niedziela, 28 grudnia 2014

17: "Obiecuję..."

Hejo :D
Tak, to ja. Nie umarłam xd I przychodzę wraz z z rozdziałem numer 
17 :o
A to dopiero I część tego bloga xd Jeszcze przez długi czas się mnie nie pozbędziecie :)
Dziękuję wszystkim, którzy cierpliwie i w milczeniu oczekiwali na rozdział ^^

Miłego czytania ;)





~Louis~


Beznamiętnym wzrokiem spojrzałem na nieruchome ciało szatynki leżące u moich stóp. Z niewiadomych przyczyn wywołało to u mnie satysfakcję, której nawet nie starałem się ukryć.
Nie mogła płakać, krzyczeć, stwierdzać po raz setny, jakim to okrutnym i bezdusznym człowiekiem jestem. Wiedziałem o tym doskonale, dlatego też, słowa wypływające z jej sinych ust i zamieniające się w denerwującą paplaninę, były zbędne.
- Wszyscy macie wyjść z wyjątkiem Horan'a. - powiedziałem i surowym wzrokiem, dałem do zrozumienia blondynowi, że może zacząć zmawiać ostatnie Zdrowaśki, podczas jego nędznego i żałosnego życia.
- Tommo, co mamy zrobić z nimi? - mulat oparł się o szafkę i z zadowoleniem lustrował martwe ciała. 
- Frank'a zakop w lesie. A niejaką Rose Carter odstaw tam, gdzie była. - mruknąłem i schowałem broń za pasek od spodni. 

Po krótkiej chwili milczenia, pozostała trójka wyniosła zakrwawione trupy, pozostawiając wielką, szkarłatną plamę, która roznosiła duszącą i tak dobrze znaną mi, woń żelaza i śmierci. Blondyn ukradkiem spojrzał na Elizabeth, potem na mnie. Prawdopodobnie, mimo ogarniającego go strachu, poczuł bezzwłoczną potrzebę, przeniesienia ją, na miejsce, godne jej bytu, czyli w tym przypadku zwyczajną sofę.
- Wiesz, dlaczego tu jesteś. - powiedziałem surowo i spiorunowałem go wzrokiem, kręcąc głową z dezaprobatą.
- J- ja? - wyjąkał blady i cofnął się w kierunku drzwi.
- Nie udawaj Greka, Horan. Wiem, co widziałem na tym zdjęciu. - warknąłem, pod wpływem wściekłości zrzucając z biurka wszystkie, ozdabiające go przedmioty. - Zabiję cię, słyszysz?! - zmrużyłem oczy, z zaciekawieniem lustrując jego reakcję.
- Nie zrobisz tego. - wymamrotał i odwrócił wzrok. - Blefujesz. Jestem ci potrzebny i dobrze o tym wiesz. Nic nie zyskasz zabijając swoich jedynych sprzymierzeńców... Chociaż... Podobno ufać można tylko sobie. - odrzekł z zadziwiającym spokojem, po czym opuścił miejsce masowego mordu, którego przed chwilą dokonaliśmy.
Zdenerwowany zacząłem chodzić tam i z powrotem, jakby to miało rozwiązać wszystkie moje problemy. Wróć! Ja jestem Louis Tomlinson! Przecież nie mam problemów! 
Wiedziałem, że powoli tracę nad sobą kontrolę. Trans, jaki zaczął mnie ogarniać, był niezrozumiały.
Od małego mam nagłe, niewyjaśnione napady wściekłości. Amok, który towarzyszy mi w takich sytuacjach, pozbawia mnie ostatków panowania nad sobą. Elizabeth doświadczyła tego wielokrotnie. Dziwię się, że jeszcze jej nie zabiłem. Może zrobiło mi się jej szkoda? Albo poczułem, że śmierć tylko ją uwolni od tego wszystkiego? Pragnąłem jej cierpienia. Jakby ból, jaki jej sprawiałem był wynagrodzeniem za to, czego boleśnie doświadczyło mnie życie?

Zamknąłem oczy i bezsilnie opadłem na miękki, czarny niczym sadza, skórzany fotel. Miliardy myśli nerwowo obracały się w mojej głowie. Jednak tylko jedna, jedyna nie dawała mi zaznać spokoju.




