sobota, 30 maja 2015

23: "Wróć do mnie..."

Hej :D
Dziękuję za każdy komentarz, który zachęcał mnie do 
pisania :)
Cóż... spróbuję... dam limit... ciekawe, jak szybko go wypełnicie xd
55 komentarzy = next :3

Miłego czytania :D Polecam zjeść popcorn... mm.. pycha ^^





~ Louis ~

Oparty o niskie drewniane ogrodzenie, które miało sprawiać pozory trudnego do przebycia, odgradzało mnie od pokaźnych rozmiarów statków, które dumnie prężyły się w świetle południa. Czarne, przeciwsłoneczne okulary pozwalały zataić to, co w te chwili obserwowałem. A papierosowy dym, który jako jedyny utrzymywał mój względny spokój, skutecznie odstraszał część ludzi. 
Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Właśnie wybiło południe. Liam powinien już tu być, chyba że coś go zatrzymało. Nie mogłem dłużej narażać się na ekipę Nick'a, która tylko czeka, aby wbić mi nóż w plecy. Wyjąłem kartę z telefonu i rozbiłem ją. To nie przelewki. Rozumiałem co mi grozi. Muszę być szybszy od niego choćby o krok, wtedy wygram.

(...)

Dopiero wieczorem ludzi zaczęło ubywać. Jedyne, co ukazywało się w moim zasięgu wzroku to zakochane pary wtulone w siebie oraz podpici kolesie z kryzysem wieku średniego. Uniosłem wzrok na zachmurzone niebo. Pogoda diametralnie się zmieniła. Robiło się nieprzyjemnie. Cały zdrętwiałem po całodziennym oczekiwaniu.
Wściekły popatrzyłem na jakieś młode małżeństwo, które staranowało mnie, jakbym był powietrzem. A może Elizabeth też tak chce? Po prostu trzymać się za ręce i piep**** durne słowa, o których każdy w końcu zapomni? Normalność jest nudna, przeciętna. Nawet, jeśli nasze drogi przecięłyby się jeszcze kiedykolwiek ze sobą, pewnym jest, że nie zapewnię jej takiego życia, o jakim marzy każdy. Wciąż uciekam, kryję się przed światem, nie rzucam w oczy. Każdy kraj w mniejszym lub większym stopniu o mnie wie i zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie niosę wraz ze sobą. Nie umiem lubić, współczuć, kochać. Bo kto mnie miał tego nauczyć? Zresztą bez tych uczuć jest lepiej, łatwiej. Mniej problemów, których i tak mam już sporo.
- Wsiadasz? - usłyszałem znajomy krzyk Brytyjczyka, który właśnie ratował mi skórę. Zaparkował pośpiesznie obok mnie, czekając aż łaskawie ruszę się z miejsca.
- Co tak długo? - mruknąłem, kiedy wjechaliśmy na autostradę. Podrapałem podbródek, myśląc o tym, w jakim stanie znajduje się Liz.
- Dostać się z zachodniego wybrzeża do Irlandii trwa cho****** długo. - powiedział zniecierpliwiony Liam. - Ciesz się, że w ogóle tu dotarłem, bo niewiele brakowało i skończylibyśmy... skończyłbyś marnie... Nick u nas był. Chciał nas przekabacić na swoją stronę. Wszyscy poparliśmy ciebie. Zaczęła się strzelanka. - pokręcił głową. - Niall'a postrzelili w ramię... nie chciał jechać do szpitala, bo wolał ratować Elizabeth. Sami wyjmowaliśmy mu kulę! - uniósł głos, jakby bezradnie chciał krzyknąć sam za siebie. Pokiwałem głową.
- Wiedziałem, że nasza grupka trzyma się razem. - założyłem ręce. - Czy udali się tam, gdzie prosiłem?
- Wątpliwe, by byli w Azji. Nick nie ma tam ani jednej siedziby, poza tym za daleko, a on woli działać szybko i konkretnie. Niall przeszukuje Nowy Jork, a Zayn próbuje kontaktować się z Rosalie... - uciął i wypuścił ze świstem powietrze. - Jednak to trudniejsze, niż myśleliśmy. Wszędzie koło tego domu kręci się policja. Kontrolują każdego z kim rozmawia. - mruknął, nie odrywając wzroku od matowego asfaltu. - Harry zmienił kurs na Europę Południową... 
- I myślisz, że tam będzie? - nerwowo zagryzłem policzek od środka. Bałem się o nią. Bałem się, bo wiedziałem z kim ma do czynienia i jak wiele jej grozi.
- Miejmy nadzieję. - Liam potarł czoło w skupieniu. - Beznadziejni z nas porywacze, skoro jeszcze nam ją uprowadzono... - zaśmiał się gorzko.
- Długo mi to będziesz wypominał? - mruknąłem. Chciałem, żeby tu była. Chciałem dotknąć jej policzka. Ale tym razem wszystko zrobiłbym inaczej. Pokazałbym jej moje wnętrze. Wnętrze niezbyt piękne, pozbawione kwiatów i radości, ale jednak byłoby to wnętrze. 
Po dłuższej chwili namysłu przeszedłem na tylne siedzenia i usnąłem, odcinając się od tej piep****** rzeczywistości.



