poniedziałek, 24 marca 2014

06: "Czemu..., czemu mnie zabiłeś?"

Czasem w życiu nadchodzi taki moment, że (często bezwiednie), zaczynamy się zastanawiać nad tym, co zrobiliśmy w przeszłości.

I często coś takiego, uświadamia nam, jak wiele zła wyrządziliśmy innym. Te wszystkie kłótnie, bijatyki, kłamstwa, ucieczki przed całym światem, niekończąca się pyskówka. Te rzeczy z biegiem czasu zamazują się i zacierają, aż po jakimś czasie uciekają z naszego umysłu. Tak nam się przynajmniej się przynajmniej wydaje, ale w momentach, w których to wszystko powraca, uświadamiamy sobie, że to zwykła brednia. To nie ucieka. Zostaje w nas, tylko z tą różnicą, że problemy zepchnęliśmy na sam koniec naszej podświadomości.
"Pa­mięć jest straszli­wa. Człowiek może o czymś za­pom­nieć - ona nie. Po pros­tu odkłada rzeczy do od­po­wied­nich przegródek. Przecho­wuje dla ciebie różne spra­wy al­bo je przed tobą skry­wa - i kiedy chce, to ci to przy­pomi­na. Wy­daje ci się, że jes­teś pa­nem swo­jej pa­mięci, ale to od­wrot­nie - pa­mięć jest twoim panem." (John Irving). Osoba, która wypowiedziała te słowa, trafiła w samo sedno.

Ale są jeszcze te dobre rzeczy. Te, które powodują, że uśmiechamy się na samo ich wspomnienie. Te spacery z przyjaciółmi po plaży w świetle księżyca, te wszystkie ogniska i śpiewanie wesołych, harcerskich piosenek, te zwykłe rozmowy, które mogą trwać godzinami, codziennie, do końca życia i nigdy się wam nie znudzą. Wtedy wokół ciebie rozsiewane są niezauważalne pyłki szczęścia i radości, zabarwiające twoje życie na wszystkie kolory tęczy i budujące twoje człowieczeństwo.

Dużo czasu minęło, zanim zrozumiałam na czym polega piękno tego świata i odnalazłam przyjaźń, tą prawdziwą przyjaźń, przy której zapominasz o wszystkich dotychczasowych troskach, i cieszysz się chwilą.
I kiedy już wydawało się, że w moim życiu, może być odrobina nadziei na lepszy byt, wtedy stało się TO!

Zostałam porwana przez czwórkę powalonych psycholi, którzy znęcają się nade mną, przysparzając mi nieludzkich cierpień, i masakrując moje ciało, przez 1 dzień! 1 DZIEŃ! Skoro, tak ma wyglądać, każdy dzień z mojego życia, to ja po tygodniu będę martwa..

Nikt nie może przez cały czas udawać, że wszystko jest dobrze, i że ma wszystko i wszystkich w tyle.
Ja już nie mogę! Mam po prostu dość! Przez całe swoje życie utwierdzałam wszystkich w przekonaniu, że nic nie obchodzi mnie ich zdanie, i to co o mnie myślą.
Ale, tak naprawdę, bardzo łatwo mnie zranić. Przepłakałam niejedną noc, z powodu tego, co o mnie mówili. I pewnie jeszcze niejedną przepłaczę. Ale ile można utwierdzać ludzi w przekonaniu, że każde ich słowo puszczam mimo uszu?! Każdego dnia spotykałam się z lawiną nienawiści i spojrzeniami przesiąkniętymi jadem, i tylko, i wyłącznie jadem. Ani jednego cienia współczucia, ani jednego przyjaznego uśmiechu, jedynie tylko i wyłącznie ZŁOŚĆ, przelewana na mnie. Te ciągłe szepty między sobą: "Patrzcie w co ona się ubrała. Takie grube ryby nie powinny z domu wychodzić" albo "Te ciuchy to masz po prababci, czy co?!", "Wygląda, jakby wyszła ze śmietnika.".
Każdego dnia wbiegałam do mojego pokoju, rzucałam się na łóżko, i wybuchałam płaczem. Płaczem przesiąkniętym bólem, ale i gniewem. Gniewem skierowanym do każdego człowieka.
W końcu byłam na tyle zdesperowana, że zaczęłam się brzydzić sobą. Swoje śniadanie do szkoły oddawałam Rose, która nie wiedziała, co ma z tym zrobić. Gdy wracałam do domu szerokim łukiem omijałam kuchnię, a każdy głód, starałam się stłumić wodą mineralną. Nabrałam takiej niechęci do wszystkiego, co się je, że doszło do tego, że na sam widok tego mnie mdliło. Można powiedzieć, że żyłam o chlebie i wodzie..., tylko bez chleba.
Codziennie stawałam przed lustrem i patrzyłam, czy widać jakąś poprawę. W końcu zdenerwowana swoim odbiciem, zamachnęłam się, i ... szklany przedmiot znajdujący się w mojej szafie rozbił się na 1000... maleńkich kawałeczków.
Pierwszą osobą, która zauważyła, że coś się dzieje, była oczywiście Rosie. Pewnego dnia w końcu zasłabłam. Obudziłam się w szpitalu.... Tsaaa..., było pewne, że stwierdzą u mnie anoreksję.... Po powrocie do domu, Rosalie wpychała we mnie takie ilości jedzenia, że do tej pory nie mogę patrzeć, na jakiekolwiek makarony....
Ale mimo to, jestem jej wdzięczna. Gdyby nie ona, to mogłoby być ze mną naprawdę źle. Znaczy..., nadal mam problemy z zaakceptowaniem siebie i swojego wyglądu, i do tej pory jestem przewrażliwiona, na to co o mnie mówią, ale i tak mi pomogła.
Jest takim moim prywatnym aniołem stróżem. I jestem jej za to wdzięczna.


Po chwili poczułam, jak po moim policzku spływa samotna łza. "Samotna, jak ja..." - pomyślałam. Odruchowo chciałam wyciągnąć rękę i ją zetrzeć, ale, kiedy zorientowałam się, że gruby sznur, jest owinięty wokół moich nadgarstków, przypomniałam sobie, gdzie jestem, i co się dzieje.

Znudzonym wzrokiem skanowałam budynki, szybko płynące za oknem. W normalnych warunkach, pewnie skakałabym pod sufit z radości, w końcu to Los Angeles, i nadal chcę to robić, ale kiedy uświadamiam sobie, że to miasto, będzie miejscem mojej śmierci, mój zapał stygnie.

Po jakimś czasie budynki zaczęły się przerzedzać, aż w końcu ujrzałam tabliczkę informującą, o tym, że wyjechaliśmy z bogatego L.A. 
Teraz jechaliśmy już wśród lasów, łąk i pól. Nie widać było absolutnie niczego, związanego z człowiekiem, z wyjątkiem drogi rozciągającej się przed nami. W aucie była kompletna cisza, mącona jedynie cicho puszczoną muzyką.
- Zatrzymaj się! - krzyknął w pewnej chwili Louis. Kierowca popatrzył na niego, jak na chorego umysłowo, i jechał dalej. Z przekonania wiem, że nie wróży to niczego dobrego....
- Kolega chciał się zapytać, czy mógłby nas pan wysadzić. Wie pan, on nie panuje nad stresem, i tym podobne.... - ostatnie zdanie wypowiedział cicho, tak aby nikt nie słyszał.
- Panie, ale tu nie ma nic! Jedno wielkie pustkowie! N....
- Tak, ale resztę drogi przejdziemy pieszo. - blondyn uśmiechnął się sztucznie do kierowcy, przerywając mu w połowie wypowiadanego słowa. Mężczyzna westchnął cicho, i zatrzymał się na poboczu. Moi porywacze zapłacili kierowcy, po czym wygramolili się z samochodu, ciągnąc mnie za sobą.
Odczekali chwilę, aby kierowca odjechał na bezpieczną odległość, i zaczęli kierować się w stronę niewielkiej ścieżki, wydeptanej przez ludzi. Lokowaty psychopata złapał za moje ramię i chciał mnie pchać do przodu, ale ktoś odchrząknął, co sprawiło, że chłopak, od razu mnie puścił i odszedł do reszty. Moim oczom ukazała się wściekła twarz Louis'a, który mocno złapał mój nadgarstek, i szarpnął w swoją stronę.