*RETROSPEKCJA*

"Młodziutka szatynka wraz ze swoim przyjacielem wracała do domu. Oboje byli tak różni. On - wesoły i pełen życia. Ona - pogrążona w cierpieniu i melancholii.
Szatyn stał od nich w odległości kilku stóp, po drugiej stronie ulicy i uważnie obserwował każdy ich krok, każde spojrzenie. Wyłapywał słowa z dialogu płynącego  pomiędzy nimi, nie uchybiwszy choćby jednego. Byli tacy niewinni, tacy odmienni, tacy zżyci... W jego myślach przebiegło coś na kształt smutku i współczucia. Za chwilę zburzy ich beztroskę. Za chwilę zacznie wprowadzać w życie swój, wydawać by się mogło, idealny plan. Pokręcił głową, uwalniając te uczucia, które znikły tak szybko, a nawet szybciej, niż zdążyły się pojawić.
- Pa, pa, aniołku... - usłyszał głos blondyna, który w tej chwili przepełniła szczera boleść.
- Aniołku? - Elizabeth spojrzała na niego karcąco.
- Aniołku. - powiedział pewnie. - Przyjmujesz na siebie cierpienie innych i znosisz je w milczeniu... - szepnął i czule ucałował jej czółko, po czym wesoło machając - odszedł. 

Dziewczyna pogrążyła się w niemej zadumie, nerwowo miętoląc w dłoniach swoją kurtkę. Czuła, że ją obserwował. Nie widziała go, ale nie była głupia. Towarzyszyło jej to samo uczucie, co wtedy, przed szkołą, kiedy tajemniczy nieznajomy wypowiedział niezrozumiałe dla niej słowa.
Tomlinson wykorzystał chwilę jej nieuwagi, podchodząc tak blisko, jak tylko mógł, zagradzając Liz drogę. Zdezorientowana uniosła wzrok ku górze, "zderzając" się ze zdumiewającym błękitem jego tęczówek.
- To... Ty? - wydukała, a jej czoło przecięła zmarszczka.
- Ja. - odpowiedział chłodno i pociągnął ją gwałtownie za rękę. - Radzę ci być cicho. - warknął i wskazał na ukrytą broń. Nie po to siedział w tym więzieniu, za mylną błahostkę, obmyślając plan, który wydawał się być idealny, żeby teraz coś go zepsuło.
- Cz- czego ode mnie chcesz? - zapytała i głośno przełknęła ślinę.
- Oj, Elizabeth Carter, czy nie pamiętasz? - prychnął i pociągnął ją za sobą do parku, chowając się z nią w tej części, która zdatna była do uczęszczania jedynie przez sklepowych pijaczków i seryjnych morderców. Mocno przyciągnął ją do siebie, opierając o drzewo. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Może mniej. - Chcę ciebie... - powiedział głosem, nieznoszącym sprzeciwu. Przerażona nastolatka bez namysłu zaczęła się wyrywać, powodując, że gardłowy i oschły śmiech wydobył się z jego krtani.
- Z- zostaw mnie! - teraz nie miała już nic do stracenia. Jej głos przypominał błaganie zagubionego szczeniaczka. Spojrzała z bólem w jego tęczówki. To spojrzenie obojgu o czymś przypomniało. O czymś, co zdawało się być oczywiste, a oni mieli pamiętać. O czym? Tego żadne nie było w stanie wyjaśnić...

