I często coś takiego, uświadamia nam, jak wiele zła wyrządziliśmy innym. Te wszystkie kłótnie, bijatyki, kłamstwa, ucieczki przed całym światem, niekończąca się pyskówka. Te rzeczy z biegiem czasu zamazują się i zacierają, aż po jakimś czasie uciekają z naszego umysłu. Tak nam się przynajmniej się przynajmniej wydaje, ale w momentach, w których to wszystko powraca, uświadamiamy sobie, że to zwykła brednia. To nie ucieka. Zostaje w nas, tylko z tą różnicą, że problemy zepchnęliśmy na sam koniec naszej podświadomości.
"Pamięć jest straszliwa. Człowiek może o czymś zapomnieć - ona nie. Po prostu odkłada rzeczy do odpowiednich przegródek. Przechowuje dla ciebie różne sprawy albo je przed tobą skrywa - i kiedy chce, to ci to przypomina. Wydaje ci się, że jesteś panem swojej pamięci, ale to odwrotnie - pamięć jest twoim panem." (John Irving). Osoba, która wypowiedziała te słowa, trafiła w samo sedno.
Ale są jeszcze te dobre rzeczy. Te, które powodują, że uśmiechamy się na samo ich wspomnienie. Te spacery z przyjaciółmi po plaży w świetle księżyca, te wszystkie ogniska i śpiewanie wesołych, harcerskich piosenek, te zwykłe rozmowy, które mogą trwać godzinami, codziennie, do końca życia i nigdy się wam nie znudzą. Wtedy wokół ciebie rozsiewane są niezauważalne pyłki szczęścia i radości, zabarwiające twoje życie na wszystkie kolory tęczy i budujące twoje człowieczeństwo.
Dużo czasu minęło, zanim zrozumiałam na czym polega piękno tego świata i odnalazłam przyjaźń, tą prawdziwą przyjaźń, przy której zapominasz o wszystkich dotychczasowych troskach, i cieszysz się chwilą.
I kiedy już wydawało się, że w moim życiu, może być odrobina nadziei na lepszy byt, wtedy stało się TO!
Zostałam porwana przez czwórkę powalonych psycholi, którzy znęcają się nade mną, przysparzając mi nieludzkich cierpień, i masakrując moje ciało, przez 1 dzień! 1 DZIEŃ! Skoro, tak ma wyglądać, każdy dzień z mojego życia, to ja po tygodniu będę martwa..
Nikt nie może przez cały czas udawać, że wszystko jest dobrze, i że ma wszystko i wszystkich w tyle.
Ja już nie mogę! Mam po prostu dość! Przez całe swoje życie utwierdzałam wszystkich w przekonaniu, że nic nie obchodzi mnie ich zdanie, i to co o mnie myślą.
Ale, tak naprawdę, bardzo łatwo mnie zranić. Przepłakałam niejedną noc, z powodu tego, co o mnie mówili. I pewnie jeszcze niejedną przepłaczę. Ale ile można utwierdzać ludzi w przekonaniu, że każde ich słowo puszczam mimo uszu?! Każdego dnia spotykałam się z lawiną nienawiści i spojrzeniami przesiąkniętymi jadem, i tylko, i wyłącznie jadem. Ani jednego cienia współczucia, ani jednego przyjaznego uśmiechu, jedynie tylko i wyłącznie ZŁOŚĆ, przelewana na mnie. Te ciągłe szepty między sobą: "Patrzcie w co ona się ubrała. Takie grube ryby nie powinny z domu wychodzić" albo "Te ciuchy to masz po prababci, czy co?!", "Wygląda, jakby wyszła ze śmietnika.".
Każdego dnia wbiegałam do mojego pokoju, rzucałam się na łóżko, i wybuchałam płaczem. Płaczem przesiąkniętym bólem, ale i gniewem. Gniewem skierowanym do każdego człowieka.
