piątek, 19 września 2014

15: "Nie mogę pozwolić ci odejść..."

Hej:) Wiem, że długo czekaliście na ten rozdział:( Przepraszam za to:( Po prostu złapałam doła i nie wiem, czy dam radę pisać go dalej:( Złapałam brak motywacji, a do tego natłok zajęć mnie po prostu przytłacza:/
Mam nadzieję, że ten rozdział was zadowoli bo mimo wszystko jest inny...
Wiem, że jest beznadziejny:( Sama nie wiem...
Wy to oceńcie... Jeśli wam się spodoba, polecajcie i w ogóle...
PROSZĘ, O TO ŻEBYŚCIE SKOMENTOWALI TEN ROZDZIAŁ, JEŚLI PRZECZYTALIŚCIE... TO WIELE DLA MNIE ZNACZY:)
Miłego czytania! ^^


Moje pace rytmicznie uderzały w blat. Nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Melancholia i cisza panująca wokół, wprawiła mnie w drętwienie. Stan, kiedy nie myśli się o niczym. Nie robi się nic. Wpatruje się przez długi czas w jeden punkt, do momentu, w którym zaczynają boleć oczy. Pozwala oderwać się. Odciąć. Być. I tyle. Nie wysilać się i martwić. Szczerze? Chyba tego właśnie teraz potrzebowałam. Tego stanu błogiej nieświadomości... Bo prawda jest taka, że czasem lepiej wiedzieć mniej... Ciekawość to w końcu pierwszy stopień do piekła...

Czułam na sobie palące spojrzenie ich wszystkich. Siedziałam tam, jak męczennica, starając się nie zwracać na nich uwagi. Raz. Jeden razu uniosłam swoje spojrzenie i przeleciałam nim po wszystkich. I nagle coś uderzyło we mnie, jak powiew jesiennego wiatru. Porwali Rose. Moi porywacze, robią krzywdę mojej siostrze. Jeśli ją zabiją, nie wybaczę sobie tego.
Musi gdzieś tu być... Musi...
Zaczęłam szybko oddychać, po czym zerwałam się z krzesła i zaczęłam histerycznie wbiegać do wszystkich pokoi.
- Rose, Rose... - powtarzałam zdesperowanym i drżącym głosem. W końcu doszło do tego, że emocje wzięły górę tak wyraźnie, że nie byłam w stanie o własnych siłach otworzyć zwykłych, drewnianych drzwi.
- Co ty odwalasz?! - syknął ktoś, mocno łapiąc mnie za ramiona. Poczułam, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa, a poziom adrenaliny przekracza bezpieczny poziom. - Zadałem pytanie! - nim zdążyłam przyswoić te słowa, jednym, mocnym ciosem zostałam przewrócona na ziemię. Dałam radę wydobyć z siebie tylko głuchy jęk bólu. Wszystko wewnątrz mnie płonęło. Ten ból... Czułam się tak, jakbym połknęła podpaloną, niegasnącą zapałkę. Zakręciło mi się w głowie, od nadmiaru ciosów i napływających mdłości.
- P- proszę... Dość... - wyjąkałam. Nie miałam siły. Czułam się jeszcze słabsza, niż powinnam być. Może to dlatego, że straciłam coś, dla czego walczyłam. Coś, co kazało mi się nie poddawać. Pchało mnie do przodu o kazało popełniać, coraz to nowe głupstwa. Opuściło mnie. Dopiero teraz, zdałam sobie sprawę, jakim wrakiem człowieka się stałam. Na co ja liczę? Że mnie puszczą wolno i zapomną od wszystkim?! Przecież nie są głupi. Wiedzą, że pobiegnę na policję. Zresztą, kto by nie pobiegł?
