Hejo :D Wyjątkowo dodaję rozdział w środku tygodnia :)
Ale pod tamtym był limit 45, a jest bodajże 27...
Tak, że ten z racji rozdziału proszę 0 50 komentarzy :P
Nie dacie rady, wiem xd ale chcę Was sprawdzić :*
Miłego czytania^^
Po chwili odsunęłam się od niego zażenowana. To, co w tej chwili robiliśmy było złe i nieodpowiedzialne. Nie powinien mnie całować... w ogóle nie powinien był tego mówić. Jest złym człowiekiem, nie zdolnym do uczuć! Wcześniej bezkarnie mnie bił, a teraz? Tak po prostu liczy, że nagle zapomnę o tym wszystkim? Że ulegnę temu, jak bardzo jest idealny? Przecież wygląd to tylko część człowieka... część, która tak szybko przemija. Kierując się tylko i wyłącznie tym, co na zewnątrz zajdziemy donikąd. Przecież, gdybym nie wiedziała, że Louis jest od stóp do głów naszpikowany negatywnymi cechami, powiedziałabym, że to normalny, młody, zarabiający na swoje utrzymanie mężczyzna... cóż... on naprawdę na siebie zarabia... jednak w dość nietuzinkowy sposób.
- Co jest? - mruknął i przysunął mnie tak, jakby potrzebował czuć moje usta. Zmarszczyłam czoło i odsunęłam się. Chyba nie zadowoliła go moja reakcja. Jego tęczówki pociemniały. Nie były już takie puste, jak zwykle. Był wściekły. I widać to było w środku oraz na zewnątrz.
- Puść mnie... - wymamrotałam i odsunęłam się od niego jeszcze bardziej, wyrywając z dość intymnego uścisku. Kiedy stałam o własnych siłach poczułam niemałą ulgę. Nie mógł robić ze mnie idiotki. Robota, który posłusznie, bez namysłu wykonywał, co tylko chciał jego "pan".
- A więc znowu wkraczamy na ścieżkę wojenną? Świetnie! - syknął i mocno chwycił moje ramię. Skrzywiłam się z bólu, jaki zadał mi jego uścisk. Czemu był taki... ordynarny? Nieliczący się z innymi? Myślący tylko i wyłącznie o tym, co będzie dla niego najlepsze? Egoista, jakich mało.
Popatrzyłam się przed siebie. Słońce dawno kryło się za horyzontem, a na niebie królował Księżyc, nadający wszystkiemu tajemniczą, srebrną poświatę. W Irlandii było ciepło, wręcz parno i nadzwyczaj spokojnie. Niczym niezmącona cisza omiatała wszystko dookoła. Co jakiś czas, po brukowanej ścieżce leniwie przetoczył się listek, gnany przez wiatr, który zapewne pragnął ożywić wszystko dookoła. Z marnym skutkiem, oczywiście. Gdzieś w dali słychać było rozmowy podpitych nastolatków wracających do domów, po kolejnej, udanej imprezie. Lampa migała co chwila, kończąc swój żywot. Pewnie za kilka dni zostanie wymieniona na nową. Przecież wszystko da się zamienić. Mówimy: "on był nie zastąpiony", a już następnego dnia zapominamy, podziwiając kogoś innego. Niestety, tak skonstruowany jest ten świat. I można biernie się z tym pogodzić. Wygodnicko czekać, aż i nas zastąpią, lub robić wszystko, aby inni zachwycali się nami, długo po naszym odejściu do innego świata.
Jedyne, co poddawało mnie w wątpliwość był mężczyzna stojący przy wejściu na cmentarz. Postawny, umięśniony. Włosy zgolone miał niemalże na łyso, oko podbite. Szara koszulka z krótkim rękawem opinała jego zapewne długo wyrabianą rzeźbę. Przymrużył oczy, patrząc na mnie przenikliwie, a potem odszedł, jak gdyby nigdy nic.
- Słuchasz mnie?! - warknął zniecierpliwiony Louis i popchnął mnie tak, że plecami uderzyłam w kant marmurowego nagrobka. Był zły, ponieważ nie spełniłam jego oczekiwań? Bo nie rzuciłam mu się w ramiona, niczym kolejna głupia dziewucha?
