sobota, 21 lutego 2015

19: "Ty jesteś tym kawałkiem?"

Hej, hej, hej:D
Tutaj pragnę przypomnieć Wam o konkursie :c smutno mi,
kiedy NIKT się nie zgłasza ;c
Naprawdę nie chcecie nic wygrać? :( 
Przedłużam czas do Śmigusa Dyngusa... może komuś zależy xd

Miłego czytania:)





~Elizabeth~

Pisnęłam cicho zdezorientowana i spłoszonym wzrokiem lustrowałam oszołomionego po upadku blondyna. Chwiejnie podniósł się i odepchnął od siebie Louis'a.
- Niby jakim prawem? - prychnął i kopnął go w kolano. Szatyn zdenerwował się nie na żarty. Złapał Niall'a za szyję i rzucił o ścianę. 
- Jest moja. - powtórzył, ignorując jego pytanie i podchodząc do niego. Wymierzył mu mocny kopniak w żebro, a następnie w twarz. Z nosa chłopaka trysnęła krew. Lała się niepohamowanie, strumieniami. Chciałam zrobić cokolwiek, ale bolesny metal przypominał mi o mojej pozycji.  
- Tomlinson... czy ty jesteś zazdrosny? - zaśmiał się słabo i osłonił dłońmi, chcąc ochronić przynajmniej część swojej irlandzkiej twarzy. Szatyna aż telepało ze złości. Okładał jego zakrwawione i posiniaczone ciało, coraz to nowymi stylami. Blondyn płakał z bólu. Nie mogłam na to patrzeć. To, co z nim robił, było prawdziwym okrucieństwem.
- Proszę, przestań! - szepnęłam roztrzęsiona i zdruzgotana. I w tym momencie uświadomiłam sobie, że Louis nigdy się nie zmienił. Jest draniem, żerującym na uczuciach innych. Cieszy się, kiedy sprawia ból, wywołuje postrach i cierpienie. Nie liczy się z innymi. Nigdy się nie zmieni. Przecież tak jest mu wygodniej. Każdemu by było. Ale, czy zabijanie wszystkich swoich wrogów jest dobrym pomysłem? Przecież Niall nie zrobił mu nic złego. A on, nie panując nad swoimi emocjami wyżył się na nim. A przecież obaj mają ten sam interes. Ten sam cel. - Proszę... - dodałam jeszcze ciszej. 

Chłopak zatrzymał się w miejscu. Powoli obrócił w moją stronę. Lustrował mnie dokładnie tymi niebieskimi tęczówkami. Puścił blondyna i zaczął zbliżać się w moją stronę wolnym krokiem. Przestraszona jego reakcją spuściłam wzrok na swoje potargane dresy, które od niego dostałam.
- Słucham? - jego głos wyrażał spokój. Jednak wiedziałam, że to były tylko pozory. Jego wybuchowość objawiała się w każdym, nawet w momencie, kiedy, wydawać by się mogło, wszystko jest dobrze.
- N- nie rób mu krzywdy... - szepnęłam, walcząc z potrzebą spojrzenia na niego. Na jego kryształowe, skrzące tęczówki, piękną twarz Apolla, która w tej chwili zapewne lustrowała mnie z politowaniem.
- Niby dlaczego? Co z tego będę miał? - prychnął i uniósł mój podbródek. Nachylił się nade mną. Czułam, jak jego kilkudniowy zarost łaskotał mój policzek, na którym każdego dnia pojawiały się coraz to nowe blizny. Blizny, które są jego zasługą. 

"Otrząśnij się, Elizabeth!" - każda komórka mojego ciała próbowała się bronić przed tym, jak na mnie działał. Jak z dziewczyny walczącej o każdy kolejny dzień, robił potulną laleczkę. Może stosował dobre środki hipnozy?

"A może ty po prostu go kochasz?" - pokręciłam głową, chcąc wyrzucić z niej tą absurdalną myśl. Nigdy nie pokochałabym TEGO Louis'a Tomlinson'a. Drania bez serca. Mordercy z kamiennym sercem.

- No, słucham. - warknął zniecierpliwiony i mocno uderzył moją głową o ścianę. Westchnęłam i zacisnęłam powieki z bólu.
- Będziesz miał satysfakcję... - zaczęłam cicho, każde słowo dobierając niepewnie, wiedząc, że podkładam jedyne iskrę do ognia.
- Satysfakcję? Niby z czego? - zmarszczył czoło. Zaciekawiłam go. Mógł mnie posłuchać.
- Satysfakcję z silnej woli. Zdarzenia, z którego możesz wyjść bez morderstw. Nadwyrężasz silną wolę, nie ćwicząc jej. A ona jest potrzebna. Bez niej nie ma człowieka. A bicie to nie wyjście z problemu... - wypuścił powietrze ze świstem. - Wiem... pozbyć się problemu jest łatwo... ale nie wolno całe życie iść na łatwiznę...  najlepiej stawić temu czoła i zmierzyć się z tym... unikanie odpowiedzialności nie doprowadzi do niczego... kolejnej dawki wyrzutów sumienia? - szepnęłam i ciągnęłam dalej. - Problemy kumulują się w naszej podświadomości... odkładając je na później i zatajając prawdę o różnych zaistniałych sytuacjach sprawiasz, że w końcu  twoja psychika nie wytrzyma tej presji. I rozbije się na biliony kawałeczków, które złośliwy wiatr rozniesie po całym świecie... - spojrzałam mu w oczy niepewnie. - I nawet jeśli nie znajdziesz tylko jednego... to pozostała reszta nigdy, choćbyś bardzo próbował, nie utworzy całości... zawsze będziesz czuł pustkę, brak tego kawałeczka, o którym może kiedyś nawet nie pamiętałeś... - zakończyłam. Jego oczy nie wyrażały nic. Były tak przeraźliwie puste. Przeraźliwie obojętne.
- Skończyłaś? - prychnął i zaśmiał się nerwowo. Pokiwałam głowa i spuściłam ją ze łzami w oczach. Czyli te wszystkie słowa, wypowiedziałam na darmo? Naprawdę, nic nie zrozumiał? A, więc dobrze. Nic już więcej nie powiem. Nie do niego.
- Ona nigdy nie będzie twoja. Nawet, jeśli zrobisz jej pranie mózgu, zmusisz do ślubu... zawsze będziesz czuł, że nie jest twoja. Że cię nie kocha. - wydusił blondyn, walcząc z zamykającymi się powiekami.
- Mylisz się, mój drogi. Już jest moja. - powiedział Louis z dziwną nonszalancją i odpiął moje kajdanki. Przerzucił sobie przez ramię i zaczął nieść na górę. Nie miało znaczenia dokąd tym razem mnie zabierze. Miałam dość. Tak naprawdę, całkowicie dość. 