(...)

Szliśmy już około pół godziny. Nogi mnie powoli zaczynały boleć, a w głowie strasznie mi się kręciło, zapewne od braku wystarczającej ilości krwi w organizmie.


Cały ból wynagradzał jednak piękny widok zachodzącego słońca. Tych wszystkich barw, nie da się opisać słowami.
Gdy byłam jeszcze małym dzieckiem, mama powiedziała mi, że każdy zachód jest czegoś końcem, nawet czegoś złego, czego skutki mogą być jeszcze przez długi czas; natomiast wschód jest początkiem, i tylko od nas zależy, jak przeżyjemy dany dzień, i czy wykorzystamy wszystkie nowe możliwości, dane nam od życia.

Zauroczona tym widokiem, nie zorientowałam się nawet, kiedy stanęłam.
- Rusz się! - syknął ktoś, szarpiąc boleśnie moje ręce. Przede mną, jak spod ziemi, wyrosła sylwetka mojego porywacza. Nerwowo przełknęłam ślinę, i starałam się uspokoić bicie swojego serca. - Rusz się! - powtórzył, tym razem wolniej, ale z większą złością.
Spuściłam głowę i z nudów zaczęłam szurać butami, kiedy kazali mi za nimi pójść.

Po chwili moim oczom ukazał się dom, duży niczym pałac. Wyglądał na strasznie drogi, i zupełnie nie przypominał tej rudery, w której znajdowaliśmy się wcześniej. Niepewnie kroczyłam w stronę mojej zagłady, rozglądając się dookoła. Cała posesja musiała zajmować niesamowicie dużo miejsca, i spokojnie można by na niej wybudować sporych rozmiarów galerię handlową.
Sam ogród wyglądał, jak z bajki. Był zadbany, i tętnił życiem. Była tam masa przeróżnych kwiatów, drzewek, dalej znajdował się basen, i boisko do gry w siatkówkę.
Jednak moją uwagę, najbardziej przykuły krzewy różane, znajdujące się przed budynkiem. Były małe i duże, czerwone i herbaciane.

W czasie, gdy oni mocowali się z zamkiem, ja, jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w bujną roślinność.
Poczułam, jak czyjeś dłonie oplatają mnie w pasie. Odruchowo podskoczyłam i chciałam się wyrwać, ale ten ktoś pociągnął moje związane ręce w taki sposób, że moje starania poszły na marne.
- Skarbie.... - wyszeptał jakiś zachrypły głos, wprost do mojego ucha. Z dwojga złego, wolałabym, żeby ten ktoś stał przede mną, wtedy wiedziałabym, kto to.... Domyślałam się jedynie tego, że na 1000% to nie Louis, bo on ma taki..., hmm, charakterystyczny głos, który znienawidziłam, za to, jak mnie nazywał (czyt. obrażał). - .... Nie wyrywaj się, bo to nie skończy się dla ciebie dobrze..... - spokój tej osoby, naprawdę denerwował i przerażał.
"Nie panikuj idiotko! Ktoś na pewno cię obroni!" - tak, na pewno obroni mnie rządzący całym światem: król Louis I Debilowaty, ze swą świtą!
- C-czego c-chcesz? - wyjąkałam ze ściśniętym gardłem.
- Ja? - udał zdziwionego. - Ależ niczego.... - mruknął z rozbawieniem i obrócił mnie ku sobie. Mogę przysiąc, że moje serce ze strachu, po prostu stanęło. - Ale... - na chwilę urwał, i wyjął zza paska nóż, po czym przyłożył go do mojego brzucha. - ... napawaj się przyrodą, póki możesz! - prychnął. - Bo nigdy nie wiadomo, kiedy coś może ci się stać..., Lizzie.... - moje imię wypowiedział z taką kpiną i złośliwością, że na sam ten odgłos się zatrzęsłam. Chłopak uniósł dłoń, i poprawił luźno zwisający kosmyk moich włosów, wkładając go za ucho. - Pamiętaj.... - dokończył groźnie, i przybliżył się do mnie jeszcze bardziej. - Pamiętaj.... - powtórzył ciszej i ukradkiem spojrzał w bok. Chciałam pójść jego śladami, ale nie dane mi to było, ponieważ gwałtownie złapał moją twarz, popatrzył w moje oczy, kciukiem delikatnie potarł mój policzek, po czym odszedł.
Co to miało być?! W tej chwili poczułam obrzydzenie do samej siebie. Co się stało przed chwilą?! Zachowywał się, tak..., inaczej. Inaczej niż Louis.... Był delikatny, łagodny, i mimo że się go bałam, to..., to....
"Podobało ci się to! I musisz to przyznać!" - urgh! No..., może trochę..... Ale tylko dlatego, że był jedyną osobą, od tak naprawdę długiego czasu, która była wobec mnie..., życzliwa. Nie. Na pewno nie życzliwa.
"Ogarnij się, Elizabeth! Porwali cię, i niby mają być wobec ciebie dobrzy?! Na pewno mają jakiś ukryty podtekst! Uświadom to sobie! Na świecie nie ma dobrych ludzi!"  - nienawidzę tego głosu, ale teraz ma rację.
I właśnie to sprowadziło mnie na ziemię. Obróciłam się w lewo, i ujrzałam Louis'a, patrzącego się na mnie takim wzrokiem, jakby miał zaraz  wywiercić we mnie dziurę. Starałam się przełknąć ślinę, ale gula powstała w moim gardle, uniemożliwiała mi to.

Mój porywacz wściekły odwrócił się do swoich pomocników, w momencie, w którym zaczęli do niego mówić.
"Elizabeth!" - krzyknęło coś we mnie. - "Idiotko, teraz albo nigdy! Masz szansę im uciec!" - wzdrygnęłam się, i delikatnie, powoli, zaczęłam cofać się do tyłu. Mężczyźni byli tak zajęci konwersacją i gestykulowaniem, że nawet nie zauważyli tego, że jeszcze chwila i im ucieknę.
"Dobrze, Lizzie! Tak dalej! Jeszcze tylko kawałek!" - obróciłam się za siebie, żeby zobaczyć, jakie są szanse na powiedzenie się mojego "genialnego" planu. Starałam wyswobodzić swoje ręce z więzów, ale okazało się to niemożliwe.
"Trzy. Dwa. Jeden. Liz, teraz!" - w tym momencie zerwałam się, i zaczęłam biec do przodu.
- Idioci, nie zauważyliście, że ona wam ucieka! - słyszałam w oddali krzyk, a potem tupot ich stóp. Przede mną ukazała się brama. Na szczęście, w momencie, kiedy miałam ją zamknąć, po prostu ją kopnęłam. Co prawda, chwilę zajęło mi siłowanie się z ciężkim metalem, co mnie nieźle opóźniło, ale koniec końców, zwyciężyłam. Uciekam im. Ścigają mnie. Mogę być wolna. W końcu. Przyjemny zimny wietrzyk owiewał moją twarz, bawiąc się moimi włosami, i pozostawiając je w kompletnym nieładzie. Zabawne, w Mullingar jest z -20 stopni, a tu 20 na plusie.... Przeżyłam lekki szok termiczny, ale to jest teraz nieważne. Uciec im - to się teraz liczy, nic innego.
Ale nie wzięłam pod uwagę w tym wszystkim, że mój organizm jest osłabiony, wyziębiony i obolały.
"Nie możesz się teraz poddać! Nie teraz! Uciekaj!" - nie mam siły. Zaczęłam zwalniać....