- Tam ktoś był... - szepnęłam się. Szatyn odwrócił się i rozejrzał dokładnie. - Piep***** głupoty! - prychnął i kopnął mnie mocno. - A wiesz, co jest najlepsze? Że twoi rodzice zapłacili okup za Rose, a ciebie mają w du***! Do końca swojego nędznego życia zgnijesz ze mną, czy ci się to podoba, czy nie! - szarpnął mnie za rękę, zmuszając tym samym do wstania.
- To nieprawda... kłamiesz... - wydusiłam słabo, a pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. - Oni by mnie nie zostawili samej... nie zostawili... - wybuchłam głośnym i żałosnym płaczem, na co tylko wywrócił oczami i pociągnął mnie w kierunku samochodu. - Dziwnie tu pachnie... - szepnęłam, kiedy wsiedliśmy do samochodu. - Jakby... - po raz kolejny w moim życiu zdążył mi przerwać.
- Słuchaj... ustalmy sobie jedno. - wywrócił oczami. - To nie koncert życzeń. Jesteś teraz niczym. Martwym punktem, który za niedługo zostanie zmazany... - zamyślony podrapał się po swoim podbródku. - Więc wisi mi to, jak tu pachnie, jak pachnie na zewnątrz. Twoje zdanie nie zmieni niczego. - wzruszył ramionami. - Więc daruj sobie, bo tylko się ośmieszasz... - spuściłam wzrok urażona. Nie chce mojej opinii, to nie, ale ja nie zamierzam zginąć.
- Śmierdzi benzyną. Jakby się wylała. - mruknęłam i więcej nie miałam zamiaru się przy nim odzywać. Niech radzi sobie sam. Prychnął z politowaniem, ale szyderczy uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy ujrzał jasny błysk, a następnie całe auto stanęło w płomieniach.
Przerażona widziałam, jak kilku mężczyzn zaczęło uciekać. Louis próbował otworzyć drzwi, ale wszystkie były... jakby zaklejone? Byliśmy w pułapce. Duszący dym wdzierał się do środka przez każdą wolną szczelinę, sprawiając, że powietrza zdatnego do oddychania, z każdą chwilą było coraz mniej. Teraz o tym, czy przeżyjemy decydowały ułamki sekund.
- Zatkaj usta. - powiedział szybko Louis i przyłożył do moich ust kawałek materiału nasączonego wodą mineralną. Głowa bolała mnie od nadmiaru szkodliwych substancji, a świadomość i możliwość myślenia, opuszczały mnie coraz szybciej. Z naszych ciał nieprzerwanie lały się strużki potu. Nie wiem, jaka w samochodzie rozgrzanym przez ogień musiała być temperatura, ale niczego nie dało się dotknąć, aby nie zostać poparzonym. Louis nerowo wziął pistolet i zaczął strzelać w dach. Skoro nie da się wyjść dołem, to może choć górą. Po chwili w całym samochodzie zrobiło się szaro od dymu. Oczy piekły mnie i jego. Co chwila nerwowo je pocierałam, łzawiąc. Nigdy nie sądziłam, że dym aż tak bardzo szczypie i piecze.
W końcu udało mu się. Wyważył blachę i wyszedł na dach. Krzyknął z bólu, kiedy ognisty język muskał jego skórę. Pośpiesznie podał mi ręce i wyciągnął na dach. Ognień rozprzestrzeniał się w zastraszająco szybkim tempie, jednak nie było nikogo, kto zareagowałby na zagrożenie.
- Na trzy skaczemy... - krzyknął, gdy ogień pokrył niemalże cały dach. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo nim zorientowałam się leżałam pod nim. Nasze osmolone i spocone ciała stykały się ze sobą. Patrzył na mnie z uczuciem ogromnej ulgi. Mimo, że na dworze nadal było gorąco, wystarczało, by zawiał zefirek i od razu robiło się przyjemniej.
- Kto to zrobił? Kto byłby zdolny do czegoś takiego? - szepnęłam przerażona. Oboje nie zauważyliśmy tego, że ktoś ugasił ogień. Tak nagle? Jakby tylko czekał na naszą śmierć... ale po co komuś nasza śmierć?