Wrzucił mnie do sypialni, w której obudziłam się wczoraj rano. Nic się tu nie zmieniło. Może trochę pomięta pościel. Zapachy dwóch różnych, niepasujących do siebie perfum.
- Ty jesteś tym kawałkiem? - mruknął mi po chwili ciszy na ucho, jakby to miał być sekret. Coś, o czym nie może dowiedzieć się świat. Musnął wargami płatek mojego ucha i miejsce za nim. Odgarnął lekko włosy, chowając w nich swoją twarz. Zalała mnie fala niezastąpionego ciepła. Był taki, niewinny. Radarki w mojej głowie zwolniły swoje obroty, dając upust przyjemności. Zamknęłam oczy ukradkiem zaciągając się jego wodą kolońską. I właśnie wtedy wróciłam na ziemię. Nie pachniał jak on. Czułam damski zapach w jego włosach, na twarzy. I w tej chwili poczułam tak wielkie obrzydzenie. Obrzydzenie, którego nie sposób opisać. Nienawidziłam go za to, jak ze mną grał. Jak bawił się moimi emocjami, sprawiając, że czułam się jak skończona idiotka. Odepchnęłam go słabo od siebie skrzywiona.
- Daj spokój... wiem, że ci się to podoba. - prychnął i przyciągnął mnie do siebie.
- Puść mnie. - syknęłam i zaczęłam się wyrywać. Dopiero teraz dostrzegłam tą samą blondynkę opartą o filar łóżka. Dziwne, że wcześniej ją pominęłam.
- Widzę, że zauważyłaś już swoją nową koleżankę... - powiedział rozbawiony. Na mojej twarzy pojawił się ogromny grymas. - Ona sprawi, że będziesz grzeczną dziewczynką. - wyszedł, a ja skuliłam się z milionem myśli, płynących wewnątrz moich podświadomości.

- Jestem Stacy... - powiedziała chłodno dziewczyna. - Wstawaj. - mruknęła. Chciałam coś powiedzieć, zaprotestować, ale gestem ręki kazała mi być cicho. Nie rozumiałam, po co jej to było. - Od dzisiaj są to twoi nowi przyjaciele. - pisnęła znowu tym irytującym świergotliwym tonem. Tym samym, którym przerwała moją rozmowę z Louis'em. Wskazała na krwistą, czerwoną szminkę i kusą sukienkę. - No... to zaczynajmy od podstaw... - zaśmiała się, ale urwała, kiedy usłyszała kroki. - Nareszcie, myślałam, że sobie nie pójdzie! - wywróciła oczami i usiadła wygodnie na łóżku.
- Słucham? - zapytałam zdziwiona. Coraz mniej rozumiałam z tego wszystkiego, co działo się dookoła mnie.
- Louis... cały czas stał za drzwiami... łatwo było to rozgryźć... - wzruszyła ramionami. - Nazywasz się Elizabeth? - uniosła jedną brew zaciekawiona i rozglądnęła się po pokoju. Niepewnie pokiwałam głową. - Nie musisz się mnie bać... - uśmiechnęła się szczerze. - Nic ci nie zrobię... nie chcę tu być tak samo, jak ty...
- Proszę? - zmarszczyłam czoło. Dziewczyna wzięła kilka poduszek i usiadła naprzeciwko mnie. 
- Posłuchaj... nie mam zamiaru robić z ciebie kogoś, kogo chce Tomlinson. I gdzieś mam to, jak mi się za to oberwie... - pokręciła głową. - Jesteś pierwszą normalną osobą, jaką dane mi było spotkać przez najbliższe trzy lata... chcę normalnie z kimś pogadać, a nie zgrywać pustą lalę... - westchnęła smutno.
- Nie wierzę ci. Ale będziesz dobrą aktorką. - wymamrotałam, przez co popatrzyła mnie z żalem.
- Też mnie uprowadzili. Ale w innej sytuacji i przez kogo innego... nie miałam wyboru, czy chcę zostać tym, kim teraz jestem... irytuje mnie to, ale w takich momentach następuje obojętność... - pokręciła głową. - Bili mnie... ale nie aż tak... nie sądziłam, że są w stanie zrobić ci coś takiego... - wskazała na mnie ręką. - Znaczy... wiedziałam, że nie należą do grzecznych chłopców, ale... - urywała, nie wiedząc jakie słowa dobrać, do mojej obecnej sytuacji. - Masz krew we włosach... - powiedziała po chwili wystraszona. 
- Uderzył mną o ścianę... - spuściłam wzrok i pociągnęłam nosem cicho.
- Czemu mu na to pozwalasz? - przymrużyła oczy. Musiałam się komuś wyżalić. Czułam, że milcząc długo nie pociągnę.
- Nie pozwalam. I właśnie dlatego tak wyglądam! - wybuchłam płaczem. - Ja już nie pamiętam, jak to jest, kiedy nic mnie nie boli. Kiedy wszystkie wnętrzności są na swoim miejscu...  - odsłoniłam ogromną ranę na brzuchu, która o dziwo nadal nie chciała się zagoić. Otwarła oczy szeroko, oszołomiona. - Pomiatają mną, jakbym była szmacianą lalką! A potem wstrzykują coś, po czym urywa mi się obraz... - łkałam żałośnie.
- Nie płacz. - powiedziała stanowczo. - Nie okazuj im, że jesteś słaba... - potarła dłonią czoło w zamyśleniu.
- A nie jestem? - poniosłam na nią zapłakane spojrzenie. Potrzebowałam tylko nadziei, otuchy. To naprawdę nie było dużo.
- Nie. Jesteś odważna, twarda i szczera. Bez względu na to, jak wiele ci odbiorą, ty i tak bronisz tego co masz. Nie poddajesz się w połowie, walczysz do końca. - powiedziała i wyrzuciła sukienkę do kosza.
- To jest koniec. - schowałam twarz w dłoniach, po których spływały stróżki krwi. Jednak szarpanie się w kajdankach nie było dobrym pomysłem.
- Mylisz się. Wiesz kto cię wprowadził w ten błąd? - zapytała, ale nie oczekiwała ode mnie odpowiedzi. - Louis. Cały czas próbuje ci wmówić, że nic nie znaczysz. Że jesteś bez wartości i nie masz po co walczyć, bo już przegrałaś... a ja mówię ci, że to ty jesteś zwycięzcą. - uniosła głos, rozemocjonowana. Zamknęła oczy, uspokajając się.
- J- ja? - wydukałam i pokręciłam głową.
- Tak. Skradłaś mu serce. A to więcej, niż posiadanie każdego bogactwa. Więcej niż cokolwiek innego. Nie potrafiłby cię zabić. Prędzej siebie - z miłości. Zbyt wiele dla niego znaczysz... może się mylę. Jestem tylko człowiekiem. Ale na pewno nie jesteś mu obojętna... - pociągnęła mnie za rękę tak, że wstałam. - Musisz tylko wiedzieć, jak to wykorzystać...
- Nie chcę nikogo wykorzystywać. Nawet takiego człowieka, jak Louis. Nikt na to nie zasługuje. - szepnęłam, kręcąc głową. Uśmiechnęła się ciepło.
- Masz dobre serce... niewielu jest teraz takich ludzi... świat jest zbyt materialistyczny, żeby dobrze zaopiekować się dobrem... - położyła dłoń na moim ramieniu. - Posłuchaj... pójdziesz teraz się odświeżyć... - wyjęła z pierwszej lepszej szafy jakąś koszulkę z krótkim rękawkiem i spodnie od dresu należące do mojego oprawcy. Podała mi je, jakby to było czymś naturalnym. - A ja wmówię mu, że zrobiłam co w mojej mocy... o mnie się nie martw... dam sobie radę... zawsze daję... - powiedziała ciepło i podeszła do drzwi.
- Stacy? - szepnęłam cicho, na co odwróciła się zdziwiona. - Dziękuję... - uśmiechnęła się tylko i zniknęła za drzwiami. 
- Łazienka jest naprzeciwko... - rzuciła zza drzwi. Słyszałam odgłos jej wysokich szpilek, który po chwili ucichł. Popatrzyłam niepewnie na ubrania i szybko przemknęłam do łazienki. 