"Szatyn leżał na kanapie w swoim salonie. Był w domu. Wspomnienia z dzieciństwa boleśnie dały o sobie znać. To był jego czuły punkt. Schował twarz w dłoniach. Był załamany. Rozbity na tysiące kawałeczków. Brązowa, przytulna kanapa stała tam, gdzie zawsze. Tak, jak ją zapamiętał. Miękki dywan, który tak kochała jego mama leżał, jak zwykle nieznacznie przekrzywiony.
- Tatio! - usłyszał pisk małego chłopczyka, który z uśmiechem przytulił się do jego nogi. Nic nie rozumiał. Kim było to dziecko?
- Will, tata jest zmęczony. - Elizabeth wyszła z kuchni i wytarła ręce w różnokolorową ścierkę. Uśmiechnęła się do Louis'a nieśmiało i wzięła dziecko na ręce. - Pomożesz mamusi w kuchni? - zmierzwiła mu włoski, na co pokiwał energicznie główką.
- Wielny gielmku... plowadź! - zaśmiał się chłopiec. 
Wtem rozległ się dzwonek do drzwi zwiastując przybycie gości.
- Kto przyszedł? - zapytał Louis i spojrzał na El pytającym wzrokiem.
- Przecież miała dzisiaj przyjść twoja siostra... - otworzyła drzwi, a do środka weszła Lottie.
- Ale się za tobą stęskniłam braciszku! - pisnęła wesoło i rzuciła się na zdezorientowanego szatyna. Właśnie przytulał kogoś, kto nie żył. Nie wiedział, co to był za świat, ale mógł w nim żyć już na zawsze.
Nagle do środka wtargnęli zamaskowani mężczyźni. Rozbili szyby, wyciągnęli broń. Louis już wiedział, co ma zrobić. Złapał szybko Lotts, która bawiła się z małym i wepchnął ich do spiżarni, aby przeczekali to.
- Louis! - usłyszał pisk Elizabeth. Zapomniał. Zapomniał o niej. Wybiegł do salonu, właściwie tylko po to, by zobaczyć, jak Nicolas trzyma ją, przykładając pistolet to jej skroni. 
- Ja zawsze wygrywam. - zaśmiał się szyderczo i przycisnął broń, jeszcze bardziej zdecydowany co do tego, co za chwilę miał uczynić.
- Louis... - szatynka szlochała bezradnie. Ale nie miała mu za złe tego, że o niej zapomniał. Uchronił siostrę, która była dla niego jedyną bliską rodziną, uchronił dziecko. Była pewna, że są bezpieczni, że Louis da sobie radę. Wiedziała, że nigdy nic dla niego nie znaczyła. A jednak, kiedy jej się oświadczał wypowiedziała: "tak". I mimo tego, że prawie w ogóle nie był w domu i traktował ją i dziecko, jak powietrze, starała się być szczęśliwą. Cieszyć każdym dniem. 
Dlaczego teraz, roztrzęsiona i zapłakana uśmiechnęła się do niego niewinnym uśmiechem, a huk wystrzału z broni przeszył powietrze. Jej wzrok zmętniał, a ciało upadło na podłogę. Umarła od razu. Nie miała nawet cienia szansy na przeżycie. 
- Elizabeth! - krzyknął Louis i podbiegł do niej, desperacko próbując przywrócić ją do życia. Jakby wcale nie odeszła, a jedynie zapadła w szczęśliwy sen. Niestety, było już za późno...



