sobota, 22 lutego 2014

04: "Zostaw ją!"

Proszę, aby rozdział skomentował KAŻDY KTO CZYTA MOJEGO BLOGA!!! Chciałabym wiedzieć, czy ktoś go jeszcze czyta, bo z każdym rozdziałem jest coraz mniej komentarzy i bardzo mnie to martwi:(
( Anonimków, proszę o podpisanie się!!! Nawet jakimś pseudonimem, bo mam wrażenie, że jedna osoba komentuje po kilka razy;( )
Dla was to tylko chwila, a dużo dla mnie znaczy!:) Bo ja potrafię cały dzień przesiedzieć nad rozdziałem, i zamartwiać się, że wyszedł mi okropnie, dlatego nikt nie komentuje!!! 
Jeśli będą 3 komentarze od tych samych osób, co zawsze, to po prostu usunę, albo zawieszę bloga, bo czy jest sens??? Skoro zawsze mogę na kartce przynieść oryginał do szkoły???
Miłego czytania:)  





~Louis~
Tylko kogo? Skądś ją znam, jestem tego pewien. Z wyglądu to niby zwyczajna, przeciętna nastolatka. Jasno - brązowe włosy, grzywka na bok, która niesfornie spada jej na oczy..., zielono - żółto - szare oczy, które zaobserwowałem już wcześniej, ale dopiero teraz zdaję sobie sprawę z ich koloru.... Tak, Louis, ty to spostrzegawczy jesteś, nie no! ... Sam siebie obrażam?! Nie wierzę..., bo przecież ja jestem taki idealny....
No, dobra, wracając do wcześniejszej myśli: to naprawdę pierwszy raz w życiu widziałem takie oczy, pełne, bladoróżowe usta, uroczy..., zaraz, zaraz, co?! Nos, po prostu nos!
Jest szczupłą dziewczyną..., bardzo szczupłą dziewczyną. Rany! Skąd ja, ją znam?!
No nic. Nieważne.
Oparłem głowę o szybę i poszedłem śladami dziewczyny - ZASNĄŁEM!
*RETROSPEKCJA*
Mała dziewczynka, wraz ze swoim starszym bratem wybrała się na wycieczkę do lasu.
Po chwili złapała chłopca za rękę i śpiewała razem z nim wesołe, harcerskie piosenki.
Po ok. 15 minutach doszli na małą polanę w lesie i rozłożyli swoje jedzenie na wcześniej przygotowanym kocu.
Urządzili sobie piknik. Ucztowali sobie, bawili się i śmiali.
Po chwili dziewczynka ujrzała w krzakach słodkiego króliczka, i chciała do niego podejść, jednak on cały czas jej uciekał. Po chwili zwierzątko się, jakby rozpłynęło. Dziewczynka chciała sprawdzić co stało się z tym stworzonkiem, dlatego zrobiła kilka kroków do przodu, i nagle straciła grunt pod nogami. Pisnęła i poczuła, jak "spadając" uderzają w nią różne gałęzie, krzaki.
Jej brat usłyszał zagłuszony pisk. Wystraszony zerwał się z koca i pobiegł jej szukać. Niedaleko jakiegoś krzaku zauważył wstążkę, którą dziewczynka miała dziś na włosach. Szybko chciał pobiec dalej jej szukać, gdy nagle gwałtownie się zatrzymał, bo zauważył dość strome obniżenie terenu.
- Lottie! - nawoływał niespokojnie. Powoli i ze zdenerwowaniem zaczął schodzić w dół.
- Louis! - chłopak słyszał cieniutki pisk swojej siostry.
- Lottie, trzymaj się, zaraz będę przy tobie! - teraz to już biegł. Widoczność ograniczały mu gałęzie, które zwisały na wysokości jego oczu.
Po chwili zauważył, że ten głęboki "wąwóz" się już kończy i jakoś starał się wyhamować. Gwałtownie zaczął się rozglądać na boki, w poszukiwaniu swojej siostrzyczki. Zaczął kierować się na wschód, ponieważ tam pisk był głośniejszy.
Niedługo potem zauważył Lottie opartą o jakieś drzewo, i kurczowo trzymającej się swojej nóżki. Twarz miała całą podrapaną i zakrwawioną przez ostre gałęzie, a oprócz tego po jej buzi spływały łzy, które połączone z tym całym kurzem, dawały przerażający wynik. Cała była posiniaczona, jednym słowem była w opłakanym stanie.
- Louis! - krzyknęła dziewczynka, widząc brata. Próbowała się podnieść, ale z marnym skutkiem. - Louis boli! - piszczała. - Już dobrze! Już dobrze, mała! - uspokajał swoją siostrę, szepcząc jej uspokajające słowa. Przypadkowy przechodzień, z daleka, mógłby stwierdzić, że zachował zimną krew i rozsądnie pomaga jej się podnieść z brudnej ziemi. Jednak, jeśli przyjrzałby się mu bliżej, to zauważyłby w jego oczach przerażenie i zwątpienie.
W końcu chłopak wziął mdlejącą dziewczynkę na ręce, i z trudem, podpierając się drzew, wyniósł ją na światło dzienne.
Potem biegiem puścił się w stronę domu. Zlekceważył to, jak bardzo bolały go plecy i ręce od niesienia siostry. Oprócz tego był niesamowicie zmęczony, oraz podrapane przez rośliny ciało dawało o sobie znać, w postaci pieczenia. Łzy zasłaniały mu widoczność.
Od progu dzieckiem zajęły się mama i babcia, natomiast tata zadzwonił po pogotowie.
Przyjęło po ok. 20 minutach, i zabrało nieprzytomną dziewczynkę. Rodzice natomiast brali potrzebne rzeczy, i chowali je do auta, aby zawieść je Lottie.
- A ja? - zapytał w pewnym momencie chłopiec. - Mnie nie weźmiecie ze sobą? - był na skraju wyczerpania i rozpłakania, chociaż w jego głosie dało się wyczuć dławiony szloch.
- Ciebie?! - spytał tata surowym, ale jednocześnie ironicznym tonem. - Ciebie?! - powtórzył.
- Gregor, daj mu spokój. - poprosiła cicho mama.
- Ty chcesz do niej jechać?! Przypomnę, że to przez ciebie zabrało ją pogotowie! - mężczyzna zlekceważył prośbę żony, i pewnym siebie krokiem podszedł do syna, którego w jednej chwili potrafił znienawidzić. W końcu zrobił krzywdę, jego córeczce.
Z każdym jego krokiem chłopiec cofał się do tyłu, aż w końcu potknął się o dywan, i ciężko upadł, uderzając przy tym mocno w stolik. Teraz już nie wytrzymał. Łzy bezradności, rozczarowania i strachu wypłynęły z jego oczu. Nie oczekiwał żadnych gratulacji, ani wieńców laurowych, ale liczył w duchu, że rodzice będą chociaż z niego dumni.... A tu?! Proszę! Taka niespodzianka! 
Spuścił głowę i cicho wyszeptał:
- Nic jej nie zrobiłem....
- Nic?! To, dlaczego twoja siostra leży w szpitalu?! - zakpił z niego mężczyzna. - Nie chcę cię więcej widzieć w tym domu! Słyszysz?! Zjeżdżaj stąd, gówniarzu! I więcej nie wracaj!
- Greg! To przecież nasz synek! - wyszeptała jego żona, i podeszła podnieść zapłakane dziecko. Otarła jego oczy i pocałowała w czółko. To był jej synek, i nikt nie miał prawa go skrzywdzić! Jednak nie potrafiła się przeciwstawić mężowi, bo wiedziała, że nie miałaby z nim szans. Jednak była pewna, że nawet, jeśli jej synek będzie zmuszony odejść, ona znajdzie go. Choćby na końcu świata!
- Caroline, zostaw go! On już nie jest naszym synem! - kobieta z przestrachem i obrzydzeniem popatrzyła na męża, ale dziecka nie puściła.
- Nienawidzę cię! - krzyknął chłopiec w stronę ojca, wyrwał się mamie, i wybiegł z domu.
 Schował się na piętrze w stodole należącej do dziadka. Tam dał upust emocjom. Rozpłakał się, uderzając pięściami, kopiąc i niszcząc wszystko, co miał w zasięgu ręki. Wiedział, że jego dom, już nie jest jego definicją bezpieczeństwa. Nie ma tam, czego szukać. Znienawidził swojego ojca, całym sercem, całym sobą. Poprzysiągł zemstę. Nie wiedział, jak, ale czuł, że musi. Zniszczy go, i będzie chronił Lottie! Nie pozwoli, by stało się jej coś złego! (...)
*KONIEC RETROSPEKCJI*
~Elizabeth~   
- Lottie, nie bój się, obronię cię! Będzie dobrze! - usłyszałam, jak ktoś coś mówi, przez co drastycznie zostałam wybudzona ze snu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na twarz mojego oprawcy. - Nie! - krzyknął, ale oczy miał zamknięte. On gadał przez sen.
Zatrzymałam wzrok na każdej z osób siedzących w samochodzie. Większość, albo spała.... Nie, w zasadzie wszyscy spali, oprócz mnie i "kierowcy", spokojnie popijającego kawę.
Co?! Rozejrzałam się jeszcze raz, i dopiero teraz zorientowałam się, że stoimy..., na jakiejś stacji..., z brzydkim kolorem na szyldzie.... Jak można zrobić pudrowo - różowy szyld do stacji benzynowej?! Jak?! Ja się pytam?!
Moment....
.... Skup się, El!
"Kto to Lottie?" - przemknęło mi przez myśl. Znacząco odchrząknęłam, i chciałam się podnieść, do siadu, bo teraźniejsza pozycja była niewygodna. Niestety nie udało mi się to, ponieważ duża ręka chłopaka, kurczowo z każdym słowem zaciskająca się na moim ramieniu, mi to uniemożliwiała. Bolało, i to bardzo. Ściskał tak mocno, że przez myśl przemknął mi fakt, że odcina mi dostęp krwi do ręki.
Po chwili nie wytrzymałam i głośno pisnęłam. Lokowaty psychopata, przeniósł swój, wcześniej wpatrzony w jakiś punkt, wzrok i pytająco uniósł brew do góry.
Popatrzył to na mnie, to na Louis' a, i mruknął obojętnie:
- Lou, stary, wstawaj! - nic, żądnego odzewu. Popatrzyłam na swoją rękę, która przeraźliwe zsiwiała. Harry wzruszył ramionami, i wrócił do picia swojego napoju.
- Auć! - wydarłam się przeraźliwie, gdy paznokcie chłopaka mocno wbijały się w moją skórę, a czerwona ciecz wytrysła z rany.
Moim krzykiem obudziłam już chyba wszystkich, oprócz NIEGO! Przy jakich odgłosach on zasypia, skoro to go nie obudziło.
- Louis, stary! - jego wspólnicy, próbowali go obudzić, ale przez chwilę miałam wrażenie, że tak, jakby się go bali? Dziwne....
- Puść! - piszczałam, próbując się wyszarpać.