Chłopak pierwszy otrząsnął się z dziwnego poczucia deja vu, ogarniającego ich. Znali się? Pamiętali? To przecież było niedorzeczne... A jednak... Przecież nie wymyślił sobie uczucia, jakie tchnęło go, podczas zetknięcia się ich spojrzeń. Ten charakterystyczny ból, melancholia, zatroskanie, przygnębienie... Może tylko mu się wydawało? Może śledził ją tak długo, że zaczął mieć dziwne zwidy o tym, że ją zna? I to bardzo dobrze... Że wie, o bliźnie za uchem, której ona nienawidzi i zawsze stara się ukryć? Kiedy była mała, wywróciła się, stąd ta skaza na jej idealnej cerze... A przecież tego nie podała mu żadna encyklopedia, żadne źródła...
Odchylił  kosmyk jej włosów i uśmiechnął się pod nosem. Była tu. "Wada" pozostająca nieodkrytą tajemnicą.
- Spadłaś z roweru... - mruknął jej do ucha, oczekując reakcji. Zamiast cokolwiek odpowiedzieć wzięła jego dłoń i przejechała opuszkami palców po bliźnie rozciągającej się od kciuka do nadgarstka. 
- Pobiłeś się... Ktoś dźgnął cię wtedy nożem... Ciężko ranny wylądowałeś w szpitalu... - szepnęła niepewnie i zabrała dłonie. Poczuł, jak zalewa go nieprzyjemna fala wspomnień. Skąd ona to wiedziała? Nikomu nie mówił. To był jego sekret. Jego tajemnica. - Cz- czego ode mnie chcesz? - zapytała ponownie, jakby te słowa miały rozwiać wszelkie wątpliwości.
- Chcę ciebie... - mruknął i gwałtownie ją pocałował. Nie rozumiał, co nim kierowało. Musiał to zrobić. Smak jej truskawkowego błyszczyka, zapach jabłkowego szamponu... To wszystko już znał. To znajome uczucie, którego wbrew wszystkiemu nie chciał się pozbyć...
Niepewnie założyła ręce na jego karku. Nie bała się. Wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Może to było nierozsądne, ale w tej chwili nie pragnęła niczego innego, niż właśnie jego bliskości. Nikogo innego... Chciała tu być. Chciała wiedzieć, dlaczego to robi. Dlaczego czuje, że zna go i to lepiej niż ktokolwiek inny. Irytowało ją, że nie otrzymywała odpowiedzi... 

Oboje zapomnieli o otaczających ich, pełnym niespodzianek - świecie. Liczyło się tylko to, że byli tu, razem. Odsunęli się od ciebie. Błogą i niewinną ciszę przerywały tylko ich nierównomierne oddechy. Oboje co chwila spoglądali na siebie, jakby chcąc uzyskać nurtujące ich odpowiedzi. Jednak żadne nie odważyło nie spytać. 
Cała jego pewność siebie uleciała, ustępując zwykłej ciekawości i potrzebie, żeby tu była. Nie uciekała. 
Położył dłonie po obu stronach jej głowy i nie robił nic oprócz... niewinnego patrzenia? Na co?
Na oczy...
Kiedy wreszcie się od odsunęli, słońce chyliło się ku zachodowi. Oboje poczuli w tym momencie nie dającą się niczym zapełnić pustkę. Oboje czuli się zagubieni.
- Zapomnij. - mruknął Louis i pośpiesznie odszedł. Nie mógł jej skrzywdzić. Nie teraz... Musiał stać się całkowicie odporny...
Jeszcze dorwie panienkę Carter... I osiągnie swój cel..."

*KONIEC RETROSPEKCJI*



 - Chcę ciebie... - ledwo słyszalnie wypowiedziałem i odruchowo przeniosłem swój wzrok na bladą, nieruchomą dziewczynę, po czym schowałem twarz w dłoniach.
Czemu właśnie teraz psuła mi wszystko? Tak, jak wtedy nie byłem w stanie jej zabić, tak i teraz uświadamiam sobie, że mimo tego, jak bardzo jej nienawidzę i jak bardzo działa mi na nerwy, nie potrafię jej tego zrobić. Jeszcze nie teraz, nie w tak okrutny sposób. Muszę być odporny... Jak Nick i jego goryle... 

Westchnąłem i zmierzyłem Elizabeth wzrokiem. Była naprawdę śliczną dziewczyną, nawet pomimo wielu ran na policzkach, dłoniach, brzuchu...
Czasem przezwyciężała we mnie ciekawość... Ciekawość, czy jeśli będę przy niej, znów poczuję się tak, jak wtedy w parku... Ale zaraz potem do głosu dochodzi rozsądek i każe mi się opamiętać. Teraz, gdy wraz z chłopakami zaszliśmy tak daleko mamy szansę na lepsze życie. Na okup i wszystko o czym każdy z nas w głębi marzył... Drogie wakacje na Karaibach, kilkupiętrowa willa z basenem, wyścigi co noc, najlepsze auta...
No... I póki co ona jest moja i tylko moja. Nie Frank'a, nie Niall'a, MOJA! A kiedy będę musiał ją oddać... Tak, wtedy ją zabiję. Tak, jak on zabił Lottie!