Bujne, nieskoszone rośliny, mimo że normalnie w dotyku wydawałyby się miękkie, teraz tylko raniły nasze ręce, brzuchy.
- Nicolas Gordon. Jeśli on tu jest, nie ma ani cienia szansy na to, że oboje przeżyjemy. - mruknął cicho Louis do mojego ucha. - Musimy uciekać... ja muszę... przed własnym gangiem... teraz porywam cię na własną rękę... na własnych zasadach... jeśli myślałaś, że ten ogień był niebezpieczny, mylisz się... czekają nas rzeczy znacznie gorsze... a to tylko początek... - ucałował moją poparzoną szyję i podał rękę. Wstał z ziemi bacznie się rozglądając. - Oni tu są... to pewne... Chodź... - z zimną krwią i twarzą, niewyrażającą żadnych uczuć uporczywie próbował się gdzieś dodzwonić. Uniósł brwi, patrząc na sklep z motocyklami. - Co powiesz na przejażdżkę? - spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Obszedł budynek dookoła, zaglądnął na chwilę przez szyby i uśmiechnął się z triumfem.
- Masz zamiar to ukraść? - pokręciłam głową z dezaprobatą, po czym usiadłam na chodniku i przyglądałam mu się zaciekawiona. Nawet z czerwoną szramą zdobiącą jego policzek wyglądał idealnie. Nie rozumiem, jak on to robi. Niektórzy ludzie chyba po prostu mają w genach to, że niezależnie od sytuacji muszą wyglądać, jak bóstwa. A Louis Tomlinson na moje nieszczęście się do nich zalicza. Podszedł do mnie i zmierzył wzrokiem. Zwinnym ruchem wyciągnął z moich włosów wsuwkę, przez co kosmyk niesfornych włosów opadł mi na oczy. Uśmiechnął się pod nosem na ten widok i zaczął ją wyginać tak, aby spełniała rolę klucza.
- Takie rzeczy udają się tylko na filmach... - mruknęłam i bawiłam się skrawkiem mojej koszulki. Cała moja i jego skóra pokryta była ciemnoczerwonymi plamami... jego miejscami była aż brązowa.
- Jeśli włamywało się do setek sklepów i mieszkań, uwierz... wystarczy wsuwka... - nacisnął klamkę, a drzwi ustąpiły. Podszedł do półki z kluczykami i wziął jeden. Już po chwili wyjechał nowiutkim, czarnym motorem z pomieszczenia. Na koniec zamknął wszystko tak, jak było na początku i podał mi dłoń.
- Jakim cudem, wszystko uchodzi ci płazem? - pokręciłam głową i usiadłam za nim niechętnie, delikatnie go obejmując.
- Po prostu jestem Louis Tomlinson. - powiedział szczerze rozbawiony, ruszając z piskiem opon.
~Louis~
Nad ranem dojechaliśmy do domu mojego znajomego. Mimo, że jestem ścigany wpuścił mnie i bacznie przyglądał się spokojnie śpiącej na moich rękach, Elizabeth.
- A, więc mówisz, że Nick się mści? Przecież nie ma żadnego powodu ku temu... - skonsternowany Josh pokręcił głową zamyślony. - Likwidowanie swoich najlepszych ludzi, nic mu nie da... - zaspany pił kawę, słuchając mnie w zamyśleniu.
- Da. Jest zły, że zabiłem Frank'a. - mruknąłem, turlając jabłko. Musiałem tu przeczekać jakiś czas. Podjąć decyzję, dokąd się udać. Nie mogłem wiecznie uciekać. Nie miałem na to ani czasu, ani cierpliwości.
- A ona? Elizabeth? - upewnił się, za nim zapytał o cokolwiek innego.
- Carter... - powiedziałem surowo. - Łapy od niej precz. Nie waż się jej dotknąć lub chociażby rozmawiać z nią. - warknąłem. Niech nie myśli sobie, że wszystko mu wolno.