Zamknęłam za sobą drzwi i zrzuciłam brudne, zakrwawione ubrania na wymytą podłogę. Ciekawe, kto im sprzątam. Nie uwierzę, że oni sami.
Stanęłam przed lustrem i westchnęłam cicho. Naprawdę Stacy miała rację, że powinnam się odświeżyć. A przynajmniej zmyć zaschniętą krew. Popatrzyłam na swój zabliźniony, poraniony policzek. Przecież nie zrobiłam mu nic złego. Dlaczego tak bardzo mnie nienawidził? Nawet się nie znaliśmy... znaczy no... mniej - więcej nie znaliśmy...

Chwiejnie weszłam pod nowoczesny prysznic i zamknęłam drzwiczki od kabiny. Puściłam wodę, która już po chwili raniła boleśnie moje otwarte rany. W momencie, kiedy przestałam skupiać się na bólu, poczułam ulgę, a nawet zalążek szczęścia. Czy to możliwe, żeby woda zmyła moje troski i problemy? Odgoniła ode mnie wszystkie te negatywne i niepotrzebne myśli. Pozwalała się skupić na innych rzeczach, aniżeli tylko nad tym, jak marnie skończę.

Czy ta zupełnie obca mi osoba mogła mówić prawdę? Czy osoba, w której słowniku nie ma słowa miłość, mogła pokochać... mnie? Przecież to irracjonalne. Nieprawdopodobne. Brzydzi mnie to. Nie ma takiej możliwości. To wykluczałoby nazwanie go bezwzględnym, samolubnym egoistą, jakim z pewnością był. 
Istnieje jeszcze opcja, że to jaki jest wobec wszystkich to tylko pozory, skupiające się na pokazaniu innym, kto tu rządzi. Może gdzieś głęboko wewnątrz ma uczucia? Tylko strach przed odrzuceniem ich wygrywa? Może tak naprawdę jest wrażliwym mężczyzną, który zgubił swoją drogę i błądząc zszedł na zupełnie inną? 
Wyjść z problemu jest wiele, jednak tylko jedno może być poprawne. A to, że Stacy coś się przywidziało, jest najbardziej prawdopodobne.

Zadowolona z opcji, którą wybrałam namydliłam swoje ciało, następnie je spłukując. Woń czystości i wilgoci unosiła się w powietrzu, muskając moje zmysły. Otuliłam się dłońmi i wyszłam tyłem, chcąc znaleźć ręcznik. Zanim zdążyłam się zorientować, czyjeś silne ręce nałożyły na mnie pożądany przedmiot, opatulając mnie nim szczelnie. Wzdrygnęłam się zdziwiona, i chciałam odwrócić, jednak wstyd zwyciężył. Stałam tak, niczym kołek wbity w ziemię, nie będąc w stanie się ruszyć.
- Jesteś bardzo oporna, zdajesz sobie z tego sprawę? - usłyszałam Jego głos koło mojego ucha. Skuliłam się, pragnąc by wyszedł. - Nie lubię ludzi, którzy mi się sprzeciwiają... - od dziennego światła odbił się promień, który coś musiało utoworzyć. Coś metalowego... Nóż... Przestraszona zaczęłam się trząść, kiedy delikatnie przejechał nim po moim ramieniu, powodując tryśnięcie czerwonej strużki krwi. 
- P- przestań. - wydusiłam błagalnie i zamknęłam oczy, modląc się, by chociaż się odsunął. Zaśmiał się szyderczo i specjalnie pociągnął za ręcznik, sprawiając, że spadł. Pisnęłam zdezorientowana. Czułam się upokorzona i wyśmiana. Było mi tak bardzo wstyd, że podniesienie wzroku wyżej niż na lśniące od mojej krwi kafelki, było po prostu niewykonalne. Czułam jego rozbawione i zadowolone spojrzenie. Potem wyszedł. Załapałam pośpiesznie za bieliznę i ubrania, które już po chwili wisiały swobodnie na moim ciele. Osunęłam się po ścianie, tamując krwotok i pozwoliłam łzom swobodnie płynąć po moich policzkach. Czy jeśli będę wystarczająco płakać, utonę we własnych łzach? Wszystko, byleby nie musieć go ponownie oglądać.
- Pośpiesz się. - usłyszałam jego oschły ton głosu. Czas wrócić do tej niesprawiedliwej rzeczywistości. W tym momencie, kiedy ja byłam bita i poniżana, reszta moich rówieśników chodziła do szkoły, spotykała się na mieście, urządzała wieczory filmowe. Rzeczy, których kiedyś tak bardzo nienawidziłam, teraz pragnę z całego serca.
"Nie kocha". - te słowa obijały się echem od jednego do drugiego końca mojej czaszki. I dobrze. Ja jego też nie. Wcale i w ogóle... 

W końcu wyszłam z toalety, dlatego że chwile, które tam spędziłam, zdawały się być wiecznością. Wieczną samotnością. Nieodłączną samotnością. Bo nawet, jeśli żyjemy w tłumie, możemy czuć się opuszczeni. I nikt się o tym nie zorientuje. Wszyscy są zapatrzeni na własny czubek nosa, nie zważając na to, czy są komuś potrzebni.

Szatyn, którego twarz tak dobrze zdążyłam zapamiętać ponownie wepchnął mnie do pomieszczenia, w którym odbyłam tak pełną absurdów rozmowę.
- Stacy powiedziała, że nie dało się ciebie nauczyć. - zaczął, kiedy usiadłam na skraju łóżka. Milczałam. Nie ma sensu wdawać się w żenującą konwersację. - Jesteś nieposłuszna. - kontynuował.  - A nieposłuszeństwo się kara. Każde wykroczenie zbiera za sobą konsekwencję. Żyjesz na naszych zasadach. I masz się nas słuchać. Jeśli nie, będziesz karana. A tortura za każdym razem będzie gorsza i gorsza. - w jego głosie było słychać tak denerwujące lekceważenie. Już miałam gotową odpowiedź. Nie wiedziałam, że jedną z ostatnich, jakie miałam wypowiedzieć.
- Skoro każde wykroczenie jest karane, już powinieneś gnić w więzieniu. - mruknęłam. Oczy pociemniały mu z furii, a mięśnie napięły się.
- Posłuchaj mnie bezczelna dziewucho! - warknął i zbliżył się do mnie, naruszając moją strefę osobistą. - Nawet nie wiesz, jak wielkie masz szczęście! Już dawno powinnaś zginąć! Ale my, dobrzy i wspaniali darowaliśmy ci życie, więc trzymaj język za zębami! - uniósł głos wściekły.
- Darowaliście? - prychnęłam cicho, starając się ukryć strach. - Przez darowanie rozumiesz znęcanie się? Bicie? Wyżywanie się? - spytałam z bólem.
- Zamknij się, idiotko! - krzyknął i przyłożył nóż do mojego gardła. Dobrze, zrozumiałam za pierwszym razem. Nie musiał powtarzać. To naprawdę zabolało. Nie mówiłam dużo. Miałam mówić jeszcze mniej? 

