sobota, 17 maja 2014

08: "Chyba nie chcemy jej zabić, prawda?"

Proszę, aby KAŻDY, kto czyta mojego bloga skomentował ten rozdział!:)
+
Ważna notka pod rozdziałem!!!;)
Miłego Czytania<3




~Rose~
Bezwładnie opadłam na łóżko znajdujące się w moim pokoju. Powoli miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Nie wiem już nawet, kiedy ją porwali! Dzień, tydzień, a może miesiąc temu?! Liczby przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszystko co czułam to samotność, która obejmowała każdą komórkę mojego ciała. Tęsknota za siostrą sprawiła, że nie spałam praktycznie w ogóle, a kolejny, następny dzień był jedną, wielką niewiadomą, ku której bałam się kroczyć.
Rodzice non stop byli pochłonięci poszukiwaniami El, a na naszą gosposię, nie chciałam zwalać wszystkich moich problemów. Ta kobieta i tak wystarczając w życiu przeszła.
Jedna rzecz ciekawi mnie jednak i nie daje spokoju: czemu rodzice wcześniej traktowali Lizzie, jak powietrze, jak kogoś, kogo nie ma, a teraz robią wszystko, aby ją znaleźć? Czy dopiero jej porwanie uświadomiło im, że ją kochają?! To przykre, ale może być prawdziwe. Boję się tylko, że okaże się, że organizują całe te poszukiwania, żeby media i całe środowisko po nich nie "pojechało".
- Rose, chodź tutaj! - krzyknęła z dołu mama. Leniwie dźwignęłam się ku górze i starałam się zlekceważyć lekkie zawroty głowy, spowodowane nagłą zmianą położenia. Cicho westchnęłam spoglądając na zdjęcie, położone na komodzie, na przeciwko mojego posłania. Przedstawiało mnie, El, Sophie i Carrie, w dniu szesnastych urodzin Liz. Wszystko było wtedy takie łatwe, beztroskie, przynajmniej tak mi się wydawało....
*RETROSPEKCJA*
"- Lizzie, wstawaj! - piętnastoletnia, uśmiechnięta szatynka, krzyczała i próbowała dobudzić siostrę. - Elizabeth Bella Carter, rusz ten tyłek i chodź! - uderzyła ją poduszką i wyszła z pokoju, by po chwili wrócić ze szklanką zimnej wody, której zawartość, została wylana na twarz dziewczyny.
- Rose, pali się, czy co?! - pisnęła rozzłoszczona nastolatka, patrząc ze zdziwieniem na swoją przemokniętą piżamę, na co młodsza siostrzyczka zachichotała pod nosem. - Co ci się stało?
- Masz dzisiaj urodziny! Nie możesz przespać tego dnia! - spojrzała na nią z wyrzutem i dorzuciła: - Ubieraj się i złaź na śniadanie! - zaczęła zmierzać w kierunku drzwi, kiedy usłyszała cichy szept:
- Po co obchodzić urodziny, i cieszyć się z tego, skoro dla wszystkich jest się problemem.... - szatynka zatrzymała się w pół słowa, i zagryzła policzek od środka.
"Mi jesteś potrzebna, Liz!" - pomyślała i wyszła, udając, że nie słyszała.

Eli zeszła na dół, pół godziny później, szurając butami z nudów.
- Uśmiechnij się! - Rosie podeszła do niej i podniosła jej policzki, tak, by wyglądała na wesołą. - Od razu lepiej! - wywyższyła się, jak wielki znawca i puściła poliki siostry, przez co jej twarz na powrót przybrała minę męczennika.
- Dzień dobry, Elizabeth! - szepnęła Martha, tutejsza gosposia i podała dziewczynie posiłek. - Wszystkiego najlepszego! - szepnęła, po czym delikatny uśmiech rozjaśnił jej twarz, ale znikł natychmiastowo, po ujrzeniu mamy nastolatek rozmawiającej przez telefon.
- Cześć, mamo! - pisnęła El i podbiegła do niej z uśmiechem. Kobieta spojrzała na nią z góry i zatrzymała się, ponieważ dziewczyna, patrząca na nią z nadzieją w oczach, zatorowała jej drogę. Po chwili odepchnęła ją i minęła, ignorując jej obecność.
- Lizzie.... - szepnęła współczująco Rosalie, ale nastolatka przerwała jej z krzykiem:
- Wiesz, co?! Uczucia i ich okazywanie są przereklamowane!