Bezwiednie pokręciłem głową i wziąłem ją na ręce, następnie, po dłuższej wewnętrznej walce z samym sobą, zanosząc do swojej sypialni. Ułożyłem ją na aksamitnej, drogiej pościeli i podszedłem do okna skonsternowany. Słyszałem jej niewinny, miarowy oddech. Przez sen czuła się wolna. Nikt nie mógł jej skrzywdzić... Mogę się założyć, że śniła o tym, że w końcu przywaliła mi...
Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl. Chociaż, szczerze? Nie zdziwiłoby mnie, gdyby nagle zaczęła kopać powietrze w trakcie swojej umysłowej nieobecności...








~Elizabeth~


"Siedzę skulona w kącie i oczekuję na coś, co niebawem ma się wydarzyć.
Słyszę głosy dookoła mnie, ale nie mam siły podnieść głowy, aby zmierzyć się z okrutnym światem, który mnie otacza. W końcu, po długiej chwili spoglądam na to, co dzieje się bez mojego udziału. Widzę obrazki baletnic, pozytywek... To ściany jednego z pokoju w moim domu... Dwie ostatnie...  Nie ma już czegoś, co kiedyś odważyłam się nazwać domem. Wszystko zniszczone. Wokół mnie leży gruz i pył, zwykłe ruiny. Czuję, jak dreszcze zimna wstrząsają moim wyziębionym organizmem. Jestem w Irlandii... Nareszcie...
Głosy cichą, wszędzie leżą martwe ciała. Moi rodzice, przyjaciele, znajomi ze szkoły... Są tu wszyscy, jednak kogoś mi brakuje. Rose. Wstaję pośpiesznie i nerwowo zaczynam biec, omijając gnijące trupy. 
- Rose! - krzyk wyrywa się z mojej piersi, kiedy dostrzegam nastolatkę.
- Liz... - mówi słabo. Dopiero teraz dostrzegam jak mężczyzna w masce celuje w nią z broni palnej. Szyderczy śmiech wypełnia moje uszy, raniąc je niemiłosiernie, aż do krwi, która w niedługim czasie zaczyna się z nich sączyć. Jeden wystrzał, jeden pisk i pada martwa na ziemię.
- Rose! - wybucham głośnym płaczem. Pośpiesznie dobiegam do nastolatki. Już nie żyje nikt. Nikt oprócz naszej dwójki. Mnie i mordercy. Przerażająca cisza obija się po nic nie znaczącej już przestrzeni. Nie słychać śpiewu ptaków, odgłosu jadących pojazdów...
- Będziesz następna... - mówi, śmiejąc się, po czym przyciąga mnie do siebie zaczynając całować. Potem słyszę strzał i padam martwa na ziemię... "

 
Pierwsze co poczułam po przebudzeniu się, to przeszywający ból głowy i jej zawroty które z każdą chwilą nasilały się, sprawiając, że nie byłam w stanie o własnych siłach podnieść się z łóżka. Moment... Skąd tu się wzięło łóżko?!
Wciągnęłam ze świstem powietrze i dopiero teraz doszło do mnie, co wydarzyło się przed chwilą... Znowu to zrobili! Znowu wstrzyknęli mi to obrzydlistwo! Znowu miałam jeden z tych okropnych koszmarów... Znowu zabili Rose...
Nie zważając na ból, wybuchłam płaczem. Zacisnęłam dłonie w pięści i nerwowo zaczęłam okładać nimi miękki materac, na którym leżałam.
- Rose... - wydusiłam słabo, kiedy oszołomiona odzyskałam mowę.
- ... nie żyje. - usłyszałam obojętny głos tuż obok mojego ucha. Wzdrygnęłam się wystraszona i gwałtownie odwróciłam z przerażeniem i bólem spoglądając na mojego oprawcę. - Tylko stwierdzam fakty. - prychnął. - Niestety nie dane mi było doświadczyć tej przyjemności, jaką było zabicie jej... - na te słowa nie wytrzymałam. Poczułam ogarniającą mnie wściekłość, która przezwyciężyła strach. Rzuciłam się na niego, przez co oboje spadliśmy na ziemię.
- Nienawidzę cię! - piszczałam. Łzy utrudniały mi widoczność. Ogarnęła mnie furia, która zwiększała się, słysząc jego szyderczy śmiech. Na oślep okładałam go piąstkami. Wiedziałam, że byłam zbyt słaba, by zrobić mu poważną krzywdę. Ale i  tak nie przestawałam. Po jakimś czasie widocznie, znudziło go moje zachowanie. Bez większej trudności zdjął mnie z siebie i usadził, niczym posłuszną lalkę na łóżku. Sam ulokował się po drugiej stronie i z założonymi rękami mierzył mnie wzrokiem.
- Wiesz, że poniesiesz za to karę? - uniósł brwi i podparł się wygodnie o drewnianą krawędź łóżka. Pokiwałam głową niepewnie i dopiero teraz doszło do mnie, jak wielki błąd popełniłam. Spojrzałam na niego. Nie był zdziwiony, zdenerwowany, ani specjalnie chętny do uderzenia mnie. Z niewiadomych przyczyn mój wzrok powędrował na jego dłoń, którą szybko opuścił. Przełknęłam ślinę z niedowierzaniem. To był on. Jestem tego pewna.
Przeszedł mnie dreszcz, kiedy odgarnął moje włosy, odsłaniając bliznę za prawym uchem. Odsunęłam się pośpiesznie, tak że jego dłoń delikatnie przejechała po moim zimnym policzku. Nerwowo zagryzłam policzek od środka i zamknęłam oczy.