- Lou! Wstawaj!  - w końcu któryś uderzył go tak, że pod wpływem nacisku i zdezorientowania, puścił moją rękę, a ja sama sturlałam się na wycieraczki. Jęknęłam pod wpływem mocnego zderzenia z zimnym podłożem, ale to nie miało znaczenia. Ciekawsze było to, co wyprawiali ci "na górze".
Mężczyzna po przebudzeniu, zaczął nerwowo rozglądać się dookoła, i ze zdziwioną miną patrzeć po wszystkich.
- Co się... - zaczął, ale chyba sam nie wiedział, co robić i mówić.
- Krzyczałeś coś, o jakiejś Lottie.... Wszystko w porządku stary? - zapytał blondyn, i ze współczuciem, ale i niewiedzą popatrzył na chłopaka.
- Nie! Nic nie jest w porządku! - warknął, i wyszedł z auta, trzaskając drzwiami.
"Teraz! Teraz!" - Jakiś głos krzyczy w mojej głowie. Zaraz, zaraz, teraz mam jakąkolwiek szansę ucieczki!
"Szybko idiotko, klamka, po lewej! - właśnie klamka!
Już chciałam za nią nacisnąć, gdy drzwi same się otworzyły.
- Nawet nie próbuj! - syknął brunet, i usiadł na miejscu Louis' a. - Ucieczka w najlepszym wypadku, skończyłaby się dla ciebie śmiercią! Ale podkreślam: W NAJLEPSZYM!!! Więc zastanów się następnym razem, czy warto uciekać, laluniu! - powiedział jadowitym tonem, i z powrotem związał mi ręce. Gdy skończył wykonywać tą czynność, wziął mnie na kolana, i mruknął obojętnie: - Śpij! - ze strachem spojrzałam w jego ciemne oczy, które nie wyrażały absolutnie nic. - Śpij! - powtórzył i westchnął. Posłusznie zamknęłam oczy, ale teraz już nie zasypiałam. Za bardzo się bałam, i za duża niewiedza przemykała po mojej głowie.
Kto to Lottie?
Kim jest ten zmienny brunet?
I..., czemu wszyscy bali się Louis' a, a on mu się przeciwstawia?
~Zayn~
Szybko wysiadłem z auta, zaraz po Louis' ie, i starałem się dogonić rozwścieczonego chłopaka.
- Stary, co ty odstawiasz?! Do końca oszalałeś?! - krzyknąłem za nim i zatrzymałem się w miejscu. - Lou.... - powiedziałem już dużo spokojniej.
- Co ja odstawiam?! Ja?! - wydarł się na cały regulator, i machał rękami w górze. - Ja?! - powtarzał.
- Stary, co jest? - spytałem już spokojniej, patrząc na wściekłego szatyna.
- Co jest?! Co jest?! - na chwilę się zaciął, i starał opanować. - Lottie, jest.... - powiedział spokojniej, i położył ręce na twarzy, głośno wciągając powietrze.
- Nie, Lou! Nie ma, Lottie! Co ty bredzisz?! - teraz to już nic, ale to absolutnie nic nie rozumiałem. - Lottie nie ma.... - powtórzyłem i podszedłem do chłopaka.
- Jest! - krzyknął. - Już wiem, kogo przypomina mi ta, lalunia! - wydarł się, zdzierając sobie struny głosowe, i uśmiechając się psychopatycznie i szaleńczo.
- Nie rozumiem.... - nie dał mi skończyć, bo wykrzyknął:
- Lottie! Lottie, do jasnej ciasnej! Ta głupia.... - tym razem to ja nie dałem mu skończyć.
- Kto? Kto przypomina, Lottie? - szepnąłem cicho i popatrzyłem wyczekująco na chłopaka.
- Kto?! Kto przypomina Lottie?! - sprawiał wrażenie szaleńca, ale rozumiałem jego zachowanie. - A weź się przyglądnij pannie-mogę-wszystko-bo-moi-rodzice-mają-masę-forsy! - krzyknął, i odwrócił się do mnie tyłem, zmierzając w kierunku wejścia do sklepu.
- Lou, nigdy nie widziałem twojej siostry, skąd mogłem wiedzieć? - zapytałem ze skruchą.
- No, popatrz! - krzyknął. - To oboje się pomyliliśmy! Bo skąd człowiek wiedział, że zdjęcie sprzed kilku miesięcy, będzie zupełnie inne niż teraz?! - syknął, i zniknął za drzwiami sklepiku.
Spuściłem głowę i szurając butami, wróciłem do chłopaków stojących przy aucie i palących papierosy.
- Chcesz? - zapytał Harry, wyciągając ku mnie rękę z paczką petów. Pokiwałem przecząco głową, i już chciałem wsiadać, gdy zobaczyłem, że ta mała, chce uciec. Wściekłem się. Obszedłem samochód od tyłu i szybko otworzyłem drzwi.
Ta dziewczyna strasznie zaczęła mi działać na nerwy. Związałem jej ręce, i kazałem spać.
Oparłem się o zagłówek i sam, przymknąłem oczy.
Sama w sobie, ta cała "Lizzie" mi nie przeszkadzała, ale znienawidziłem ją, że wróciła Louis' owi, te chore wspomnienia.
W momencie, kiedy on stara się zapomnieć o tym wszystkim, zjawia się wymalowana, plastikowa lala, z nie wiadomo skąd, i robi zamieszanie. A bez niej, było tak pięknie!
Czy wiedziałem, kim była Lottie?! Oczywiście, cóż za pytanie! Co prawda, w życiu jej na oczy nie widziałem, ale Lou raz mi o niej opowiadał, i miałem wtedy okazję zobaczyć ukradkiem jej zdjęcie. Wbiłem sobie ją całą do głowy, i dzięki temu, teraz widziałem to podobieństwo, gdy bliżej jej się przyglądałem. Lottie była przepiękną, młodą dziewczyną. Czy to samo mogę powiedzieć o Elizabeth? Nie wiem.
Zaraz, momencik! Elizabeth, El, Liz, Lizzie....
Lizzie, Lottie, Lizzie, Lottie, Lizzie....
No, dobra, to tylko zwykła zbieżność. Ale, rzeczywiście są podobne!
(...)
Wiem, dlaczego Lou tak zareagował. Jej temat nigdy nie był dla niego łatwym. Raz mi o niej opowiedział, i to by było na tyle. Nie znosił rozmawiania o niej, wspominania i niej, itp. Tylko ja z całej naszej piątki, a właściwie pięćdziesiątki, wiedziałem o Lotts, i byłem wdzięczny Louis' owi, że powierzył mi część swoich wspomnień.
Jest moim najlepszym przyjacielem! I zawsze będzie, chociaż, gdy się poznaliśmy, nic na to nie wskazywało. Uśmiechnąłem się pod nosem na samo wspomnienie tego dnia.... Tamten dzień był początkiem wszystkiego, przynajmniej, dla mnie....
* RETROSPEKCJA*
Dzisiejszy dzień w Detroit, był wyjątkowo pochmurny. Wysoki brunet, żwawym krokiem zmierzał w kierunku swojego przeznaczenia. Od tego, jak wypadnie, zależały jego dalsze losy.
Po chwili zatrzymał się przed wielkimi drzwiami, i nerwowo, ręką przeczesał włosy, które po wykonaniu tej czynności, znalazły się w jeszcze większym nieładzie.
Po długiej, ciągnącej się w nieskończoność, wewnętrznej walce, popchnął mosiężne drzwi, i znalazł się w środku, jednego z lepszych uczelni w tym mieście. Zaciągnął się zapachem starych książek, który unosił się w powietrzu.
Niepewnie ruszył w kierunku schodów, i zaczął podążać ku swojemu powołaniu. Kochał humanistykę, i wiedział, że w tym kierunku chciał się dalej kształcić.
W niedługim czasie znalazł się przed drzwiami, osoby, która miała przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną. Westchnął, po raz ostatni, i wszedł do środka....
(...)
Opuszczał budynek z niekrytym rozczarowaniem. Czego się spodziewał?! Że pstryknie palcami, i już?! Był zły na samego siebie! Mógł wyjść lepiej, dobrze o tym wiedział, ale stres zrobił swoje!
A przecież to przesłuchanie przebiegało tak dobrze! Zapowiadało się świetnie, a tu coś takiego!
Ze spuszczoną głową zaczął zmierzać w kierunku swojego miejsca zamieszkania.
Wyciągnął telefon z kieszeni, i począł odpisywać na sms - a, w uszach mając słuchawki.
W pewnym momencie telefon wypadł mu z ręki. Cicho zaklął pod nosem i schylił się po roztrzaskany sprzęt elektroniczny. 
Już chciał się podnosić, gdy zauważył, że otacza go dwoje ludzi.
Zdziwiony wstał, i spojrzał na postawnie zbudowanych mężczyzn, patrzących na niego, wzrokiem nie wyrażającym niczego dobrego.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytał, i starał się uśmiechnąć, ale wyszło mu to marnie. Podejrzani faceci popatrzyli po sobie, po czym szyderczo się uśmiechnęli. Zatkali chłopakowi usta, i wrzucili do samochodu, bliżej nieokreślonej marki.
(...)
Siedemnastolatek siedział przywiązany do krzesła, i cudem próbował się wyszarpać z niewygodnych więzów.
Po chwili do pomieszczenia weszło pięciu mężczyzn. Trzech wyglądało na dobrze po trzydziestce, natomiast pozostała dwójka była dość... młoda.
Mężczyźni, którzy go porwali obstawili drzwi, a dwójka młodzianków stanęła po obu bokach jakiegoś faceta.
Brunet ze zdenerwowania głośno przełknął ślinę, i przyjrzał się każdej osobie w pomieszczeniu. Głos jednego z nich wyrwał go z zamyśleń:
- Witamy panie Malik... - wykrzyknął pewnie i uśmiechnął się podejrzanie. - Mamy dla pana pewną propozycję....
Bez wahania się zgodził! Bo..., co mu szkodzi?! Nie ma nic do stracenia..., no chyba, że rodzinę tego i człowieczeństwo, bo to z chwilą wstąpienia do tego całego gangu, utracił na zawsze.
Chęć pieniędzy, których potrzebował była silniejsza od wszystkiego....
Nie wiedział jeszcze, jak wielkim błędem była ta jego decyzja.... Jak wiele ludzi przez nią ucierpiało. Bo, po 10 zabitym człowieku, następni przestali mieć jakiekolwiek znaczenie! Utracił człowieczeństwo do tego stopnia, że z pomocą reszty, był w stanie wymordować każdego, nawet własną rodzinę! Co niewątpliwie zrobił....
 *KONIEC RETROSPEKCJI*
Jeszcze raz popatrzyłem na dziewczynę, i objąłem swoją zimną dłonią jej szyję, na co lekko się wzdrygnęła. Z każdą sekundą zaciskałem ją coraz mocniej..., jeszcze tylko kilka sekund, i będzie po niej! Rządza mordu, jaka mnie wobec niej garnęła, była silniejsza, niż wyrzuty sumienia, i świadomość tego, ile kasy za nią zgarniemy. Oj, Lizzie, zaczęła się dusić, i tracić przytomność. Ups, biedna, rozpieszczona "księżniczka".
Kilka sekund!
Trzy,Dwa, Je...
- Zostaw ją! - usłyszałem znajomy głos i zamarłem.







