~Elizabeth~
Razem z moimi przyjaciółkami: Carrie i Sophie zmierzałyśmy w stronę pracowni biologicznej, gdzie miałyśmy następną lekcję.
Ledwo, co przebierałyśmy nogami. Jednak wf z panem Collins'em, potrafi dać w kość.
Próbowałyśmy właśnie wdrapać się po schodach, co było nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę, to, że w ogóle nie czułyśmy kończyn.
Mówiłam już, jak bardzo nienawidzę wf?! I nie rozumiem, dlaczego my ćwiczymy, wylewamy siódme poty, i dajemy z siebie wszystko, a klasowe "plastiki", przez całą lekcję siedzą na ławce, a ich częste wymówki?! Bo złamie mi się paznokieć, bo nóżka mnie boli... Przecież to żałosne!
- Co czarownico, nóżki bolą?! - zapytała z kpiną Alex, która żwawym krokiem, ale "z gracją", próbowała nas wyprzedzić.
- Skoro ona jest czarownicą, to uważaj, żeby cię nie zamieniła w żabę! - powiedziała Carrie, stając naprzeciwko Aleksandry, i z wyższością patrząc jej w oczy. - Bu! - szepnęła, a "Barbie", wzdrygnęła się i pobiegła, ciągnąc za sobą Zoe.
Popatrzyłyśmy po sobie, a potem wybuchłyśmy śmiechem. Jak my uwielbiałyśmy nabijać się z ich naiwności.
- Ej, dziewczyny, spokój! - powiedziała Soph, próbując się uspokoić, a gdy już jej się to udało, spytała: - Słyszałyście o tych "tajemniczych" morderstwach na Wallington Street? Chore, nie?
- Według mnie, niektórzy po prostu myślą, że są lepsi i silniejsi od innych, jak zaszpanują, że potrafią wyjąć pistolet i strzelić w kogoś.... - mruknęłam, ale tak naprawdę sama się bałam tego, co ostatnio dzieje się w mieście.... Ludzie boją się wychodzić z domów, bo nigdy nie są stuprocentowo pewni, że do nich wrócą!
- Niechętnie, ale muszę ci powiedzieć, że masz rację.... - szepnęła Car. - To, co dzieje się w Mullingar, zdecydowanie nie jest normalne!
- W sobotę zamordowali moją sąsiadkę! Kobieta miała z 70 lat i była najmilszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam! A na domiar złego, mama nic o tym nie wiedziała, i wysłała mnie do babci, na drugi koniec miasta. Czułam się, jak Czerwony Kapturek! Poruszałam się w "paszczy wilka"!
- Dlaczego w "paszczy wilka"? - spytałam zaciekawiona.
- Dziewczyny, sorry, że wam przerwę, ale ta twoja sąsiadka nie mogła być najmilszą osobą, jaką znasz.... - powiedziała po chwili namysłu Carrie.
- Jak to? - szepnęła Sophie.
- Co "jak to"? Przecież znamy już niejaką pannę Aleksandrę Reggson. - powiedziała poważnym tonem, po czym wybuchłyśmy śmiechem.
- Ej, to nie jest śmieszne! - Sophie próbowała zachować powagę, pomiędzy salwami chichotu. - Carrie! - dopiero te słowa sprowadziły nas na ziemię.
Już miałyśmy skręcać w korytarz z pracowniami do przedmiotów ścisłych, gdy nagle zobaczyłam w rękach chłopaka z równoległej klasy, gazetę o dość intrygującym nagłówku.
- Hej! Mogę ją na chwilę zobaczyć? - wskazałam na gazetę, i uśmiechnęłam się najładniej, jak umiałam.
- Jasne... - chłopak nie zdążył odpowiedzieć, bo jego czasopismo, już znalazło się w moich rękach.
Soph i Car otoczyły mnie po obydwu stronach, zaczynając czytać artykuł:
"Kolejne morderstwa w Mullingar"
Tak brzmiało hasło nagłówka! Pod nim znajdowała się długa lista osób zamordowanych w ciągu tego tygodnia i zdjęcie. Szczerze, to wolałabym na nie, nie patrzeć, gdyby nie fakt, że skądś znałam te rysy twarzy, i miejsce, w którym leżała.
- Charlie... - szepnęła przerażona Carrie.
