sobota, 19 kwietnia 2014

07: "Oj, zamknij się podświadomości!"

WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM!!!

Kochani, dziękuję wam bardzo, za tyle komentarzy pod ostatnim rozdziałem!:)
Szczególnie za jeden, który dał mi ogromnego kopa w tyłek;)
Zachęcam do komentowania, dodawania się do obserwowanych (po prawej stronie), zaglądania w zakładki, i zadawania pytań bohaterom:)
MIŁEGO CZYTANIA!!!
(P.S. Dacie radę dobić do 10 000 tysięcy wyświetleń, zanim pojawi się następny rozdział??? Zrobicie to dla mnie, na poprawę humoru???:))





~Louis~
Złapałem opadające bezwładnie ciało, nieprzytomnej dziewczyny. Dopiero teraz doszło do mnie, co ja najlepszego zrobiłem.
"Nie! Nie! Nie! Nie! Idioto! Ona nie może umrzeć! Co im pokażesz?! Pokaleczonego trupa?! Geniusz z ciebie, nie ma co!!!"
W swoich ramionach trzymałem umierającego człowieka! Znowu! Czemu ja zawsze robię, zanim pomyślę?!
"Nie no! Tomlinson, ty masz wyrzuty sumienia!" - nie prawda! No..., może trochę...
Ale, kto by nie miał, widząc pokaleczoną, niewinną nastolatkę, która leży cała we własnej krwi?!
Jej powieki były zamknięte, jakby kryły za sobą, jakąś tajemnicę, nie chciały czegoś pokazać i czegoś widzieć.
Usta miała lekko rozchylone, po jej dolnej wardze płynęła czerwona ciecz. Miały bardzo ładny kształt....
"Ciekawe, jakby to było je pocałować..." - STOP
Louis, o czym ty myślisz?!
"Jak to, o czum? O Elizabeth Carter!" - dlaczego o niej myślę?
Przeniosłem wzrok z powrotem na jej twarz. Z czerwonych ran, na jej policzku, lała się krew. Jej klatka piersiowa unosiła się nieznacznie, z wysiłkiem.
- Lizzie, obudź się! - jęknąłem, a głos mi się załamał. - Lizzie, nie rób mi tego! Nie giń, jak Lottie!
Jedną rękę położyłem na jej karku, a drugą włożyłem pod jej kolano i wyniosłem do salonu. Zdziwiłem się faktem, że była lżejsza, niż mi się wydawało...
- Pomocy! - z rozpaczą, wydusiłem z siebie zdanie. Chłopaki, jak na zawołanie przybiegli do pomieszczenia.
- Louis! - oskarżycielsko krzyknął Harry.
- Co... - udawałem, że nie wiem, o co mu chodzi.
- Jeden dzień!! Nie mogłeś wytrzymać z nią przez jeden dzień! - dokończył Niall, przerażony widokiem El. - Jezu, coś ty jej zrobił?! - wykrzyknął, delikatnie odgarniając włosy z jej czoła.
- Harry, ty na medycynie byłeś! Zrób coś! - warknąłem zniecierpliwiony, kiedy wystraszeni patrzyli na nastolatkę.
- Tommo... - wydusił z siebie Lokowaty. - Wiesz przecież, jak się ta moja "medycyna" skończyła. - zrobił cudzysłów w powietrzu i spuścił głowę.
- A kto nie wie?! - mruknął zestresowany Zayn. - Kiedy po raz 10 spóźniłeś się na zajęcia, i zacząłeś tłumaczyć, że starszą panią przed uduszeniem ratowałeś (znowu), to profesorka wyleciała za tobą z brudną szmatą, i krzyczała... - zaciął się i przygotował do udawania damskiego głosu. - "Zjeżdżaj stąd nieuku, diable wcielony jeden! J więcej nie wracaj!" - dokończył, przewracając oczami, w geście podirytowania.