Po chwili zostałam mocno popchnięta. Upadłam, ciężko uderzając o zakurzoną, kamienisto - piaskową dróżkę, i wydałam z siebie głuchy jęk. Ktoś okrakiem usiadł na moich plecach, przyłożył nóż do szyi, i z wściekłością wysyczał:
- Uciekać ci się zachciało, co?!   
- N-n-nie! - wyjąkałam.
- Doprawdy? - udał zdziwienie. - To w takim razie, co ty chciałaś zrobić?! - krzyknął i wstał ze mnie, za szyję unosząc mnie do góry. Popatrzyłam na niego z bólem i łzami w oczach, po czym spuściłam głowę. Zacisnął rękę mocniej, po czym pociągnął mnie w stronę "domu".








~Louis~


To, że byłem wściekły, to mało powiedziane. Gnojówa myślała, że nam ucieknie?! Nam?! No, to się przeliczyła.

Podprowadziłem ją pod drzwi, ciągnąc za włosy, przez co cicho piszczała, za każdym razem, kiedy mocniej ją szarpnąłem.
Niall i Harry wzięli ją ode mnie i wrzucili do "specjalnego pokoju" w piwnicy, przeznaczonego do przetrzymywania w nim naszych więźniów. Sam skierowałem się do swojego gabinetu, który znajdował się na piętrze. Po ok. 10 minutach, byli w nim także chłopaki.
- Co tak długo? - mruknąłem obojętnie, nie patrząc na nich, tylko czyszcząc lufę swojego pistolu.
- Tommo, bylibyśmy szybciej, gdyby Nialler nie stwierdził, że jest głodny.... - Harry wzruszył ramionami, a blondyn uśmiechnął się przepraszająco.
- Co z nią zrobimy? - spytał, cichy do tej pory Zayn.
- A co mamy zrobić? Będziemy ją przetrzymywać w tej piwnicy, do usranej śmierci! - syknąłem, niezbyt zadowolony z wizji pyskatej, rozpieszczonej dziewuchy, w tym domu.
- Nie, żebym coś próbował ci zasugerować, stary, ale policja może nas w każdej chwili namierzyć! - wtrącił się nieobecny Niall.
- Myślisz, że nie wiem?! - krzyknąłem, wymachując rękami w górze. Moja cierpliwość, już  dawno się skończyła. - Myślisz, że jestem zadowolony z faktu, że muszę się z nią użerać?! Nie taka była umowa! On zawsze brał tych.... - zaciąłem się, w poszukiwaniu odpowiedniego słowa. 
- Bogatych dzieciaków? - fuknął cicho Malik.
- Bingo! - krzyknąłem i wyszedłem z pokoju. Czułem niepohamowaną potrzebę rozwalenia czegoś. Stanąłem przed drzwiami do piwnicy, po czym otworzyłem je z hukiem.
""Biedna", nie wie, co ją czeka. W sumie, nie chciałbym być teraz w jej skórze...". - pomyślałem i zacząłem zbiegać schodami na dół.







~Elizabeth~


Patrzyłam pustym, nic nie wyrażającym wzrokiem w białą, a raczej szarą, od brudu, pleśni i wilgoci ścianę. Łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach. Pierwszy raz mogłam sobie pozwolić na szczery płacz, i nie musiałam bać się, że zostanę wyśmiana.
Na zewnątrz wyglądałam spokojnie, ale w środku, aż się gotowałam, od nadmiaru emocji.
Nienawidziłam tego człowieka, z całego serca. Nienawidziłam tego, jak bestialsko mnie porwał. Tego, jak się ze mnie naśmiewa, tego, jak mnie obraża. Tego, jak podle mnie traktuje!!!
Gdybym miała wybór bycia w jednym pokoju z nim, albo z wygłodniałym lwem, wybrałabym zwierzaka.


W pewnej chwili drzwi gwałtownie się otworzyły, a do środka wszedł nikt inny, jak sam Louis. Czym zasłużyłam sobie na ten zaszczyt?!

Złapał mnie za ramiona i pociągnął w górę. Krzyknęłam pod wpływem nagłego wbicia się sznurów w ręce. Chłopak stał blisko mnie i ze złością skanował moją twarz.
W końcu przeniosłam swój wzrok na niego, i zamarłam. Wstrzymałam oddech, kiedy mocniej zacisnął swoje dłonie na moich ramionach.
Patrzyłam w oczy mojemu porywaczowi, i próbowałam coś z nich wyczytać. A, czy to nie jest tak, że jak się patrzy w oczy psom i psycholom, to mogą zaatakować? A może tylko psom.... Albo tylko psycholom....
Może mi się wydawało, ale jego oczy wcześniej były chyba niebieskie..., teraz są czarne.... O, Boże.... Zmarszczyłam brwi, i w jednej chwili zrozumiałam coś strasznego. Tak właśnie będzie wyglądał mój koniec. Tak wygląda mój koniec!

Chłopak zwinnym ruchem ręki, uwolnił moje nadgarstki, z niewyobrażalnego ucisku, co dało mi niemałą ulgę, a następnie cisnął mną o podłogę. Wydałam z siebie głuchy jęk, przy zderzeniu z lodowatą posadzką. Porywacz podszedł do mnie, i wymierzył mi mocnego kopniaka w żebra. Zawyłam z bólu i obróciłam się na bok, chcąc uniknąć  kolejnego ciosu. Chybił, ale przez to zdenerwowałam go jeszcze bardziej. Okładał mnie pięściami, przez co każdy ruch sprawiał mi niewyobrażalny ból. Z początku starałam się odpierać brutalne ciosy, ale potem nie miałam na to sił. Mój oddech był płytki, i coraz trudniej było mi o niego walczyć. Louis usiadł na mnie, i zza paska wyjął nóż. Przejechał nim po moim policzku. Łzy bezsilności i bólu spływały po moich kościach jarzmowych*, kapiąc to na podłogę, to na rękę chłopaka. Znów przybliżył swój nóż do mojej twarzy. Odruchowo odsunęłam głowę, aby zimny metal, po raz kolejny nie przeciął mojej skóry, czego srogo pożałowałam. Psychol szarpnął za moje włosy, i pociągnął z taką siłą, jakby chciał wyrwać mi je wszystkie na raz. Zacisnął wargi, sprawiając, że ułożyły się one w równą linię.
Zbliżył do mnie narzędzie tortur, i przejechał nim, niedaleko wcześniej zadanej rany. Mocno zamknęłam powieki, i starałam się ignorować ból.
"Nie możesz się poddać! Zaszłaś tak daleko! To nie może być koniec twojej historii!" - to pobudziło moje szare komórki. Zaczęłam wyrywać się, szamotać, aby w jakiś sposób się uwolnić. Nie wiem, skąd w sobie znalazłam tyle siły, ale byłam z siebie dumna.
- Przestań się szamotać! - syknął głosem, który zmroził mi krew w żyłach. Ze złością wbił nóż w moje ramię, przez co głośno krzyknęłam. Następnie przejechał nim po mojej szyi, i przedramionach. Nie oszczędził nawet moich nieszczęsnych nóg.

Krew lała się po całym moim ciele, wpływała mi do buzi, powodując w mnie swoim metalicznym smakiem odruch wymiotny. Na każdej kończynie czułam tą czerwoną ciecz, której zapach unosił się w powietrzu.
W głowie kręciło mi się nie do zniesienia, zapewne z powodu utraty dużej ilości czerwonych krwinek.

Nie wiem, skąd w pewnej chwili wzięło się we mnie tyle świadomości i odwagi, ale w chwili jego nieuwagi, kiedy zajęty był okaleczaniem mojego ciała, po prostu zepchnęłam go z siebie.
O chwiejnych nogach, zataczając się wstałam i chciałam zrobić krok, ale od razu upadłam. Zaczęłam na czworakach uciekać od Louis'a, po drodze kaszląc krwią, od której nadmiaru w mojej jamie ustnej zaczęłam się dusić.