- Kto? - zapytałam zdziwiona.
- Charlotte Green..., no wiesz, z rocznika młodszego od nas, chodzi...
- ... na kółko dziennikarskie. - dokończyłam. Wiedziałam, kim była Charlie, tylko to zdjęcie przyćmiło moje logiczne myślenie. Chodziłyśmy razem na te zajęcia. Raz miałyśmy nawet napisać razem jakiś reportaż! Jakim cudem ta nieśmiała dziewczyna, o wielkim harcie ducha, nie żyje? Przecież...
- Przecież ona skończyła lekcje, godzinę temu! - powiedziałam z pretensją w głosie. Moje przyjaciółki tylko to potwierdziły. - O, Boże! - zakryłam usta dłonią, i kręciłam głową z niedowierzaniem.
- Dzięki za gazetę! - szepnęła Sophie, i oddała ją temu chłopakowi.
- Przecież, przecież..., ona miała całe życie przed sobą! - pisnęłam żałośnie, a łzy bezradności zaczęły spływać po moich policzkach.
- Nie płacz, Lizzie! - Car pocieszająco mnie przytuliła.
- To, co dzieje się w tym mieście, jest chore. - powiedziałam. - Chore! - podniosłam głos, przez co kilkoro uczniów dziwnie się na mnie popatrzyło.
- Liz, Liz! - usłyszałam wołanie. - Liz, mam pytanie! - wydyszała moja siostra, kiedy znalazła się obok mnie.
- Co? - mruknęłam zgaszona.
- Czy Emilie może z nami dzisiaj wracać do domu? No, wiesz, samochodem? Bo jej nie ma kto zabrać, a jazda autobusem, może być niebezpieczna.
- Jasne. - powiedziałam obojętnie. W tej chwili usłyszałam cichy dźwięk piosenki "Holiday" Green Day'a. Pokazałam mojej siostrzyczce, żeby przez chwilę była cicho, po czym odebrałam połączenie.
"- Halo?
- Cześć córciu! Posłuchaj, musicie wrócić do domu komunikacją miejską, bo my z tatusiem, mamy ważne spotkanie, i musieliśmy wyjechać do Liverpool'u. Nie gniewaj się!
- Jasne, to nie wasza wina... - mruknęłam.
- Cieszę się, że rozumiesz! Muszę kończyć! Pa! - po chwili rozległ się dźwięk przerwanego połączenia."
- Pa. - powiedziałam sama do siebie i schowałam telefon do kieszeni.
- Co chciała mama? - zapytała Rose.
- Mówiła, że musieli wyjechać, i że my, tak jak Emilie musimy wracać do domu busem!
- Jak to?! - pisnęła.
- Daj spokój! Co takiego może się stać? - spytałam chociaż w mojej głowie już przelatywały stada czarnych scenariuszy.
- Wiesz przecież... - mruknęła Rosalie.
- Będzie dobrze! - starałam się uśmiechnąć, ale chyba nie wyszło mi to przekonująco. - A teraz zmykaj na lekcje!
(...)
Rose, tak jak obiecała, czekała w szatni, aż skończę lekcje. Szybko podała mi kurtkę i pociągnęła za rękę.
- Chodź, bo się spóźnimy! - pisnęła i wybiegła przede mną. Włożyłam do uszu słuchawki, a na głowę narzuciłam kaptur.
- Czekaj, bo pod auto wpadniesz! - mruknęłam wlokąc się za nią. Po "cudownym" wf-ie bolała mnie każda część ciała, oprócz tego w nogach miałam takie zakwasy, że zastanawiające było to, dlaczego jeszcze mogłam się poruszyć.
Ale, tym razem Rose miała rację. W ostatniej chwili wsiadłam do autobusu i obolała usiadłam obok zdyszanej szatynki.
- Mówiłam, że się spóźnimy! - mruknęła, ale zostawiłam to bez odpowiedzi. Dziewczyna wzięła sobie jedną słuchawkę i włożyła do swojego ucha.
- Możesz przełączyć? - zapytała.
- Nie. -i na tym skończył się nasz dialog. Z siostrą dogadywałam się w miarę dobrze ( jeśli oczywiście nie brała moich rzeczy bez pytania ), ale, że była straszną gadułą, to wolałam nie poruszać żadnego tematu, ciągnącego się w nieskończoność....