*RETROSPEKCJA*

"Serce Elizabeth szybko biło z podekscytowania oraz strachu. Podążała wraz za swoim tatą, pokonując kolejne stopnie więziennych schodów. Była z jednej strony szczęśliwa, że zabrał ją ze sobą. Może to miejsce nie należało do zbyt przyjemnych, ale sam fakt, że jedno z jej rodziców przypomniało sobie o jej istnieniu, napełniał ją niezliczoną dawką radości.
- Zaczekaj tutaj, dobrze? - uśmiechnął się słabo. - Trzymaj się jego, a nikt, nic ci nie zrobi... - po tych słowach zniknął w jakimś korytarzu, a ona została sama ze strażnikiem więziennym.
- Dziwię ci się, że chciałaś tu przyjść... - mężczyzna pokręcił głową i zaczął obracać swoje klucze. Wzruszyła niepewnie ramionami i skuliła się mimo woli. - Jak ci na imię?
- Elizabeth... - powiedziała cicho. - A panu?
- Mów na mnie Bill... - uśmiechnął się ciepło, na co pokiwała głową.
- Louis Tomlinson... - po chwili tata podał Bill'owi identyfikator.
- Kto to? - zapytała cicho i złapała go za rękaw garnitura.
- Mężczyzna, którego mam być adwokatem... - uśmiechnął się słabo. Zaciekawiona dziewczyna podążyła za nim.