- Chłopaki, ogar! - krzyknął w pewnym momencie, spokojny do tej pory - Niall. Spojrzałem na niego zdziwiony wybuchem. - Louis, połóż ją na kanapie! Zayn, znajdź apteczkę, bo w niej powinny być bandaże..., a ty... Harry..., nie plątaj się pod nogami, nieuku... - gdy to powiedział, zachichotał, na co Hazza fuknął pod nosem.  - Dobra, możesz przynieść wodę utlenioną i najlepiej opaskę uciskową. Louis...  - zwrócił się do mnie, gdy położyłem Liz, we wskazanym wcześniej miejscu. - Przynieść dla niej jakieś świeże ciuchy, najlepiej luźne...
- Dobra. - mruknąłem. Nie miałem siły się z nim spierać.
- Nie skończyłem! Znajdź dużą, plastikową miskę, nalej do niej wody, najlepiej lodowatej, no.., w każdym razie, przynajmniej zimnej..., znajdź jakąś ścierkę, czy coś takiego, żeby jej zrobić okłady, bo może mieć gorączkę..., i ...
- Co jeszcze?! - warknąłem zniecierpliwiony.
-... Módl się za nią... - szepnął cicho. - Bo przy takiej ilości utraconej krwi, nie ma szans, żeby przeżyła, chociażby pół godziny. - popatrzył na mnie smutno, po czym wziął rzeczy przyniesione przez mulata. Popatrzyłem krzywo na szatynkę, po czym ociężale wczłapałem się na piętro. Nie podobał mi się fakt zostawiania jej samej z nimi. Bo ja jej mogłem pilnować, żeby nie zrobili El nic złego, a teraz? Co, jeśli wezmą i zadźgają ją nożem?!
"Serio?! Oni zadźgają?! Tak ją chroniłeś, że aż zabiłeś, mądralo!" - uspokój się Louis, to tylko głupi głos w mojej głowie. On nic nie znaczy. Kłamie.... Kogo ja oszukuję?! To ja okłamuję sam siebie!
Kopnąłem drzwi do mojego pokoju, podszedłem do szafy, i wyjąłem z niej moją ulubioną koszulkę z napisem "The Killers" i dresowe spodnie. Przeszedłem do łazienki, i zacząłem wlewać wodę, tak, jak mówił Nialler. Usiadłem na brzegu wanny, oparłem łokcie o umywalkę, a twarz schowałem w dłoniach, starając się opanować bicie swojego serca.
Nie po to ją porwaliśmy, i obecnie jesteśmy ścigani przez policję na niemalże całym świecie, żeby nam umarła. To popsuje wszystko!
"Serio, Louis, serio?! Czy tobie, na pewno chodzi o ten okup? Bo teraz mam wątpliwości....". - zamknij się, umyśle!
"Miska, Louis! Miska!" - jaka miska? Boże, miska!
Gwałtownie się odwróciłem, i wyłączyłem wodę. Z potrzebnymi rzeczami, zszedłem na dół, i gdy już miałem wchodzić do salonu, stanąłem, jak wryty. Uwijali się przy niej, za rozkazami poddenerwowanego Niall'a, jak prawdziwi lekarze.
- O, Louis, jesteś! - wykrzyknął blondyn, podbiegając do mnie, i gwałtownie biorąc mi miskę, przez co oblał, i siebie, i podłogę wodą. Zaśmiał się nerwowo pod nosem, i popędził do dziewczyny. Ja nadal stałem z tyłu, i przyglądałem się, co oni najlepszego wyprawiają.