Mimo wszystko, on ma o wiele lepszy refleks ode mnie. Szybko złapał mnie i ponownie uderzył o ścianę.
Podniosłam swoje spojrzenie na niego. Oddech miał przyśpieszony, w porównaniu do mnie. Bo ja w tamtej chwili walczyłam o każdy dopływ powietrza do moich płuc, co wbrew pozorom było coraz cięższe.

W miarę patrzenia w moje oczy, jego oddech się uspokajał, a oczy zmieniły barwę na błękitną, i nie wyrażały już takiej wściekłości i brutalności. Moje spojrzenie natomiast nie wyrażało już nic. Wzrok miałam zamglony, a puste łzy bólu, ciurkiem, nieprzerwanie płynęły po policzkach.
Nic nie miało już znaczenia. Ja umierałam. Każda cząstka mnie w tej chwili umierała, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. I tak właśnie wyglądał mój koniec.
Spojrzałam na niego jeszcze raz i bezgłośnie wyszeptałam:
- Lou, dlaczego?
Chłopak niespodziewanie ze złością uderzył mnie w brzuch, po czym wbił w niego nóż. Smutnym wzrokiem spojrzałam na czerwień przenikającą moją, a właściwie jego - koszulkę. Złapałam jego rękę, i wyciągnęłam ostrze.
- Czemu..., czemu mnie zabiłeś? - jęknęłam z bólem. Mój oprawca wstał, złapał się za głowę, i nerwowo zaczął chodzić po pokoju. Jakby przez ścianę słyszałam słowa wypowiadane przez niego:
- Lottie, Lottie! Co ja zrobiłem?! Znowu.... - jęknął, i zatrzymał się w bezruchu.

Przed oczami miałam czarne mroczki, które z każdą chwilą się powiększały. Czułam, jak nadzwyczaj ciężka głowa kiwa mi się na wszystkie strony. To zadziwiające, z jaką szybkością traciłam świadomość, i odcinałam się od otoczenia. Nie czułam już przenikliwego zimna płytek, ani ciepła krwi. Nie czułam już nic.

W pewnej chwili zauważyłam, jak przez mgłę, jak chłopak podbiega do mnie. Ostatnie, co pamiętam, to jego niebieskie oczy, i czarny rozmazujący się w moich oczach, tatuaż z napisem: "It is what it is"**.
- Wybaczam ci, Louis.... - wyszeptałam. Ledwo, co ruszałam ustami, a potem nastała ciemność. Coś, czego bardzo się bałam, i nigdy nie chciałam. Ciemność, ogarniająca każdą cząsteczkę mojego ciała. Po prostu ciemność....





"Pat­rząc na ciem­ność lub śmierć boimy się niez­na­nego - nicze­go więcej."


                                                     Joanne Kathleen Rowling





* inna nazwa kości policzkowej
** jest to, co jest



Hejka! Dodaję rozdział dzisiaj, chociaż był obiecany na weekend, ale to tylko dlatego, że nie miałam, jak:( Najpierw dostałam szlaban (mądra ja...), potem się pochorowałam, a i tak dzisiaj dostałam antybiotyki...;(
Tak, więc: PRZEPRASZAM:( Możecie mnie hejtować i w ogóle, ale nie miałam czasu:c

Rozdział nie jest sprawdzony, więc pomińcie błędy:)
W ogóle przepraszam was za ten rozdział:( Wyszedł mi beznadziejny, nic się w nim nie dzieje, a scenę, jak on ja katował, wyłożyłam na całej linii:( Więc przepraszam, ale mi smutno z powodu małej ilości komentarzy, i nie miałam motywacji;(
Booo, ja wiem, ile jest wyświetleń, każdego rozdziału, a komentarzy jest zaledwie 7 Ale, i tak wam bardzo dziękuję , za wszystkie miłe słowa, one naprawdę, znaczą dla mnie bardzo wiele:)
Czytasz = Komentujesz!!!
Do zobaczenia,
Natka99<3







poniedziałek, 10 marca 2014

1500 wyświetleń!!!

Proszę, aby każdy kto czyta blog skomentował posta



Hej, misie!:) Piszę tego posta dla was, ponieważ obiecałam coś Joey, i z okazji 1500 wyświetleń, chciałabym wam zrobić niespodziankę;)
Będzie to coś w stylu różnych informacji o sobie, mam nadzieję, że przypadnie wam to do gustu, i może okaże się, że mamy podobne zainteresowania, itp. :D
A, więc tak: ZAPRASZAM DO CZYTANIA!:*


1. Coś o sobie... ( WŁACZ STORY OF MY LIFE... KLIK

Jak większość zapewne się domyśliła, mam na imię Natalia, ale jeśli nie, to, po to, to piszę:)
Moja historia, przeciętna, zwyczajna, jednokolorowa:

8 grudnia w godzinach porannych w szpitalu w Tarnowie, na świat przyszła dziewczynka. Jej rodzice nazwali ją Natalia... I tak przeciętnie zaczęła się jej historia...

(...)

Dziewczynka była wesoła, rozbrykana, pewna siebie, wszędzie jej było pełno. Wraz z rodzicami, mieszkała w bloku, w niewielkim mieszkaniu, które kochała ( i nadal kocha ).
Niecałe 2 lata później, na świat przyszła jej siostra - Asia. Z początku Natalka, nie mogła się pogodzić, że większość uwagi rodzice poświęcają dzidziusiowi, ale z czasem zaakceptowała młodszą siostrzyczkę. Denerwowało ją tylko, że siostra, często naśladuje i powtarza to, co robiła ona ( co zdarza się do tej pory ).
Natalka cieszyła się życiem, korzystała z każdego dnia, i cieszyła się chyba z wszystkiego, co ją otaczało.

(...)

Gdy miała 4 lata, coś w jej życiu się zmieniło...
Rodzice postanowili zabrać swoje pociechy na Wigilię do dziadków. Chyba każdy kocha ten dzień w roku: prezenty, spotkania z rodziną, toooona buziaków i uścisków...
Jednak, nie wszyscy mogli świętować ten dzień, jak chcieli... Dziadek Natalki był ciężko chory, miał raka... W późniejszych latach babcia powiedziała wnuczce, że jej dziadziu w dzień Wigilii powiedział, gdy zobaczył całą rodzinę, przy stole, że to spełnienie jego marzeń, i już może umierać...
Następnego dnia rano, w Boże Narodzenie, dziewczynka przydreptała do dziadzia, ponieważ chciała, aby ten, poczytał jej Kubusia Puchatka - jej ulubioną bajkę. Jednak mężczyzna się nie ruszał, nie dawał żadnych oznak życia. Zdziwiona dziewczynka zapytała:
"Babciu, dlaczego dziadziu się nie rusza?"
Po tych słowach wszyscy domownicy zerwali się do pokoju dziadków. Jej wujek, wystraszony z nerwów, złapał dziewczynką za ramiona i szybko wyniósł z pokoju. Natalka nie wiedziała, co się dzieje. Po jakimś czasie, tata wraz z bratem wynieśli ciało zmarłego mężczyzny. Dopiero później, ktoś uświadomił jej, co się stało.
Wiele lat później, kiedy pojechała na nocowanie do babci, ich rozmowa zeszła na temat dziadka. Kobieta opowiadała jej, jak mężczyzna bardzo kochał swoje wnuczki. Mówiła, że był taki szczęśliwy, z powodu, że nas ma. Mówiła, że dziadziu kochał je tak bardzo, że byłby w stanie kupić im największe skarby świata, aby tylko je uszczęśliwić. W oczach dziewczynki zebrały łzy. Od tej pory, powoli zdawała sobie sprawę, jak bardzo zaczyna jej brakować tego pałającego życiem, i emanującego radością człowieka.

(...)