Cela, do której mieli wejść była ciemna i ponura. Jakaś sylwetka majaczyła w kącie i skrobała czymś na ścianie. Z sufitu kapały krople irlandzkiego deszczu. To ta część więzienia, gdzie wejście jest z reguły surowo zabronione. Chyba, że jest się kimś tak wpływowym, jak pan Carter. 
Drzwi skrzypnęły przeciągle jednak postać w ogóle się nie ruszyła.
- Dzień dobry... - powiedział tata Liz i usiadł na wolnym krześle. Odpowiedziało mu prychnięcie, a potem głucha cisza. - Mam być twoim adwokatem... Musisz mi wszystko opowiedzieć... - nie dawał za wygraną, jednakże jego starania szły na marne. Strażnik podszedł do niego i zawzięcie zaczęli o czymś dyskutować.
- Zaczekaj tu na mnie... - powiedział mężczyzna i wyszedł. Wystraszona szatynka usiadła na krześle i popatrzyła w malusieńkie okienko zabite kratami.
- Rozpieszczona dziewczyneczka... - mruknął chłopak, nie odrywając wzroku od ściany. Strażnik natychmiast się zerwał, ale Lizzie ruchem dłoni kazała mu zostać na miejscu. - Nie potrzebuję obrońcy... - prychnął.
- Nic o mnie nie wiesz... - powiedziała cicho i niepewnie usiadła na podłodze naprzeciwko niego. Bała się. To było oczywiste. Ale tym razem ciekawość była zbyt wielka.
- Nie muszę cię znać, żeby wiedzieć, że jesteś rozpieszczona. - pokręcił głową i wzruszył ramionami, jakby chciał dać znać, że ma odpuścić.
- A ja nie potrzebuję cię znać, żeby wiedzieć, że jesteś zły. Ale każdy kto jest zły, musiał być  kiedyś dobry... - szepnęła, co sprawiło, że spojrzał na nią zaciekawiony. Wykorzystała okazję, żeby mu się przyjrzeć. Zdziwiło ją to, co ujrzała. Był przystojny... Brązowe włosy okalające jego twarz dodawały mu tylko uroku i niewinności, sprawiając, że coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że siedzący przed nią osobnik nie popełnił nic, z postawionych mu zarzutów. - Jaka jest twoja historia? - zapytała i nawet nie starała się ukryć zaciekawienia.
- Ciekawość, to pierwszy stopień do piekła... - zaśmiał się gardłowym głosem. - Niby dlaczego miałbym ci mówić o sobie?
- A masz tu kogoś innego? Czasem lepiej wygadać się obcym... - westchnęła cicho i popatrzyła w jego zmęczone, ale nadal piękne tęczówki.
- Nie muszę ci nic mówić. Nikomu nie muszę. - mruknął i również spojrzał jej w oczy.
- Samotność po jakimś czasie doprowadza do obłędu... - odruchowo złapała jego dłonie. - I gdyby nie mój przyjaciel, też miałabym takie poglądy, jak ty... - na te słowa zmarszczył czoło i obrócił jej dłonie, lustrując pokaleczone nadgarstki.
- Dlaczego ty... - zaczął zdezorientowany, ale dziewczyna szybko mu przerwała:
- Pozory mylą... - spojrzała na ich dłonie, a następnie na bliznę na jego nadgarstku. Uczucie, jakie ogarnęło ich obojga pod wpływem tego dotyku, było dla nich czymś nowym, nieznanym... Ale sprawiło, że nie byli w stanie odsunąć się od siebie chociażby  na milimetr.
- Bójka. - wypalił. - Tamten koleś przeciął mi rękę... W ogóle poranił mnie... Wylądowałem na ostrym dyżurze... Musieli przytoczyć mi krew... - wymamrotał, co sprawiło, że spojrzała na niego zdziwiona i delikatnie kciukiem przejechała po ranie.
- Też mam bliznę... - szepnęła lekko zawstydzona i zażenowana. - Jak byłam mała spadłam z roweru... Nie znoszę jej... - mruknęła i odgarnęła włosy nieśmiało. Chłopak nachylił się i delikatnie pocałował ją za uchem. - Ale nikomu nie mów, dobrze? - szepnęła.
- Dobrze... - zaśmiał się cicho.
- Obiecujesz? Na mały paluszek... - uśmiechnęła się niewinnie.
- Obiecuję... - pokiwał głową i nie wytrzymał. Nachylił się nad nią i czule ucałował. Czuł jej błyszczyk truskawkowy.
 Była taka inna od wszystkiego co znał. Taka nieświadoma..."

*KONIEC RETROSPEKCJI*




W milczeniu popatrzyłam na Louis'a oszołomiona. 
Czemu wcześniej się nie zorientowałam? Chyba nasza podświadomość wymazuje część naszych wspomnień w momencie, kiedy pragniemy je pamiętać. Nie rozumiem dlaczego to robi, a potem nagle zasypuje nas wszystkimi wydarzeniami, kształtującymi nasze dzieje. Może po prostu czeka na właściwy moment? Może nie chce, żebyśmy wykorzystali coś nie tak, jak powinniśmy? Czasem nie zrozumiem życia i wszystkiego, co z nim związane.
- T- ty... - wyjąkałam, na co pokiwał głową oszołomiony. - Deja vu? - skuliłam się i popatrzyłam pusto w ścianę. Poczułam, jak materac obok mnie ugina się pod jego ciężarem. Jednak tym razem nie czułam się bezpiecznie, ani komfortowo. Bo tym razem to był przymus. Nie miałam wyboru, czy chcę tu być. Ktoś narzucił mi, że jeśli się sprzeciwię, to zginę. I tym kimś, nie był nikt inny niż Louis Tomlinson. 