Odwróciłam wzrok smutno, nie będąc w stanie wytrzymać jego spojrzenia. Wściekły kopnął mnie mocno. Nachylił się i próbował mnie pocałować, jednak zdążyłam uchylić się.
- Nigdy nie będę twoja. - wymamrotałam cicho.
- Powtórz to głośniej, a może w sama w końcu, w to uwierzysz. - prychnął i pokręcił głową szczerze rozbawiony.
- Nigdy. Nie. Będę. Twoja. - powiedziałam stanowczo i splunęłam mu w twarz. Wściekł się. Nie spodobała mu się prawda, jaką usłyszał.
Wstał i gwałtownie cisnął mu o ziemię.
- Jeśli tak uważasz, proszę bardzo! Gnij tu do końca! Mam cię dość smarkulo! - krzyknął i wyszedł, przekręcając klucz w drzwiach i zabierając go. Nie wierzę. Zamknął mnie tu! Jak mógł?!
"Takim samym prawem, jakim cię porwał..." - no cóż... 

Skuliłam się na ziemi, pozwalając błogiej, pustej ciszy ogarnąć moje myśli. Miałam dość. "Muszę zwolnić..." - pomyślałam, a potem usnęłam, otulona marzeniami o wolności.


Szłam spokojnie pośród różnych pól. Był ciepły, słoneczny dzień. Moja zwiewna, biała suknie przyjemnie otulała mojego ciało.
Ludzie maszerowali, ale w przeciwną stronę. Zdziwiona zaczęłam iść za nimi. Próbowałam kogoś zatrzymać, ale nikt nie reagował. Ujrzałam przed nimi niego. Zabijał wszystkich po kolei. 
Krzyczałam, błagałam by nie szli dalej; tłumaczyłam, że zginą, że muszą się zatrzymać. Nie słuchali. Nie słyszeli moich próśb. Widziałam, jak martwe ciała kolejno po sobie padały na ziemię. 
W końcu i on uniósł swoje spojrzenie. Patrzył na mnie tym badawczym wzrokiem. 
- Zabiłem cię. - powiedział w końcu powoli i wskazał na moje martwe ciało u jego stóp. Przestałam istnieć jako człowiek, jako Elizabeth Carter...









~Louis~

 Wytrącony z równowagi zszedłem na dół, do salonu i usiadłem obok chłopaków. 
Miałem przeczucie, że nareszcie miałem ją z głowy. Przestanie mnie irytować, a moje życie wróci do normalności... względnej normalności...
Walczyłem sam z sobą, żeby nie wrócić do niej i nagadać jej. Żeby patrzeć co robi. Jak kuli się, płacze, wścieka... musiałem sam szczerze przyznać, że lubiłem to. Bo lubiłem.
Nim zorientowałem się, co się dzieje, odpłynąłem do krainy Morfeusza.


Stałem na trawie. Wokół spokojnie siedzieli chłopaki. Zauważyłem przed sobą pistolet. Podniosłem go zdziwiony i przymrużyłem oczy, kiedy poranne słońce oślepiło mnie. Widziałem Elizabeth, jak biegnie gdzieś wystraszona. Już po chwili uderzyła we mnie, wywracając się. Spiorunowałem ją wzrokiem. Mimowolnie nacisnąłem spust.
- Żegnaj. - mruknąłem i strzeliłem. Rozległ się huk. Z każdej strony zaczęli nadciągać ludzie. Chłopaki zaczęli strzelać. Podążyłem ich krokami, nie wiedząc co się dzieje. Wszyscy byliśmy ubrani na biało, a plecy swędziały każdego z nas. 
Kiedy zauważyłem ścieżkę trupów, przeraziłem się. Nagle usłyszałem ten znajomy głos. Uniosłem wzrok zdziwiony i ujrzałem roztrzęsioną Elizabeth. Patrzyła na mnie spłoszona, niepewna co ma robić. 
Z niedowierzaniem wpatrywałem się w nią.
- Zabiłem cię. - powiedziałem oszołomiony, a nagle u stóp ujrzałem swoje martwe ciało obok jej. Zabili mnie?
I nagle coś do mnie doszło. To nie ja strzelałem. Moja broń nie miała naboi...











 "Chodzi o to, że mu­si coś is­tnieć! Ja­kaś gra­nica, za którą nie wol­no przejść, za którą przes­ta­je się być sobą."

                                                          Zofia Nałkowska 






Hej po raz drugi :)
Obiecałam koleżance rozdział już wczoraj (co oczywiście nie wypaliło xd), więc dodaję go dzisiaj:)
Wspominałam o konkursie... miło by mi było, jeśli ktoś by się nim zainteresował ;c
Jak Wam się podobał rozdział? Bardzo krótki? :( Sama nie wiem, co o nim myśleć... trochę mi się podoba, trochę nie... jak myślicie... czy ten sen ma coś wspólnego z końcem pierwszej części? :)
Do napisania,
Natka99<3 

piątek, 6 lutego 2015

Konkurs 2

Hej:)
Nie, to jeszcze nie rozdział, ale kolejny konkurs;) Liczę, że tym razem będzie więcej chętnych do udziału w nim:)

Chodzi tutaj o bardzo prostą rzecz, a mianowicie: opiszcie swoją ulubioną postać:) Może to być rozprawka (xd), opis postaci lub zwykły wiersz lub kolaż:) Liczę na waszą wyobraźnię, szczególnie w okresie ferii :)

Nagrodą jest przedpremierowy jeden rozdział - III miejsce:)
II miejsce: Jeden rozdział i można złożyć zamówienie za zwiastun u mnie:)
I miejsce - Dwa rozdziały do przodu, zamówienie na zwiastun:)

Wszyscy będą poleceni w zakładce:)




 
 
Liczę, że będzie wielu chętnych:)
Prace przesyłajcie na mój e-mail: natka99.blogerka@gazeta.pl lub gg: 32442668:)
Termin: do 20 lutego:)

poniedziałek, 2 lutego 2015

18: "Ona jest moja, rozumiesz?!"