- Niby dlaczego?! - ta pogarda w jego głosie... Co sprawiło, że nienawidzi mnie tak bardzo? Czemu upodobał sobie porywać właśnie mnie? To jest przecież niesprawiedliwe. Nie zrobiłam mu nic złego. Nie miałam z nim do czynienia. I teraz cierpię, bo tak mu się podoba?!
- Bo... bo... - szukałam wymówki. Coś, co może rozbudzić w nim litość... Jeśli jeszcze zna to słowo... Rozglądałam się przerażonym wzrokiem po wszystkim. Kalendarz... 23 grudnia... Jutro Wigilia? Bingo! - Bo są święta... - powiedziałam pewnie.
- No i?! - prychnął pod nosem, ale coś w jego spojrzeniu kazało mi ciągnąć swoją wypowiedź dalej. - Nie wszyscy muszą wierzyć! - dodał. Pokiwałam lekko głową, ale nie zamierzałam odpuszczać.
- To nie znaczy, że nie mogą odpuścić krzywdzenia innych na ten czas... To tylko kilka dni... - uniosłam swoje spojrzenie na jego twarz. - Kilka dni, które winno się spędzać w atmosferze ciepła i pokoju... Pojednania z innymi ludźmi. Pokazania, że na tym świecie jest jeszcze dobro... - powiedziałam pewnie.
- Tylko, że nie wzięłaś pod uwagę jednego! Dobra na tym świecie nie ma! A życie twojej siostry zależy tylko i wyłącznie od twojego posłuszeństwa! - syknął, przez co w moim gardle utworzyła się wielka gula.
- Proszę... - wyszeptałam. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Może jednak ma choć trochę tego człowieczeństwa i zachowa się, jak na obywatela przystało. - Są kolędy, dużo jedzenia i prezenty... - uśmiechnęłam się słabo.
- Co ty niby mi możesz dać?! - wywrócił oczami. - Żyjesz tylko, dzięki nam! Na naszych warunkach! I póki co, nie masz nic!
- Mogę dać wam święta... - mruknęłam i spuściłam głowę, bawiąc się swoimi palcami. - Każdy pragnie poczuć ciepła drugiej osoby... - westchnęłam, a do mojej głowy napłynęły wspomnienia wszystkich chwil spędzonych z blondynem.
- Jak widać, ja nie! - powiedział twardo i popatrzył na mnie z góry.
- Daj spokój, dziewczyna ma rację... - odezwał się ktoś zduszonym głosem i odepchnął od ściany, wracając do pokoju.
- Pamiętaj! - Tomlinson nachylił się nade mną i wrednym gestem odgarnął włosy, które opadły mi na twarz. - Żyjesz na moich zasadach. I tylko dzięki mnie jeszcze żyjesz. Nigdy nie wiadomo, kiedy twoja obecność mnie... znudzi... - warknął. - Więc pilnuj się, Lizzie... Bo za twoją głupotę już nie będziesz płacić tylko ty! - po tych słowach odszedł, pozostawiając mnie samej sobie, abym stoczyła bitwę z kłębiącymi się myślami.