Blondyn kucnął obok dziewczyny, i delikatnie starał się odwinąć koszulkę Liz, aby przemyć ranę, co wbrew pozorom, okazało się, dość trudne, ponieważ krew zlepiła materiał z ciałem. Zamoczył ścierkę w wodzie, i lekko, aby nie podrażnić rany, przemywał rozcięcie w brzuchu, jednocześnie wydając rozkazy chłopakom:
- Zayn, znajdź jakiś kawałek materiału, i przemyj jej ręce, Harry to samo, tylko twarz, i nogi. Lo.... - przyłożył materiał, tym razem, nasączony wodą utlenioną. Chciał dokończyć, ale pomieszczenie wypełnił, tak przeraźliwy krzyk bólu, że zdziwiony się odsunął.
- Lizzie, w porządku? - zapytał zaskoczony blondyn. Przyłożył rękę do jej czoła. - Masz gorączkę..., Lizzie, słyszysz mnie? - zapytał, i odwrócił trzęsącą się dziewczynę w swoją stronę. Chwilę popatrzył w jej oczy, po czym odwrócił się do nas. - Nie słyszy nas. Widzi, ale nie słyszy. Jest w amoku, ale odczuwa ból. To dobrze, bo wiemy, że ma czucie.... - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu pisk dziewczyny. - Zayn przynieś jakieś tabletki przeciwbólowe, ale szybko! Najlepiej o silnym działaniu! - krzyknął, po czym usiadł na skraju sofy. - Lizzie, słuchaj! Może cię boleć, ale musimy zatamować krwawienie! - przyłożył wodę utlenioną do rany. Nastolatka krzyknęła, i zaczęła się wyrywać. Malik przybiegł z czymś, co w moim rozumowaniu, po prostu ją otumani, i podali jej. Chwilę zajęło, zanim to połknęła, ale opłacało się. - Przytrzymajcie ją! Trzeba jej założyć opaskę uciskową! - krzyczał. Harry i Zayn złapali ją, żeby się nie wierzgała. Na jej czole wystąpił pot. Bolało ją, i to było widać....
- Nie mogę.... - jęknąłem cicho, i patrzyłem na piszczącą z bólu Elizabeth. Niall założył jej to coś na brzuch, i powiedział chłopakom, żeby ją puścili. Dziewczyna zanosiła się tak głośnym płaczem, że miałem wrażenie, że ją w Irlandii usłyszeli.

Chłopaki usiedli na fotelach, a Niall, klęczał przy dziewczynie i mówił jej coś na ucho. Nie wiem, czemu, ale na ten widok, coś zakuło mnie, w miejscu, gdzie znajduje (a przynajmniej powinno znajdować się) serce.
Niezauważony wyszedłem z budynku, trzaskając drzwiami. Usiadłem przy wejściu, między dwiema kolumnami, i patrzyłem na ogród. Po chwili mój wzrok przykuły czerwone róże. Dziwne, ale wcześniej ich tutaj nie zauważyłem.
Wbrew wszystkiemu co działo się wtedy w mojej głowie, podszedłem do krzaków i zerwałem jedną. Zaciągnąłem się słodkim zapachem i powróciłem na swoje miejsce, w dłoniach obracając intensywnie pachnącą roślinkę.
Lottie uwielbiała te kwiaty. Zawsze, jak głupia, cieszyła się, gdy je dostała.
Na jej pogrzebie, każdy przyniósł jakąś różyczkę.
Nie wiem czemu, ale patrząc na nie, czuję, jakby ona tu była i czuwała nade mną.
Potrząsnąłem głową, chcąc wybić sobie z niej siostrę.
- Louis... - usłyszałem cichy szept Niall'a, po czym usiadł obok mnie, i również zaczął się patrzeć na krzewy różane.
- Co tam, lekarzu? - spytałem i starałem się uśmiechnąć, ale kiepsko mi to wyszło.
- Mogę cię o coś zapytać? - zaczął niepewnie.
- Jasne.... - mruknąłem, nie odrywając wzroku, od zdradliwego kwiatu, znajdującego się w moich dłoniach.
- Przeszkadza ci fakt, że jej pomogłem? - W sensie, że..., no..., rozumiesz.... Przejąłeś się faktem, że mogła zginąć.... - zająknął się, ale nie zrezygnował z dążenia tematu.