- Elizabeth! - krzyknąłem, zrywając się zlany potem. Nie wiedziałem, który świat wolałem: ten bez Lottie, czy ten bez Elizabeth. 

"Louis, wróć. Twoja siostra nie żyje już od tak dawna. A Liz, tak." - w tym momencie zapałałem niewyjaśnioną nienawiścią do samego siebie. Jak mogłem do tego dopuścić?!
- W porządku, stary? - Liam zatrzymał się na poboczu i spojrzał na mnie z niezrozumieniem, ale i współczuciem. Pokręciłem głową i potarłem twarz dłońmi. Dawniej byłem przekonany, że gdybym mógł uratowałbym Lottie, nawet jeśli miałbym do wyboru między nią, a jakąkolwiek inną dziewczyną... a teraz? Teraz czuję, że bez El moje życie byłoby do niczego. Dlatego znajdę Nick'a i odbiorę mu Elizabeth. I dopilnuję, by zawsze była szczęśliwa. Nigdy je nie odepchnę. 
- Znajdziemy ją... - poklepał moje ramię, dodając braterskiej otuchy, po czym ruszył dalej, zagłębiając się coraz bardziej w nieprzeniknioną ciemność nocy.







~ Elizabeth ~ 

Patrzyłam na mężczyznę zdziwiona i wystraszona. 
- Czego pan ode mnie chce? - spytałam w końcu, podkulając nogi pod brodę. Podszedł bliżej i złapał mnie za szyję. Nerwowo próbowałam łapać powietrze, którego z każdą bolesną sekundą było coraz mniej.
- Nie odzywaj się, dzi***. - warknął i przyparł mnie do ściany. Zaczęłam się wyrywać. Łzy bezradności płynęły po moich policzkach. Tak bardzo pragnęłam, żeby ktokolwiek mnie do siebie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Że nic złego mi się nie stanie, a to wszystko to jeden, nieudany sen. 
Zacisnęłam oczy przerażona tym, że lada chwila zginę. Chciałam jeszcze zobaczyć Niall'a, Rose, a nawet Louis'a. Tyle miał mi jeszcze wyjaśnić. Ostatnimi czasy otworzył się przede mną, pozwolił dostrzec choć część kogoś innego. Kogoś, kogo nie można ujrzeć na zewnątrz. Kogoś, kto zbłądził i nie wie, jak wrócić na dobrą drogę.
- Nie ruszaj się, to nic nie poczujesz... - mruknął mi na ucho i przystawił igłę do mojej szyi. Pokręciłam szybko głową, czując jej metaliczny chłód. Pisnęłam przerażona, kiedy z całej siły uderzył mnie w głowę. 
Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować wbił mi ją, wraz z płynem, który zawierała. Poczułam, jak dociera on do moich żył. Mrugałam coraz leniwiej, wkładając w to więcej wysiłku niż normalnie.
- Czy ja umieram? - spytałam słabo, czując jak tracę czucie w kończynach. Obraz przed moimi oczami było rozmazany i zniekształcony. 
- Zapadasz w długi, długi sen... sen bez końca. - mruknął zadowolony z faktu, że to co mi zaaplikował, działa jak należy. Chciałam krzyczeć, błagać o pomoc, ale byłam niezdolna do wypowiedzenia czegokolwiek. Pragnęłam wybiec stąd. Drzwi były otwarte, a on specjalnie ustawił się tak, żeby mnie przepuścić. Jednocześnie dawał i odbierał mi wolność, której nigdy prawdziwie nie zaznałam. 
- Dobranoc, kotku. - powiedział kąśliwie, po czym wyszedł zamykając drzwi, będące moją jedyną deską ratunku. Patrzyłam na nie, walcząc z nieodpartą potrzebą snu. I tą walkę przegrałam...