Witam, witam:) 
Mam nadzieję, że ucieszyliście się, widząc nowy rozdział!:) 
Ach... 18! - fajna liczba hihi xd
Życzę Wam wszystkim miłego czytania i proszę o wyrażenie swojej szczerej opinii... im szybciej się one pojawią, tym szybciej rozdział^^




~Sophie~

Właśnie przed chwilą nasz dom opuścił policjant. Nie rozumiałam tego, co powoduje ich nagłe wizyty. Póki co, nic nie dały. Ci ludzie utrzymują, że są na dobrej drodze, że nasze przyjaciółki zaraz się znajdą, ale ich słowa nie znajdują pokrycia w czynach. Wydaje mi się, iż nie chcą jeszcze bardziej załamywać państwa Carter.
- Proszę... - gosposia podała mi talerz z ciasteczkami i szklankę mleka. - Tak, na lepszy humor... - uśmiechnęła się słabo i jak gdyby nigdy nic wróciła do kuchni.
Wstałam zrezygnowana z karmelowej kanapy i krętymi schodami udałam się do pokoju El. Usiadłam na łóżku i smutnym wzrokiem lustrowałam pomieszczenie, z którym wiążę tyle wspomnień. Tyle wzlotów i upadków. Tyle smutku, ale i szczęścia. 
Poczułam, jak moim ciałem wstrząsa smutek, przygnębienie. Dni pełne śmiechu, zamieniają się w nieudany film kryminalistyczny.
- Mam! - w pewnym momencie drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wpadła Carrie. Jej długi, brązowy warkocz, podskakiwał wraz z nią, opadając na ramiona. Spojrzenie, które straciło dawny blask i radość, nagle ożyły.
- Ale co? - zmarszczyłam czoło i ukradkiem zjadłam ostatnie ciasteczko.
- Widziałam to, moja droga... - zaśmiała się cicho i usiadła po turecku, naprzeciwko mnie. - Tomlinson. Mówi ci coś to nazwisko? - przechyliła głowę i lustrowała moją reakcję.
- A ma mówić? - uniosłam brwi. - Pierwsze słyszę...
- Z tobą za grosz nie da się współpracować... - jęknęła. - Dnie i noce spędziłam na szukaniu informacji o nim... I jednogłośnie stwierdzam, że tkwię w punkcie zero... Ale! - podniosła palec wskazujący do góry. - Pod koniec poszukiwań zdałam sobie sprawę, że to czego szukamy nie musi być ukryte... Może być tuż w zasięgu naszego wzroku. Tak oczywiste, że nie przyszło nam do głowy, aby to sprawdzić... - wypięła się z dumą.
- Wybacz, ale nie rozumiem, o czym mówisz... - mruknęłam i siorbnęłam mleko, przez co skarciła mnie wzrokiem.
- Gdzie mogą ukrywać się seryjni przestępcy? - zapytała, jakby to było oczywiste, lecz nie oczekiwała mojej odpowiedzi. - W opuszczonych magazynach, firmach, gdzie nikomu nie przyjdzie do głowy zajrzeć... Więc... - wzięła jedno zdjęcie z szafki i zaczęła mu się przyglądać. - Twoja wielce inteligentna...
- I skromna... - dodałam pod nosem, na co zachichotała.
- I skromna przyjaciółka odwiedziła wczoraj wszystkie magazyny... - zaczęła wymieniać nazwy jakiś przedwojennych sklepów. - Jednak nie znalazłam nic... Aż... Kiedy chciałam się poddać... Wracałam z marnym wynikiem obserwacji... Opuszczona stara, rozlatująca się rudera, której o dziwo sanepid jeszcze nie kazał zburzyć i nosząca nazwę domu... Coś kazało mi tam zajrzeć... - wymamrotała. - Na podłodze była zaschnięta krew... A obok? Ubrania naszej Eli! - pisnęła. - Policja dokładnie przeszukała tamto miejsce... I najprawdopodobniej tutaj przetrzymywana była ona! Była tu Car, rozumiesz? - szepnęła. - Czuję, że jesteśmy blisko... Znajdziemy ją i będzie jak dawniej...
- Powiedziałaś, że była krew... Skąd wiesz, że jej nie zabili? - pokręciłam głową, chcąc zgasić jej zapał.
- Czemu tak uważasz? - zapytała smuto.
- Bo im więcej nadziei stracę teraz, tym mniejsze będzie rozczarowanie... - powiedziałam cicho.
- Ale, jeśli ją znajdziemy... Będzie, jak dawniej... Znajdziemy Niall'a... Wszystko się naprawi... - zaniosła się szlochem i schowała twarz w dłoniach.
- Jak dawniej? - westchnęłam i przytuliłam ją. - Czyli dalej będzie zamknięta w sobie? Niedostępna?
- Ale będzie! - pociągnęła nosem i wytarła mokre policzki. Popatrzyłam na fotografię, którą trzymała w dłoni. Przedstawiała mnie, Sophie, Niall'a, Rosie i Liz... Wszyscy się śmialiśmy. Nawet ona. Tamte dni były najlepszymi, jakie każde z nas doświadczyło. Ale minęły. Bezpowrotnie.



*RETROSPEKCJA* 

"Tego dnia wszystko było inne niż zwykle. Powietrze ciężką kurtyną osłaniało ludzi, dając im wrażenie duszności. Szara mgła opatulała wszystko, niczym puchowa, ale zdradziecka pierzyna. Jedynie kolory sygnalizacji świetlnej były w stanie choć trochę wyróżnić się spośród przytłaczającej monotonii życia.
Jednak Ona nie przejmowała się tym. Szła raźno uliczkami Mullingar, a jej niewinną twarzyczkę rozjaśniał szczęśliwy uśmiech.
- Pa! - przyjaciółka pomachała jej na pożegnanie.
- Ciao! - Sophie zaśmiała się pod nosem rozbawiona i ruszyła w stronę swojego ukochanego domu. Zamierzała jeszcze wpaść do Elizabeth, a następnie powkurzać Jason'a, ale to później...

(...)

Właśnie dochodziła do domu Lizzie, gdy usłyszała gorączkową, zdenerwowaną rozmowę.
- Miała być już martwa! - dorosły mężczyzna złapał chłopaka za gardło. - Sam mówiłeś, że będzie martwa! - krzyknął.
Wystraszona blondynka pośpiesznie ukryła się za jakimś srebrnym, drogim samochodem i nasłuchiwała ze strachem.
- Zabiję ją, kiedy nadejdzie odpowiednia pora. - mruknął obojętnie szatyn.
Zaraz, zaraz! Gdzieś już go widziała. Te błękitne tęczówki, włosy ułożone w nieładzie... Czy to nie ten chłopak, który zastraszał El przed szkołą? 
"Nie, to niemożliwe..." -  pokręciła z niedowierzaniem głową. - "Czego on od niej chciał?!"
- Elizabeth Carter musi zginąć. - syknął mężczyzna, a następnie zniknął. 
Dziewczyna bez chwili namysłu podniosła się i wbiegła do posiadłości przyjaciółki.
- Jest El? - wydyszała przerażona.