W końcu byłam na tyle zdesperowana, że zaczęłam się brzydzić sobą. Swoje śniadanie do szkoły oddawałam Rose, która nie wiedziała, co ma z tym zrobić. Gdy wracałam do domu szerokim łukiem omijałam kuchnię, a każdy głód, starałam się stłumić wodą mineralną. Nabrałam takiej niechęci do wszystkiego, co się je, że doszło do tego, że na sam widok tego mnie mdliło. Można powiedzieć, że żyłam o chlebie i wodzie..., tylko bez chleba.
Codziennie stawałam przed lustrem i patrzyłam, czy widać jakąś poprawę. W końcu zdenerwowana swoim odbiciem, zamachnęłam się, i ... szklany przedmiot znajdujący się w mojej szafie rozbił się na 1000... maleńkich kawałeczków.
Pierwszą osobą, która zauważyła, że coś się dzieje, była oczywiście Rosie. Pewnego dnia w końcu zasłabłam. Obudziłam się w szpitalu.... Tsaaa..., było pewne, że stwierdzą u mnie anoreksję.... Po powrocie do domu, Rosalie wpychała we mnie takie ilości jedzenia, że do tej pory nie mogę patrzeć, na jakiekolwiek makarony....
Ale mimo to, jestem jej wdzięczna. Gdyby nie ona, to mogłoby być ze mną naprawdę źle. Znaczy..., nadal mam problemy z zaakceptowaniem siebie i swojego wyglądu, i do tej pory jestem przewrażliwiona, na to co o mnie mówią, ale i tak mi pomogła.
Jest takim moim prywatnym aniołem stróżem. I jestem jej za to wdzięczna.
Po chwili poczułam, jak po moim policzku spływa samotna łza. "Samotna, jak ja..." - pomyślałam. Odruchowo chciałam wyciągnąć rękę i ją zetrzeć, ale, kiedy zorientowałam się, że gruby sznur, jest owinięty wokół moich nadgarstków, przypomniałam sobie, gdzie jestem, i co się dzieje.
Znudzonym wzrokiem skanowałam budynki, szybko płynące za oknem. W normalnych warunkach, pewnie skakałabym pod sufit z radości, w końcu to Los Angeles, i nadal chcę to robić, ale kiedy uświadamiam sobie, że to miasto, będzie miejscem mojej śmierci, mój zapał stygnie.
Po jakimś czasie budynki zaczęły się przerzedzać, aż w końcu ujrzałam tabliczkę informującą, o tym, że wyjechaliśmy z bogatego L.A.
Teraz jechaliśmy już wśród lasów, łąk i pól. Nie widać było absolutnie niczego, związanego z człowiekiem, z wyjątkiem drogi rozciągającej się przed nami. W aucie była kompletna cisza, mącona jedynie cicho puszczoną muzyką.
- Zatrzymaj się! - krzyknął w pewnej chwili Louis. Kierowca popatrzył na niego, jak na chorego umysłowo, i jechał dalej. Z przekonania wiem, że nie wróży to niczego dobrego....
- Kolega chciał się zapytać, czy mógłby nas pan wysadzić. Wie pan, on nie panuje nad stresem, i tym podobne.... - ostatnie zdanie wypowiedział cicho, tak aby nikt nie słyszał.
- Panie, ale tu nie ma nic! Jedno wielkie pustkowie! N....
- Tak, ale resztę drogi przejdziemy pieszo. - blondyn uśmiechnął się sztucznie do kierowcy, przerywając mu w połowie wypowiadanego słowa. Mężczyzna westchnął cicho, i zatrzymał się na poboczu. Moi porywacze zapłacili kierowcy, po czym wygramolili się z samochodu, ciągnąc mnie za sobą.
Odczekali chwilę, aby kierowca odjechał na bezpieczną odległość, i zaczęli kierować się w stronę niewielkiej ścieżki, wydeptanej przez ludzi. Lokowaty psychopata złapał za moje ramię i chciał mnie pchać do przodu, ale ktoś odchrząknął, co sprawiło, że chłopak, od razu mnie puścił i odszedł do reszty. Moim oczom ukazała się wściekła twarz Louis'a, który mocno złapał mój nadgarstek, i szarpnął w swoją stronę.
