły, to będzie ich jeszcze co najmniej 1o hehe xd
Wiem, że miałam go dodać już wcześniej, ale po prostu w dniu, kiedy miałam go kończyć pojechałam z rodziną na noc do cioci ;c naprawdę chciałam go dodać, naprawdę... przepraszam :c zawiodłam Was :(

Najlepszy komentarz dodała:

Mel Horan
 
"Jeju! Dziewczyno, ty masz wieeeelki talent. Chciałabym pisać tak jak ty. Mieć tyle komentarzy, wiernych czytelników. *.* Rozdział jest niesamowity,znakomity,cudowny <3 Nie da się go opisać jednym słowem. Mam nadzieję,że oboje znajdą szczęście,Lou przestanie torturować Elizabeth. Jestem pod wrażeniem,ponieważ gdy czytałam ten rozdział łezka w oku mi się zakręciła. Rozdziały są tak jakby 'pouczajace' Nie przestawaj pisać <3 Życzę dużo weny i czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Chciałam jeszcze dodać,że mam dwa blogi i męczy mnie to czy dobrze piszę. Ludzie którzy komentują piszą,że jest świetny ale chciałabym aby jakaś doświadczona osoba na to spojrzała. Więc zwracam się z problemem do Ciebie. Możesz zajrzeć i skomentować rozdział? To wiele by dla mnie znaczyło :(
http://changes-harry.blogspot.com/
http://last-minute-ff.blogspot.com/"


Cóż xd nie ma to, jak reklama xd wahałam się, czy dać ten komentarz ze względu na reklamę, ale był naprawdę uroczy ^^
Cóż... to w sumie na tyle xd pozdrowionka dla Zayn'a :) 
Do napisania,
Natka99<3

niedziela, 8 marca 2015

Blog Miesiąca

Hej, to jeszcze nie rozdział, ale informacja xd rozdział powinien się pojawić w okolicach piątku, bo mam wolne z powodu rekolekcji i będę miała, jak go dokończyć xd od razu mówię, że będzie... inny? nietypowy? Na pewno :)
Zostały jeszcze około 4 rozdziały do końca części 1. I zdecydowałam, że wyślę to do wydawnictwa xd co wy na to? :c



Dzisiaj piszę z powodu nominacji do bloga miesiąca, na którego możecie głosować tutaj: Blog Miesiąca
Dla Was to tylko chwilka, dla mnie bardzo miłe przeżycie xd To jak? Głosujecie? Chcę zobaczyć, na co was stać xd
Zróbcie to dla mnie ^^ ankieta jest po lewej stronie xd
Do napisania,

Natka99<3