~ Rose ~

Właśnie wracałam z parku z Carrie i Sophie, gdy ujrzałam znajomego mulata opartego o samochód po drugiej stronie ulicy. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc co może go sprawdzać w te strony. Ostatnim razem mnie odrzucił. Oddał dla pieniędzy. Rozkochał w sobie i zostawił samą, jak palec w tym okrutnym świecie. 
- Carrie, czy możecie odciągnąć stąd policjantów? - szepnęłam, widząc jak podchodzi do mnie. - Muszę... z kimś porozmawiać... - po tych słowach dziewczyny pokiwały głowami i podeszły do policjantów. 
- Witaj. - chłopak nachylił się nade mną i popatrzył mi w oczy. 
- Zostawiłeś mnie. - powiedziałam oschłym tonem. Tak naprawdę tylko grałam złość do niego. Gdzieś w środku skakałam z radości. Jest tu. Stoi przede mną, nieskazitelny, jak zazwyczaj.
- Nie miałem wyboru! - wysyczał przez zaciśnięte zęby i rozglądnął się. Wiedział, że jest tu pełno nieprzyjaznych mu ludzi, a jednak zaryzykował.
- Zawsze jest wybór... - powiedziałam z bólem. Objął mnie w talii i przyciągnął mnie do siebie. 
- Posłuchaj mnie uważnie... nie mamy wiele czasu, zanim oni tu przyjdą... - szeptał mi na ucho pośpiesznie, nerwowo.  - Nicolas porwał nam Elizabeth. Została nas piątka, ich jest setki. Potrzebujemy cię, jak nikogo innego. Musimy ją odnaleźć, zanim ją zabije. - powiedział szybko.
- Przecież... przecież Elizabeth nie... - głos mi się załamał. Pokręcił szybko głową, jakby to co właśnie powiedziałam było zwykłym absurdem.
- Żyje... cały czas była i jest żywa... ale ile jeszcze pobędzie przy tym człowieku nie wiadomo... teraz każda sekunda się liczy, rozumiesz? Musisz pojechać ze mną... - potarł podbródek, widząc, jak mężczyźni są coraz bliżej.
- Pojadę... - szepnęłam.
- Świetnie... za 10 minut, w tym samochodzie. - musnął moje wargi i odszedł, skręcając gdzieś tak, że zniknął z mojego pola widzenia.
- Kto to był, proszę pani? - spytał podejrzliwie inspektor. 
- Mój chłopak... - powiedziałam spokojnie. Mówiłam prawdę. A to, że ta prawda zawiera całą bombę wybuchową gorszych rzeczy, wolałam zachować dla siebie. - Wyjeżdżam z nim na jakiś czas... muszę odreagować porwanie... - uśmiechnęłam się.
- To nie jest dobry pomysł. - zaprotestował, ale nie słuchałam go, już siedząc w samochodzie.
- Będę miała przez ciebie kłopoty. - westchnęłam, spoglądając na Zayn'a, który odjechał z piskiem opon.
- Już je masz... - odparł i spojrzał na mnie. - Przecież o tym wiesz...