(...)
Szliśmy już około pół godziny. Nogi mnie powoli zaczynały boleć, a w głowie strasznie mi się kręciło, zapewne od braku wystarczającej ilości krwi w organizmie.
Cały ból wynagradzał jednak piękny widok zachodzącego słońca. Tych wszystkich barw, nie da się opisać słowami.
Gdy byłam jeszcze małym dzieckiem, mama powiedziała mi, że każdy zachód jest czegoś końcem, nawet czegoś złego, czego skutki mogą być jeszcze przez długi czas; natomiast wschód jest początkiem, i tylko od nas zależy, jak przeżyjemy dany dzień, i czy wykorzystamy wszystkie nowe możliwości, dane nam od życia.
Zauroczona tym widokiem, nie zorientowałam się nawet, kiedy stanęłam.
- Rusz się! - syknął ktoś, szarpiąc boleśnie moje ręce. Przede mną, jak spod ziemi, wyrosła sylwetka mojego porywacza. Nerwowo przełknęłam ślinę, i starałam się uspokoić bicie swojego serca. - Rusz się! - powtórzył, tym razem wolniej, ale z większą złością.
Spuściłam głowę i z nudów zaczęłam szurać butami, kiedy kazali mi za nimi pójść.
Po chwili moim oczom ukazał się dom, duży niczym pałac. Wyglądał na strasznie drogi, i zupełnie nie przypominał tej rudery, w której znajdowaliśmy się wcześniej. Niepewnie kroczyłam w stronę mojej zagłady, rozglądając się dookoła. Cała posesja musiała zajmować niesamowicie dużo miejsca, i spokojnie można by na niej wybudować sporych rozmiarów galerię handlową.
Sam ogród wyglądał, jak z bajki. Był zadbany, i tętnił życiem. Była tam masa przeróżnych kwiatów, drzewek, dalej znajdował się basen, i boisko do gry w siatkówkę.
Jednak moją uwagę, najbardziej przykuły krzewy różane, znajdujące się przed budynkiem. Były małe i duże, czerwone i herbaciane.
W czasie, gdy oni mocowali się z zamkiem, ja, jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w bujną roślinność.
Poczułam, jak czyjeś dłonie oplatają mnie w pasie. Odruchowo podskoczyłam i chciałam się wyrwać, ale ten ktoś pociągnął moje związane ręce w taki sposób, że moje starania poszły na marne.
- Skarbie.... - wyszeptał jakiś zachrypły głos, wprost do mojego ucha. Z dwojga złego, wolałabym, żeby ten ktoś stał przede mną, wtedy wiedziałabym, kto to.... Domyślałam się jedynie tego, że na 1000% to nie Louis, bo on ma taki..., hmm, charakterystyczny głos, który znienawidziłam, za to, jak mnie nazywał (czyt. obrażał). - .... Nie wyrywaj się, bo to nie skończy się dla ciebie dobrze..... - spokój tej osoby, naprawdę denerwował i przerażał.
"Nie panikuj idiotko! Ktoś na pewno cię obroni!" - tak, na pewno obroni mnie rządzący całym światem: król Louis I Debilowaty, ze swą świtą!
- C-czego c-chcesz? - wyjąkałam ze ściśniętym gardłem.