- Czyżbyś się zakochał, Tomlinson, w jakiejś zadufanej w sobie małolacie, jak to mawiałeś? - rozbawiony założył ręce, czekając na moją odpowiedź. Wystawiłem mu środkowego palca i wyszedłem z kuchni, rzucając w niego jabłkiem. Nie nazwałbym tego miłością... prędzej... fascynacją... zresztą niech każdy określa to sobie, jak chce, wisi mi to. Wyszedłem na ogród i usiadłem na dużym tarasie. Skupiony zapaliłem swojego Malboro i popatrzyłem w niebo.
Wszystko uległo zmianie. Oprócz chłopaków, którzy od początku są podporządkowani tylko mi, nie mam już na kogo liczyć. Owszem, życie nauczyło mnie radzić sobie samemu, ale w tym wypadku było to trudne. Zupełnie, jakby każdy chciał mnie załatwić na własną rękę.
- Boisz się, że zrobią jej krzywdę, prawda? - spytał w końcu i usiadł obok mnie. - Boisz się, że ktoś ci ją odbierze.
- Nie. - uciąłem szybko. Niech przestanie zadawać te cho****** głupie pytania!
- Boisz się, że o tobie zapomni. - nie musiał już nawet pytać?! Tak bardzo był pewny swoich "genialnych" wniosków?!
- Nie. - powtórzyłem wściekły. Jak sam nie zamknie tej pewnej siebie mordy, ja to zrobię!
- Nie. - powtórzyłem wściekły. Jak sam nie zamknie tej pewnej siebie mordy, ja to zrobię!
- Boisz się, że nigdy nie odwzajemni twoich uczuć. - pokiwał głową. Ostatnie stwierdzenie wydało mu się chyba najbardziej oczywiste.
- Przestań, bo tracę cierpliwość! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! - krzyknąłem, chcąc, aby wreszcie siedział cicho. Popatrzył na mnie przenikliwie i uniósł brwi. - Nie, nie... - mówiłem już ciszej i kręciłem głową. - Tak... - westchnąłem w końcu zrezygnowany. Zawsze dopinał swego. Zawsze. Uśmiechnął się z satysfakcją.
- Więc zrób wszystko, aby ona mogła powiedzieć to samo. - rzucił na odchodnym.
Zostałem sam, a w mojej głowie zrodziło się nowe postanowienie, którego będę się trzymać. Zrobić wszystko, aby Elizabeth mnie pokochała...
~Elizabeth~
Obudziłam się obolała. Czułam się, jakby ktoś polewał moje ciało kwasem. Ból jaki sprawiała mi każda rana po oparzeniu był nie do opisania. Raz było mi zimno, a raz gorąco. Trzęsłam się, zlana potem. Rozglądnęłam się po pokoju. Nie ujrzałam wiele. Ciemność spowijała praktycznie wszystko.
Nie wiedziałam, gdzie jestem, dlaczego tu jestem oraz jak się tu znalazłam. Stęknęłam tylko cicho z bólu. Nie wiem, dlaczego... cały czas miałam wrażenie, że ktoś jest w tym pomieszczeniu i mnie obserwuje. Może to tylko niemiłe złudzenie?
Usiadłam słabo i chciałam wstać, jednak ktoś przygwoździł mnie do kanapy. Chciałam krzyknąć, ale czyjaś ogromna ręka zatkała mi usta. Wybuchłam płaczem wystraszona, kiedy zawiązano mi oczy, ręce, nogi i usta, a następnie wrzucono do jakiegoś pojazdu. Nie rozumiałam, co się działo. To sprawka Louis'a? To ten moment, kiedy nadchodzi mój koniec? Teraz zabije mnie i będzie po sprawie? Nie będzie musiał zawracać sobie głowy kimś tak nieważnym. W końcu dostał swój okup za Rosalie, a tyle pieniędzy w zupełności mu wystarczy.
Słyszałam cichą, szybką rozmowę. Czułam się, jak kompletna idiotka. Nie potrafiłam wyłapać ani jednego słowa. Każda myśl zaczynała mi się mącić, aż w końcu zlały się w jednolitą całość, a ja przestałam kontaktować.
*RETROSPEKCJA*
"- Niall... mnie to przerasta... - szatynka płakała niewinnie. Czemu tak często musiała cierpieć? - Ja już nic nie rozumiem... jacyś dziwni mężczyźni za mną chodzą, próbując zabić... - ucięła, nie potrafiąc ubrać myśli w słowa.