- Zabiliśmy już tyle osób, z zimną krwią, że jedna, w tą, czy w tamtą, nie robi różnicy.... - odpowiedziałem, chcąc uniknąć dalszej rozmowy.
- Ale nie chciałeś, żeby zginęła.... - powiedział blondyn, i wyrwał kwiatka z mojej dłoni.
- Tylko, dlatego, że Lottie....
- Lottie, to jedna osoba, Elizabeth - to druga! - krzyknął, przerywając mi . - Lou, wiesz przecież, że nie wolno żyć przeszłością! Sam tak mawiasz! I wydaje mi się, że jej podobieństwo do Lotts, ma coraz mniejsze znaczenie!
- Czy ty próbujesz mi coś zasugerować?! - syknąłem, i z wściekłością spojrzałem na blondyna.
- Nie! Ale, kiedy się w niej zakochasz, to nie przyłaź do mnie, z błaganiem, żeby jej nie zabijać, bo ja ci wtedy nie pomogę! A dobrze wiesz, że zabić ją musimy! - krzyknął Nialler i poczerwieniał ze złości.
- Ja?! Ja miałbym się zakochać, w takiej rozpieszczonej....
- Dokładnie! - chłopak przerwał mi po raz kolejny, nie dając mi dojść do słowa.
- Chyba w snach! - krzyknąłem. Jeszcze chwila i wybuchnę!
- Twoich? - zapytał blondyn śmiejąc się głośno.
- Naprawdę chcesz mieć podbite oko?! - warknąłem.
- Ja, mogę, ale następnym razem, kiedy chcesz się na kimś wyżyć, to omijaj ją szerokim łukiem, bo kolejnego razu może już nie przeżyć! - dokończył, i wszedł do domu. Westchnąłem głośno, pokręciłem głową, i poszedłem w ślady blondyna.

Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, była śpiąca Lizzie. Na jej widok, od razu się uspokoiłem. Mimo wszystko, nie chciałem, żeby znowu zarzucili mi, że przeze mnie nie dostaniemy okupu. Usiadłem na stoliku, i patrzyłem na jej idealną twarz. Oddychała niespokojnie, przerywanie, trzęsła się, a jej czoło, pokrywały liczne kropelki potu. Delikatnie odgarnąłem grzywkę z jej twarzy, i poszedłem do kuchni, aby zrobić jej zimny okład na głowę. Była rozpalona, i to bardzo.
Wróciłem, i przyłożyłem szmatkę nasączoną zimną wodą, do jej twarzy. Nie rozumiałem, dlaczego, skoro, cała była rozgrzana, szczękała zębami z zimna. Odłożyłem ocieplony już materiał, i przyglądałem się dziewczynie, myśląc, co podać jej na zbicie gorączki.

Po chwili zauważyłem, że lekko otworzyła oczy. Wyobrażałem sobie, ile musiało ją to kosztować wysiłku, biorąc pod uwagę, stan, w jakim się znajdowała. Odsunąłem się, aby jej nie wystraszyć. Patrzyła na mnie tymi swoimi dużymi oczami. Z resztą, ja robiłem to samo. Niedługo potem, w jej oczach pojawiły się łzy, które znalazły ujście na policzkach. Bez zastanowienia rzuciłem się w jej stronę. Z przerażeniem odsunęła się, i chyba chciała się skulić, czy zwinąć w kłębek, ale chyba przypomniała sobie o ranie, bo pisnęła z bólu.
Nie namyślając się dłużej, wziąłem drobne ciało Liz, w swoje ramiona, starając się, nie uszkodzić jej rany, i lekko ją kołysałem.
- Louis.... - jęknęła cicho, patrząc przed siebie. - Wierzysz, że...