"Jest na świecie ta­ki rodzaj smut­ku, które­go nie można wy­razić łza­mi. Nie można go ni­komu wytłumaczyć. Nie mogąc przyb­rać żad­ne­go kształtu, osiada cias­no na dnie ser­ca jak śnieg pod­czas bez­wiet­rznej nocy".

                                                                                           (Haruki Murakami)









Hej, i mamy kompletnie nieudany rozdział 4!!! Nie miałam absolutnie żadnej motywacji do pisania go!:( Prosiłam o 10 komentarzy, a dostałam 3!!!;(
Nie wiem, jak mam was przekonać, że klawiatura nie gryzie. Sama w końcu jakoś, przecież rozdział napisałam:)

Powtórzę informację z początku rozdziału: PROSZĘ, ABY SKOMENTOWAŁ GO KAŻDY, KTO CZYTA MOJEGO BLOGA!!! (P.S. anonimki niech pod komentarzem się podpiszą:))

Mi osobiście podoba się sama końcówka rozdziału, bo reszta kompletnie mi nie wyszła:(
Ale to już zostawię, do waszej oceny:) Piszcie, kogo nie lubicie, za kim przepadacie, czyje przemyślenia lubicie czytać najbardziej:)
Yhy, no tutaj poznaliście Lou z trochę innej strony..., ciekawe dzieciństwo, co nie?? Jeszcze, jak to pisałam, słuchałam jakiejś takiej dołującej piosenki, i płakać mi się chciało;(
W ogóle od wczoraj mam takiego doła, że nic mi się nie chce, i nawet nie wiem, jakim cudem, TO napisałam...
I jeszcze jedna sprawa, a mianowicie: ZAPRASZAM DO ZAGLĄDANIA I KOMENTOWANIA ZAKŁADEK:) Stworzyłam nawet specjalną, w której możecie zadawać pytania naszym "kochanym" bohaterom i autorce xD, przemyślenia, z tym co będzie się działo dalej, itp.

Osobiście lubię postać Louis' a, w tym opowiadaniu, nie wiem, dlaczego, ale lubię:P. A moja przyjaciółka ma do mnie pretensje, że zrobiłam go złego.... :D Jestem okrutna, wiem o tym:) (P.S. To nie była twoja wina!;))
To..., do zobaczenia:
Natka99<3 


poniedziałek, 17 lutego 2014

03: "Kogoś mi przypomina.... Tylko kogo?"


Ważna notka pod rozdziałem!!!!