- Nie bój się, księżniczko... ja cie obronię... - szepnął zaniepokojony blondyn i mocno przytulił ją do siebie, kołysząc uspokajająco.
- Boję się... - płakała cicho, nie mogąc się uspokoić.
- Hm... - chłopak namyślił się chwilę i spojrzał na nią z cwaniackim uśmieszkiem, po czym skoczył na równe nogi. - Pomyśl, że to są gangsterzy, którzy porywają cię, bo jeden się w tobie zakochał... jednak jego mroczna przeszłość i teraźniejszość wygrywają, przez co zamiast okazywać ci swe nieokiełznane uczucia, zadają ci kolejne ciosy! - starał się utrzymywać choć pozory powagi. Udał, że w ręce trzyma pistolet i strzela w nią. Parsknęła śmiechem. Zawsze potrafił ją rozbawić. Był niesamowitym człowiekiem i przypominała sobie o tym każdego kolejnego dnia. - Daj mi skończyć! - zaśmiał się uroczo i skoczył na łóżko. - Ale wiesz... pewno dnia Niall - hero ratuje cię z opresji, a ty z wdzięczności rzucasz mu się na szyję i wyznajesz miłość... - podłożył ręce pod głowę.
- Co proszę? - rozbawiona założyła ręce.
- Powiedziałem... um... wyznajesz miłość? Chodzi mi przyjaźń... przyjaźń... - powtórzył zawstydzony i podrapał się w kark. Pokręciła głową rozbawiona. - W każdym razie... - wystawił jej język. - Cokolwiek by się nie działo... zawsze cię uratuję... przecież od tego są przyjaciele, prawda? - uśmiechnął się i przytulił ją z troską. - Zawsze... - szepnął zamyślony..."
*KONIEC RETROSPEKCJI*
~Louis~
Rano zszedłem na dół i zmarszczyłem brwi.
- Josh, gdzie Elizabeth? Josh? - krzyknąłem, żeby mnie usłyszał. Nie było jej w salonie, na zewnątrz. Zupełnie, jakby rozpłynęła się w powietrzu.
- Wybacz, Louis. Każdy musi radzić sobie sam. - Josh w towarzystwie, tak dobrze znanego mi mężczyzny wyszedł z kuchni.
- Witaj, Tomlinson. Znów się spotykamy. 3:1. Wygrywam. - powiedział z kpiną, przez co od razu miałem ochotę się na niego rzucić.
- Nick! - syknąłem. - Gdzie Elizabeth?! - wściekły zmierzałem w jego kierunku, ale dwóch goryli uniemożliwiło mi to. O, nie. Historia sprzed lat znowu się powtarza. Jeśli ją zabije... przecież ja... przecież ona... - Nick! Gdzie Elizabeth! - krzyczałem wściekły, próbując się wyrwać osiłkom.
- Daleko stąd... mój drogi... - prychnął. - Wiesz... potrzebuję konika doświadczalnego... nowe metody bicia, boks, używki... przecież wszystko trzeba na kimś przetestować, nieprawdaż? - prychnął. Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek stwierdził, że jestem potworem, nie znał Nick'a. To człowiek bez skrupułów i jak widać ze szwankującym sumieniem.
- Nick! - krzyknąłem wściekły. - To człowiek! Nie przedmiot! - warknąłem wściekły.
- Jesteś zbyt miękki, Tomlinson. Zbyt miękki... sam niedawno chciałeś ją zabić. Nagle zmieniłeś zdanie? - powiedział, patrząc na mnie przenikliwie. Nie odpowiedziałem zdenerwowany. - Tak myślałem... zbyt miękki. - zaśmiał się i wyszedł z domu, wraz z Josh'em i całą resztą.
Upadłem na kolana i schowałem twarz w dłoniach. Nie mogli jej zabić. Nie pozwolę na to. Szybko wziąłem telefon i wybiegłem z domu.
- Niall... - zacząłem zdyszany, biegnąc przez las. Mogę się założyć, że powiadomili policję, że tu jestem.