Nim młodsza siostra zdążyła jakkolwiek zareagować, usłyszała trzask drzwi, a El zniknęła. Przełknęła gulę w gardle i starała się powstrzymać łzy napływające do oczu. Chciała, żeby Elizabeth zapamiętała ten dzień, żeby była szczęśliwa! I nie zbyt jej to wyszło.
(...)
Liz wróciła późnym popołudniem. Ze spuszczoną głową pomaszerowała do swojego pokoju. Jakże wielkie było jej zdziwienie, kiedy Car i Soph, siedziały tam i na nią czekały.
- Wszystkiego najlepszego, wariatko! - roześmiały się i przytuliły dziewczynę. Już po chwili ciągnęły ją za sobą, na łąkę, na której leżał koc i kosz piknikowy.
(...)
Rosie szła już spać i chciała powiedzieć starszej siostrze dobranoc, jak to robiła co wieczór. W pewnej chwili usłyszała trzask i damski pisk, więc czym prędzej wbiegła do jej pokoju.
- Matko! Liz! - wystraszona chciała podbiec do dziewczyny, ale było to niewykonalne, bo praktycznie w całym pomieszczeniu leżały kawałki rozbitego szkła.
- Liz.... - wyszeptała spokojnie i ze łzami w oczach spojrzała na siostrę, stojącą z twarzą obojętną, niewyrażającą żadnych uczuć i beznamiętnym wzrokiem lustrującą całą przestrzeń dookoła siebie. Rose pobiegła po zmiotkę i szybko pozbyła się raniących kawałków z podłogi. Pisnęła z przerażenia, widząc krew znajdującą się na dłoniach dziewczyny i przesiąkającą przez białe skarpetki na chudych kostkach siostrzyczki.
- Liz, zwariowałaś?! - na jej upomnienie, dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. - Mogło stać ci się coś poważnego! - Różyczka krzyczała dalej, już nie kryjąc łez i opatrywała rany, zadane przez cząstki wazonu.
- I tak nikogo nie obchodzę. - mruknęła, wyrywając się i wychodząc na balkon. Usiadła na kocu i wyglądała przez szczeble od barierki.
- Mnie obchodzisz.... - szepnęła piętnastolatka, ale tak cicho, że sama nawet tego nie usłyszała. - Słyszysz?! - powiedziała głośniej. - Mnie obchodzisz.... - pisnęła żałośnie i usiadła obok. - I nawet, jeśli nie chcesz żyć dla siebie, to żyj dla mnie! - po tych słowach wtuliła się w nieruchome ciało siostry, a głośny szloch odebrał jej zdolność mowy.
-Przepraszam.... - mruknęła Lizzie, lekko ją obejmując.
- Łatwo ci mówić! - kontynuowała Rose. - Życie naprawdę nie ma dla ciebie żadnego znaczenia? - wychlipała i uniosła głowę, żeby spojrzeć na zamyśloną i nieobecną twarz siostry.
- Miało, kiedyś.... Teraz już nie ma. I dobrze.... - odpowiedziała nie spoglądając na nią.
- Nie ma znaczenia?! Czy ty się słyszysz?! A pomyślałaś choć raz w tym wszystkim o mnie?! Że może jesteś moją siostrą?! Że cię kocham?! I, że nawet, jeśli ciebie już nie będzie , to ja dalej będę musiała się męczyć! Co?! Ja też mam się targnąć na własne życie, co?!
- Łatwo ci mówić! Ty się męczysz?! - wybuchła w pewnym momencie, El. - Ty nie wiesz, jak to jest być pośmiewiskiem, być olewanym! Nie wiesz, jak to jest, kiedy właśni rodzice mają cię daleko gdzieś od ponad dziesięciu lat! Jak mnie nie będzie, wszystkim będzie się żyło lepiej, rozumiesz?! - dokończyła już spokojniej, a po jej policzkach spłynęły pierwsze słone łzy.
- El.... - szepnęła, chcąc ją przytulić, ale skończyło się to odepchnięciem jej.
- Nie wiesz, jak to jest! Nie rozumiesz! - szeptała. - Oni zawsze cię kochali! Wywyższali i uwielbiali nad życie....
- Ciebie też kochają.... - młodsza siostra pisnęła bez przekonania.
- Kochają?! - prychnęła. - A, więc według nich, to co odstawiają to miłość?! Nawet szowinistyczna "miłość" XXI wieku, nie może zostać porównana do tego, jak mnie traktują! Albo raczej nie traktują! I..., i nawet, jeśli czasem zgrywam obojętną, to strasznie ci momentami zazdroszczę.... - dokończyła i zacięła się.