~Elizabeth~
Tego, nie było w planach! Oni mieli mnie tu przetrzymywać, policja miała mnie szukać, potem znaleźć, a porywaczy wsadzić za kratki!!! Oni nie mogą mnie wywieźć! Nie mogą! Ale, co ja tu mam do gadania?!
Dopiero teraz poczułam, że lodowate powietrze przeszywa moje ciało na wskroś. I ja mam wyjść na zewnątrz ubrana w dresowe spodnie, cienki podkoszulek z krótkim rękawkiem i skarpetki?! To jakieś kpiny, ja się pytam?!
- No, ruszaj się paniusiu. - szepnął szatyn, po czym gwałtownie chwycił mnie za łokieć, i szarpnął w stronę luksusowego, sportowego i jednym słowem: WYPASIONEGO auta.
W ogóle nie przypominało ich "domu". Ten pojazd wygląda na niesamowicie drogi, a budynek znajdujący się (już) za mną, to istna ruina! No chyba, że to auto jest kradzione..., bo ta opcja jest bardziej realna, niż to, że któryś z nich uczciwie zarobił na tą furkę.
- Kto prowadzi? - wykrzyknął blondyn.
- Losowanie? - spytał "Louis" uśmiechając się podejrzliwie. Imię Louis nie pasuje mi do tego człowieka! Może to jakiś jego pseudonim artystyczny. Bo, to imię kojarzy mi się z kimś wesołym, uroczym, zabawnym, a nie z psychopatą, który cieszy się, kiedy sprawi komuś ból!
- Nie rozumiem... - szepnął cicho brunet.
- Oj, zaraz ci wszystko wyjaśnię... - powiedział, po czym zwrócił się do mnie. - Wybieraj laluniu. - powiedział przesłodzonym głosem. Popatrzyłam na niego pytająco. - Powiedziałem wybieraj! - syknął, a jego oczy, jakby..., pociemniały?
- Ale... - pisnęłam i zmarszczyłam nos, ze zdziwienia i zdezorientowania.
- Co "ale"?! Niejasno się wyraziłem?! - krzyknął patrząc na mnie ze złością.
"Nie denerwuj go, Liz! Pamiętaj, co zrobił ci chwilę temu.". - och, to moja kochana podświadomość, postanowiła nagle wrócić, i się odezwać!
- Trochę... - szepnęłam i spuściłam głowę, którą do tej pory dzielnie trzymałam w górze. Usłyszałam szyderczy śmiech.
- Jesteś słaba..., bardzo słaba. Daję ci max 2 tygodnie w spędzone w naszym towarzystwie, a potem, już na kolanach będziesz błagać o śmierć! - warknął. Przełknęłam głośno ślinę, i zaciągnęłam się świeżym powietrzem. Nigdy tak bardzo, nie chciałam nikomu odpyskować, jak teraz, temu durniowi! "Jeśli życie ci miłe, to trzymaj język za zębami!". - jej, jakbym nie wiedziała....
- Widocznie mnie nie znasz, jeśli myślisz, że jacyś ludzie sprawią, że zapragnę śmierci! Wystarczająco przeszłam, żeby bać się kogoś takiego, jak ty, albo oni! - krzyknęłam, a rozmowy, które toczyły się pomiędzy pozostałą czwórką, ucichły. Elizabeth, idiotko, co ty zrobiłaś?! "Powiedziałaś mu prawdę..., gratuluję odwagi, samobójco!". - musiałam się z tym zgodzić, mówiąc mu to, wystawiłam się na pewną śmierć. Chłopak ruszył w moim kierunku, a ja odruchowo zaczęłam się cofać do tyłu. Kto by się spodziewał, że już po chwili będzie tuż koło mnie?! Teraz żałuję, że nie przykładałam się do wf - u i zajęć z samoobrony....
Złapał mnie za ramię, boleśnie wbijając swoje paznokcie w moją skórę. Przygryzłam policzek od środka, starając się ignorować, ból, jaki mi sprawiał.
- Teraz się boisz, co?! - wysyczał mi prosto w twarz, przypierając mnie do maski samochodu. Przeszedł mnie dreszcz w zetknięciu z zimną maską pojazdu. - Powiem ci tylko jedno, więc słuchaj mnie uważnie! - przerwał na chwilę, obserwując moją reakcję. Odwago, wzywam cię! Gdzie się podziałaś?! Skoro byłaś wtedy, to czemu nie ma cię teraz?! "Oj, Lizzie, Lizzie, wszyscy, łącznie z tobą wiedzą, że ty najpierw mówisz, a dopiero potem myślisz nad skutkami twojej głupoty!". - moja głupota, bo inaczej się tego nie da nazwać, doprowadzi do mej śmierci. Zawsze myślałam, że zginę śmiercią naturalną, ze starości, ale widać nie będzie mi to dane.... - Wiedz, że strasznie działasz mi na nerwy! A wiesz, co Louis Tomlinson robi z ludźmi, którzy go denerwują?!
- Co? - spytałam, i tak szczerze, próbowałam wykrzesać z siebie ostatki swojej odwagi i godności, ale chyba na marne, bo nawet głuchy, stwierdziłby, że nie byłam zbyt przekonująca....
- Zabija ich! Więc, jeśli nie zginiesz z własnej woli, z przyczyn, "tylko tobie" znanych, to własnoręcznie cię zabiję, słyszysz?! I szczerze, doradzam ci pierwszą wersję, bo uwierz mi, nie chcesz widzieć mnie rozzłoszczonego! - ostatnie zdanie, dokończył szeptając "milutko".
"To, jaki ty byłeś do tej pory, skoro jeszcze nie byłeś rozzłoszczony?!". - dobre pytanie.
- Nie chcę... - pisnęłam, co dało mu TĄ satysfakcję. Odsunął się ode mnie ze złowieszczym uśmiechem, i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, z tego, że moje serce wali, jak oszalałe. Co strach, robi z człowiekiem?!
- Dajemy ci możliwość wybrania, u kogo na kolach będziesz siedzieć.... - wypiszczał, "słodziutkim" głosem.
- Umiem sama usiąść... - szepnęłam niemal niesłyszalnie.
- Oj, niewątpliwie! Ale, przecież nie możemy pozwolić ci uciec, a poza tym, podejrzewałbym, że w siedzeniu, w bagażniku, nie byłoby nic strasznego! - denerwuje mnie ten ton. Zastanawiam, się który gorszy: ten, kiedy jest zły, czy ten kiedy chce się nade mną poznęcać!
- Ale ja umiem sama... - pisnęłam, bo szczerze, to nie wiedziałam, co innego miałabym powiedzieć, aby go nie zdenerwować.
- Słuchaj, albo siadasz u Harry' ego, albo u mnie! - mruknął znudzony. - I szczerze, to tego drugiego ci odradzam, nigdy nie wiadomo, do czego jest zdolny.... - "śmiesznie", "wyszeptał", mimo wszystko, wiedząc, że reszta to słyszy, i ma z tego niezły ubaw.
- Ja....
- To, świetnie, Harry - ty prowadzisz! - powiedział wesoło, zacierając ręce.
- Ale... - wydukałam.
- Dlaczego, to ja mam prowadzić?! Niall nie może?! - lokowaty psychopata, jest zirytowany... Niedobrze..., czy dobrze?
- Tak, wsadź Niall' a, za kierownicę. - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Przestań się trząść i szczękać tymi zębami! - wydarł się, i gwałtownie odwrócił się do mnie, patrząc się na mnie za złością. Co ja, poradzę, że na dworze jest -20 stopni, a ja jestem ubrana, jakby było co najmniej 15?!
- Uspokój się, Lou.... Jej jest po prostu zimno! - mruknął brunet. "Dziękuję...". - gdyby nie on, zapewne już zostałabym spoliczkowana! 
Rzekomy Louis, przewrócił oczami, i odwrócił się w stronę chłopaka.
- To zrób coś, żeby nie było! Naszej księżniczce jest zimno! - wow, jaki sarkazm! Bo nikt, absolutnie nikt go nie wyczuł! Brunet natomiast zignorował chłopaka, i poszedł do domu, po chwili wracając z kocem, którym okrył moje ramiona. Co, z tego, że materiał wyglądał, jak stara, zużyta szmata, strasznie drapał, jeśli choć trochę chronił przed zimnem! Louis po raz kolejny wywrócił oczami, po czym powiedział:
- Wsiadać! - usiadł na fotelu, następnie przyciągając mnie na swoje kolana. Po raz kolejny tego dnia, przeszedł mnie dreszcz, ale tym razem było to tylko obrzydzenie... i strach....
Harry usiadł za kierownicą, i już chciał odpalać silnik, gdy krzyknął:
- Policja! Chować się! - w tym momencie zostałam pociągnięta w dół, co bardzo nadwyrężyło mój kręgosłup. (...) Zaraz, zaraz, on powiedział policja?! Ratunek! Już chciałam krzyknąć, gdy buzia została mi zatkana, jakąś olbrzymią łapą.
- Spróbuj krzyknąć, a na nagrobku wyryją jutro napis: "R.I.P. Elizabeth Carter". - szepnął ze złością, przykładając pistolet do mojej skroni. - Będziesz grzeczna? - spytał, na co energicznie pokiwałam. - Czy może mam strzelić? - na te słowa zaczęłam szybko kręcić głową.
Po chwili do moich uszu dobiegł głośny dźwięk syreny policyjnej, który z każdą chwilą się oddalał.
- Podnosić się! - krzyknął lokowaty psychopata. - Pojechali! - mruknął, włączając silnik. Po niespełna kilkunastu sekundach auto, ze świstem opon odjechało z podjazdu.
Nie, żeby coś, ale on jedzie za szybko!!! Zdecydowanie, za szybko!!! Uparcie zaczęłam się wpatrywać, w niekończącą się drogę, rozciągającą się przede mną.
Bałam się. Tak strasznie się bałam. Po głowie przelatywały mi tysiące czarnych scenariuszy, ale były one tak okropne, przerażające i nierealne, że strach było się zatrzymać przy jednym na dłużej.
"Jesteś, tchórzem, Liz! Zdajesz sobie z tego sprawę?!". - nie, nie zdaję. Mimo tego, że ta myśl przez cały czas plącze się w mojej głowie, to nie zdaję sobie z tego sprawy!
Czułam jego paskudny oddech na mojej szyi, przez co, co chwilę przechodziły mnie chmary ciarek.
Ratunkuuuuuu!!! Ja chcę do domu!!!
W tamtej chwili modliłam się, żeby... umrzeć! Nie pragnęłam niczego innego niż szybkiej i bezbolesnej śmierci! Ale wiedziałam, że nie mogłam się poddać.... Dla siostry!
- No, to może opowiesz nam coś o sobie? - powiedział mężczyzna, u którego siedziałam na kolanach. Obrócił mnie tak, żebym spojrzała na jego twarz.
Usta miał wykrzywione w chytrym i szczerze, to nie rozumiem, w co wyrażającym - uśmiechu.... Nie..., to był raczej szyderczy chichot. Tak, to o wiele lepsze stwierdzenie.