(...)
Wysiadłyśmy na przystanku, który był najbliżej naszego domu.
Popatrzyłam, na polny kawałek, który miałyśmy do przejścia, i ciężko westchnęłam.
Ros złapała mnie pod ramię, i tak zmierzaliśmy do celu.
- Lizzie, a co jeśli coś nam się stanie? - szepnęła dziewczyna, która już od jakiś 15 minut jazdy w niemalże pustym autobusie, cała się trzęsła. Ale miała powody! Byłyśmy na kompletnym pustkowiu, do tego zrobiło się ciemno, bo późno skończyłam zajęcia, a do tego było z -20 stopni na mrozie!
- Wiesz, miejsca takie, jak te, są lubiane przez morderców! - mruknęłam chcąc ją nastraszyć!
- Eli przestań! Nawet tak nie żartuj! - moja siostra była już przerażona. Wzruszyłam ramionami, i spuściłam głowę na moje ośnieżone buty. - Liz, kto tam jest? - po chwili moja siostra, zatrzymała się i zaczęła wpatrywać w określony punkt przed sobą.
- Pewnie ci się zdaje... - mruknęłam, i chciałam ją pociągnąć do przodu.
- Liz.
- No co?
- Patrz. - szepnęła żałośnie, a ja skierowałam swój wzrok, w kierunku, który wskazywała Rose. Rzeczywiście w oddali majaczyły sylwetki dwóch mężczyzn, którzy z każdą chwilą byli coraz bliżej.
Cofnęłam się do tyłu, aby stać przy siostrze. Moje serce biło tak szybko, że myślałam, że zaraz wyskoczy mi na zewnątrz. W buzi całkowicie mi zaschło, a nogi zrobiły się, jak z waty.
- Wiesz, że cię kocham? -szepnęłam w stronę siostrzyczki.
- Ja ciebie też! - pisnęła. Wiedziałam, że strach sparaliżował nas obie. Teraz pozostanie nam tylko czekać na śmierć, która jest bliżej nas z każdą sekundą.
~Louis~
- Kolejna udana akcja! - mruknął Harry, i opadł na sofę, która niepokojąco zaskrzypiała.
- Ta, bardzo.... - powiedziałem ironicznie. - Po co niby obrabywać banki, skoro ludzie, wszystko i tak z nich wybrali?! - zapytałem wnerwiony.
- W sumie..., ale ten przerażony wzrok tych pracownic... bezcenny! - zaśmiał się Hazza.
- Co to za papiery? - spytał Niall, rozkładając się w fotelu z paczką chipsów i puszką coli.
- Nieważne! - warknąłem, i zacząłem je zbierać.
- Te, blondi, jak tak dalej będziesz zdrowo się odżywiać, to szafa trzydrzwiowa pozazdrości ci twoich wymiarów! - lokowaty złośliwie się uśmiechnął i poszedł do kuchni.
- A tak, apropo! Gdzie Liam? - westchnął Zayn, ściągając kominiarkę, i pomagając mi zbierać papiery ze stołu.
- Co to za ludzie? - zapytał zaciekawiony, przeglądając wcześniej zgarnięte przez siebie kartki papieru. - I co oznaczają przy nich cyfry: 2, 14, 9, 18?!
- Nie powinno cię to interesować! - warknąłem, wstając i zabierając mu kartki.
- Mimo wszystko, wszyscy jedziemy na jednym wózku, więc miło by było, gdybyś informował nas o swoich zamierzeniach! - podniósł głos.
- Są to listy najbogatszych ludzi mieszkających w Irlandii! Zadowolony?! - syknąłem wściekły.
- Po co ci to? - zapytał wyraźnie zdziwiony.
- Właśnie, po co? - zapytał Harry, który wrócił do salonu, ze szklanką wypełnioną jakimś płynem... Whisky.... Takie małe uzależnienie Styles'a.
- Ty się nie interesuj! - warknąłem.
- Liam jest zajęty zatuszowywaniem naszej kradzieży! - wypalił ni z tego, ni z owego Niall. Wszyscy popatrzyliśmy na niego, jak na idiotę, i wróciliśmy do poprzedniej konwersacji.
- Po co ci to?! - krzyknął Malik.