- Czego? - odparła zdziwiona Rose.
- Czego?! Miłości, przyjaciół, zrozumienia.... WSZYSTKIEGO!
- Liz.... - dziewczyna nie wiedziała, co zrobić, aby ją pocieszyć.
- Daruj sobie! - ucięła z goryczą w głosie, a między nimi zaległa cisza.
- Czasem mam wrażenie..., że oni wcale nie chcieli, żebym się urodziła! Że jestem tylko piątym kołem u wozu w naszej rodzinie i trzeba to piąte koło w końcu odczepić, bo tylko przeszkadza w prawidłowej jeździe. Taka czarna owca.... - jej głowa opadła na krzesło i siostra widziała, że Liz analizuje słowa, które przed chwilą wypowiedziała.
- Liz, nawet jeśli tego nie dostrzegasz, to jesteś potrzebna masie ludzi, bo wiesz, nawet, jak myślimy, że jesteśmy sami, to tak nie jest, bo zawsze opiekują się nami nasi aniołowie stróżowie, którzy wspierają nas wszystkich, bez wyjątku, w chwili zwątpienia. - Rose uśmiechnęła się pocieszająco i wyciągnęła zza siebie małe pudełeczko.
- Co to? - mruknęła szesnastolatka.
- Dałabym ci go już rano, ale nie było okazji. - młodsza siostra uśmiechnęła się przepraszająco, i podała zawiniątko Elizabeth. Ta, otworzyła go, i wyjęła łańcuszek, z wygrawerowanym napisem na wisiorku: "Best Friends Forever".
- Nawet, jeśli jeszcze nie spotkałaś swojego księcia z bajki.... - kontynuowała Rosie. - To on istnieje i gdzieś tam czeka na ciebie. - mówiąc to wskazała na otaczający je - świat. - Może się okazać, że będzie to ktoś, kto nigdy w życiu nie przyszedłby ci do głowy, ale jednak.... - przytuliła się, do dziewczyny siedzącej obok i tak siedząc, spędziły ten "dzień" do samego rana.
*KONIEC RETROSPEKCJI*
Słona łza wypłynęła z mojego oka i wyznaczyła ścieżkę na moim policzku.
Czy Lizzie, chciała się kiedyś targnąć na życie? Oczywiście, ale za każdym razem niweczyłam jej plany. Nie mówiłam o tym rodzicom, bo:
a) wiedziałam, że nic ich to nie obejdzie,
i b) byłam pewna, że przez to znienawidzą ją jeszcze bardziej.
Ale patrząc na to, jak ona cierpi, wiedziałam, że to nie był dobry pomysł. Nie wiem, czy to empatia, ale widząc ból, jaki ją ogarniał, sama zaczynałam go odczuwać.
- Rose, natychmiastowo złaź na dół! - krzyknęła moja rodzicielka, co przywróciło mnie na ziemię. Powłócząc nogami skierowałam się w stronę głosu, czyli, jak się okazało - do salonu.
- Córciu, to komendant Liam Payne. - przerwała, uśmiechając się i czekając na moją reakcję. Pokiwałam głową w jego stronę, na co mężczyzna wstał i ucałował moją dłoń, powodując wypieki na moich policzkach.
- My się już chyba znamy! - mężczyzna po wypowiedzeniu tych słów, mrugnął do mnie jednym okiem.
- Tym lepiej! - wykrzyknęła kobieta. - Zaraz powinien wrócić tata z innym policjantem, teraz pojedziecie wy, a tobie będzie łatwiej, bo w końcu byłaś świadkiem. - klasnęła w dłonie, zadowolona ze swojego pomysłu.
- Proponowałbym, żebyśmy skierowali się w stronę Dublina. Jest tam dużo lotnisk i jeśli chcieliby opuścić kraj, zrobiliby to właśnie tam! - powiedział i podał mi, wskazaną przez moją mamę kurtkę.
- Dobrze.... - szepnęłam cichutko, nieco speszona i wyszłam z domu, niemalże zderzając się z innymi policjantami.
- My pojedziemy na północ, wy na południe. W końcu mogą być wszędzie! - rozkazał pozostałym, a mnie kulturalnym gestem zaprosił do środka radiowozu.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale mieliśmy jechać ku południu.... - zwróciłam mu uwagę, na co uśmiechnął się przepraszająco i lekko przeczesał idealnie ułożone włosy.
- Ach, no tak! - wyglądał na zaskoczonego, ale i tak, pojechał na północ.
Wszystko byłoby spoko i w ogóle, gdyby nie fakt, że napis świadczący o przyjeździe do Mullingar, minęliśmy z godzinę temu.