*KONIEC RETROSPEKCJI*








~Elizabeth~


Powoli zmarszczyłam czoło, kiedy dziewczyna w kusej, połyskliwej sukience i ostrym makijażu usiadła szatynowi na kolanach. Cofnęłam się niepewnie i spojrzałam na swoje dłonie.
"W co on z tobą gra?" - nie wiem tego, ale nie zamierzam być zwykła kukłą w jego obrzydliwych, zdradzieckich dłoniach.
"Już dawno się nią stałaś..." - nieprawda... 
Chciałam w to wierzyć... chciałam zachować te resztki godności i dumy. Ale byłam bezsilna. To głupie uczucie, kiedy był przy mnie... Nienawidziłam go. Tego byłam pewna, ale wraz z nienawiścią pojawiło się coś jeszcze. To uczucie, które teraz wywołuje ból. To uczucie, którego nie rozumiem. Kiedy patrzę mu w oczy, jego powłoka drania spada. Ukazuje się ktoś zupełnie nagi w uczuciach. Każde słowo decyduje o ciągu zdarzeń, które mają się wydarzyć. Każdy dotyk, który może okazać się tylko dziwnym, ale tak pożądanym snem. To poczucie, że chcesz zasypiać i budzić się tylko przy tej danej osobie. To coś, co w magiczny sposób odbiera poczucie czasu. Przemija dzień za dniem. Zmieniają się pory roku i wiosna naszego życia przemija... jednak uczucie trwa nadal.

Nie rozumiem, dlaczego przestałam protestować. Może wszystko mi już jedno? Nie żyją ważne dla mnie osoby. Jaki sens ma teraz mieć moje życie? Staje się tylko bezcelową tułaczką w jedną stronę. Nie mogę się cofnąć, ani stanąć w miejscu. Nie mogę zadecydować za siebie... Louis robi to za mnie. Chcę tego... chcę żeby zdjął ze mnie ciężar odpowiedzialności. Ale nie pozwolę mu na to.

Z zamyślenia wyrwał mnie denerwujący głos blondynki, której długie włosy okalały twarz chłopaka.
- Podobno tęskniłeś... - szepnęła zmysłowo całując jego podbródek. Nie odepchnął jej. Uśmiechnął się i zamknął oczy. Wtedy coś we mnie pękło. Już stałam się jego kukłą. I nie miałam nic do gadania. Lustrowałam ich zaszklonymi oczami z niedowierzaniem. 
- Kto ci tak powiedział? - mruknął i przyciągnął ją bliżej siebie, wpijając się w jej, umalowane czerwoną szminką, usta. Dotknęłam swoich warg, wciąż czując się tak, jakbym dopiero co, była na jej miejscu. I za to znienawidziłam go jeszcze bardziej. Nigdy nie będę ideałem jego, ani kogokolwiek. Nie będę ideałem. Jestem tu tylko, dla ich zarobku. Kiedy dostaną pieniądze zabiją mnie, albo w najlepszym wypadku oddadzą całą i zdrową.

 Nie obchodzę go. Nigdy nie obchodziłam. I nagle wszystkie siły na ucieczkę mnie opuściły. Ale jeśli teraz mi się uda, ucieknę od tej patologii. I wrócę do świata, który nie ma sensu. Naprawdę świetne opcje na życie... 
- Wyjdź... - w pewnej chwili dobiegł mnie jego, już surowy ton głosu. Uniosłam szybko, zdecydowanie za szybko głowę, żeby spotkać się z przytłaczającym spojrzeniem szatyna. Moje serce zabiło szybko. Mówił do mnie?
- Ja? - wydukałam żałośnie i chwiejnie wstałam. Nie odpowiedział nic. Nie musiał. Doskonale znałam odpowiedź.
- Liam! - krzyknął, na co w drzwiach pojawił się jego umięśniony kolega. - Zaprowadź ją do piwnic. - powiedział surowo. Potem mężczyzna wyprowadził mnie, zamykając za nami drzwi. Ostatnie co słyszałam to ich głośne śmiechy.

Spuściłam głowę i westchnęłam, kiedy weszliśmy do brudnej piwnicy, która miała jedno oddzielne pomieszczenie. Brunet wepchnął mnie mocno do środka, a mi przyszło się zderzyć z zimnym podłożem. Oddychałam przerywanie, starając się powstrzymać burzę, która szalała w moim sercu. Deszcz złożony z rzęsistych łez, muskał moje policzki, dając choć trochę ukojenia rozpalonym ze wstydu policzkom. Liam tylko zaśmiał się z mojego żałosnego zachowania.
- Jeśli myślałaś, że coś dla kogoś znaczysz, myliłaś się. - prychnął i przypiął mnie kajdankami, to odpowiedniego pręta na wysokości mojej głowy. Uniemożliwiało mi to wstanie, siadanie, ani całkowite leżenie. Moja pozycja była bardzo niewygodna, dlatego już po chwili poczułam, jak mój organizm zapada w bolesne odrętwienie. Nerwowo próbowałam łapać oddech, ale robiłam to coraz słabiej, w coraz dłuższych odstępach czasu. - Masz syndrom sztokholmski*... - pokręcił głową po chwili namysłu, przyglądając mi się.
- C- co? - powiedziałam słabo i walczyłam z całej siły z powiekami, które usilnie próbowały się zamknąć. 
- To co słyszysz... - mruknął i przechylił głowę z niemym rozbawieniem. Wyciągnął swoją broń zza paska i zaczął obracać nią w dłoniach.
- Nie kocham go. - syknęłam. Nie wiedziałam, czy to z wygięcia nienaturalnie kręgosłupa, czy wściekłości i furii, jaka zaczęła mnie ogarniać.
- Brednia. - podsumował i opuścił pokoik, zamykając go na cztery spusty. 

Byłam bezsilna. Naprawdę bezsilna. I po raz kolejny zostałam sama. 
Widać, że taka teraz naprawdę jestem. Ale czy mogę to zmienić? Odpowiedź jest wyjątkowo prosta i krótka. Nie. Nie mogę.
Nie mam takiego człowieka, który zaakceptowałby moje liczne wady. Owszem była Rose... No właśnie... Była.

Może i na to zasłużyłam? Żeby być pomiataną i cierpieć? Może ci wszyscy fałszywi ludzie, jakich spotkałam na mojej życiowej drodze, byli po to, żeby uświadomić mi, że błędy są naturalnym, częstym uczynkiem człowieka? Ale każda pomyłka uczy nas czegoś nowego. Uczy, jak nie popełniać tego samego błędu. Jak każdy nasz uczynek przemienić w coś dobrego, wartego pochwały. Jak powstać, uśmiechnąć się i iść dalej. Nie poddawać. Walczyć o dążenie do marzeń, celu... Bez marzeń, świat byłby taki pusty. A teraz? Zawsze coś się dzieje. Miliony kolorowych tabloidów i reklam rozświetla miasta. Miliardy pomysłów, snów drzemie w głowie każdego z nas. I nawet, jeśli nikt o nich nie wie, to nie umniejsza ich znaczenia... Wystarczy, że są... I ubarwiają nasze życie...








~Louis~

Słyszałem nasze urywane oddechy, które wypełniały cały pokój. Nie mówiłem nic. Bo o czym można pogadać z kimś takim, jak ona? Wystarczy, że wepchnę jej kilka marnych banknotów do ręki, a ona zrobi swoje.   