Czułam, jak nachyla się nade mną. Nie rozumiałam, czego ode mnie oczekiwał. Liczył, że będzie tak, jak kilka lat temu, w tym więzieniu? Od tego czasu przecież wiele się zmieniło, a ja nie jestem tą samą, pobłażliwą i wesolutką Elizabeth. Ta możliwość wyczerpała się wraz z odejściem blondyna, teraz ostatecznie Rosie. I nikt nie zmusi mnie, do wykrzywienia twarzy w sztucznym uśmiechu. Bo nie zamierzam udawać, że wszystko jest w porządku. Że to co się przed kilkoma chwilami wydarzyło, nijak wpłynęło na moje życie. Bo tak naprawdę, zmieniło się wszystko. A ja? Chyba straciłam całą nadzieję.

Jedna sprawa pozostała niewiadomą w mojej głowie: po co ja mu jestem? Czy naprawdę popadł w skrajną obsesję i porwał mnie, bo "chce mnie"? Nie wydaje mi się. Gdyby tak było, nie podniósłby na mnie ręki. Nie wypowiedziałby tych wszystkich jadowitych słów. A jednak przeszłość jasno mówi mi:  
"Miej się na baczności, Elizabeth. Wiesz, że Tomlinson jest złym człowiekiem. A ty pomyliłaś się co do niego, licząc, że ma w sobie choć odrobinę człowieczeństwa. Za każdym razem cię o tym uświadamia. Jakiego jeszcze dowodu potrzebujesz? Musiałby wydarzyć się cud, aby zmienił swoje postępowanie, siebie."

Czego potrzebuję? Potrzebuję, żeby ktoś utwierdził mnie w przekonaniu, że wcale nie spotkałam go w tym więzieniu, że wcale z nim nie rozmawiałam. Potrzebuję, żeby wybił mi z głowy to, co wydarzyło się w parku. Potrzebuję wolności, bo czuję, że popadam w skrajny obłęd...

 Poczułam, jak moje ciało zaczyna nieopanowanie drżeć. I mimo tego całego wstrętu, jakim go darzyłam... To coś, gdzieś w głębi mnie pragnęło tego... Pragnęło spojrzeć na Louis'a z innej strony. Pragnęło pogadać z nim, jak z człowiekiem. 
Odgarnął delikatnie moje włosy, zlepione krwią, z udręczonej  życiem twarzy. Po chwili poczułam jego ciepłe usta na mojej skroni. Przełknęłam ślinę wystraszona. 
"Wróć na ziemię, El. Ten Louis nie zawaha się ciebie skrzywdzić. I tylko czeka, żeby cię zabić... "
Spojrzałam na niego z przerażeniem w oczach, kiedy sunął wargami po moim policzku. Odsunął się, żeby widzieć moją reakcję.
- Nie... - zaczął, ale urwał, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. Zmarszczył czoło skonsternowany, jakby nie rozumiał, po co dana osoba, przerwała jego monolog.
- Louis! - pisnęła dziewczyna z bezczelnym uśmieszkiem, po czym rzuciła się na niego i zaczęła go całować. 

Czy może mi ktoś wytłumaczyć, co tutaj się dzieje?!











"Życie jest tyl­ko przechod­nim półcieniem,
Nędznym ak­to­rem, który swoją rolę
Przez parę godzin wyg­raw­szy na scenie,
W ni­cość po­pada - po­wieścią idioty,
Głośną, wrzas­kliwą, a nic nie znaczącą."

                                 William Shakespeare






A więc hej po raz drugi :)
Mam dzisiaj kilka spraw więc notka będzie długa...
1. Święęęęta *.*

 Z tej okazji chcę Wam życzyć wszystkiego co najlepsze,
Pogody ducha,
By w Waszym sercach zawsze gościła otucha,
Smutków mało, 
Szczęścia by dużo się dostało,
Pijanego Sylwestra,
By grała orkiestra,
Uśmiechu, który twarz waszą zdobi,
na ten przyszły 2015 rok ^^ 