- Ćsiii.... - szepnąłem. - Nie powinnaś nic mówić! - powiedziałem. Szczerze, to nabrałem ogromnej ochoty, uderzenia lub rozwalenia czegokolwiek. Nie umiałem być delikatny, czuły, i chociażby, troskliwy, więc ktoś, kto mnie znał, lub ma podobnie, to wie, przez co przechodziłem. Nachyliłem się nad nastolatką, i kciukiem starłem łzy, które, mimo wszystko, nadal się nie kończyły. Po wykonaniu tej czynności, pocałowałem ją delikatnie w kąciku oka.
- Loui.... - zaczęła, ale nie dałem jej skończyć:
- Ćsiii! Czy to takie trudne?! - lekko się zdenerwowałem, ale nie chciałem, dać tego, po sobie poznać. - I..., nie płacz więcej! - lekko się uśmiechnąłem. - Przynajmniej teraz! - dodałem ciszej.
- Ale..., to boli! - pisnęła cicho, i przeniosła swoje pełne bólu spojrzenie na mnie.
- Wiem, że boli, ale już niedługo i przestanie. - powiedziałem ze spokojem, nie patrząc jej w oczy.
- Ch-ch- chcesz mnie zabić, prawda? - wyjąkała słabo, a jej wzrok wypalał we mnie dziurę.
- Muszę. - uciąłem i nic więcej nie powiedziałem. Czy chciałem ją zabić? Nie, oczywiście, że nie! W końcu była jedynym znakiem przypominającym mi Lotts. Ale musiałem i tego byłem 100% pewny. Nie mogłem pozwolić, aby ta mała pisnęła choć słówko na naszą niekorzyść! Bo to, oznaczałoby nasz nieunikniony koniec! A tego, na pewno, w tej chwili do "szczęścia" nie potrzebowałem.
Między nami zaległa chwila ciszy. Tak naprawdę, to nie rozumiałem swojego zachowania. Dlaczego, tak jej pomagam?! Dlaczego wszyscy jej, tak pomagamy?! Jest naszym więźniem, a my bawimy się w pierwszą pomoc! Ukradkiem spojrzałem na przymknięte powieki dziewczyny. Bała się. Bała się, i widać to było po jej postawie. Ale to dobrze, bo chyba ma się mnie bać, prawda?
Kciukiem przejechałem po delikatnej skórze jej podbródka, potem po policzku, a w końcu po dolnej wardze. Gdy to zrobiłem, Liz, jakby się spięła, a następnie odwróciła głowę.
- Możesz mnie puścić?! - syknęła ze złością, ale i bezradnością, ukrytą głęboko w jej głosie.
- Hmm..., niech się zastanowię.... - specjalnie przeciągnąłem ostatnie słowo. - Nie! - mruknąłem, i rozciągnąłem swoje usta w szyderczym uśmiechu.
- Proszę.... - jęknęła słabo.
- Nie! - uciąłem jej prośby, i zmusiłem do zamknięcia się. Między nami znowu zaległa ta denerwująca - cisza, przez którą dostawałem kręćka.
- Chcesz pić?! - zapytałem surowo, chcąc przerwać milczenie. Dziewczyna nawet nie drgnęła. Oho! Fochy, jej się zachciało strzelać! Chyba nigdy nie zrozumiem bab!
Położyłem dziewczynę na fotelu, a sam wstałem, i udałem się do kuchni, w celu przyniesienia jej wody. Oparłem się o blat i ciężko westchnąłem.
Czy Niall mógł mieć rację, w trakcie naszej rozmowy? - to pytanie nie chciało wyjść z mojej głowy. Bo, niby z jakiego powodu, ja, nieczuły, Louis Tomlinson, zabijający i znęcający się nas ludźmi, jak popadnie miałbym coś poczuć, do tej wrednej, pyskatej, rozpieszczonej, "wszechwiedzącej" smarkuli, która zawsze musi postawić na swoim, bo, jak nie, to powie mamusi! Przemądrzała jędza!