Ważny przełom w jej życiu nastąpił, kiedy była w zerówce. Nadszedł wtedy czas jej przeprowadzki do najprawdziwszego domu, w którym miała mieć własny pokój, a także powitania na świecie jej braciszka.
Dziewczynka bardzo nie chciała młodszego brata. Była zła, bo czasami miała wrażenie, że nikogo nie obchodzi.
Podczas tymczasowego mieszkania u babci, dziewczynka chciała dostać kiedyś jakiś przedmiot z póki, na którą nie dostawała. Zaczęła się wdrapywać, aż nagle szafa zaczęła się chwiać, i przygniotła małe dziecko. Na szczęście, mała, była na tyle sprytna, że zanim ją zmiażdżyła, skuliła się tak, że cudem zmieściła się w jednej z niewielkich półek. Tata szybko uwolnił ją spod mebla, i zaczął pytać, czy nic jej się nie stało, jednak kiedy zeszła na dół do mamy i dziadków, nikt specjalnie się tym nie przejął. Wtedy właśnie znienawidziła przyszłego brata.
31 stycznia, na świat przyszedł mały, kochany chłopczyk. Jego rodzice nazwali go Karol, na cześć zmarłego papieża. Natalka, od chwili, w której go zobaczyła, zmieniała nastawienie do niego. Pokochała tego braciszka, całym swoim dziecięcym serduszkiem, mimo że jej rodzice, już nigdy nie poświęcali jej tyle czasu, co rodzeństwu.

(...)

Kiedy dziewczynka była w klasach 1 - 3, w jej życiu rozpętało się piekło. Jej koleżanki przezywały ją, wykorzystywały ją, i nabijały się z niej, przy każdej pierwszej lepszej okazji. To pozostawiło trwały ślad w pamięci i  serduszku dziewczynki, i zmieniło ją, czego skutki będą widoczne później. Teraz z perspektywy czasu, widzi, że jej "koleżanki" tak, po niej "jeździły", bo po prostu była inna. Grzeczna i dobrze wychowana, nie szła za modą panującą.

(...)

W 4 kl. podstawówki, dziewczyna wpadła w złe "towarzystwo". Jej "przyjaciółka" ( jak wtedy ją nazywała ) sprawiła, że z kochanej, słodkiej dziewczyneczki, stała się wredną, oschłą, i jeżdżącą po innych s***.
Ich przyjaźń szybko się rozpadła. Przez całą 5 klasę, poszukiwała, prawdziwej przyjaciółki, jednak nie znalazła jej. I wtedy zdała sobie sprawę, że szukała nie tam, gdzie powinna.

W 6 klasie, dziewczyna zagadała, do koleżanek z jej klasy, z którymi tak naprawdę, nigdy się nie zadawała. Okazało się, że dziewczyny mają ze sobą wiele wspólnego, i tak rozkwitła prawdziwa przyjaźń, która naprawiła dziewczynę, nauczyła ją pokory, dobroci, prawdziwego, nie upozorowanego, patrzenia na świat, i bycia optymistą.

(...)

Po szóstej klasie czas na gimnazjum...
W pierwszej klasie, stwierdziła, że będzie się "buntować", zaczęła słuchać metalu i rock'a, ubierała się w skóry, itp. Utwierdzała wszystkich w przekonaniu, że jest takim dziwakiem, ale w głębi duszy czuła, że to nie jest ona, to nie jest prawdziwa Natalia.

W kwietniu coś się zmieniło, do jej życia wepchnęło ze swoimi brudnymi buciorami pięciu chłopaków, a mianowicie: One Direction. Ale nie w taki sposób, o jakim myślicie....
Jej klasa miała zastępstwo z panią z muzyki, która postanowiła włączyć YouTube, i puścić klasie muzykę. Kilka dziewczyn wykrzyknęło : One Direction. Natalka powiedziała, coś w stylu: "Nie, tylko nie oni!".
Ale, jak się okazało, jedna piosenka wpadła jej w ucho: "One Way Or Another". Zaciekawiona, przy skanowaniu lekcji koleżance, włączyła sobie teledysk ten, potem inny. Potem przez cały wieczór to śpiewała, z czego nie była zbyt dumna.
Po jakimś czasie, zobaczyła w gazecie jakieś ogłoszenie o nich. Z zaciekawienia przeczytała, i po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że strasznie polubiła jednego członka znanego boysbandu.(Nie wiem, czy to ważne kogo, ale - Harry'ego). Była zła na samą siebie, ale pewnego dnia, pod wpływem nudy, narysowała go, i wyszedł jej nawet podobnie. Jednak, postanowiła kryć ten rysunek przed całym światem.
Pewnego wieczoru siedziała z siostrą na kompie, i wpadły na pomysł, żeby się z nich ponabijać: siedziały i oglądały wszystkie teledyski...
Jej siostra powiedziała potem, że skądś znała "one way...", Nati przyznała jej się, że śpiewała to kilka dni wcześniej. Siostrze kopara opadła, ale powiedziała wtedy coś, czego Natalia nigdy by się nie spodziewała: LUBIĘ ICH!! Nati mina: Poker Face! Co to mam być?! Ona natomiast pokazała rysunek, i powiedziała, że lubi Hazzę.
Od tego czasu zaczęło się One Direction Infection. Jej siostra notorycznie słuchała ich muzy, nawiajała o nich, itp., co bardzo wnerwiało siostrę. Razem z przyjaciółkami zaczęła ich strasznie hejtować.
Ale po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że ich lubi...

(...)

Jednym z ważniejszych momentów jej życia było ukazanie się piosenki "Story of my life". Dziewczyna, która do tej pory kryła uczucia pod maską bezuczuciowości i troski, pierwszy raz od dawna popłakała się. Historia ukazana w tym teledysku ukazała jej, jej dziadka. Przypomniała sobie go, i od tej pory płakała na wszystkim, co jej go przypominało.


I taka jest Story Of My Life...







Mam nadzieję, że się wam spodobało:) Piszcie, czy chcecie coś takiego z okazji 3 tys. (P.S. mama mi dała szlaban na kompa:()
Do zobaczenia,
Natka99<3


środa, 5 marca 2014

05: "Gdzie jesteś siostro?"

WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM!!!:)



~Louis~
Nie pytając o pozwolenie pracowników stacji, udałem się do toalety, i zamknąłem za sobą drzwi. Westchnąłem głęboko, po czym osunąłem się po ścianie na podłogę. Ręką przeczesałem włosy, następnie położyłem ją pod głowę i przymknąłem powieki.
Wszystkie wspomnienia wróciły, uderzając we mnie ze zdwojoną siłą. Po głowie cały czas przemykała mi Lottie, przez co miałem ochotę coś sobie zrobić, aby nie widzieć, TEGO obrazu umierającej dziewczyny. Obiecałem sobie jej pilnować, i nigdy nie dopuścić do tego, aby stała jej się, jakakolwiek krzywda! A co zrobiłem?! Pozwoliłem na to, by umarła! Umarła, przez moją własną głupotę!
Starałem się opanować, to uczucie rozdzierające mnie na tysiące maleńkich kawałeczków.
Odetchnąłem głęboko, po czym wstałem. Tak bardzo chciałem MU teraz przywalić! Ale, jak skoro, znajduje się tak daleko?! Kiedyś go dorwę, ale jeszcze nie teraz. Na razie jestem za słaby.
Wyjąłem z kieszeni pomiętą kartkę, ze zdjęciem Elizabeth. Przez chwilę się mu przyglądałem, po czym schowałem je z powrotem.
Muszę ją chronić, mimo że pragnę JĄ zabić! Czemu? - Dla pieniędzy! Ale co mus, to mus!Zobaczą córunię, dadzą w łapę, a potem kulka w łeb im wszystkim! Tak, to zdecydowanie, bardzo dobry pomysł.

Opuściłem pomieszczenie, i skierowałem się w stronę kas, w celu zakupienia gum do żucia i napoju energetycznego. Wręczyłem jakiejś babie, kilka banknotów i wyszedłem na świeże powietrze. Normalnie , zwinąłbym to, i nikt by nie zauważył, ale nie było sensu się wykłócać. Nie miałem na to siły i ochoty.
Kierowałem się w stronę naszego autka, gdy nagle zobaczyłem intruza na moim miejscu, który.... Co on właściwie robił?!