- Louis? Gdzie jesteś? Wracajcie... - powiedział zdziwiony blondyn. Słyszałem, jak bierze gryza, zapewne właśnie zrobionej przez siebie kanapki.
- Niall... Nick ją porwał... - dyszałem zmachany, jednak nie mogłem się zatrzymać. - Nie ufajcie nikomu. Nie rozmawiajcie z nikim. Zostaliśmy wystawieni... Jestem w Irlandii... byłem u Josh'a... nawet od zdradził... jak mogłem być taki głupi... - jęknąłem do słuchawki. Nie radziłem sobie. Pierwszy raz nie umiałem ukryć tego, jak bardzo bolało mnie, że nie mogłem zaradzić na to, że stanie się jej krzywda. Nick nie zna umiaru. On bije, żeby zabić, nie aby dać nauczkę.
- Co?! Jak to Nick ją porwał?! - usłyszałem, jak ktoś wyrywa mu słuchawkę z ręki.
- O co chodzi? Niall wpadł w paranoje... jeść nawet nie chce. - zdziwiony Liam, czekał na odpowiedź ode mnie.
- Niech jeden z was przyleci po mnie do Larne... będę czekał w porcie. Starajcie się nie zwracać na siebie uwagi. Zayn niech złapie kontakt z Rose, Harry niech jedzie do Azji, a Niall do Nowego Jorku... musimy znaleźć Elizabeth, zanim będzie za późno... - wydyszałem, stając w miejscu. - Nie dajcie się złapać, Liam. - powiedziałem oschle i rozłączyłem się. Znajdę ją. Muszę znaleźć...
~Elizabeth~
Nie wiem, która była godzina, kiedy się obudziłam. Wiem, że znajdowałam się w niewielkiej komórce bez okien. Jeśli chciałabym się położyć na podłodze, pewnie przeliczyłabym się. Całe pomieszczenie, owszem, było dość wysokie, ale niestety bardzo wąskie i niekomfortowe.
Oparłam głowę o zimną ścianę, by choć trochę pozbyć się niemiłego pulsowania, które wraz z upływem czasu, nie mijało. Patrzyłam pusto przed siebie. Dlaczego mi to zrobił? Znowu? Przecież myślałam, że mimo zmiennego zachowania Louis'a, zacznie mnie traktować jakoś lepiej? Jak człowieka? Żywą istotę?
Wtem drzwi otworzyły się, a do środka wszedł przystojny mężczyzna. Miałam dziwne wrażenie, że gdzieś już go widziałam, jednak nie byłam w stanie przypomnieć sobie, skąd.
- Jeśli myślałaś, że Louis był potworem... - zaczął oschłym tonem. - To źle definiowałaś to słowo... witaj w swoim największym koszmarze... - syknął i podszedł bliżej mnie.
"Rzeczy, które widzimy [...] to te same rzeczy, które istnieją w nas. I nie ma żadnej innej rzeczywistości prócz tej, jaką mamy w sobie. Dlatego też większość ludzi żyje tak nierealnie, ponieważ zewnętrzne obrazy uważają za rzeczywistość, a swego własnego świata wcale nie dopuszczają do głosu. Można być wtedy nawet szczęśliwym. Lecz z chwilą, gdy pozna się już raz tamto, inne, nie ma się już wyboru i nie może iść drogą, którą obiera większość"
Hermann Hesse
Hejo :)
Nie wiem, co mi się porobiło, ale wyśrodkowało mi się i nie chce odśrodkować xd
Co myślicie o rozdziale? :) o Nick'u, Louis'ie, Elizabeth... :) Uwielbiam czytać te komentarze, które opisują rozdział, mówią mi, co się podoba, a co nie :) Bo komentarze typu "super" albo "kiedy next" to nie motywacja :') Właśnie przez nie, jeszcze trudniej człowiekowi coś chyba napisać :(
No nic... najlepszy komentarz:
COOKIE MONSTER
"To jest po prostu zaje%iste :D wzruszyłam się przy rozdziale :'> Louis chce podarować jej swoje serce to mnie najbardziej wzruszyło :') wiem że to nie prawdziwa historia ale po prostu szloch xD czekam z niecierpliwością z następnym rozdziałem :D pozdrawiam :*"
Do napisania,
Natka99<3