Znudzony popatrzyłem w sufit i zmarszczyłem czoło. 
- Elizabeth? - zapytałem z pewnej chwili i rozejrzałem się po pokoju skonsternowany. Pusta blondynka popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i niezrozumieniem. No, jasne... Przecież Elizabeth tu nie było.
- Stacy. - poprawiła mnie, na co pokiwałem głową i obojętnie wzruszyłem ramionami, kładąc się z powrotem. 

Co ja najlepszego zrobiłem?! Było już tak idealnie, tak... inaczej... A mi znowu coś odwaliło. Może i ma rację? Może i jestem niewyżyty i wredny? Czemu wcześniej nie doszło do mnie, jak... Zaraz, zaraz... Po  co ja zawracam sobie nią głowę?! To tylko głupia i nic nie znacząca dziewczyneczka. Jeśli myśli, że zacznę latać za nią, jak posłuszny chłoptaś, myli się. Nie zasłużyła sobie na to. Jest zbyt pyskata, zbyt pewna swoich nikłych racji. Jedna osoba, na jaką się nadaje, to ktoś pokroju Stacy. 

I właśnie wtedy mnie olśniło. Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Było miło, ale się skończyło. Chce, żeby ją dobrze traktować? Musi sobie zasłużyć... A ja wiedziałem już, jak...
- Słuchaj... - szepnąłem zaciekawiony do ucha blondynce, na co zachichotała. - Mam dla ciebie pewną propozycję... 








~Niall~ 

Zdziwiony popatrzyłem na Liam'a, który właśnie usiadł w salonie.
- Gdzie ją zabrałeś? - zapytałem cicho, starając się ukryć poddenerwowanie i mówić tak, aby reszta mnie nie słyszała.
- Dlaczego tak bardzo cię to interesuje? - prychnął. - Wylądowała tam, gdzie od początku powinna była... Za mili byliśmy dla niej...
- Tia... - mruknąłem, ale niepokój zagościł w moim sercu. Musiałem zobaczyć, czy wszystko z nią dobrze. To pragnienie sprawiało, że nie mogłem normalnie funkcjonować. Pragnąłem mieć ją przy sobie. Czuć jej ciepły, niespokojny oddech na moim policzku, jej jabłkowy szampon, delikatny błyszczyk. To jej nerwowo poprawiała włosy, bawiła się dłońmi. Pragnąłem chociażby tylko jej zrozumienia. Pamięci. Jednego wspomnienia. Jej. Po prostu jej.

Wstałem po chwili, nie mogąc wytrzymać tego bicia w moim sercu. 
- Skoro wszyscy mogą ją bić, ja też chcę... - wymamrotałem i zbiegłem po stromych, betonowych schodach na dół,  o mało nie tracąc równowagi. Rozglądnąłem się nerwowo i szepnąłem:
- Eli... gdzie jesteś? - zacząłem po omacku iść w egipskich ciemnościach. Gdzie tu jest włącznik światła?!
Im dalej podążałem, tym wyraźniej słyszałem żałosny, dziewczęcy płacz. Westchnąłem z ulgą, kiedy natrafiłem na klamkę. Wypiąłem się w dumą, mimo że teoretycznie byłem tu sam. 
- Lizzie? - zapytałem cicho, ale zrezygnowany zdałem sobie sprawę, że drzwi są zamknięte. Świetnie... po prostu świetnie... Macałem zniecierpliwiony ścianę. 
- Włącznik jest obok drzwi... - usłyszałem z góry rozbawiony głos Liam'a. 
- Tak, właśnie... - mruknąłem zgaszony i zaświeciłem światło. Rozbłysła jedna mała lampka na środku, ale dawała dostatecznie dużo światła, żebym mógł zdjąć z wieszaka klucze. Otwarłem powoli skrzypiące drzwi i wszedłem do niewielkiego pomieszczenia. Dziwnie, nigdy nie miałem okazji tutaj przebywać...

Nastolatka płakała cicho, nawet nie podnosząc na mnie głowy.
- Eli... zrobili ci coś złego? - szepnąłem niepewnie i kucnąłem naprzeciwko niej. Pokręciła szybko głową i odsunęła się. Widziałem, jak zaciska z bólu oczy, kiedy kajdanki, zaczęły rozdzierać jej nadgarstki. Delikatnie dotknąłem jej dłoni i przejechałem opuszkiem kciuka po jej dłoni. - Proszę, nie płacz... Aniołku... - powiedziałem cicho, na co popatrzyła na mnie z bólem.

Cały pokój owiany był półmrokiem. Nadawał mu pewnego rodzaju tajemniczości i ciekawości. Ale teraz to nie miało najmniejszego znaczenia. Liczyła się tylko ona. I mój upór, żeby znowu było, jak dawniej.
- Lizzie... - zacząłem cicho i dotknąłem jej posiniaczonego podbródka.
- Nie nazywaj mnie tak! - krzyknęła żałośnie i próbowała się wyrwać. Niewinna krew zaczęła spływać po jej rękach.
- Zrobisz sobie krzywdę... - szepnąłem z troską i próbowałem odpiąć metalowe "obroże". Na darmo.
- I tak cię to nie obchodzi! - łkała. Była w amoku. Nie myślała trzeźwo. Wiedziałem to. Poznałaby mnie... Ale od tamtego czasu, tylko rzeczy uległo zmianie. Czy potrafiłem być jeszcze tym chłopakiem, który pomógł jej wyjść na prostą? - Nikogo nie obchodzę... - wymamrotała. Pokręciłem głową i mocno ją do siebie przytuliłem. Pachniała Louis'em. Ranami zadanymi przez niego. Cierpieniem... Czy cierpienie ma zapach?
- Mnie obchodzisz, El... zawsze obchodziłaś... Nawet nie wiesz, jak bardzo... Nie pamiętasz mnie? - spytałem z żalem, na co zaczęła się nerwowo wyrywać. - El... to ja... Niall... - powiedziałem drżącym z emocji głosem. - Proszę... 

Spuściła głowę, chcąc przeanalizować te informacje. Biła się z myślami. Sprzeczne doznania, mąciły jej serce.
- Wiem, że wiele się zmieniło... wiem, że mnie nienawidzisz. Masz do tego pełne prawo. Rozumiem to. Sam siebie nienawidzę za to, że pozwalałem na to wszystko. Ale każdy zasługuje na drugą szansę... Wiesz o tym... - mówiłem bez składu. Pragnąłem jej tak bardzo. Tak silnie. Tak nieubłaganie. - Elizabeth...
- Przestań! - pisnęła żałośnie. - Kłamiesz! Wszyscy kłamiecie! - nie dawała rady mówić. Histeryczny szloch, przejął nad nią kontrolę. Zbliżyłem się do niej i spojrzałem w jej oczy.
- Wiem, że pamiętasz... - powiedziałem bezgłośnie, na co odwróciła wzrok. - El... popatrz na mnie...
- Jesteś powrotem! - wydusiła w końcu. - Miałam cię za przyjaciela! - powiedziała z takim bólem, jakiego dotychczas nigdy u niej nie zaobserwowałem.
- Jestem nim... zawsze byłem... Każdego dnia myślałem o tobie. To myślenie odbierało mi apetyt. Nie mogłem normalnie funkcjonować. Do tej pory wszystko robię, widząc cię przed oczami. - zamknąłem oczy i zacząłem opowiadać to, czego zawsze chciałem uniknąć. - Byłaś moją jedyną prawdziwą przyjaciółką... nadal nią jesteś... ale kiedy człowiek przeżywa rozłąkę uświadamia sobie, że czasem przyjaźń nie wystarcza... że chce czegoś więcej... Bałem się, że się zapomnę... nie chciałem tego zniszczyć, dlatego nie pisałem... teraz widzę, jak wielki to był błąd... - dotknąłem czule jej policzka. - Kocham cię... - w końcu to powiedziałem. Jej. Zrobiło mi się lżej na sercu. Wiedziała to. Prawie połowa sukcesu...