Szybko okrążyłem samochód i gwałtownie otworzyłem drzwi. W oczy rzucił mi się Malik, duszący nastolatkę, i El, próbująca łapać resztki powietrza. Po jej policzkach spływały łzy, ręce miała związane, przez co, po nadgarstkach płynęły krople krwi.
- Zostaw ją! - krzyknąłem, bez chwili wahania. Kto by przypuszczał, że kiedyś rzeczywiście ją będę musiał bronić? Chłopak popatrzył na mnie z przestrachem. - Powiedziałem.Zostaw.Ją.! - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, i założyłem ręce na piersi. Kiedy Zayn nie zareagował, przywaliłem mu prosto w jego buźkę, i siłą wyciągnąłem z auta. Chłopak chcąc, nie chcąc, musiał puścić nieprzytomną dziewczynę, która momentalnie osunęła się w bok, częściowo wypadając z auta.
- Oszalałeś?! - warknął zdezorientowany mulat, i zamachnął się, aby zadać mi cios, ale byłem szybszy.
- Ja oszalałem?! Ja?! Musi być żywa! Przynajmniej do czasu, aż dadzą nam ten okup! - popchnąłem chłopaka przez co przeżył bliskie spotkanie z asfaltem.
- Należy jej się! - syknął i szybko poderwał się z ziemi, rzucając na mnie z pięściami. Zaśmiałem się gardłowo, kiedy uderzył mnie w twarz. On naprawdę myśli, że może mnie pokonać?! Chyba w snach!
- Nie twierdzę, że nie, ale na razie musi być żywa! Może być pobita, posiniaczona i w ogóle, ale żywa! - zirytowałem się, wymierzając chłopakowi cios z prawego sierpowego w brzuch.
- Co ci bije?! - krzyknął. - Stary ogarnij się.... - wydusił, zginając się pod wpływem silnego uderzenia. Gardłowo się zaśmiałem na jego słowa. Na ten odgłos Zayn, gwałtownie podniósł głowę do góry. - Zabiję cię! - wydarł się i rzucił na mnie z pięściami. Oddawałem mu każdy cios. Szarpaliśmy się i kopaliśmy. Wykończę gnoja!
"Nikt nie będzie podskakiwał Louis'owi Tomlinson'owi! Nikt!" - przeszło mi przez myśl. Kątem oka zauważyłem, jak chłopaki, zdezorientowani podbiegają, i patrzą się na nas nie wiedząc, co mają robić!
"Dobrze! Niech gnoje wiedzą, kto tu rządzi!"
- Nie zaczyna się z Louis'em Tomlinson'em! Zapamiętaj to sobie! - nie przestając się z nim bić, powoli zacząłem wyjmować nóż, który bezpiecznie przebywał za moim paskiem!
- Lou, stary! Daj spokój! Chyba nie chcesz mu nic zrobić! - krzyknął nadal zdezorientowany i lekko przerażony Harry. Podbiegł do mnie i próbował odciągnąć mnie od bruneta.
- To twój koniec, Malik! Ostatnie słowo?! - zapytałem z kpiną, patrząc na przerażoną twarz chłopaka. Byłem w transie, z którego nic by mnie nie wyrwało.

Nagle zostałem gwałtownie ściągnięty z mulata, który, półprzytomny, leżał na brudnym podłożu. Po jego twarzy beztrosko spływała krew, tors chłopaka  unosił się nierównomiernie, jakby próbując złapać, jakikolwiek procent powietrza.
- Jeszcze cię dorwę! - warknąłem wstając, i wyrywając się pozostałej dwójce. - Jedziemy! - krzyknąłem, kiedy żaden z nich nie ruszył się z miejsca. - Już! - wydarłem się i wsiadłem do auta, uprzednio usadawiając sobie szatynkę na kolanach.

Oczy nadal miała zamknięte, wargi lekko uchylone, i tak naprawdę, jedyną oznaką tego, że żyje była jej klatka piersiowa, która z każdym niewielkim i skromnym oddechem unosiła się delikatnie, nieznacznie. Zlepione włosy opadały jej na czoło, przez co, jeszcze bardziej wyglądała, jak trup. Podniosłem rękę. Tak naprawę nie wiem, czego chciałem.... Uderzyć ją? .... Przecież, i tak jest nieprzytomna....

Ku MOJEMU (?!) zdziwieniu, delikatnie, ale niezgrabnie opuściłem rękę na jej policzek. Kciukiem przejechałem po jej zimnym poliku.
- Lottie..., czemu cię tu nie ma? Znaczy ze mną nie ma? Obiecałem cię chronić siostrzyczko.... Przepraszam.... - wyszeptałem i poczułem, jak do moich oczu napływają łzy.
"Louis, przestań! Nie bądź durniem! Takie głupoty nie mogą cię złamać, roztkliwiać! Ty przecież nie masz uczuć! Otrząśnij się! Zapomnij! Pogódź się z faktem, że wszystko, co ją złego spotkało, to twoja wina!" - powiedział głos w mojej głowie, ten głos, który w jednej chwili potrafiłem znienawidzić, mimo, że przez długi czas był mi on jedynym "przyjacielem". Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, i skapnęła, jak deszcz na nos dziewczyny, zataczając podobną ścieżkę, co u mnie. Nie wiem czumu, ale wyglądało to, jak..., jakby to było.... WTEDY....
"Nie Tomlinson! To nie może cię złamać!" - urgh! Zamknij się, głupi głosie! Nie wiem, czemu, mimo że go znienawidziłem, to znowu posłuchałem.

Szybko starłem pozostałości słonego płynu, i gwałtownie podniosłem głowę do góry, obserwując, jak chłopaki biorą ciało chłopaka na ręce, i zanoszą do auta. "Należało mu się..." - przemknęło mi przez myśl.
- Nareszcie.... - mruknąłem pod nosem na widok chłopaków wsiadających do auta.

(...)