~Louis~
Zdenerwowany usiadłem na fotelu.
- Co ty odwalasz?! - syknąłem do niewinnie siedzącego Horana. Ciekaw jestem jego "taktyki".
- Każdy może obchodzić święta... - wzruszył ramionami i zaczął bawić się pilotem. Znalazł się obrońca i bohater.
Wywróciłem oczami, zniecierpliwiony.
- Wiesz, co robić. - skierowałem się do mulata, na co pokiwał głowa i wyszedł z willi.
- Co robić? - zdziwiony blondyn uniósł brwi i zmierzył mnie wzrokiem.
- O to, niech cię już głowa nie boli... - mruknąłem i udałem się do pokoju.
Oby Zayn nic nie spaprał. Bo z mojego planu, doszczętnego zniszczenia psychiki Elizabeth wyjdą nici. A musi się udać. Musi, bo mam dość użerania się z tą nieprzewidywalną małolatą!
"Nie żartuj sobie! To sprawia, że wydaje ci się taka... pociągająca, nieprawdaż?" - co?! To nieprawda! Ona wcale nie jest... No może trochę...
"Szczególnie, kiedy ubrana była w tą miniówkę na wyścigach, co?" - moja podświadomość, czasami naprawdę ponosi wyobraźnia. Dziewczyna, jak dziewczyna.
"Ona jest inna..." - jest... Jest inna... I to, co dzisiaj powiedziała, świetnie o tym świadczy. Czyżby nasza pyskata Elizabeth ukrywała więcej, niż byśmy się tego po niej spodziewali? Czy za tą powłoką niedostępnej, pyskatej, rozpieszczonej dziewuchy, kryje się coś jeszcze?
~Zayn~
Wszedłem do pomieszczenia, w którym znajdowała się śpiąca blondynka. Dopiero teraz zauważyłem, jakie kontrasty były między nimi... Ale kontrasty, które były podobne... Czy to ma sens? Nie wiem... Ale tak bym je określił.
Usiadłem na stołku i patrzyłem na jej trzęsącą się z zimna sylwetkę nastolatki. Była piękna. Takie żywe wcielenie jakiegoś anioła. Jej delikatne włosy opadały na idealne rysy twarzy... Szare, wiecznie ciekawe świata oczy, przykryte powiekami, czuwały, kiedy obudzić się, aby nie zostać wydanym na pastwę losu. Dłonie, które niczym nimfa, zwiewnie ułożyła pod głową. Denerwowało mnie to, że była taka idealna. Taka wyrafinowana i dystyngowana. Umiała się zachować, jak na damę przystało. Znała swoją wartość i potrafiła to wykorzystać.
Czułem się przy niej tak głupio... Biedny chłopak ze wsi, kontra arystokratka? Żałosne i nieprawidłowe połączenie. Ale... coś tak bardzo mnie do niej przyciągało. Tak otulało otoczką bezpieczeństwa i ciepła.
Szybko wstałem ze skrzypiącego siedzenia i lekko ją kopnąłem. I znowu czas ubrać maskę tego bezuczuciowego durnia.
- C- co się stało? - ziewnęła uroczo i przetarła zaspane oczy.
- Wstawaj! - syknąłem, na co otworzyła zdziwiona oczy. - Wiesz... Bardzo dobrze urzędowało mi się w pani towarzystwie, ale czas się pożegnać... - powiedziałem z kpiną i uniosłem broń, którą wycelowałem prosto w jej głowę. - Żegnaj, Różyczko...
~Niall~
Zauważyłem drobne ciało Elizabeth, która zapewne chciała niezauważona przejść do drzwi wyjściowych.
- Cześć, Lizzie! - powiedziałem, ucinając tym samym jej złudzenia. Popatrzyła na mnie wściekła i cofnęła się do tyłu. Obiecałem, że więcej nie dam jej skrzywdzić. Ale sam też wolałbym żyć, jeśli mam ją wyciągnąć z tego bagna. Takim oto sposobem nadal musi tu tkwić. Zacisnęła mocno oczy, próbując się opanować.
Lekko się do niej przysunąłem.
- Uczynisz mi ten zaszczyt i skosztujesz, jak bardzo zepsułem to wigilijne danie? - uśmiechnąłem się lekko, przez co popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Nie. - mruknęła cicho i spuściła głowę. Westchnąłem zrezygnowany. Nie wiem, co mam zrobić, żeby przejrzała na oczy i ponownie mi zaufała.
- Co to? - powiedziałem zdziwiony, kiedy zauważyłem ledwie widoczny naszyjnik. Wziąłem go do ręki i zacząłem obracać.
- N- nic... - mruknęła i gwałtownie się odsunęła.
- Louis'owi się to nie spodoba... - mruknąłem i podszedłem do niej bliżej. - Nie musisz się mnie bać, Lizzie... - szepnąłem z troską. Nie wiem, jak zadziałały na nią moje słowa, ale jej reakcja była oszałamiająca. Wyglądała, jak porażona prądem elektrycznym. Słabo podparła się o ścianę i mocno chwyciła naszyjnik w swoją dłoń. - Lizzie... - powtórzyłem i lekko objąłem jej zaciśniętą piąstkę.