~ Louis ~

Tej nocy nie zmrużyłem już więcej oka. Wiedziałem, że przyśni mi się Elizabeth, a nie byłem w stanie po raz kolejny obserwować jej śmierci. Mimo tego, jak Liam mnie uspokajał, że wszystko z nią w porządku, że on jej nie zabije, jednak z upływem kolejnych cennych minut, coraz bardziej wątpiłem w jego słowa. 
Zmęczony, oparty o szybę patrzyłem na zmieniające się widoki za oknem.
- Jesteśmy we Francji... za niedługo dojedziemy na Lazurowe Wybrzeże... - poinformował mnie Liam, na co pokiwałem głową. To, że tam będziemy, nie znaczy, że Elizabeth również. Gdyby porwali mi kogokolwiek innego, wisiałoby mi co z nim uczynią. Ale przy tej rozbitej wewnętrznie szatynce nie chodzi mi już o te pieniądze. I tak dostaliśmy ich sporo przez okup wpłacony za jej siostrę. 
- Patrz! - moje rozmyślania przerwał Liam, wskazując na znajomego mężczyznę. 
- To jest goryl Nick'a? - przymrużyłem oczy, nie rozpoznając istotnych szczegółów. Dopiero jego gangsterski tatuaż, który posiadał na ciele każdy z nas rozwiał moje wątpliwości. Rozmawiał z kimś oschle, bacznie rozglądając się, jakby wiedząc, że widzieliśmy każdy jego ruch.
- Jedziemy za nim? - Liam nie odrywał od niego wzroku, jakby bał się, że nam ucieknie wraz z możliwością znalezienia panienki Carter. 
- Pewnie. Co mamy do stracenia? - wzruszyłem ramionami. Kiedy Carl wsiadł do swojej terenówki ruszyliśmy w pościg za nim. Jechaliśmy dość długo, a z upływem czasu moja niecierpliwość wzrastała. Na samą myśl, że zobaczę Elizabeth, coś sprawiało, że nie mogłem usiedzieć w miejscu.
Zatrzymaliśmy się w ukryciu i szybko, ale cicho wyszliśmy z samochodu. Kiwnąłem głową Liam'owi, po czym ruszyliśmy przez las w poszukiwaniu miejsca, które miało nas zaprowadzić do celu naszej podróży.

Naszym oczom ukazał się pokaźnych rozmiarów budynek, przypominający dawne dworki, jednak tak zmodernizowany, że wyglądem przypominał pomniejszone nowojorskie biurowce. Wysokie ogrodzenie piętrzyło się przed nami, dzieląc od posiadłości.
- Jak się tam dostaniemy? - spytałem i przyłożyłem ucho, tylko po to, aby moje obawy się potwierdziły. - Napięcie elektryczne. A to skur*****. - mruknąłem i przez przypadek kopnąłem kamień prosto na nie. 
- Albo jego pozory... - popchnął bramę, która bez problemu ustąpiła. Zmarszczyłem czoło. Coś mi tutaj nie grało. To było zbyt proste. Nick nie jest człowiekiem, który ustępuje bez walki. 
- To podstęp. - powiedziałem po chwili, słysząc czyjeś kroki. Brunet nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ jednym mocnym uderzeniem w głowę został ogłuszony. Nie musiałem długo czekać, aż twardy przedmiot zetknął się z moją czaszką i powalił mnie na dobrze ubitą, niczym nie porośniętą glębę.

Nie wiem, ile czasu minęło, ale świadomość odzyskałem dopiero w momencie wrzucenia do niewielkiej, wysokiej celi. Zamrugałem kilkakrotnie oczami, aby wyostrzyć wzrok. Dopiero wtedy rozejrzałem się po klaustrofobicznym pomieszczeniu. Wysokie, szare ściany bez okien, spróchniała, drewniana podłoga, od której wręcz czuć było nadmierną wilgoć i ona leżąca bezwładnie.