W pewnym momencie El, zaczęła się budzić. Pierwsze co zrobiła to gwałtownie wciągnęła powietrze, a potem szybko otworzyła oczy. Od razu rzucił mi się w oczy jej strach, przez co na moim czole pojawiła się zmarszczka.
Dziewczyna omiotła spojrzenie, wszystko, co mogło się znajdować w jej zasięgu wzroku, który w końcu spoczął na mnie. Głośno przełknęła ślinę, jakby bojąc się, że zaraz wezmę i zadźgam ją nożem!
Mój wzrok ze skonsternowanego stał się troskliwy, przez co jej mina wyrażała niemałe zdziwienie.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czy ona obojętnie odwróciła wzrok i skupiła go na czymś innym.
Nie wiem, czemu, ale jej zachowanie mnie uraziło.
"Lottie, nigdy by mnie nie odrzuciła..." - pomyślałem i popatrzyłem się na drogę.
(...)
Droga na lotnisko zajęła nam mniej niż 1/2 godziny.
Zatrzymaliśmy się, kawałek od wielkiego budynku, w jakimś zacienionym zaułku. Powoli  wygramoliliśmy się z auta.
Udaliśmy się po odbiór "biletów", a potem zaraz na odprawę. Żaden z nas nie miał jakiś większych bagaży, co oszczędziło nam dodatkowego trudu.
- Tom, stary, siema! - przybiliśmy sobie piątki z ochoniarzem. Mamy w tym gangu, więcej osób, niż można by się spodziewać.
- Gdzie lecicie? - zapytał, podczas "kontroli" naszych "toreb" z "całkowicie bezpieczną zawartością".
- L.A. - rzuciłem od niechcenia, przez co dziewczyna, która przez cały czas próbowała się wyszarpać, ze zdziwieniem popatrzyła to na mnie, to na Tom'a.
- Wow! Zaszaleliście tym razem! - wykrzyknął rozbawiony. - Transport czeka.... - dodał, nieco ciszej, nachylając się w naszym kierunku.
- Dzięki! - powiedział Harry, i zabrał z powrotem nasze rzeczy. Odeszliśmy, zostawiając Irlandczyka w tyle.
Niezauważeni przemknęliśmy tyłem, i weszliśmy na lotnisko. Chwilę się rozglądaliśmy, po czym w nasze w nasze oczy rzucił się niewielki, stary, samolocik towarowy.
- Ech.... - westchnąłem. Tak to jest, kiedy nielegalnie podróżuje się za granicę, w dodatku bez wizy. Ładnych kilka godzin, w czymś..., TAKIM! - Możesz przestać się wyrywać?! - podniosłem głos i obróciłem się w stronę dziewczyny. Podczas pobytu na terenie lotniska, musieliśmy rozwiązać jej ręce, dlatego cały czas, trzymałem ją w pasie, aby nigdzie nie zwiała, co niewątpliwie cały czas próbuje zrobić.
Ale, jak by to wyglądało, gdybyśmy prowadzili ją po obiekcie w więzach?! No, właśnie....
Wsiedliśmy do samolotu, gdzie od razu ładnie wyjąłem sznur i związałem jej ręce, nogi i usta. Popchnęliśmy ją, a sami usiedliśmy na ławce i przypięliśmy się "pasami".
W momencie, gdy "pilot" wystartował, dziewczyna od razu została przeturlana na drugą stronę. Każde skręcenie samolociku, sprawiało, że ciało dziewczyny zmuszone było do obijania się o każą ścianę samolotu. "Biedna", kiedy tylko próbowała się czegoś złapać - bezskutecznie złapać, zaraz sznur wbijał się w jej nadgarstki o wiele mocniej.
Po jakimś czasie Styles wyjął alkohol, i atmosfera się rozluźniła.... Rany, jak ja nienawidzę latania samolotami....
 ~Elizabeth~
Nie mam pojęcia, jak długo już lecimy, ale wiem, że boli mnie dosłownie wszystko. Z powodu bólu, przed oczami pojawiły mi się mroczki, w głowie niemiłosiernie mi się kręciło, i czułam, jakby mój pusty żołądek wywrócił się do góry nogami. Z zazdrością, ukradkiem patrzyłam na moich porywaczy, którym humor dopisywał w najlepsze.

W pewnej momencie lokowaty psychopata wstał i pociągnął mnie w ich stronę.
Miałam wrażenie, że tym samym, kompletnie rozdziera moje nadgarstki. Będzie blizna....
Po chwili moje plecy, gwałtownie zderzyły się z drewnem. Poluzował moje nadgarstki, i przywiązał je do metalowego pręta odchodzącego od ławki.
- Wnerwiało mnie to, ile hałasu robiła! - obojętnie ruszył ramionami i wrócił do poprzedniego "zajęcia".
Nagle poczułam, jak czyjeś zimne dłonie mocno oplatają mnie w talii, i przyciągają do siebie.
- Auć! - zawyłam z bólu. Po chwili moje nadgarstki zostały poluzowane, a ja z powrotem znalazłam się na kolanach mojego oprawcy. Uśmiechnął się wrednie i bezczelnie gapił się na moją twarz. Speszona spuściłam głowę na swoje palce.
- D- daleko jeszcze? - pisnęłam cichutko.
- A jak ma być?! - i znowu ten bezczelny uśmieszek. Czy mi się wydaje, czy on na serio był tak spity?! Przeszedł mnie dreszcz, kiedy swoją lodowatą dłonią dotknął mojego ciepłego od spływającej krwi - policzka, i obrócił w swoją stronę.
- Śpij... - wyszeptał.... Zaraz, zaraz, co?! Popatrzyłam na niego zdziwiona, przez co się roześmiał. - Śpij! - dodał głośniej, na co zamknęłam oczy, i oparłam głowę o stertę drewnianych pudeł. Po chwili zostałam mocno przyciągnięta do torsu chłopaka, przez co przewróciłam oczami.
- Uważaj, bo w końcu, ci tak zostanie i będziesz chodzić z zezem.... - wychrypiał mi do ucha, po czym przygryzł jego płatek.
~Rose~

Nerwowo chodziłam po salonie, podczas, gdy rodzice rozmawiali z tuzinem policjantów.
- Proszę dokładnie opisać, przebieg porwania... - powiedział jeden z nich, notując coś w swoim zeszycie.
W końcu usiadłam na kanapie, i głośno westchnęłam. Kolejny raz od nowa opowiadałam, jedną i tą samą historię. Od czasu porwania, co chwilę do nas przychodzili i wypytywali o podobne rzeczy, i informowali o tym, czy coś znaleźli. Potem bez słowa wychodzili.
Z zatrzaśnięciem się zamka wbiegłam na górę, i usiadłam na parapecie w swoim pokoju. Zawsze tak robię, kiedy mam doła. Wydawać się to może monotonne, ale mi to dawało ukojenie, nadzieję.
Bo tak naprawdę liczyłam już tylko na cud. Wszystkich utwierdzałam w przekonaniu, że wróci, chociaż sama z dnia na dzień, coraz bardziej w to wątpiłam.
Przetarłam zaparowaną szybę i dokładniej przyglądnęłam się swojemu odbiciu.
Długowłosa brunetka, piwne oczy, mały nos, malinowe usta. Niby to co zawsze, tylko z trochę bardziej opuchniętą od płaczu twarzą.
A jednak w szybie widziałam teraz kogoś zupełnie innego.
Wyglądam niby tak samo, ale czuję, że we mnie coś się zmieniło. Wewnątrz. Mam wrażenie, że wraz z jej stratą, uciekł kawałek mnie, a w moim sercu powstała, niczym nie dająca się zapełnić - pustka.
Tak bardzo chcę, aby weszła teraz przez te drzwi, albo zapukała z balkonu, i wydarła się na mnie, że ją zamknęłam na mrozie ubraną w zwykłe dresy. Chcę móc się do niej przytulić, chcę, żeby powiedziała mi, że będzie dobrze, że to wszystko jest tylko złym snem.
Ale zaraz potem uświadamiam sobie, że to głupie.
Wierzę, że jakaś magiczna wróżka mi ją wyczaruje? To śmieszne!
Ale i tak mam tą nadzieję, i mimo tego, ile czasu upłynie, ile dowodów będą mieli, na to, że ją zabili, to dopóki nie pokażą mi jej martwego ciała, to ona dla mnie będzie żyć. Zawsze, i na zawsze. Wiecznie.
Powoli otworzyłam drzwi na balkon, i cichutko na niego wyszłam. Oparłam się o barierkę, i wyszeptałam:
- Gdzie jesteś, siostro?
~Elizabeth~
Zbudził mnie głośny warkot silnika, który z każdą chwilą robił się coraz cichszy. Otworzyłam oczy, i zdałam sobie sprawę z faktu, że stoimy. Nareszcie..., albo i nie....
Obecnie znajdujemy się w L.A., na drugim końcu świata, na innym kontynencie, wśród innych ludzi.... Trzeba było wtedy nocować u Carrie! Nie byłoby tego całego cyrku, odstawianego teraz!
Poczułam, jak moje nadgarstki dziurawione zostają więzami, a ja sama, zostałam pociągnięta w stronę wyjścia.
Przeszliśmy po lotnisku, i skierowaliśmy się w stronę parkingu. 
W pewnym momencie z jakiegoś auta wysiadło dwóch mężczyzn, którzy wolnym krokiem podeszli do nas.
Louis wypchnął mnie przed nich, ale zrobił to z taką z taką siłą, że po prostu straciłam równowagę, i upadłam na ziemię.
- Oj, Lou, Lou..., gdzie kultura? - odezwał się niski kpiący głos, przez co skulona podniosłam głowę. - Frank, pomóż tej niewinnej istotce! - odezwał się ten sam facet, przesłodzonym głosem, przez co szczerze, zachciało mi się wymiotować. Louis przechodził sam siebie, ale ten koleś - to dopiero POMYLENIEC!
Po chwili w moją stronę podszedł młodszy z nich i wyciągnął ku mnie rękę, ale szybko ją cofnął, gdy zorientował się, że moje ręce są skrępowane.
Delikatnie chwycił mnie za ramiona i postawił do pionu. Nie wiem, czemu, ale nie wydawał mi się taki zły, jak cała reszta. Chwilę popatrzył na moją twarz, po czym spuścił wzrok i cofnął się do mężczyzny.
- Kto to? - zapytał ten sam człowiek, który swym zachowaniem strasznie przypomina mi Goluma z "Władcy Pierścieni".
- To Elizabeth Carter... - powiedział Louis, mierząc "Goluma" surowym spojrzeniem, na co ten uniósł brew do góry. - ... córka najbogatszych ludzi w Irlandii.... - dokończył. Szczerze, to coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałam.
- W takim razie, zajmijcie się naszym gościem! - "Golum" uśmiechnął się złowieszczo, i zaczął podążać w kierunku samochodu.
- Zaraz, co?! - wykrzyknął wściekły. - Nie taka była umowa! Zawsze ty ICH bierzesz! Co ja niby mam z nią zrobić?! - krzyczał, jak najęty.
- Jestem zajęty! - ze spokojem odpowiedział mężczyzna, wraz z chłopakiem wsiadając do auta i odjeżdżając z piskiem opon.
Chłopak ze zdenerwowaniem kopnął jakiś samochód, i wypuścił z ust wiązankę przekleństw.
- Chodź, stary! - mruknął blondyn i wsiadł do taksówki, która w magiczny sposób nagle się tutaj znalazła. Tym razem "lokowaty psychopata" postanowił się nade mną poznęcać, i z całą siłą wepchnął mnie do żółtego pojazdu.
(...)
Oparłam głowę o szybę i zamyśliłam się....
Czemu los, tak często niesłusznie nas każe?! Dobra, może nie należałam do tych najmilszych i najsłodszych, i najlepszych, i pewnie nie dostałabym Pokojowej Nagrody Nobla, ale na taki los nie zasłużyłam.
Ja miałam przed sobą całe życie, i to życie straciłam. Przegrałam je na loterii, z samą śmiercią, i teraz skazana jestem przyjmować tego skutki.
W grze jest tak, jak w życiu. Raz przegrywasz, raz wygrywasz. Tylko, że jeśli nie uda ci się gra, najwyżej stracisz pieniądze, jeśli życie - straciłeś wszystko.
Teraz jedyne co mi pozostaje, to z dumą i godnością przyjąć każdy ból, jaki przyjdzie mi znieść.
Żałuję tylko, że przed porwaniem, nie zdążyłam powiedzieć moim przyjaciołom i rodzinie, jak bardzo ich kocham, jak ważni są dla mnie, jak bardzo mi pomogli. Żałuję każdej kłótni odbytej z przyjaciółkami, każdego przykrego i negującego słowa, które powiedziałam siostrze, i tych wszystkich rzeczy, które chciałam powiedzieć rodzicom, a nie powiedziałam. Jednak, w niektórych przypadkach lepiej mówić cokolwiek, niż nie mówić nic, bo kiedyś może już nie być okazji, aby odezwać się i powiedzieć rzeczy, które zawsze przed wszystkimi się kryło....