- N- nie dotykaj mnie! - pisnęła żałośnie. - Proszę... - wydukała. Popatrzyłem na nią smutną.
- Czemu mnie nie poznajesz? - wyszeptałem i nachyliłem się nad nią. Wiedziałem, że była zagubiona i zdezorientowana. Nie wiem, czego chciałem w tej chwili. Chyba po prostu poczuć jej bliskość. To, że choć przez chwilę może poczuć się bezpieczna. - Lizzie... - szepnąłem, wkładając kosmyk włosów za ucho. - Przy mnie nic ci nie grozi... - ucałowałem jego płatek. - To ja N... - nie zdążyłem dokończyć, bo przerwało mi znaczące chrząknięcie, na co odskoczyłem od niej, jak oparzony, prawdopodobnie tylko po to, by spotkać się z pełnym dezaprobaty spojrzeniem Liam'a.
- Chodź. - powiedział twardo i pociągnął ją za rękę. - Idziemy do Louis'a... - warknął, następnie znikając na schodach. Nerwowo przeczesałem swoje włosy i próbowałem uspokoić szaleńcze bicie swojego serca... Jak to możliwe, że jej obecność działała na mnie, jak dobry energetyk?
~Elizabeth~
Oszołomiona wlokłam się za chłopakiem, który co chwila spoglądał na mnie pełnym pogardy wzrokiem. Co się przed chwilą stało? Kim on był? Dlaczego...
Czułam się, tak jakby przed chwilą ktoś zrobił mi pranie mózgu. Jakbym go znała, ale jednocześnie widziała pierwszy raz w życiu. Było w nim coś znajomego. Jego wygląd był charakterystyczny, ale zachowanie? Niczym nie różnił się od nich wszystkich...
- Dokąd idziemy? - mruknęłam cicho i spuściłam wzrok.
- Zobaczysz. - odpowiedział oschle, po czym otworzył jakieś drzwi i wepchnął mnie do środka.
- Nareszcie... - usłyszałam czyiś zniecierpliwiony głos. Louis - przeszło mi po głowie. Nie miałam zamiaru wstawać. Przecież i tak za chwilę od nowa pobije mnie do nieprzytomności.
Pan i władca się znalazł. Jeśli myśli, że zastraszaniem innych zyska szacunek i zaufanie, grubo się myli. Dobry przywódca, to nie człowiek, który sieje postrach, którego wszyscy się boją. Dobry przywódca to ktoś, kto nigdy nie pozostawia swoich, mimo że jest ciężko. To ktoś, kto jest gotów poświęcić siebie i swoje życie, dla dobra sprawy. Bo życie to najcenniejsze, co druga osoba może dla nas poświęcić. Żyje się tylko raz. I jeśli ktoś, umrze wcześniej niż powinien w obronie kogoś, kto jest dla niego ważny, zasługuje na podziw i szacunek. Bo w tych czasach, coraz mniej jest odwagi, współczucia, i w końcu miłości. Uczucia zaczynają wygasać. A to wszystko wina nas. Ludzi. Psujemy wszystko, co otrzymamy. Nie potrafimy niczego uszanować i przekształcić w jeszcze piękniejsze. Nie. Nie te czasy. Nie ta rzeczywistość. Jeśli jesteśmy szczęśliwi, zamiast cieszyć się, że niczego nam nie brakuje, zaczyna nas to nudzić. Chcemy więcej i więcej. I w końcu zostajemy, w własnej woli, z niczym.
- Siadaj. - wskazał na kanapę. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Tu mi wygodnie. - mruknęłam i odruchowa dotknęłam swoją obolałą i poobijaną od upadku - nogę.
- Siadaj, powiedziałem! - uniósł głos. Poderwałam się szybko, co skończyło się tylko ponowną utratą równowagi. Nic nie poradzę, że ból znowu wygrał. Jestem słaba i muszę się do tego sama przed sobą przyznać. Zmierzył mnie wzrokiem i szarpnął za ramię. - Od razu lepiej. - mruknął i otworzył drzwiczki od jakiejś szafki.
- Po co tu jestem? - w końcu odważyłam się, wypowiedzieć te słowa.
- Bo chcę ci coś dać. - mruknął zażenowany. Zmarszczyłam brwi, skonsternowana.
- C- co? J- jak to? - wyjąkałam. Teraz już nic nie rozumiałam. Czemu chciał mi coś dać? Niczego nie potrzebowałam. No... może odrobinę wolności, ale póki co, nic na nią nie wskazywało.
Patrzyłam na to, co robił. Jak w skupieniu szukał czegoś. Jak denerwował się, kiedy przewracał całą zawartość szafki, nie mogąc tego znaleźć.
- Nie musisz mi nic dawać... - szepnęłam. Uniósł swoją głowę, znad biurka, swoim spojrzeniem każąc mi nie pogorszać swojego położenia.
- Ale chcę. - uciął.