- Ja? - udał zdziwionego. - Ależ niczego.... - mruknął z rozbawieniem i obrócił mnie ku sobie. Mogę przysiąc, że moje serce ze strachu, po prostu stanęło. - Ale... - na chwilę urwał, i wyjął zza paska nóż, po czym przyłożył go do mojego brzucha. - ... napawaj się przyrodą, póki możesz! - prychnął. - Bo nigdy nie wiadomo, kiedy coś może ci się stać..., Lizzie.... - moje imię wypowiedział z taką kpiną i złośliwością, że na sam ten odgłos się zatrzęsłam. Chłopak uniósł dłoń, i poprawił luźno zwisający kosmyk moich włosów, wkładając go za ucho. - Pamiętaj.... - dokończył groźnie, i przybliżył się do mnie jeszcze bardziej. - Pamiętaj.... - powtórzył ciszej i ukradkiem spojrzał w bok. Chciałam pójść jego śladami, ale nie dane mi to było, ponieważ gwałtownie złapał moją twarz, popatrzył w moje oczy, kciukiem delikatnie potarł mój policzek, po czym odszedł.
Co to miało być?! W tej chwili poczułam obrzydzenie do samej siebie. Co się stało przed chwilą?! Zachowywał się, tak..., inaczej. Inaczej niż Louis.... Był delikatny, łagodny, i mimo że się go bałam, to..., to....
"Podobało ci się to! I musisz to przyznać!" - urgh! No..., może trochę..... Ale tylko dlatego, że był jedyną osobą, od tak naprawdę długiego czasu, która była wobec mnie..., życzliwa. Nie. Na pewno nie życzliwa.
"Ogarnij się, Elizabeth! Porwali cię, i niby mają być wobec ciebie dobrzy?! Na pewno mają jakiś ukryty podtekst! Uświadom to sobie! Na świecie nie ma dobrych ludzi!" - nienawidzę tego głosu, ale teraz ma rację.
I właśnie to sprowadziło mnie na ziemię. Obróciłam się w lewo, i ujrzałam Louis'a, patrzącego się na mnie takim wzrokiem, jakby miał zaraz wywiercić we mnie dziurę. Starałam się przełknąć ślinę, ale gula powstała w moim gardle, uniemożliwiała mi to.
Mój porywacz wściekły odwrócił się do swoich pomocników, w momencie, w którym zaczęli do niego mówić.
"Elizabeth!" - krzyknęło coś we mnie. - "Idiotko, teraz albo nigdy! Masz szansę im uciec!" - wzdrygnęłam się, i delikatnie, powoli, zaczęłam cofać się do tyłu. Mężczyźni byli tak zajęci konwersacją i gestykulowaniem, że nawet nie zauważyli tego, że jeszcze chwila i im ucieknę.
"Dobrze, Lizzie! Tak dalej! Jeszcze tylko kawałek!" - obróciłam się za siebie, żeby zobaczyć, jakie są szanse na powiedzenie się mojego "genialnego" planu. Starałam wyswobodzić swoje ręce z więzów, ale okazało się to niemożliwe.
"Trzy. Dwa. Jeden. Liz, teraz!" - w tym momencie zerwałam się, i zaczęłam biec do przodu.
- Idioci, nie zauważyliście, że ona wam ucieka! - słyszałam w oddali krzyk, a potem tupot ich stóp. Przede mną ukazała się brama. Na szczęście, w momencie, kiedy miałam ją zamknąć, po prostu ją kopnęłam. Co prawda, chwilę zajęło mi siłowanie się z ciężkim metalem, co mnie nieźle opóźniło, ale koniec końców, zwyciężyłam. Uciekam im. Ścigają mnie. Mogę być wolna. W końcu. Przyjemny zimny wietrzyk owiewał moją twarz, bawiąc się moimi włosami, i pozostawiając je w kompletnym nieładzie. Zabawne, w Mullingar jest z -20 stopni, a tu 20 na plusie.... Przeżyłam lekki szok termiczny, ale to jest teraz nieważne. Uciec im - to się teraz liczy, nic innego.
Ale nie wzięłam pod uwagę w tym wszystkim, że mój organizm jest osłabiony, wyziębiony i obolały.
"Nie możesz się teraz poddać! Nie teraz! Uciekaj!" - nie mam siły. Zaczęłam zwalniać....