Nie powiedziała nic. Teraz po prostu już płakała. Bezbarwne łzy, okalały jej piękną, ale poranioną twarzyczkę. Westchnąłem cicho. Czułem, że mi już nie ufa. Wiedziałem, że już nie będzie tak, jak kiedyś, ale mimo to chciałem walczyć o jej uczucie...








~Elizabeth~

Pociągnęłam cicho nosem i spuściłam wzrok. Naprawdę czułam się, jak w ukrytej kamerze. Tak, jakby zaraz miał ktoś wyskoczyć i krzyknąć: "To wszystko żart! Wkręciliśmy cię!" Wiedziałam, że to nieprawda, ale w tej chwili nie pragnęłam niczego innego. 

Zamknęłam oczy, chcąc odciąć się od wszystkiego co mnie otaczało. Powracałam w myślach do wspomnień, które najbardziej zapady mi w pamięć. Wspomnień, które najbardziej bolały. Wspomnień, do których nikt, nigdy nie miał i mieć nie będzie dostępu. 



*RETROSPEKCJA* 

"Szanowna Elizabeth Carter,

Z przyjemnością pragniemy zaświadczyć, że ma pani zaszczyt otrzymania tego jakże oficjalnego listu od jakże ważnego (przynajmniej w gronie kumpli) Niall'a James'a Horan'a. 
Zawiadamiamy iż ten oto jegomość bawi się wspaniale na obozie kajakowym, aczkolwiek brak mu jego bratniej duszy, która postanowiła kisić się w czterech ścianach.
Prosimy o przygotowanie fanfar na jego głośne przybycie. Jeśli nie pojawią się będę smutny.

Pa, myszo"


~Jakiś czas później~  

Samotna szatynka siedziała skulona na parapecie w swoim pokoju. Wytarła z policzków kolejną porcję łez. Była niemądra wierząc, że napisze, zadzwoni. Co sobie myślała? Że życie to bajka, a ona wygrała w niej szczęście? Myliła się. Jak mogła tak łatwo wystawić swoje uczucia na szalę, która należała do niego?
- Nie myśl o tym... - szepnęła cicho Rose. - Musisz żyć dalej, Eli... - usiadła naprzeciw niej i uśmiechnęła się smutno. - To oczywiste, że jest ci smutno... ale musisz mu pokazać, że nie boli cię to tak bardzo... że jesteś w stanie żyć dalej...
- Ale jest jeden problem... nie jestem... - powiedziała cicho i spuściła wzrok.


 *KONIEC RETROSPEKCJI* 








~Louis~

Blondynka zachichotała cicho, kiedy skończyłem jej mówić moje zamiary.
- Spraw, żeby stała się taka, jak ty... grzeczna i posłuszna... - uśmiechnąłem się szarmancko, zadowolony z siebie.  

Ale czy tego właśnie chciałem? Czy chciałem, żeby była mi posłuszna? A może wolałem tą irytującą i niedostępną nastolatkę? Może lubiłem się z nią kłócić? Taki był widocznie jej urok. Namącić w głowie zwykłą niewiedzą.
Blondynka zmysłowo jeździła dłonią po moich włosach. Ale czy właśnie tego potrzebowałem? Jej?  Nie. Znam odpowiedź. Chciałem El. Tak, jak na samym początku. Pragnąłem mieć ją przy sobie. I coraz trudniej było mi to zdusić.

Wstałem i pokręciłem głową, po czym zszedłem do piwnicy. Znowu zapomnieli zgasić światła? Nie... to nie to... Wyraźnie słyszałem jakąś rozmowę... Stanąłem tuż na nim, w progu. Horan?! Tego już za wiele.
Widziałem, jak przytulał ją do siebie i szeptał coś kojącego na ucho. Zacisnąłem dłonie w pięści i podszedłem bliżej wściekły.
- Wynoś się stąd! - wysyczałem, wyprowadzony z równowagi. Blondyn odwrócił się i spojrzał na mnie zmęczonym, ale szczęśliwym wzrokiem.
- Nie. - uciął, na co zmarszczyłem brwi. On nie będzie mi rozkazywał. Ja od tego jestem!
- Ona jest moja, rozumiesz?! - krzyknąłem i popchnąłem go mocno na ścianę. Pożałuje swojego wyboru!







  
"Miłość kpi so­bie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno."

                                       Andrzej Sapkowski 




 * syndrom sztokholmski - to stan psychiczny, który pojawia się u osób porwanych, zakładników, który objawia się sympatią, pomocą swoim oprawcom... (tak w skrócie xd więcej tu:  Wikipedia)




Hej po raz drugi:)
I co?:") Jak wrażenia po rozdziale?:( Według mnie jest dziwny i beznadziejny, ale ocenę pozostawię Wam:(
 Kto teraz ma ferie, oprócz mnie? Hihi:D 
Okej... to tak... pokomplikowało się w życiu Elizabeth xd Zachęcam do poczytania o tym syndromie xd I jak według Was: El ma taki syndrom, czy kocha Louis'a?:) Jestem ciekawa Waszego zdania na ten temat:)
Najlepszy koment otrzymuje:

 Not Perfect Angel z komentarzem:


"Cóż... Nie wiem czy Ci to kiedyś pisałam, ale zawsze przy rozdziałam czułam niedosyt, czy po prostu dziwne niespełnienie, jakbym nie tego oczekiwałam.
I z ręką na sercu mogę Ci powiedzieć, że dzisiaj dodałaś rozdział, który, według mnie, jest po prostu idealny.
Ni mniej, ni więcej.
Po prostu cudo.
I mogę Ci powiedzieć, że, no dobra, narzekałam, że nie wstawiasz kolejnego rozdziału, ale dzisiaj powiem, iż jestem zadowolona z tego całego czekania.
I jeśli kolejne rozdziały, będą takie jak ten, mogę czekać nawet miesiące.
Kocham, i nie będę Ci pisać czegoś w stylu ,,WENY'', ,,CZEKAM Z NIECIERPLIWOŚCIĄ NA NASTĘPNY'', bo limit komplementowania mi się skończył.
Tak, jestem wredną suką XD
No, to do następnego <3"

Gratulacje:)
Do napisania,
Natka99<3