Reszta jego twarzy, ciała, tkwiła natomiast w powadze, co zapewne miało przekonywać, że one nie żartuje, i lepiej mu się nie sprzeciwiać!
Emanowała od niego wrogość i bojowe nastawienie, więc nie zdziwiłabym się, gdybym zaraz została uderzona....
Trzymał pistolet przy moim brzuchu, przez co, przy zetknięciu się z zimnym metalem, przechodziły mnie (kolejne) tysiące dreszczy, które spotęgowała świadomość tego, iż za chwilę on wystrzeli, i będzie po mnie. Bo w sumie, co mu szkodzi?! Przecież to tylko kolejny człowiek do jego kolekcji. Zastanawia mnie tylko fakt, czemu nie zabili mnie od razu?! Przecież to żadna nowość dla stałego mieszkańca Mullingar. Takie rzeczy zdarzają się codziennie! To już powoli monotonne! Ale porwanie! To dopiero sensacja! Ja zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele więcej będę musiała przejść, i o wiele bardziej się wycierpię, niż osoba zabita na miejscu.
"A może nie? Może mi odpuszczą?" - te pytania suną po mojej głowie. Ale zaraz po tym pojawia się myśl: "Nie bądź głupia, El! Pobiją cię, poznęcają się nad tobą, zniszczą ciebie, zniszczą ciebie: twoje ciało i co najgorsze - psychikę. Będą mieli ubaw z tego, że giniesz, nikniesz! A ty będziesz wiedziała, że póki oddychasz, będziesz musiała to znosić! Potem zgwałcą cię! Jak już to zrobią, to po prostu w końcu dostaniesz kulkę w łeb, albo zostanie ci głodówka! Nikt nie będzie wiedział, kiedy umrzesz! Zakopią cię w ogródku, albo (żeby się za bardzo nie fatygować) Wrzucą twoje gnijące ciało do rzeki i pozwolą by odpłynęło! A potem...". - Nie! Nie myśl, o tym! Przeszedł mnie dreszcz, a sama lekko potrząsnęłam głową, żeby odgonić od siebie tą myśl.
- Odpowiadaj, jak cię pytam! - usłyszałam głośny, zdenerwowany, męski krzyk, lecz dochodził on do mnie, jak przez drzwi, ścianę. Był zagłuszony i rozpływał się przed dotarciem do mnie. Słyszałam tylko szybkie bicie swojego serca. Za szybkie! Ten odgłos odbijał się echem w mojej głowie, niczym uderzenie dzwonu. Dochodzące do tego krzyki, i mocny uścisk na nadgarstku, który w pewnej chwili został gwałtownie, i mocno złapany, nie pomagał.
Czułam napływający do oczu płyn, który ktoś nazwał łzami, i przeszywający szum w głowie. Nim zorientowałam się, co takiego najlepszego wyrabiam, wyrwałam rękę z uścisku, co szczerze przyznam, nie było łatwym zadaniem, pomimo tego, że na czas jazdy, postanowili się "zlitować", ale mimo wszystko mężczyzna chyba był zbyt zdziwiony, żeby jakkolwiek zareagować, i przyłożyłam obydwie dłonie do uszu. Podkuliłam nogi i zaczęłam się kołysać, nucąc sobie tylko znaną melodię, która miała mi pomóc pozbyć się tych głosów w głowie. A może ja je tylko wymyśliłam? Nie wiem czemu, ale czułam, że jestem od nich oddzielona jakąś niewidzialną barierą, która mnie ochroni. Wiedziałam, że to nieprawda, ale i tak ją miałam. Co? Nadzieję! I dopiero teraz do mnie dotarło, to całe porwanie. Różni się ono faktem, że moja rodzina jeszcze długo po mojej śmierci będzie myśleć, że żyję, będzie ufać każdemu ich słowu. Będą marionetkami w ich rękach....
Próbowałam zapanować nad łzami, które były coraz bliżej wydostania się na światło dzienne.
"Nie możesz płakać, nie teraz! I tak mają cię za wariatkę!". - "Dziękuję" moja podświadomości, że mi to powiedziałaś! "Bez" ciebie "w życiu" bym na to "nie" wpadła.
Wow, czujecie ten sarkazm?!
Po chwili poczułam ostre szarpnięcie za ręce, tym samym powodując, że oderwały się one od moich uszu. Mój podbródek został mocno złapany i odwrócony w stronę człowieka, który mnie uprowadził. Po chwili odezwał się on, głosem, najbardziej przepełnionym jadem, jaki w życiu słyszałam:
- Czyżbyś nie słyszała, jak cię pytam?! - pokiwałam przecząco głową. - Odpowiedz!
- S-s-s- słyszałam.... - zająknęłam się ze strachu.
- Więc gadaj! - warknął. Jego cierpliwość, już dawno została zerwana.
- N-n- nie wiem o czym.... - szepnęłam i spuściłam głowę. Nie chciałam im dawać tej satysfakcji, że niby się ich boję. Jednak to była najprawdziwsza prawda: BAŁAM SIĘ I MUSZĘ TO PRZYZNAĆ!
- Zacznijmy od prostych pytań.... - powiedział, i mimo, że jego głos, jak i on sam się już uspokoili, to i tak, ta trucizna, ten jad, w jego słowach nie znikał. - Jak masz na imię? - powiedział przesłodzonym głosem, jakby gadał, do ograniczonego, kilkuletniego dziecka.
- P-p- przecież wiesz.... - pisnęłam cieniutkim głosikiem, zupełnie nie podobnym do mojego naturalnego głosu.
- Co powiedziałaś?!
- E-E- Elizabeth.... Nazywam się E-E- Elizabeth C-C- Carter! - teraz bałam się na maksa.
- Nie jąkaj się! I głośniej, żeby słyszeli to chłopaki, siedzący z tyłu, bo wiesz to tak daleko.... - kończąc zdanie szeptał, jakby to był jakiś sekret, ale ten sarkazm, dało się wyczuć od razu. - Powtórz! - podniósł głos, kiedy nic nie odpowiedziałam.
- Nazywam się Elizabeth Carter! - powiedziałam nieco głośniej, ale czułam, że moje ręce trzęsą się, jeszcze bardziej, niż wcześniej.
Niespodziewanie mężczyzna przysunął swoją twarz blisko mojej. Za blisko mojej. Chciałam się odsunąć, ale czułam się, jak sparaliżowana. W moich oczach zapewne widniało przerażenie, i jestem pewna, no prawie pewna, że on to widział, i że sprawiło mu to satysfakcję.... A może to tylko wytwór mojej bujnej wyobraźni.... Nim się spostrzegłam, nasze twarze dzieliły milimetry, a nasze nosy, delikatnie stykały się ze sobą. Zrobiło mi się słabo. Po chwili chłopak wyszeptał w niemalże moje usta:
- Grzeczna dziewczynka.... - zrobił chwilę przerwy. - Następne pytanie....
Przełknęłam wielką gulę, która utworzyła się w moim gardle. Bałam się, i to jak bardzo! Jego bliskość po prostu mnie przerażała.
- No... co tam w twojej siostrzyczki? - warknął udając radość.
- N- nie wiem, naprawdę! - szepnęłam i niepewnie spuściłam głowę, jakby chcąc odgrodzić się przed całym światem.
- Gadaj, jak cię pytam! - podniósł głos. Niedobrze, naprawdę niedobrze....
- Nie wiem! Przysięgam! - pisnęłam i chciałam zakryć twarz dłońmi, jednak w porę zorientowałam się, że moje ręce zamknięte są w żelaznym uścisku. Trzęsłam się tak bardzo, że miałam wrażenie, że jakby moje ręce, nogi, uszy zostały teraz oderwane, to one i tak trzęsłyby się dalej, przez jeszcze długi czas.
- Kłamiesz! - krzyknął i zamachnął się. Po chwili poczułam pieczący ślad na policzku. Cicho pisnęłam na co mężczyzna tylko zaśmiał się szyderczo. Jego humor w ciągu kilku minut diametralnie się zmienił. Bałam się go jeszcze bardziej, a naprawdę nie sądziłam, że to będzie możliwe. Ale, mimo tego, że strach zawładnął każdą komórką mojego ciała, to... byłam wściekła. Wściekła za to, że chcą zrobić coś mojej siostrze! Nie mają prawa! Nie jej! Zbyt wiele dla mnie znaczy! Zbyt wiele... No, to wszystko jasne! Ona była tego świadkiem! O, szty w mordę strzelił! Nie mogą!  Nie mają prawa!
- Gadaj! - usłyszałam ten sam ostry głos, a potem poczułam, jak coś metalowego uderza w moją głowę. Poczułam silne zawroty głowy, a potem nic, ciemność....
*RETROSPEKCJA*
24.05.2004r.
Dwie małe dziewczynki biegną sobie po ogródku, do wesołej, roześmianej, starszej kobiety, która okazuje się ich babcią.
Po chwili małe, szczęśliwe istotki przytulają się do jej ciała. Kobieta całuje je w główki, i informuje je, że za 15 minut będzie obiad.
Tego dnia w Mullingar było wyjątkowo ciepło.
Dziewczynki w powrotem pobiegły do ogrodu, wchodząc w krzaki nieco dalej, aby dosięgnąć do owocujących już krzaków truskawek.
Uklękły i zrywały je, wrzucając do koszyczka, aby zanieść go mamie i cioci, które miały przygotować z nich deser.
W pewnym momencie młodsza dziewczynka ugryzła truskawkę, wytryskując sok na siostrę. Ta zdenerwowana, popchnęła siostrzyczkę, prosto w dostojnie pnące się ku górze - krzewy róż. Mała osóbka pisnęła i zaczęła płakać.
Po chwili przybiegli rodzice i dziadkowie, podnosząc zapłakaną "laleczkę". Byli źli za zachowanie swojej córki. Całą swoją złość przelali właśnie na nią.
Starsza dziewczynka również rozpłakała się, i pobiegła ukryć się w stodole.
Od tej pory czuła, że traktowanie jej rodziców jest niesprawiedliwe, nierówne....
7 lat później
(14.05.2011r.)
Elizabeth czekała przy wejściu do szkoły, na swoją, jak zwykle spóźniającą się siostrę. Nienawidziła, kiedy ktoś obiecywał być punktualny, a potem się spóźniał (zwłaszcza, kiedy zdarzało się to więcej niż 6 razy, po prostu notorycznie). Po chwili drzwi lekko się otworzyły, i niepewnie wychyliła się zza nie sylwetka jej siostry. Szybko spuściła głowę i podeszła do zniecierpliwionej siostry. Nigdy taka nie była! Zawsze emanowała pozytywną energią, była głośna i wesoła, otaczało ją zawsze wielu znajomych.
Tym razem wyglądała inaczej: przygarbiona sylwetka, która wyglądała, jakby była cieniem, opadnięte, sunące gdzieś po bokach ręce....