Po chwili zostałam mocno popchnięta. Upadłam, ciężko uderzając o zakurzoną, kamienisto - piaskową dróżkę, i wydałam z siebie głuchy jęk. Ktoś okrakiem usiadł na moich plecach, przyłożył nóż do szyi, i z wściekłością wysyczał:
- Uciekać ci się zachciało, co?!
- N-n-nie! - wyjąkałam.
- Doprawdy? - udał zdziwienie. - To w takim razie, co ty chciałaś zrobić?! - krzyknął i wstał ze mnie, za szyję unosząc mnie do góry. Popatrzyłam na niego z bólem i łzami w oczach, po czym spuściłam głowę. Zacisnął rękę mocniej, po czym pociągnął mnie w stronę "domu".
~Louis~
To, że byłem wściekły, to mało powiedziane. Gnojówa myślała, że nam ucieknie?! Nam?! No, to się przeliczyła.
Podprowadziłem ją pod drzwi, ciągnąc za włosy, przez co cicho piszczała, za każdym razem, kiedy mocniej ją szarpnąłem.
Niall i Harry wzięli ją ode mnie i wrzucili do "specjalnego pokoju" w piwnicy, przeznaczonego do przetrzymywania w nim naszych więźniów. Sam skierowałem się do swojego gabinetu, który znajdował się na piętrze. Po ok. 10 minutach, byli w nim także chłopaki.
- Co tak długo? - mruknąłem obojętnie, nie patrząc na nich, tylko czyszcząc lufę swojego pistolu.
- Tommo, bylibyśmy szybciej, gdyby Nialler nie stwierdził, że jest głodny.... - Harry wzruszył ramionami, a blondyn uśmiechnął się przepraszająco.
- Co z nią zrobimy? - spytał, cichy do tej pory Zayn.
- A co mamy zrobić? Będziemy ją przetrzymywać w tej piwnicy, do usranej śmierci! - syknąłem, niezbyt zadowolony z wizji pyskatej, rozpieszczonej dziewuchy, w tym domu.
- Nie, żebym coś próbował ci zasugerować, stary, ale policja może nas w każdej chwili namierzyć! - wtrącił się nieobecny Niall.
- Myślisz, że nie wiem?! - krzyknąłem, wymachując rękami w górze. Moja cierpliwość, już dawno się skończyła. - Myślisz, że jestem zadowolony z faktu, że muszę się z nią użerać?! Nie taka była umowa! On zawsze brał tych.... - zaciąłem się, w poszukiwaniu odpowiedniego słowa.
- Bogatych dzieciaków? - fuknął cicho Malik.
- Bingo! - krzyknąłem i wyszedłem z pokoju. Czułem niepohamowaną potrzebę rozwalenia czegoś. Stanąłem przed drzwiami do piwnicy, po czym otworzyłem je z hukiem.
""Biedna", nie wie, co ją czeka. W sumie, nie chciałbym być teraz w jej skórze...". - pomyślałem i zacząłem zbiegać schodami na dół.
~Elizabeth~
Patrzyłam pustym, nic nie wyrażającym wzrokiem w białą, a raczej szarą, od brudu, pleśni i wilgoci ścianę. Łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach. Pierwszy raz mogłam sobie pozwolić na szczery płacz, i nie musiałam bać się, że zostanę wyśmiana.
Na zewnątrz wyglądałam spokojnie, ale w środku, aż się gotowałam, od nadmiaru emocji.
Nienawidziłam tego człowieka, z całego serca. Nienawidziłam tego, jak bestialsko mnie porwał. Tego, jak się ze mnie naśmiewa, tego, jak mnie obraża. Tego, jak podle mnie traktuje!!!
Gdybym miała wybór bycia w jednym pokoju z nim, albo z wygłodniałym lwem, wybrałabym zwierzaka.
W pewnej chwili drzwi gwałtownie się otworzyły, a do środka wszedł nikt inny, jak sam Louis. Czym zasłużyłam sobie na ten zaszczyt?!