- Bo może nie zauważyłeś, ale brakuje nam pieniędzy! ... Co ten kryzys robi z człowiekiem... - fuknąłem pod nosem.
- I co zamierzasz Sherlok'u?! Wiesz ile oni mają zabezpieczeń, ochrony, sejfów, i tych innych badziewi?!
- Cyfry, to pozycje jakie zajmują! - zignorowałem jego uwagę i kontynuowałem. Malik może był mądry, ale ja byłem sprytny, więc nie miał, co mi podskakiwać!
- Jak to? - zaciekawił się Harry.
- W takim razie, gdzie numer 1? - zapytał Zayn, tym razem ignorując Harry'ego, co nieźle go wkurzyło. Wyjąłem kartkę z kieszeni spodni i podałem ją mulatowi.
- Mark i Annabeth Carter, 40 i 41 lat, prawnicy, najbogatsi ludzie w Irlandii...
- Wyjechali do Anglii na szkolenie, czy coś takiego... - mruknął Niall.
- I dobrze! - wykrzyknąłem, i udając radość, klasnąłem w dłonie.
- I co cię tak cieszy, idioto? - mruknął Harry.
- Co?! A może fakt, że zostawili swoje córeczki... same... w Mullingar..., mieście ŚMIERCI!
- Zamieniam się w słuch! - powiedział szatyn.
- Pamiętacie, co było, gdy urodziła się ta pierwsza? Moja matka była prawnikiem, więc czasem podsłuchiwałem co mówiła. - na chwilę urwałem, zagryzłem dolną wargę, i ze świstem wypuściłem powietrze. - Rozpieszczali to dziecko, spełniali każdą jej zachciankę. Myślicie, że teraz jest inaczej?
- Nie rozumiem.... - stwierdził Malik.
- Daj mi dokończyć! ... A gdyby ją tak porwać?! Zdajecie sobie sprawę z tego ile kasy zapłacą za oddanie jej?
- Ta..., i ile policji wynajmą.... - mruknął pod nosem, potem dodał nieco głośniej. - Naprawdę, nie chcę narażać się na trafienie do paki! A myślisz, że oni nie wezwą policji?! To prawnicy! A, wiesz, ile już nam grozi?! Morderstwa, kradzieże, a to tylko część! Namierzą ją, a przez to my trafimy do kicia!!! - zbulwersował się.
- To urocze, że myślisz, że mogą nas złapać. - podsumowałem jego monolog.
- Louis... - westchnął.
- Harry! - zignorowałem bruneta. - Wchodzisz w to?!
- Porwanie? - udał chwilę namysłu. - Jasne, chłopie!
- Teraz tylko musimy wykapować, jak dostać się do jej domu....
- Nijak, wraca dzisiaj sama do domu..., możecie ją porwać po drodze.... - mruknął Niall, nadal oglądając telewizję.
- Skąd ty to niby wiesz?! - bąknąłem niechętnie.
- Podsłuchałem jej rozmowę z siostrą! - podniosłem jedną brew do góry. - No, co?! Nudziło mi się.... - wzruszyłem tylko ramionami.
- Ruszaj tyłek, Styles!
- Czemu?
- Idziemy po panienkę Carter! - uśmiechnąłem się złowieszczo.
- Nóż, czy pistolet? - warknął, leniwie schodząc z kanapy.
- Obydwa! - syknąłem i wyszedłem z domu.
~Elizabeth~
Mężczyźni stali dokładnie na przeciwko nas. Niczym się nie wyróżniali od normalnych facetów, z wyjątkiem tego, że jeden miał burzę loków na głowie....
- Przepraszam... - szepnęłam, i usiłowałam ich wyminąć, gdy nagle poczułam mocny ucisk na nadgarstku. - Auć! - pisnęłam.
- Nigdzie nie idziesz! - warknął mężczyzna z lokami, i zacieśnił ucisk.
- Lizzie! - krzyknęła moja siostra, która trzymana była przez tego drugiego. Próbowałam się wyrywać, ale nic to nie dało. Nim zdążyłam się namyślić, kopnęłam chłopaka w krocze. Ten zawył z bólu, a jego wspólnik był tak zdziwiony, że przez przypadek puścił Rose.
- Rosie, uciekaj! - wrzasnęłam, a sama zaczęłam biec w przeciwnym kierunku, nie oglądając się za siebie.