Elizabeth uniosła głowę swojej siostry do góry, jakby chcąc wyczytać uczucia miotające Rosalie.
Jednak zamiast skupiania się na uczuciach, swoją uwagę poświęciła na ciągle płynące po policzkach - łzy, i siniak na policzku.
- Kto. Ci. To. Zrobił.?! - wycedziła przez zęby, mierząc siostrę surowym wzrokiem. Przypadkowy przechodzień mógłby stwierdzić, że ta większa dziewczyna, chce zrobić Rose coś złego. Jednak tak nie było. Elizabeth miała po prostu straszny problem z okazywaniem swoich uczuć, wobec drugiego człowieka. Była zamknięta w sobie (w przeciwieństwie do swojej siostry). Przesiadywała z dala od swoich rówieśników. Stała się tak surowa, od czasu pewnego majowego dnia, 7 lat temu. Ale, tak naprawdę była bardzo delikatna, i taka niewinna, a ta "wrogość", to był materiał odstraszający ludzi. - Kto?! - syknęła groźnie, głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- M- Mike.... - zająknęła się siostra. Przez chwilę w oczach szatynki, widać było niemałe zdziwienie, ale znikło ono, tak szybko, jak się pojawiło, a nawet szybciej.
Dziewczyna pewnym krokiem ruszyła w stronę miejsca przeznaczonego na szatnię, dla klasy siostry. Podeszła do chłopaka zwanego Mike, i znacząco odchrząknęła.
- Czego?! - warknął odwracając się w stronę szatynki, za którą stała schowana Rose. - Ochronę se znalazłaś?! Wiesz, co, jesteś żałosna!
- Ona jest żałosna?! Popatrz na siebie durniu! Ona cię kochała, a ty ją potraktowałeś, jak zwykłego śmiecia! I ona tu jest żałosna?! Bo jedyną osobą, która tak się zachowuje, jesteś tylko i wyłącznie ty!
- Odszczekaj to! - krzyknął.
- To mnie zmuś! - zielonooka "wykrzywiła zęby" w sztucznym uśmiechu, i pociągnęła siostrę za rękę. - I wiesz, co?! Gdyby to ode mnie zależało, już dawno tkwiłbyś w poprawczaku, i nie zasługujesz na taką dziewczynę, jaką jest Rosie! - mruknęła na odchodnym.
Już następnego dnia Mike i Rose zerwali, ale to akurat nie było niczym złym.
A Elizabeth poprzysięgła sobie, że już zawsze będzie chronić swoją młodszą siostrzyczkę, i nie dopuści, żeby historia z truskawkami miała miejsce jeszcze raz. Obiecała sobie, że zniszczy każdego człowieka, który wyrządzi jej krzywdę.
*KONIEC RETROSPEKCJI*
Wtedy miałam w sobie na tyle odwagi, by mu się przeciwstawić, by każdemu się przeciwstawić.... Czemu teraz jej nie mam? Może coś we mnie pękło, i to jest przyczyną mojego strachu.
- Obudź się! Słyszysz?! Wstawaj! Koniec drzemki! - warknął ktoś jadowitym głosem. Głosem, który mroził krew w żyłach! Głosem, który po tych zdarzeniach rozpoznałabym wszędzie! Głosem...
... JEGO. Poczułam, jak znowu od kogoś dostaję w twarz, i to ostatecznie sprowadziło mnie do świata żywych.
- Już wstaję, mamo! - pisnęłam i gwałtownie usiadłam, tak, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody.
- Poważnie?! Czy ja wyglądam, jak twoja matka?! - syknął jadowitym tonem, który od razu rozpoznałam.
- N- nie.... - wyjąkałam, i poczułam, jak robię się czerwona. Dlaczego?! Dlaczego ja?!
~Louis~
Szczerze, to chciało mi się śmiać. W jednej chwili zrobiła się czerwona, a z buraczanego koloru twarzy, zmieniła barwę na tak bladą, że myślałem, że zaraz znowu uderzy w tą swoją "świętą" główkę.... Wow, czujecie ten sarkazm?!
(...)
Chwilę później ze strachu jej źrenice, gwałtownie się rozszerzyły, i znowu zaczęła się trząść.
- Przestań! - warknąłem, bo już zaczynała mi działać na nerwy. Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze, jakby już nigdy miała nie oddychać, i zastygła w bezruchu. Szczerze, to już miałem jej powiedzieć, że może oddychać, przecież tego jej nie zabroniłem, ale będę miał niezły ubaw.
(...)
Po chwili dziewczyna zrobiła się czerwona, i chcąc, nie chcąc zaczęła się dusić, więc wypuściła powietrze, i zaczęła szybko wdychać tlen.
Stwierdziłem, że żeby ją dalej upokorzyć, trzeba się dalej z niej ponabijać.
- Czy pozwoliłem ci oddychać?! - warknąłem groźnym tonem, i założyłem ręce na piersi, mierząc ją mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Dziewczyna popatrzyła na mnie z przestrachem, i spuściła głowę.
Po chwili z tyłu samochodu, dał się słyszeć "stłumiony" chichot chłopaków. Szczerze przyznam, byłem z siebie zadowolony!
Stwierdziłem, że na razie jej odpuszczę, bo w sumie zaczynałem robić się śpiący, po zeszłej, nieprzespanej nocy....
Oparłem ciężko głowę o szybę i przybrałem postawę typu: "Nie przeszkadzać Louis' owi Tomlinson' owi! Wybudzenie go grozi śmiercią! Nie na żarty!".
Chłopaki już wiedzieli, że, jak śpię, to mi się nie przeszkadza, bo mogę uszkodzić.... Ach, biedny Niall.... Cóż, on dopiero się uczy.... Od ok. 1/2 roku.... No dobra, nieważne, już dawno go przyjęliśmy do naszego gangu....
(...)  KILKA GODZIN PÓŹNIEJ  (...)
Podróż dłużyła mi się w nieskończoność, ale to i tak jest lepsze, niż następne kilka lub nawet kilkanaście godzin, które spędzimy w samolocie towarowym....
Chłopaki siedzący z tyłu już dawno usnęli, zresztą Harry też zaraz chyba będzie musiał wypić porządną dawkę kofeiny....
Z lekkim "podziwem" patrzyłem na dziewczynę, która wciąż siedziała w pionie, i wpatrywała się prosto przed siebie.... Chociaż i po niej widać było, że chce jej się spać, bo co chwilę, głowa jej spadała w różne strony: to do przodu, to do tyłu, to na boki: prawo, lewo.
Do tego ona cały czas się wierciła, pewnie, żeby nie zasnąć..., bo przecież, zawsze możemy jej strzelić kulkę w łeb..., albo..., nie..., no dobra, może ten koc nie należy do najwygodniejszych, i w naszym aucie nie jest najcieplej, ale może przynajmniej raz się (mnie) posłuchać!
Po chwili jej głowa niepewnie, ale ciężko uderzyła w szybę, a ona sama westchnęła z ulgą.... Nie dziwię się, każdy potrzebuje snu.... Chyba....
I to "wydarzenie" dostatecznie dobudziło "Harolda", który zdezorientowany popatrzył to na mnie, to na dziewczynę..., jak ona się tam nazywała..., a tak: Elizabeth.... Nie podoba mi się to imię.... Pownerwiam ją jakimś innym.... Trzeba jej wymyślić, jakieś obraźliwe przezwisko, ale do tego teraz nie mam głowy.... Zostawię tą "przyjemną" robotę Niall' owi, bo zapewne, jak zwykle, przez "przypadek" wymsknie mu się coś w stosunku do niej, przez co do jej SAMEGO KOŃCA, będziemy ją tak nazywać..., nie, nie nazywać, tylko nabijać się.
Wolałem nic nie mówić do Lokowatego ( którego szczerze powiem, fryzura mnie wnerwia, i naciąga moje nerwy do granic wytrzymałości; jak bandyta - gangster, może mieć takie uczesanie, ja się pytam?!), gdyż, ponieważ zapewne rozpocząłby ze mną, nudną, jak flaki, i dłużącą się niemiłosiernie - konwersację, która by go rozbudziła.... A konwersacje rozbudzające dobiją człowieka swoją nudą!!!
A teraz chciałem tylko i wyłącznie S - P - A - Ć!!! Mój mózg się tego domagał! Moje całe ciało samo prosiło się o chwilę odprężenia. Od 36 godzin byłem na nogach, i po prostu jestem już na skraju wyczerpania, dlatego odpuściłem El (El brzmi całkiem nieźle, przynajmniej lepiej niż E - li - zia - beth; Rany! Rzygam tęczą, sram cukrem!..., więc póki co, u mnie zostaje, jako El, kapisi?! Nie, to nie, trudno!), i nie byłem dla niej takim chamem, jakim jestem zazwyczaj! Jestem pewien, że moja WYSOKA KULTURA..., zdziwiła nawet chłopaków!
Przymknąłem oczy, ale nie na długo, bo już po chwili poczułem, jak coś drobnego, ciepłego, ale miękkiego i "milusiego" wtula się w mój tors.
Gwałtownie otworzyłem oczy, i zobaczyłem siedemnastolatkę, która oparta o moje ramię, powoli usypiała. Postanowiłem to jakoś wykorzystać, i dzięki temu, przyjrzeć się dziewczynie. "Delikatnie" przesunąłem nogi, i ciało dziewczyny, tak aby leżała na mnie bokiem.
Cóż, w momencie, kiedy tylko ją dotknąłem, aby ją przesunąć, dziewczyna jakby się spięła, i wstrzymała oddech (co nie powiem, ale sprawiło mi satysfakcję, bo się mnie boi). Czy ona poważnie ma mnie za takiego ZBOKA?!
Kiedy skończyłem ją "poprawiać", odwróciła głowę w prawo, i czułem..., po prostu czułem, że się boi..., wiedziałem, że ma otwarte oczy, w których maluje się strach.... Ale przynajmniej teraz oddycha. "Och, cóż za szczęście.". Jakby nie mogła zejść na zawał i uniknąć bólu i cierpienia, które niewątpliwie ją czekają! Przecież, to takie łatwiutkie! Żaden problem umrzeć..., pstryk palcami i już!
- Śpij! - warknąłem w stronę dziewczyny. Wiedziałem, że zastanawia się, co teraz zrobić. Złapałem ją za podbródek, i obróciłem jej "dziecięcą twarzyczkę" w swoją stronę. - Śpij! - nakazałem stanowczym tonem, ale nie był już tak ostry, jak wcześniej. El(-izabeth) popatrzyła na mnie wystraszonym, nie, raczej spłoszonym wzrokiem. - Zamknij oczy! - syknąłem. Co ja mam dać jej instrukcję obsługi, jak zasnąć?! Po kilku sekundach zamknęła oczy, i chciała się odwrócić, ale jej nie pozwoliłem.
Popatrzyłem na jej twarz. Kogoś mi przypominała.... Ale kogo?