2. Kochane hejty xd

A więc tak... Pod ostatnim rozdziałem dużo z Was miało do mnie pretensje (szczególna odwaga Szanownych Anonimów), że nie dodaję rozdziału. 
Uwierzcie: naprawdę chciałam, ale miałam taki moment w życiu, że 24 h, to zdecydowanie za mało. Zarzucacie mi, że mnie porzucicie, bo nie będziecie czekać... Rozumiem. Nie zatrzymuję Was. Ale to naprawdę boli, kiedy nie wiem, po co, zarzucacie mnie informacjami o Waszym życiu prywatnym. Nie wymagam tego. Jeśli znajdujecie czas połączony z weną, to naprawdę serdeczne gratuluję, ale ja go nie mam. I to, że tak napiszecie niczego nie zmieni. Chciałam rozdział dodać w urodziny, ale tak wyszło, że dzień po nich miałam próbne egzaminy i cały czas powtarzałam. Bo mi naprawdę zależało na ich zdaniu. Potem robiłam imprezę, koleżanki przyszły, etc. (pozdrowienia dla Czekolady :) ).
A przed świętami to już były tylko kartkówki i sprawdziany. Zresztą po świętach, będzie chyba jeszcze gorzej.
A pisanie takich hejtów i gróźb, że przestaniecie czytać, wcale nie sprawia, że rzucę się do komputera i zacznę pisać, bo mnie jeden niecierpliwy czytelnik opuści.

Chciałam jeszcze tutaj podziękować wszystkim, którzy cierpliwie i w milczeniu czekali na rozdział. Bo nawet, jeśli ich denerwowało to, że nic nie dodaję, to zachowywali to dla siebie. Da się? Da.

Proszę wszystkie te "miłe" anonimy i Anię Makurat, by następnym razem wyrazili swoją opinię o rozdziale. Nie komentowali tego, co tu napisałam. To niczego nie zmieni. Jeśli mój blog się nie podoba, cóż, przeżyję to. Zawsze można kliknąć czerwoną strzałkę w prawym górnym roku i po sprawie. Jeśli macie jakie zastrzeżenia co do rozdziału, chętnie je wysłucham. Resztę, proszę zachować dla siebie :)

 3. Najlepszy komentarz:)

Przechodzimy do już troszkę milszego tematu, a mianowicie najlepszy komentarz :D
 Wygrywa...

Mimo niecierpliwości... Merc :

 "Uzależnia!!! Co oznacza, że ja jestem uzależniona.... chyba pora zapisać się na jakąś terapie, bo naprawdę mnie roznosi kiedy wchodzę na bloga a mój osobisty diler-NATKA99 - nie ma dla mnie towar!!! OKROPNE!!! Ale wiem, że warto czekać bo ona ściąga to z najlepszych krajów i hodowli. :) No kochana nie każ na siebie tak długo czekać, bo warjuje! Błagam...... Rozdział jak zawsze świetny i oczywiście skończony w najgorszym momencie! :) Do Louisa: Ty idiota, a jak ty się czułeś gdy Ci zabili siostrę!!! Ciekawe jak byś zareagował gdyby morderca Lotti powiedział na koniec: CIERP!!!! (ja bym dodała skur........ie!- no ale cóż...)
Ja na jej miejscu nie potrafiłabym wybaczyć porywaczowi który zabił mi siostrę- pewnie bym się powiesiła. Ale ciesze się, że tak się stało, bo to podkręca akcje. Jestem przekonana, że Niall siedzi w spiżarni.... Masz ogromny talent do niespodziewanych scen!! Kocham to!!! WENY <3 proszę Cię napisz mi kiedy mniej więcej będzie next, bo ja tu naprawdę zaglądam przynajmniej 10 raz dziennie. Jeszcze raz WENY <3 -Merc *.*

Ps: Sorrrrry, że wcześniej nie napisałam koma, ale czytałam na komórce, a tam mi się coś pochrzaniło i nie mogłam pisać :) WWWEEENNNYYY!!! <3"




A tak na zakończenie, żeby nie przynudzać... Proszę o wyrozumiałość, co do dodawania rozdziału... Wiem, że ten jest krótki i w ogóle, ale naprawdę się staram :c Mam nadzieję, że uda mi się dodać jeszcze przed nowym rokiem, bo chcieć to móc, ale.... No właśnie :(
Piszcie, jak Wam się podobał rozdział :) Coś zmienić, poprawić? :)
Do mam nadzieję napisania,
Natka99<3