- Tak, wiem. Głupia jestem, że odezwałam się. Przecież mi nie wolno! - mruknęłam niewyraźnie pod nosem.
- I tak się odzywasz... - warknął i podszedł do innego mebla. Postanowiłam już więcej się nie odzywać, tylko skupić na pomieszczeniu, które było całkiem nowe. Jego poprzednie lokum znałam na pamięć. To widziałam pierwszy raz.
Było eleganckie i dostojne. Meble z ciemnego drewna, kontrastowały ze ścianami w kolorze cappuccino. W kącie stała niewielka sofa, na której obecnie siedziałam. Za jego biurkiem i po lewej stronie znajdowały się okna. Skórzany, czarny fotel wpasowywał się w zapewne drogą całość. Mimo że nie było tutaj nic niezwykłego, to pomieszczenie i fakt, że jestem zamknięta w czterech ścianach z Tomlinson'em, nie pomagała. Może to dlatego, że nie zauważyłam tu ani jednej roślinki, przez co wszystko wyglądało jeszcze bardziej surowo, tak jakby mówiło: "Nie dotykaj mnie! Nawet nie waż się na mnie usiąść!"
W końcu łaskawie, postanowił skrócić moje męczarnie i stanął naprzeciwko mnie ze zwykłym skromnym pudełkiem, po czym nerwowo przeczesał włosy. Czy mi się wydaje, czy Louis Tomlinson, TEN Louis Tomlinson się denerwuje i jest skrępowany? Kto by pomyślał, że ma w sobie jeszcze jakieś ludzkie odruchy.
- Otwórz... - to słowo samo w sobie ponaglało mnie. Nie wiem, co chciał przez to osiągnąć, ale zaczęłam się obawiać jego zawartości.
Delikatnie uchyliłam wieczko. Nie. Nie było tam bomby ustawionej na minutnik. Nie było pistoletu, którym mogłabym strzelić sobie w głowę. Ani jakiegokolwiek innego narzędzi zbrodni. Było tam zupełnie co innego. Sukienka. Zwykła miętowa sukienka. Była śliczna... Naprawdę śliczna... Uniosłam lekko miękki materiał, i ujrzałam złotą bransoletkę.
- D- dlaczego... - urwałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zatkało mnie. Nie spodziewałabym się po nim, czegoś takiego.
- Są święta, nie? - mruknął cicho i obserwował moją reakcję.
- A- ale... Ja nie mam nic dla ciebie... - szepnęłam, na co machnął ręką.
- Ubierz się... - mruknął i otworzył drzwi. - Ale szybko...
Zdzwiona wykonałam polecenie i udałam się do łazienki. Przynajmniej teraz mogę pobyć chwilę sama. Stanęłam przed lustrem, odświeżona i przebrana. Spojrzałam na siniaki na moich rękach, nogach i twarzy. Czułam się szkaradna. Ba! Nie czułam się. Ja tak wyglądałam. Wiedziałam to. Spuściłam głowę i wróciłam do mojego oprawcy. Zmierzył mnie wzrokiem i założył ręce na piersi.
- Mogę już sobie iść? - szepnęłam cicho, licząc, że odpuści.
- Nie mogę pozwolić ci odejść... - mruknął i przyciągnął mnie do siebie. Czułam jego ciepły oddech na moim policzku. Szczerze, to po ostatniej akcji z tym blondynem zaczęłam wątpić w ludzkość. Nie chcę, żeby ktokolwiek z nich mnie dotykał! Mam prawo do swojej przestrzeni osobistej, którą całkowicie mi zburzoną. - Co to jest? - powiedział zdziwiony i wziął do ręki mój naszyjnik.
- J- ja... - wydukałam wystraszona.
- Ktokolwiek ci to dał... Ktokolwiek... Pożałuje! - powiedział twardo.





"Są ta­kie chwi­le, w których człowiek przy­tuliłby się na­wet do jeża."

                                                                             Józef Bułatowicz 






Hejo:) Po raz drugi xd Przepraszam, że tyle nie dodawałam:( Najpierw byłam na wakacjach, potem miałam remont, a teraz szkoła daje wycisk:(
Liczę, że coś powiecie o tym rozdziale... Sama nie wiem... Jest inny? No nie wiem, no:/
Notka będzie wyjątkowo krótka...
Czemu?
Czuję się masakrycznie:( I chyba będę chora :c
Tak, że... Trzymajcie się cieplusio:)
Do napisania,
Natka99<3




niedziela, 7 września 2014

Reklama rozdziału 15

Hej:) Nie, niestety to jeszcze nie rozdział... Póki co, cierpię na zanik weny:( Nikt we mnie nie wierzy *płacze*.
Na pocieszenie macie reklamę 15:)


 
 
No? I jak wam się podoba? xd
Jeśli to przeczytałeś/-aś możesz zostawić ślad po sobie? Cokolwiek... Chcę wiedzieć, że nie piszę tego dla siebie...:(
Do napisania,
Natka99<3