"Ona żyje w cieniu samotnej dziewczyny
Głos ma tak cichy, nie słyszysz słowa
Zawsze mówi, ale nie może być usłyszana

 Możesz to zobaczyć jeśli uchwycisz jej spojrzenie
Wiem, że jest dzielna, ale to jest w niej zamknięte
Boi się mówić, ale nie wie czemu

Chciałabym, wiedzieć wtedy, co wiem teraz
Chciałabym jakoś cofnąć się w czasie
I może wtedy posłuchałabym własnej rady".

(Little Mix "Little Me")





Hej, tu rozdział 2!!! Mam do was sprawę: mianowicie ktoś wpadł na genialny pomysł, aby skopiować fabułę mojego bloga!!! Ja się tyle napracowałam nad tym opowiadaniem, a ktoś po prostu to skopiował!!! Na stronę weszłam zupełnie przez przypadek, jak pisałam rozdział. Chciałam wyjść, ale w oczy rzucił mi się fragm. niemalże w całości skopiowany z mojego bloga!! Tu macie ten blog: KOPIA !! Co robić???

Proszę was o dużą liczbę kom. na pocieszenie!!!
P.S. Dacie radę dobić do 1500 wyświetleń????
Nie chcę tego robić, ale 10 komentarzy = nowy rozdział!!!
Do zobaczenia,
Natka99<3





sobota, 8 lutego 2014

02: "Czeka nas..., mała przejażdżka...."