Nasze ciała zajmowały całą przestrzeń. Nie było tu miejsca na nikogo więcej, chyba że umiałby latać.
- Elizabeth? - spytałem zachrypniętym głosem i związanymi nogami szturchnąłem ją lekko. Zero odzewu. Zmarszczyłem czoło i przekręciłem się tak, że patrzyłem jej w twarz. - Czas wstawać... - powiedziałem głośniej, nie rozumiejąc dlaczego wciąż śpi. - Elizabeth! - krzyknąłem zniecierpliwiony, jednak i to nie dało oczekiwanego efektu. Zdenerwowało mnie jej nieposłuszeństwo i pewnie gdyby nie fakt, że leżałem tu związany, niczym indyk na Święto Dziękczynienia, dawno bym ją uderzył. Nie panowałem nad sobą, taka prawda.
Usłyszałem, jak ktoś przekręca zamek w drzwiach i wchodzi do środka. Było zbyt ciasno, abym mógł się obrócić, ale byłem prawie pewny, że to Nick. I nie myliłem się...
- Nie sądziłem, że naprawdę jesteś tak dziecinnie naiwny. - prychnął mężczyzna i spojrzał na mnie rozbawiony. - A wszystko przez jedną małolatę. - kopnął mnie w sam środek kręgosłupa, na co syknąłem z bólu, który rozszedł się wzdłuż całych pleców. - A wiesz, co w tym wszystkim najlepsze? Że ona już się nie obudzi. Po dawce, którą jej zaaplikowałem... - prychnął i wyszedł, zatrzaskując drzwi. Zmarszczyłem czoło i spojrzałem na spokojną twarz nastolatki. Wyglądała tak spokojnie, niewinnie... jakby właśnie miała jakiś przyjemny sen...
Zacisnąłem oczy. Byłem tu dla niej, a jej jakoby już tu nie było.
Westchnąłem i delikatnie ucałowałem jej podbródek, czoło, nosek, kość policzkową, skroń, a na końcu usta.
 - Wróć do mnie... - szepnąłem błagalnie. - Bez ciebie jestem nikim... ba! nie istnieję bez ciebie...  jesteś częścią mnie... potrzebuję cię... jak nikt inny... - westchnąłem i schowałem twarz w zagłębieniu jej szyi.










"Kto jest tym mężczyzną, który trzyma twoją dłoń?
I mówi o twoich oczach?
Śpiewał, o byciu wolnym,
Ale teraz zmienił zdanie"

                                      One Direction - "Stockholm Syndrome"






Kochani! :D Jestem z Was dumna :') wybiło te pisiont komentarzy :] uwielbiam Was :** jak to moja przyjaciółka mówi: "loffki, siski, foreverki" ^^
Cóż... będę szczera... ten rozdział jest beznadziejny... nie oszukujmy się, miał wyjść genialnie, a powstało takie coś, co w żadnym calu, oprócz ostatnich linijek mi się nie podoba, więc zrozumiem, jeśli Wam też :)
Cóż... rozdział dodaję z nietypowej przyczyny, otóż dlatego, że kiedy tylko wybiło 50 komentarzy, tata cały czas mówi, żebym dodała rozdział :D nie mogę go zawieść haha :D wybaczcie, że tym razem nie wybiorę najlepszego komentarza pod rozdziałem, ale jest dość późno i szczerze to mam dość ślęczenia przed komputerem tyle, mam nadzieję, że mnie zrozumiecie xd


Czy tylko mnie powala i rozśmiesza to zdjęcie? :d nie no zawsze mnie to śmieszy xd a do tego ten aktor ^^ kiedyś sobie to oglądnę... nie dziś, nie jutro, ale kiedyś xd tylko ze względu na niego haha :D
To by było na tyle :) czekam na Wasze opinie :) Dobrej nocy, słodkich Louiskowych (i Stigowych - dla Ani :P) snów :*
Do napisania,
Natka99<3