"Tak, Tommo, jędza, ale taka, która ładnie pachnie szamponem truskawkowym, jest delikatna i krucha, ma rysy anioła, i..., potrafiła ci przebaczyć mimo krzywdy, jaką jej wyrządziłeś. Czyżby była jedną z niewielu osób, które dostrzegły w tobie, odrobinę dobra?"
Brrr.... Potrząsnąłem głową, usiłując odgonić od siebie te myśli. Ja, dobry?! Na pewno nie w tej, alternatywnej rzeczywistości!
"Lottie, też widziała w tobie, to dobro, którego nikt inny nie raczył zauważyć!" - teraz, to już się zdenerwowałem nie na żarty. Z całej siły, uderzyłem pięścią w blat, po czym wróciłem do salonu. Lizzie, leżała z zamkniętymi oczami, i spokojnie oddychała. Lekko uniosłem jej głowę, ku górze, aby po chwili wlać do jej ust przeźroczysty płyn. Mimo, że wyglądała, jakby już spała, to łapczywie pochłaniała każdy łyk.
"Po całym dniu bez wody, musiało jej się chcieć pić!".
Hmm..., no tak..., UPS? Każdy w końcu może zapomnieć....
Kiedy wypiła już całą szklankę, odstawiłem naczynie na stolik, i nakryłem ją kocem. Usiadłem na dywanie, opierając się o stolik, i zastygłem w bezruchu, skanując Elizabeth od góry do dołu. Chyba musiała się zorientować, że na nią patrzę, bo po chwili otworzyła oczy, ze zdziwieniem obserwując, co ja najlepszego wyprawiam. Teraz obydwoje przyglądaliśmy się sobie, aż w końcu zebraliśmy na odwagę, żeby spojrzeć sobie prosto w oczy. Ta świeża zieleń w jej tęczówkach, była tak niezwykła, że trudno było skupić się na czymś innym poza nią. Przez moją twarz przemknął niezauważalny uśmiech, ale zniknął, równie szybko, co się pojawił.
O, nie! Niall nie może mieć racji! Ja nie mogę się w niej.... Zaraz, moment! Przecież ja nie umiem kochać..., i być dobry dla innych! A zaczęliśmy się zachowywać, jak niańki do jakiś bachorów!
- Już lepiej się czujesz?! - zapytałem z udawaną troską, i poderwałem się na równe nogi.
~Elizabeth~
Wystraszona nagłym zachowaniem chłopaka, lekko się wzdrygnęłam. I teraz osoby, które twierdziłyby, że on wcale nie jest zmienny, pomyliłyby się..., jak ja!
- Bo teraz chwila dobroci dla bezużytecznych śmieci, się skończyła!
"Auć! Bolało!" - nie pozwolę się obrażać! A tym bardziej przez niego! Jeśli dąży do rozzłoszczenia mnie, to udało mu się! To się nazywa: WOJNA!!!
- Oj, biedactwo, czyli już nie masz na co liczyć, skoro mówisz, że chwila dobroci się skończyła! - wypaliłam bez zastanowienia. I w tym momencie miałam ochotę uderzyć się klocem w twarz. Ale, co ja poradzę, że mam niewyparzony język?
W ciszy z jedną brwią uniesioną do góry, obserwowałam chłopaka, a to, co zobaczyłam, i co z tego wywnioskowałam, nie wróżyło niczego dobrego.
Jego szczęka mocniej zacisnęła się, a usta przybrały kształt prostej kreski. Jego mięśnie napięły się, dłonie uformowały w pięści, i miałam wrażenie, że jego kostki u palców pobielały pod wpływem ucisku.
Ale nie to było najgorsze! Najgorsze były oczy. Oczy, które teraz były niemal zupełnie czarne! Ostatnio, kiedy miały taką barwę, o mało nie umarłam! No chyba, że umarłam..., ale oni jeszcze żyją, i nie mogli by być, tam, gdzie j, bo są znacznie gorsi ode mnie!