Złapał mnie za ramiona i pociągnął w górę. Krzyknęłam pod wpływem nagłego wbicia się sznurów w ręce. Chłopak stał blisko mnie i ze złością skanował moją twarz.
W końcu przeniosłam swój wzrok na niego, i zamarłam. Wstrzymałam oddech, kiedy mocniej zacisnął swoje dłonie na moich ramionach.
Patrzyłam w oczy mojemu porywaczowi, i próbowałam coś z nich wyczytać. A, czy to nie jest tak, że jak się patrzy w oczy psom i psycholom, to mogą zaatakować? A może tylko psom.... Albo tylko psycholom....
Może mi się wydawało, ale jego oczy wcześniej były chyba niebieskie..., teraz są czarne.... O, Boże.... Zmarszczyłam brwi, i w jednej chwili zrozumiałam coś strasznego. Tak właśnie będzie wyglądał mój koniec. Tak wygląda mój koniec!
Chłopak zwinnym ruchem ręki, uwolnił moje nadgarstki, z niewyobrażalnego ucisku, co dało mi niemałą ulgę, a następnie cisnął mną o podłogę. Wydałam z siebie głuchy jęk, przy zderzeniu z lodowatą posadzką. Porywacz podszedł do mnie, i wymierzył mi mocnego kopniaka w żebra. Zawyłam z bólu i obróciłam się na bok, chcąc uniknąć kolejnego ciosu. Chybił, ale przez to zdenerwowałam go jeszcze bardziej. Okładał mnie pięściami, przez co każdy ruch sprawiał mi niewyobrażalny ból. Z początku starałam się odpierać brutalne ciosy, ale potem nie miałam na to sił. Mój oddech był płytki, i coraz trudniej było mi o niego walczyć. Louis usiadł na mnie, i zza paska wyjął nóż. Przejechał nim po moim policzku. Łzy bezsilności i bólu spływały po moich kościach jarzmowych*, kapiąc to na podłogę, to na rękę chłopaka. Znów przybliżył swój nóż do mojej twarzy. Odruchowo odsunęłam głowę, aby zimny metal, po raz kolejny nie przeciął mojej skóry, czego srogo pożałowałam. Psychol szarpnął za moje włosy, i pociągnął z taką siłą, jakby chciał wyrwać mi je wszystkie na raz. Zacisnął wargi, sprawiając, że ułożyły się one w równą linię.
Zbliżył do mnie narzędzie tortur, i przejechał nim, niedaleko wcześniej zadanej rany. Mocno zamknęłam powieki, i starałam się ignorować ból.
"Nie możesz się poddać! Zaszłaś tak daleko! To nie może być koniec twojej historii!" - to pobudziło moje szare komórki. Zaczęłam wyrywać się, szamotać, aby w jakiś sposób się uwolnić. Nie wiem, skąd w sobie znalazłam tyle siły, ale byłam z siebie dumna.
- Przestań się szamotać! - syknął głosem, który zmroził mi krew w żyłach. Ze złością wbił nóż w moje ramię, przez co głośno krzyknęłam. Następnie przejechał nim po mojej szyi, i przedramionach. Nie oszczędził nawet moich nieszczęsnych nóg.
Krew lała się po całym moim ciele, wpływała mi do buzi, powodując w mnie swoim metalicznym smakiem odruch wymiotny. Na każdej kończynie czułam tą czerwoną ciecz, której zapach unosił się w powietrzu.
W głowie kręciło mi się nie do zniesienia, zapewne z powodu utraty dużej ilości czerwonych krwinek.
Nie wiem, skąd w pewnej chwili wzięło się we mnie tyle świadomości i odwagi, ale w chwili jego nieuwagi, kiedy zajęty był okaleczaniem mojego ciała, po prostu zepchnęłam go z siebie.
O chwiejnych nogach, zataczając się wstałam i chciałam zrobić krok, ale od razu upadłam. Zaczęłam na czworakach uciekać od Louis'a, po drodze kaszląc krwią, od której nadmiaru w mojej jamie ustnej zaczęłam się dusić.