"Być może Bóg chciał, abyś poz­nał wielu złych ludzi, za­nim poz­nasz te­go dob­re­go, żebyś mógł go roz­poznać, kiedy on się w końcu pojawi."
  
                                                              Gabriel García Márquez








Siemkaaaa:* Jejciu, nie wierzę, że to już 5 rozdział!!!:0
Mam do was dzisiaj kilka spraw, więc przeczytajcie do końca!!
Po pierwsze: bardzo was przepraszam, że rozdział pojawia się dopiero w czwartek:(, ale w sobotę nie było mnie w domu (p.s. byłam u babci, i uwaga, uwaga, tutaj muszę wspomnieć też o moim kochanym wujku, który skarżył się, że na żadnym z blogów nic o nim nie napisałam:D). W niedzielę natomiast kułam na spr. z fizyki, z którego i tak przewiduję pałę, więc, już muszę wybierać sobie miejsce na nagrobek;)
Po drugie: mam do was dzisiaj kilka pytań, odnośnie bloga, i bardzo proszę na odpowiedzenie na każde:)

1. Z czyjej perspektywy najbardziej lubisz czytać rozdziały???
2. Czy chcielibyście zmienić coś w moim stylu pisania, np. czcionka wam nie odpowiada, czy coś takiego??
3. Czy z okazji zbliżających się 1 500 wyświetleń, chcecie jakąś niespodziankę????:)
4. Który bohater wam najbardziej odpowiada??? ( max. 2 ).

Po trzecie: DEDYKACJE!!!:) Łiiiiiii!!!<3

Dedykacja 1:
Dla mojej kochanej Karolinki, która co jakiś czas robi fotki, i daje je mi do bloga<3 Każda z nich jest śliczna i na swój sposób wyjątkowa:) Tej wariatki, uwierzcie mi, nie da się przeoczyć:) Ach, i jeszcze siedzę z nią dzisiaj na wycieczce:D Jakbyście słyszeliście jej pomysły... Ale i tak ci uwielbiam:)

Dedykacja 2:
Dla Joy'eya (:D), która zawsze przedpremierowo czyta rozdziały, ryczy niemal na każdym filmie, i podczas niektórych moich rozdziałów, i piosenek One Direction i innych wolnych:* Która ZAWSZE, no... prawie zawsze mnie wspiera, z którą mogę się pośmiać, i która wysłucha mnie, kiedy mam doła i ryczę, jak dziecko, po zabraniu mu lizaka:)
Która pokochała mój wierszyk, i która po prostu cała w sobie jest wspaniała<33333

Dedykacja 3:
Dla Zimki, która niedawno dołączyła do grona Natictioners xD, która masakruje mnie w szkole pytaniami o rozdziały:), która tańczy, jak listek na wietrze:), i która jest w stanie zabić, kiedy wspominam, o pewnym chłopaku....:D

Dedykacja 4:
Dla Kury, która jest genialną modelką na większości zdjęć:*, muza Karmelka:), świetny sportowiec, i fan koaly ( wraz z Karmelkiem:) ), z którą zawsze jest przylew na historii, i odlot na przerwach;)<3:D

Dedykacja 5:
Dla mojego braciszka, który przez moje rozdziały nie może się dopchać do biednego komputera:( Który zdradza mi swoje zabawne sekrety i vice vers'a:* Który jest kochany, jak Kubuś Puchatek;) i, który razem ze mną ogląda seriale na Nickelodeon:D

Dedykacja 6:
Ach, zapomniałabym, dla Czekoladki i Bułki, które zawsze mnie napastują o kolejne rozdziały, zawsze komentują, i czasem potrafią walnąć takie teksty, że można z krzesła:)
Które grają na gitarach - Ślicznie:** , które genialnie grają "Titanica" i "Shrek'a" xD Musiałam to napisać:****<333 Lovciam was, wiecie???:D


Dedykcaji, to chyba tyle, jak coś mi się przypomni, to napiszę po następnym rozdziałem:)

Proszę o skomentowanie rozdziału!:)
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!! ( Im więcej kom. będzie, tym szybciej pojawi się rozdział:) )
Jestem otwarta na wszelką krytykę:)
P.S. Czy wy też uwielbiacie Frank'a??? Ja już się nie mogę doczekać scen z nim<333
Co wy na przemyślenia naszej Rose? Na zachowanie Lou??? Miało to wyjść słodko, bo Joey mnie o to prosiła, ale to zostawiam do waszej oceny:).
Do zobaczenia,
Natka99<3