~Rose~
Usłyszałam pisk kobiety, a po chwili ktoś podbiegł do niej i oboje wnieśli mnie do środka. Ułożyli na sofie i przykryli kocem. Podali mi coś ciepłego do picia, co ostatecznie mnie ożywiło. Para wodna unosząca się znad kubka, przyjemnie muskała moją twarz.
- Kim jesteś? - spytała zdziwiona kobieta.
- Ym..., Rosalie Carter, mieszkam niedaleko.... - wyjąkałam.
- Mówiłaś, że kogoś porwali?
- Tak! - powiedziałam i poderwałam się na równe nogi. - Jacyś mężczyźni porwali moją siostrę! Pomogła mi... - mój głos się załamał, a ja spuściłam głowę.
- Może powinnaś zgłosić to na policję? - zasugerowała zaniepokojona pani Houston (tak pisało na domofonie...).
- Ale, co ja im powiem? Nie widziałam twarzy porywaczy! - pisnęłam zrozpaczona.
- Nie wiem. Wspomnij o porwaniu, opisz swoją siostrzyczkę...
- Mogę skorzystać z telefonu? - zapytałam. Jedynymi osobami, jakie przyszły mi do głowy, były Carrie i Sophie.
- Dobrze..., proszę. - podała mi sprzęt elektroniczny, a sama opuściła pomieszczenie. Wystukałam odpowiedni numer na klawiaturze.
"C: Słucham?
  R: Cześć Carrie, tu Rose! Mam problem!
 C: Rosie? To nie twój numer..., co się stało?
 R: Porwali Lizzie!
 C: C - co?! Jak to?!
 R: Nie wiem! Dalej to do mnie nie dociera! Podeszli, złapali nas, Eli jednego kopnęła,     a potem pamiętam, jak uciekałam.
 C: I zadzwoniłaś na policję?
 R: N - nie, jeszcze nie....
 C: Dlaczego?!
 R: No, bo... no, bo!
 C: Czekaj, zaraz biegnę do Soph, i zadzwonimy! - powiedziała i zakończyła połączenie."
- Ale, to moja siostra! - mruknęłam i zaczęłam wystukiwać numer na policję.
~Elizabeth~
Powoli starałam się podnieść ciężkie powieki. Nie potrafiłam poruszyć, jakąkolwiek częścią ciała.
Moja głowa leżała na czymś zimnym, nie - lodowatym i twardym.
Włosy miałam zlepione jakimś świństwem, a w buzi miałam metaliczny posmak, który świadczył o krwi.
Słyszałam, jakąś rozmowę, a właściwie kłótnię, ale byłam zbyt otumaniona, żeby cokolwiek zrozumieć.
Czułam okropne mdłości i pieczenie w okolicy twarzy. Głowa pulsowała mi z bólu, i miałam tak strasznie zdarte struny głosowe i obolałe gardło, że nie mogłam mówić. Cały czas miałam wrażenie, jakby jeździł po mnie walec drogowy. Jeśli kiedyś zdarzyło wam się coś takiego, to wiecie, co czułam.
- Cicho być! Chyba się budzi! - warknął jakiś nieznany mi głos, co zmusiło mnie do delikatnego otworzenia oczu. Miałam mroczki przed oczami, obraz mi się rozmazywał, i wszystko, jakby wirowało...
- Jak się spało księżniczko?! - ktoś odezwał się sarkastycznym tonem, a po chwili kopnął mnie w brzuch. Cicho jęknęłam i zwinęłam się "w kłębek" z bólu. Zaraz usłyszałam chłodny i bezuczuciowy śmiech. Po chwili zostałam mocno chwycona za ramię i gwałtownie pociągnięta w górę, przez co żołądek podskoczył mi do gardła.
- Zwiążcie jej ręce! - rozkazał trzymający mnie mężczyzna. - JUŻ!!! - krzyknął, kiedy nikt nie zareagował. Nagle moje ręce zostały mocno złapane i pociągnie do tyłu, po czym ktoś przewiązał je mocnym i raniącym moje nadgarstki - sznurem. Głowę miałam spuszczoną, i próbowałam w jakiś sposób przywrócić mój wzrok do normalności. W duchu modliłam się, aby nie zwrócić całej zawartości żołądka, na osobę stojącą przede mną, po czym zdawałam sobie sprawę, że od rana nic nie miałam w ustach.
Kiedy mężczyzna skończył, zostałam puszczona i ciężko upadłam na ziemię. Zacisnęłam mocno wargi i powieki, co pozwalało zapomnieć o niewyobrażalnym bólu i strachu, jaki spowodowali ci mężczyźni. Mimo wszystko, nie tak łatwo było mnie złamać. Swoje w życiu przeszłam i nauczyłam się sobie radzić.... No, prawie....
Podkuliłam nogi i schowałam w nich twarz.
- Laluniu, NIE IGNORUJ NAS! - mruknął zdenerwowany głos, po czym poczułam mocne uderzenie w policzek. Podniosłam twarz, mrużąc oczy, a włosy ubrudzone zapewne krwią opadły mi na twarz. Wyglądałam zapewne, jak męczennica, ale, czy to moja wina? Właśnie! Odpowiedź jest prosta: NIE!
Zastanawia mnie w tym wszystkim jedno, a mianowicie: czemu mnie nie zabito, tylko porwano?! W Mullingar tak naprawdę nie dochodziło do żadnych porwań, tylko do morderstw!
- Dlaczego mnie porwaliście? - odważyłam się zapytać. Szczerze, to myślałam, że powiedział to ktoś inny. To, co oni przed chwilą usłyszeli, to na pewno nie był mój głos. Mój głos, jest... głosem, a to przypominało warczenie potwora: ochrypnięte, bezuczuciowe, ale z bólem, ledwo co wypowiedziane, z powodu gardła wyschniętego na wiór!
Niepewnie skierowałam swój wzrok, który wcześniej skupiony był na "niesamowicie ciekawej" ścianie, na osobę, która była najbliżej mojego zasięgu wzroku.
- Dlaczego? - szepnęłam cicho i patrzyłam w oczy chłopaka, które swoim wzrokiem omiatały wszystko i wszystkich, ale nie mnie. Przygryzłam policzek od środka, starając zapanować nad łzami, zbierającymi się w moich piekących oczach.
Uparcie patrzyłam na jego twarz, i nie zamierzałam przestawać, dopóki, nie odpowie mi na pytanie.
Rodzice nauczyli mnie dwóch ważnych rzeczy: pierwszej - nigdy się nie poddawać i dążyć do wybranego celu. Drugiej - wierzyć w marzenia i ich spełnienie, bo mogą one zaskoczyć w każdej chwili.
Ale nie jestem pewna, czy to pierwsze, przy ludziach tak nieobliczalnych, jak ci mężczyźni, będzie dobrym posunięciem.... No nic. Warto spróbować.
W końcu mężczyzna odwrócił na mnie swój wzrok, i przyglądał mi się z niekrytym wstrętem.
"Sam mi to zrobiłeś, człowieku!" - mówiła moja podświadomość, i pierwszy raz w 100% się z nią zgadzałam.
Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, kiedy patrzyłam się na niego, takim zbolałym wzrokiem, który pełen był niewiedzy i rozpaczy. Jego wzrok nie wyrażał zupełnie nic. Bezuczuciowy dureń! Patrzył na mnie pustym spojrzeniem, które mówiło: "odpuść, bo zerwiesz..., a nie i tak zerwiesz".
Spuściłam wzrok, co w tej chwili okazało się błędem, bo, gdy tylko to się stało, usłyszałam ciche prychnięcie z jego strony. Właśnie przegrałam pierwszą potyczkę, którą sama rozpoczęłam. Nie była to jakaś wielka bitka, która pokazuje, ile ktoś ma siły.... O, nie! To było znęcanie się nad kimś nie fizycznie, ale psychicznie. A, ja to przegrałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, z tego, że nie mam w tej sytuacji nic do gadania. Jedna, malutka dziewczynka, o wygórowanej ocenie całego świata, przeciwko czterem, uzbrojonym facetom?! Którzy w każdej chwili mogą zadać jeden trafny cios, i mnie zabić?! To śmieszne!
Jestem ciekawa, czy będą mnie szukać.... Czy zadzwonią na policję, czy będą za mną tęsknić? .... Czy w ogóle nie zauważą mojego zniknięcia....
Nigdy nie zwracali na mnie uwagi! Przez cały ten czas byłam sama.... Byłoby pewnie jeszcze gorzej, gdyby nie Rosie, Car i Sophie. One..., one zastępowały mi rodziców, których nigdy nie było, kiedy ich potrzebowałam! Zawsze liczyła się praca, i tylko praca! Nie ja..., uważali mnie tylko, za chodzący problem, na który trzeba wydawać pieniądze.
Ale nie zawsze tak było.... Jednak jeden dzień, potrafił zmienić zupełnie wszystko! I nic już nie było, jak dawniej.
- Ok, cześć Liam. - w tej chwili zorientowałam się, że mężczyzna, który jest źródłem moich problemów, skończył rozmawiać przez telefon.
- Siostra tej gówniary, zadzwoniła na policję! - krzyknął, mocno uderzając pięścią w ścianę. Czułam spojrzenia ich wszystkich na sobie, co było, po 1: niezręczne, i po 2: przerażające. - Pożałujesz tego! - syknął nachylając się nade mną, i mocno ciągnąc za włosy, przez co pisnęłam z bólu.
- Przestań! - pisnęłam, przez co, znowu dostałam w twarz.
- Zapamiętaj sobie jedno! Odzywasz się tylko wtedy, kiedy ci każę, rozumiesz?! W innym przypadku siedzisz cicho! - warknął mi prosto w twarz.
- A co, jeśli się odezwę?! - zdobyłam w sobie na tyle odwagi, żeby mu odpowiedzieć.
- Ty, śmieciu! - krzyknął, i zaczął mnie okładać pięściami.
- Louis, cicho! Uspokój się! Koniec! - krzyknął dwóch mężczyzn, odciągając go ode mnie. Moje serce biło tak szybko i głośno, że miałam wrażenie, że słyszy to każdy, bez wyjątku. Dobra, teraz to boję się, już nie na żarty. Ten człowiek jest nieobliczalny!
- Ja zdecyduję, kiedy będzie koniec! - syknął, i popatrzył na mnie z wściekłością.
- Lou! Liam, przełączył na podsłuch rozmowę! Bądź cicho, bo nic nie usłyszymy! - powiedział brunet. To dopiero sprowadziło wyrywającego się mężczyznę na ziemię.
- Dobra, włączaj! - powiedział obojętnie. Dość gwałtowna ta jego zmiana nastrojów.... - Rozpieszczona idiotka! - mruknął i kopnął mnie, po czym usiadł obok mężczyzny w lokach.
"Bałwan!" - przeszło mi przez myśl, ale nie odważyłam się już więcej odezwać. Całą swoją uwagę przelałam na telefon jednego z nich.
* ROZMOWA TELEFONICZNA *
Policjant: Dobry wieczór. Tu Komenda Główna Policji w Mullingar, nazywam się Liam Payne, w czym mogę pomóc?
Rose: Dobry! Chciałam zgłosić porwanie!
Policjant: Proszę poczekać, wezmę sobie tylko kartkę i długopis, żeby zapisywać, co panienka będzie mówić. (...) Gotowe! Może panienka zacząć..., chwileczkę, mam drugi telefon! Słucham?
Carrie i Sophie: Dobry wieczór!
Policjant: Dobry wie...
C i S: Chciałybyśmy zgłosić porwanie! Porwano naszą przyjaciółkę...
Policjant: Dobrze, proszę chwileczkę...
R: Dlaczego dzwonicie?! To MOJA siostra!
C i S: A nasza przyjaciółka!
Policjant: Jeśli chcecie, możecie zeznawać razem...
R: Dobrze, to ja pierwsza! To tak, moja siostrzyczka nazywa się Lizzie...
C i S: Elizabeth!
R: Właśnie, Elizabeth! Carter! Ma...
C i S: Teraz nasza kolej! Ma 17 lat.... Chodzi do liceum na Cooker Street!
Policjant: Dobrze, teraz proszę opisać wygląd dziewczyny...
C i S: Lizzie!
Policjant: Dobrze, Lizzie.
R: Brzydka, bardzo brzydka. Odrażająca twarz, ma taki świński ryjek. Trochę przypomina Shrek'a. Niska...
C i S: To nieprawda! Liz to śliczna brunetka, ma zielone oczy, nie... Duże, zielone oczy..., mały nosek, pełne malinowe usta, szatynka, średniego wzrostu...
R: Oj, nie przesadzajcie z tym wyglądem! Urodą, to ona nie grzeszy!
C i S: Żartujesz?! To jest jedna z ładniejszych dziewczyn w szkole!
R: To chyba znacie mało osób z naszego liceum...
Policjant: Czy mogę wam na chwilę przerwać?
C i S + R: Nie!
Policjant: Chciałem zasugerować, żeby panienki doszły do porozumienia...
R: Właśnie! Słyszycie?!
C i S: To odnosiło się do ciebie! Dobra, na pewno to szatynka...
R: Z zielonymi oczami...
C i S: Pełnymi malinowymi ustami...
R: Małym nosem..., zaraz, zaraz! Jakie malinowe usta? Pudrowy róż.
C i S: Chyba kolorów nie rozróżniasz! Nieważne, niech pan wpisze jakiś pośredni odcień...
Policjant: Niestety, ale nie znam się na odcieniach różu...
R: Nie ważne... To, tak, uznajmy, że średniego wzrostu....
C i S: Szczupła...
R: Yyh... czy szczupła, to nie jestem pewna...
Policjant: To szczupła, czy nie?!
C i S + R: Tak!/Nie! ... Ej!
R: Ubrana była w starte, jasne jeansy, szare kozaki i kolorową kurtkę, czarną czapkę z napisem: "Fun"... I to chyba tyle z ubioru...
C i S: Znajdziecie ją?
Policjant: Postaramy się zrobić co w naszej mocy! Z samego rana powiadomimy inne jednostki...
R: Za późno! Proszę już jej zacząć szukać!
Policjant: Dobrze.... Aha, jeszcze jedna sprawa. Jak wyglądali ci porywacze?
C i S: To powinna powiedzieć Rosie!
R: Właśnie! Zostawcie to mi! Chociaż...
Policjant: Jakiś problem?
R: Było ciemno, i niewiele było widać...
Policjant: A zapamiętała panienka coś? Jakieś specyficzne rysy, czy coś w tym stylu?
C i S: Dalej, Rosie! Wysil te szare komórki! Musisz coś pamiętać!
R: Nie krzyczcie na mnie, bo to rozprasza! (...) Było dwóch mężczyzn. Pierwszy był trochę wyższy, ale niedużo. Miał kręcone włosy i ochrypły, dość straszny głos.... Drugi był niższy, włosy miał postawione na żelu i miał bardzo... ekhem... dość wysoki głos..., ale to on wydawał się tu rządzić. Obydwoje byli dobrze zbudowani i mieli broń!
Policjant: To rzeczywiście niezbyt dużo, ale dobre i to... Proszę przyjechać na komisariat, tam będzie czekał na panienki, Joe. Będzie szukał z wami, i wezwie inne jednostki!
C i S + R: Dziękujemy, do widzenia!
Policjant: Do... zobaczenia....
* KONIEC ROZMOWY TELEFONICZNEJ *
Przełknęłam głośno ślinę i wciąż wpatrywałam się w telefon.
- Jest mądrzejsza, niż przypuszczaliśmy! - mruknął zgaszony blondyn. Reszta tylko pokiwała głowami. Po chwili, mój porywacz wstał i wyszedł do innego pokoju, po czym wrócił i rzucił obok mnie jakieś ubrania.
- Teraz słuchaj mnie uważnie! Rozwiążę ci teraz ręce, a ty grzecznie się przebierzesz. Nawet nie myśl o ucieczce! - ostatnie zdanie wycedził przez zaciśnięte zęby.
Poluźnił więzy, które sama mogłam zdjąć. Wzięłam do ręki ubrania, które po rzuceniu na nie okiem, wydawały się za duże.
Mężczyźni stanęli przede mną tak, że odgradzali mi jakąkolwiek drogę ucieczki.
"Świetnie!" - pomyślałam.
- Mogę iść do toalety? - pisnęłam nieśmiało.
- Po co?! - prychnął lokowaty.
- Przebrać się... - poczułam, jak moje policzki robią się czerwone, więc spuściłam głowę.
- Chyba nie zrozumieliśmy się za dobrze! Albo przebierzesz się TUTAJ sama, albo my ci pomożemy! - mężczyzna powiedział to surowym tonem, po czym dziwnie się uśmiechnął....
W ekspresowym tempie zrzuciłam z siebie ubrania, i nałożyłam na siebie, te, które dostałam.
- Po co to? - spytał brunet, uważnie przyglądając się moim poczynaniom.
- Bo tamte baby, powiedziały w co jest ubrana, a tak się składa, że przy Liasiowi siedzi drugi policjant... Przezorny zawsze ubezpieczony. - mruknął (domniemany) Louis. Podszedł do mnie i z powrotem mnie związał. Sznury raniły moje biedne, niewinne nadgarstki.... Kiedy skończył, pociągnął mnie w stronę drzwi.
- Czeka nas..., mała przejażdżka.... - szepnął mi do ucha, po czym otworzył drzwi.

 "Nieśmiało budziła się we mnie nadzieja, że oto stąpam po wodzie, za­miast w niej tonąć."

Stephenie Meyer









Cześć, przychodzę dzisiaj do was z rozdziałem nr 2!!! Fanfary proszę:)
Chciałabym podziękować, za śliczne komentarze:D Kocham je, wiecie? Dalibyście radę pod tym rozdziałem dobić do 2 razy większej ilości komentarzy, niż pod poprzednim postem?;) Jeśli tak, rozdział pojawi się za tydzień w sobotę!!!:)
Tego bloga prowadzi mi się łatwo, bo mam spisane pomysły naprzód, i trzymam się planu, nie tak jak 1 blog, co do którego, każdy z mojej rodzinki musi wtrącić swoje 3 grosze, więc jest to totalna improwizacja:)
Do zobaczenia,
Natka99<3