- A, więc tak sobie pogrywasz! - wysyczał, zwinnie przesuwając się do mnie. - Niech tak będzie! - stanął naprzeciwko mnie, i pewnie w głębi cieszył się, że ma nade mną przewagę. Ale, co ja mogę wiedzieć? Nikt nie odgadnie umysłu tego człowieka, a ja nie jestem wyjątkiem!
W jednej chwili chłopak złapał mnie za ramię, i rzucił mną o ścianę. Jęknęłam z bólu, a do oczu napłynęły mi łzy.
- Proszę bardzo panno Carter, ale gramy w moją grę! I to ja rozdaję karty! I w sekrecie powiem ci, że mam asy w rękawie! A ty? Ty nie masz nic. Jesteś nic nie wartą, głupią....
- Mylisz się! Mam coś, o czym ty nie masz pojęcia! Nadzieję! Ale za głupi jesteś, żeby to pojąć! - przerwałam mu z krzykiem.
- Nadzieję? - prychnął. - A co ci niby da nadzieja?! No proszę? Uwolni cię? Nie sądzę! Zapewni amnestię? Za żadne skarby! Uchroni cię, przed nowymi ranami w twojej kolekcji?! Nigdy! Nawet jeśli byłabyś ostatnim człowiekiem na ziemi, to wtedy rozszarpałyby cię dzikie zwierzęta! - podniósł ton głosu, chyba do granic możliwości. Przybliżył się do mnie, uważnie, ale z kpiną mi się przyglądając.
- Jesteś w błędzie! Wiesz, ile osób, nadzieja utrzymała przy życiu?! Wiesz?! Wiesz, ilu ludzi zmotywowała, do nie poddawania się?! Nie wiesz?! A to nowość! Bo z durnoty nie da się wyleczyć! - krzyknęłam, i odważyłam się spojrzeć w jego całkiem czarne oczy.
- Ja?! Ja jestem durny?! A ty niby kim jesteś?! Rozpieszczona, niewychowana, chamska, pyskata, córunia, która myśli, że skoro ma bogatych rodziców, to pozjadała wszystkie rozumy! - przybliżył się jeszcze bardziej, łapiąc miejsce niedaleko obojczyka, i podnosząc mnie z ziemi, tak, że teraz "stałam" z nim twarzą w twarz.
- Nic o mnie nie wiesz! - warknęłam. Byłam wściekła! Na jakiej podstawie, ma prawo mnie oceniać?! - Zresztą sam nie jesteś lepszy! Wychodzisz z założenia, że wszyscy muszą ci się podporządkować,  bo, jak nie, to wpadasz w furię!
- Co jeszcze? - dodał przesłodzonym głosem.
- Debil. Po prostu debil! - mruknęłam cicho, znudzonym głosem, jakby sama do siebie, po czym zauważyłam, że moje paznokcie są bardzo interesujące. W pewnej chwili, zostałam, wraz z całą jego złością przyciśnięta do ściany.
- Słuchaj, wszechwiedząca księżniczko! Mam daleko w tyle, co o mnie myślisz! Od dawna jestem uodporniony na takie rzeczy, więc nie robi to na mnie jakiegokolwiek wrażenia! - prychnął pod nosem.
- Doprawdy? - uśmiechnęłam się sztucznie, a moja twarz przybrała szyderczy wyraz. - Każdy człowiek się przejmuje, ale może to ukryć, pod grubą warstwą..., głupoty! - "no, to mu pocisnęłaś, El!"
- Ja nie! - warknął.
- Jesteś tego pewien?! To w takim razie, kim jest ta cała Lottie, dzięki, której jeszcze żyję?! - prychnęłam z kpiną.
- Zamknij się! - jego twarz przybrała jeszcze surowszy wyraz, ale zdradził go głos, który pod koniec mu się załamał.