Mimo wszystko, on ma o wiele lepszy refleks ode mnie. Szybko złapał mnie i ponownie uderzył o ścianę.
Podniosłam swoje spojrzenie na niego. Oddech miał przyśpieszony, w porównaniu do mnie. Bo ja w tamtej chwili walczyłam o każdy dopływ powietrza do moich płuc, co wbrew pozorom było coraz cięższe.
W miarę patrzenia w moje oczy, jego oddech się uspokajał, a oczy zmieniły barwę na błękitną, i nie wyrażały już takiej wściekłości i brutalności. Moje spojrzenie natomiast nie wyrażało już nic. Wzrok miałam zamglony, a puste łzy bólu, ciurkiem, nieprzerwanie płynęły po policzkach.
Nic nie miało już znaczenia. Ja umierałam. Każda cząstka mnie w tej chwili umierała, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. I tak właśnie wyglądał mój koniec.
Spojrzałam na niego jeszcze raz i bezgłośnie wyszeptałam:
- Lou, dlaczego?
Chłopak niespodziewanie ze złością uderzył mnie w brzuch, po czym wbił w niego nóż. Smutnym wzrokiem spojrzałam na czerwień przenikającą moją, a właściwie jego - koszulkę. Złapałam jego rękę, i wyciągnęłam ostrze.
- Czemu..., czemu mnie zabiłeś? - jęknęłam z bólem. Mój oprawca wstał, złapał się za głowę, i nerwowo zaczął chodzić po pokoju. Jakby przez ścianę słyszałam słowa wypowiadane przez niego:
- Lottie, Lottie! Co ja zrobiłem?! Znowu.... - jęknął, i zatrzymał się w bezruchu.
Przed oczami miałam czarne mroczki, które z każdą chwilą się powiększały. Czułam, jak nadzwyczaj ciężka głowa kiwa mi się na wszystkie strony. To zadziwiające, z jaką szybkością traciłam świadomość, i odcinałam się od otoczenia. Nie czułam już przenikliwego zimna płytek, ani ciepła krwi. Nie czułam już nic.
W pewnej chwili zauważyłam, jak przez mgłę, jak chłopak podbiega do mnie. Ostatnie, co pamiętam, to jego niebieskie oczy, i czarny rozmazujący się w moich oczach, tatuaż z napisem: "It is what it is"**.
- Wybaczam ci, Louis.... - wyszeptałam. Ledwo, co ruszałam ustami, a potem nastała ciemność. Coś, czego bardzo się bałam, i nigdy nie chciałam. Ciemność, ogarniająca każdą cząsteczkę mojego ciała. Po prostu ciemność....
- Czemu..., czemu mnie zabiłeś? - jęknęłam z bólem. Mój oprawca wstał, złapał się za głowę, i nerwowo zaczął chodzić po pokoju. Jakby przez ścianę słyszałam słowa wypowiadane przez niego:
- Lottie, Lottie! Co ja zrobiłem?! Znowu.... - jęknął, i zatrzymał się w bezruchu.
Przed oczami miałam czarne mroczki, które z każdą chwilą się powiększały. Czułam, jak nadzwyczaj ciężka głowa kiwa mi się na wszystkie strony. To zadziwiające, z jaką szybkością traciłam świadomość, i odcinałam się od otoczenia. Nie czułam już przenikliwego zimna płytek, ani ciepła krwi. Nie czułam już nic.
W pewnej chwili zauważyłam, jak przez mgłę, jak chłopak podbiega do mnie. Ostatnie, co pamiętam, to jego niebieskie oczy, i czarny rozmazujący się w moich oczach, tatuaż z napisem: "It is what it is"**.
- Wybaczam ci, Louis.... - wyszeptałam. Ledwo, co ruszałam ustami, a potem nastała ciemność. Coś, czego bardzo się bałam, i nigdy nie chciałam. Ciemność, ogarniająca każdą cząsteczkę mojego ciała. Po prostu ciemność....