- Łap ją idioto! - powiedział ten drugi.
Biegłam, przed siebie. Nic nie widziałam, bo było ciemno. Nagle potknęłam się o coś, i mocno upadłam na ziemię. Cicho zawyłam z bólu, jaki odczuwałam w lewej dłoni. Poczułam coś ciepłego płynącego po niej. Krew. Bolało.
I w momencie, kiedy już chciałam się podnieść, i uciekać, poczułam mocnego kopniaka w żebro, a po chwili ktoś usiadł na mnie okrakiem.
- Myślałaś, że nam uciekniesz?! - wysyczał lodowatym tonem. Po chwili przyłożył coś metalowego do mojej szyi. O, Boże! On miał broń!
Złapał moją dłoń i przejechał po niej ostrzem, powodując, że z rany zaczęło sączyć się jeszcze więcej czerwonej cieczy. Syknęłam z bólu.
Szarpałam się i krzyczałam, aż ktoś zatkał mi usta, czymś mokrym i dziwnie pachnącym. Po chwili zaczęło mi się kręcić w głowie, a potem..., potem "zgasło mi światło".
~Rose~
Zatrzymałam się dopiero, przed drzwiami jakiegoś domu. Zadzwoniłam dzwonkiem, i czekałam, aż ktoś mi otworzy. Ciężko dyszałam po kilku kilometrach biegu.
Po chwili drzwi otworzyła młoda kobieta,w fartuchu, i przyglądała mi się podejrzliwie.
- Porwali ją! - wydusiłam z siebie, po czym z braku sił osunęłam się na ziemię przykrytą śnieżnym puchem.
"Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie."
Antoni Kępiński
Hej, przychodzę do was dzisiaj z rozdziałem nr 1!!! Podoba wam się? Liczę na szczere opinie i uwagi na temat rozdziału. To naprawdę nakręca do dalszego pisania:)
Dacie radę dobić do 10 komentarzy? Byłabym bardzo wdzięczna za te nabazgrane kilka słów;) Każdy komentarz jest przeze mnie uwielbiany:D Następny rozdział planuję na sobotę, ale to zależy tylko od was, kiedy się pojawi:)
( Nawiasem mówiąc, wielkie podziękowania dla mojego rodzeństwa, które pomagało mi w pisaniu rozdziału:* )
Do zobaczenia,
Natka99<3
przegenialne Nati, strasznie wciąga, po prostu.........SUPER!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńczekam na 2!!!!!!!!!!!!!!! dodaj szybko
Jeeej , suuper , teraz jestem baaardzo ciekawa co będzie dalej , kiedy zaspokoisz moją ciekawość ??
OdpowiedzUsuńGenialnee Nataa <33 Suuuper , pomysł z założeniem drugiego bloga byłświetny ! A ten blog jest bardzo ciekawy i troszkę mroczny , ooogroomna łapeczka w górę :) Ps. Zdj <333 <333 dziękuję ;*
OdpowiedzUsuńOMG... To jest fantastyczne. Aż brak mi słów jaki masz talent!!!! Czekam na next'a :*
OdpowiedzUsuńKurcze *_* Świetne normalnie nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :) Masz talent dziewczyno ;) Wenki życzę <3 <3
OdpowiedzUsuńnie no..wiedziałam że będzie dobrze ale nie ,że zdobedziesz się na tak mocną akcję...(wiesz,chodzi mi o twój wstręt do krwi :D ) mogę śmiało powiedzieć , że jestem z ciebie dumna :* kc
OdpowiedzUsuńPS. DZIĘKUJĘ ZA TŁO <3
OdpowiedzUsuńTO JEST SUPER. :D <3
OdpowiedzUsuńZapowiada się MEGA ciekawie. ;* fajnie jakby któryś z nich się w niej zakochał np. Louis lub Niall. ;*
OdpowiedzUsuńVas Hapennin
Po tylu miesiącach... jest 10!
OdpowiedzUsuńGenialnie piszesz. Wszystko idealnie się ze sobą komponuję.
Masz duży talent.
Jestem ogromnie ciekawa kolejnych rozdziałów.
April Forbes
Świetny rozdział :-) jeśli napiszesz kiedyś swoją książkę kupię ją i na pewno będę twoją wielką fanką ;-)
OdpowiedzUsuń