- Ups! Nadepnęłam ci na odcisk? - powiedziałam, sprawiając wrażenie obojętnej. Jednak w głębi, tak bardzo się bałam, że aż przestałam zauważać swój strach.
- Zamknij się! - powtórzył, tylko teraz bardziej stanowczo, i mocniej przycisnął mnie do zimnej ściany.
- Bo c.... - chciałam dokończyć, ale nie dane mi to było, bo chłopak gwałtownie wpił się w moje usta....
Jego wargi miały posmak mięty....
"Zaraz, zaraz, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co właśnie robisz?! Myśl trzeźwo! El, masz natychmiast przestać!"
Oj, zamknij się podświadomości!

"Chcę ukryć prawdę
Chcę cię ochronić
Ale przed bestią w środku
Nie mamy gdzie się ukryć
(...)
Kiedy poczujesz moje ciepło
Spójrz w moje oczy
Tam kryją się moje demony
Nie podchodź zbyt blisko
Tam jest ciemno
 Tam kryją się moje demony
(...)
Nie chcę cię zawieść
Ale jestem związany z piekłem
Jednak, to wszystko jest dla ciebie
Nie chcę ukrywać prawdy
(...)
Twoje oczy lśnią tak jasno
Chcę ocalić ich blask
Nie mogę teraz stąd uciec
Dopóki nie pokażesz mi jak"
                                       Imagine Dragons "Demons"
Hejka, nie mogę uwierzyć, w to, że w końcu dodałam ten rozdział, bo szczerze mówiąc dość długo się z nim męczyłam, a samą końcówkę musiałam pisać drugi raz, ponieważ moja siostra stwierdziła, że jest, uwaga, uwaga, cytuję: "NĘDZNA"! Nie ma to, jak wspierać człowieka:I Ale, że jej zdanie, odnośnie moich opowiadań, wiele dla mnie znaczy, zmieniłam bardzo duuuużo....:) Następny rozdział POSTARAM się dodać szybciej, ale nie mam pojęcia, kiedy:(
Jak, widzicie, w blogu zaszło dużo zmian, poczynając od szablonu, kończąc na linku:) Bardzo przepraszam za kłopot wszystkich czytelników;) (P.S. Ale musicie uzbroić się w cierpliwość, bo szablony raczej będę zmieniać:P Wybaczycie mi to? Szukam idealnego....:D)
A, teraz ta ważna sprawa, którą, kieruję do pewnego "WIELCE MIŁEGO" i etc. Anonima:
Dnia 30. 03. 2014r. pewien ktoś, dodał pod postem: 1500 wyświetleń, komentarz, w którym "prosił" o dodanie rozdziału, nie wiedząc czemu, bo rozdział pojawił się 24.03.!!! A poza tym, mój drogi/moja droga, uważam, że powód, dla którego dostałam szlaban, powinien być ostatnią rzeczą, która powinna cię interesować! Nie chcę być niemiła, ale czytając twojego komentarza, naprawdę zrobiło mi się przykro;( Nie chcę cię hejtować, bo nie o to mi chodzi, po prostu, przez twój komentarz zrobiło mi się tak smutno, i dostałam takiego wstrętu do dodawania czegokolwiek, że nie jestem w stanie tego opisać. :( Ale, jeśli już tak bardzo ci na tym zależy, to dostałam go, bo chciałam WAM dodać, tego posta!;c I to sprawiło, że to, co zostało napisane, było tak przykre:( Następnym razem zastanów się, czy to, co piszesz, kogoś nie zrani.... Bo mnie zraniło:( Wiem, na pewno nie miałeś/-aś niczego złego na myśli, ale serio to zabolało:(
A, tak z innej beczki.... Widzieliście You&I??? Kochamm<3 Moja rodzina to kocha..., mój tata kocha ten teledysk:D Szkoda, że nie pobiliśmy rekordu na YT:(
Dobra, to chyba tyle, już nie zanudzam, bo w sumie i tak nikt tego nie czyta:(
Natka99<3