"Patrząc na ciemność lub śmierć boimy się nieznanego - niczego więcej."
Joanne Kathleen Rowling
* inna nazwa kości policzkowej
** jest to, co jest
** jest to, co jest
Hejka! Dodaję rozdział dzisiaj, chociaż był obiecany na weekend, ale to tylko dlatego, że nie miałam, jak:( Najpierw dostałam szlaban (mądra ja...), potem się pochorowałam, a i tak dzisiaj dostałam antybiotyki...;(
Tak, więc: PRZEPRASZAM:( Możecie mnie hejtować i w ogóle, ale nie miałam czasu:c
Rozdział nie jest sprawdzony, więc pomińcie błędy:)
W ogóle przepraszam was za ten rozdział:( Wyszedł mi beznadziejny, nic się w nim nie dzieje, a scenę, jak on ja katował, wyłożyłam na całej linii:( Więc przepraszam, ale mi smutno z powodu małej ilości komentarzy, i nie miałam motywacji;(
Booo, ja wiem, ile jest wyświetleń, każdego rozdziału, a komentarzy jest zaledwie 7 Ale, i tak wam bardzo dziękuję , za wszystkie miłe słowa, one naprawdę, znaczą dla mnie bardzo wiele:)
Czytasz = Komentujesz!!!
Do zobaczenia,
Natka99<3
Nie no po prostu brak mi słów. JEsteś genialna dziewczyno. juz myślałam ze im ucieeknie. Przecież chłopaki z 1D są tacy głupi:D Louis ty idioto. coś ty zrobił??? Mam nadzieję, że ją nie uśmiercił. Scena bójki wyszła ci genialnie. No nic... Czekam na next<3 Ooo... prawie zapomniałam napisać, że już dodałam się do obserwatorów.
OdpowiedzUsuńGenialne XD Uwielbiam tego typu blogi :) Super piszesz!!! Pozdrawiam i czekam na next :)
OdpowiedzUsuńSuuper rozdział <33 kiedy następny ??? :) Karmelek :*
OdpowiedzUsuńrewelacyjny!!!!!!!!! już nie mogę się doczekać co będzie dalej:):):)
OdpowiedzUsuńmatko !!! ona będzie żyła ? ja mam nadzieje że tak ... jak on mógł ją tak zranić ? ... blog cudny,, rozdział tak samo.... czekam na kolejny :D
OdpowiedzUsuńnie....dlaczego..? :( rozdział świetny ale,dobijający ogolnie ..ale ona nie może umrzeć... :o
OdpowiedzUsuńbardzo podoba mi się sposób w jaki piszesz:) jest w nim coś zaciekawiającego i profesjonalnego
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie na http://troublemakerimagine.blogspot.com < ff o Harry'm, który ma kłopoty z ojcem, a jego matka nie żyje. pragnie dziewczyny, która również jest sierotą i niefortunnie zakochuje się w jego najlepszym przyjacielu Loui'm, który ma właściwie wszystko. mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu i ktoś skomentuje xo
o matkoo! nie zabił jej, prawda? za szybko by się to skończyło... rany dziewczyno, piszesz NIESAMOWICIEE! już się nie mogę doczekać następnego ;3 tyle emocji.. mrr :P
OdpowiedzUsuńCudne <3 Szybko dodaj nowy rozdział :*
OdpowiedzUsuńSuuper , taki dreszczyk emocji < oby żyłaa .. <3 >
OdpowiedzUsuńGeniuszka normalnieee *.* Też jestem za tym , aby żyłaa !!
OdpowiedzUsuńsuuper!
OdpowiedzUsuńhttp://new--castle.blogspot.com/
Kocham <3
OdpowiedzUsuńDziewczyno! Nie wyszedł???? Najlepszy rozdział świata <3
OdpowiedzUsuń<>
Świetny i jeszcze ten cytat na końcu j.k.rowling (moja ulubiona pisarka ever) :-D erza
OdpowiedzUsuń