- Chyba jedziemy w złą stronę! - spanikowałam.
- Cóż.... - przeciągnął wyraz, przykładając pistolet do mojego brzucha. - Jeśli chcesz przeżyć, pojedziesz tam, gdzie rozkażę!








~Elizabeth~


Louis odsunął się ode mnie i lustrował moją twarz obojętnym wzrokiem. Czując, jak się rumienię, spuściłam głowę i przyglądałam się swoim skarpetkom. To, co przed chwilą się stało, nie było normalne. Zdecydowanie nie było normalne!
- Następnym razem trzymaj buzię na kłódkę, bo nie będę taki dobry! - syknął i popchnął mnie do tyłu, czego skutkiem był mój upadek..., a sam wyszedł z pomieszczenia.
Dopiero teraz dopuściłam do siebie ból, jaki sprawiały mi rany zadane przez chłopaka. Chyba leki przeciwbólowe przestały działać! Rękoma objęłam swoje ramiona i skuliłam się, chcąc zrobić wszystko, aby nie bolało.
"Pomyśl, o czym innym, El! I tyle!" - łatwo ci mówić! Chociaż..., pomyślmy: jak on mógł mnie tak potraktować! Czuję się, niczym nic niewarty przedmiot! Nie wierzę, że jakkolwiek nie zareagowałam! Mogłam go odepchnąć, kopnąć, cokolwiek!
"A ty, Elizabeth nie zrobiłaś nic absolutnie nic! A może ci się podobało?" - nie prawda!
Nie podobało!
A może podobało?
Po moich policzkach spłynęły łzy, kiedy ból stawał się nie do zniesienia. Zabawne! W normalnych warunkach zrobiłabym wszystko, żeby bolało, bo to mogłoby znieść ból wewnętrzny! Dopiero teraz zauważam, jaka to była głupota! Zachowywałam się, jak niedojrzały, rozpieszczony nastolatek! Ale w głębi chciałam po prostu zrozumienia, czy tak trudno to ogarnąć?!
- Pomocy! - wydusiłam z siebie.  -Pomocy.... - wyjąkałam, czując, że opuszczają mnie siły. Usłyszałam kroki w moją w moją stronę, a potem obraz mi się urwał. Ja natomiast zostałam otoczona powłoką bezpieczeństwa i nieświadomości.
~Niall~ 
Usłyszałem jakiś cienki głosik, co zmusiło mnie do przerwania konsumpcji tacosów, zamówionych przez Harry'ego (tylko dla Harry'ego) i wyglądnięcia za głosem.
Pierwszym co rzuciło mi się w oczy, była skulona, nieprzytomna nastolatka leżąca na podłodze. Louis, mogę ci obiecać, że kiedyś cię zabiję! Masz słowo Niall'a Horan'a!!!
Pobiegłem do kuchni po tabletki przeciwbólowe i podałem nieprzytomnej. Korzystając z faktu, że nikogo nie widziałem na horyzoncie, wziąłem kruche ciało Elizabeth na ręce i zaniosłem do swojego pokoju. Tam, ułożyłem ją na łóżku i przykryłem cieplusią i milusią kołdrą. Sam usiadłem na krześle naprzeciwko i lustrowałem twarz dziewczyny. Uśmiechnąłem się, widząc, jak jej oddech staje się miarowy, co świadczyło o tym, że najpewniej usypia.
Szczerze, śledząc ją niemal codziennie po szkole, tak bardzo się do niej przywiązałem i tak wiele jej nawyków poznałem, że z czasem uświadomiłem sobie, że nie chcę jej zabijać.
Podszedłem do niej i usiadłem na skraju łóżka, palcami rozczesując jej zlepione krwią kosmyki włosów. Wzrokiem lustrowałem jej ubrudzone czerwoną cieczą i posiniaczone ciało. W pewnym momencie nastolatka obróciła się tak, że ułożyła swoją główkę na mojej dłoni. Była taka delikatna, krucha, taka słodka.
Moim marzeniem było ujrzeć, jak się uśmiecha. Choć ten jeden raz, dla mnie. Ale, dlaczego miałaby to zrobić?! Jestem zabójcą! Złym człowiekiem, który nie zasługuje na nic, co dobre!
Nie wiedzieć czemu, uniosłem rękę i opuszkiem kciuka, delikatnie, aby jej nie obudzić, muskałem jej czoło, zabrudzony krwią policzek, malutki nosek, podbródek. W pewnym momencie zatrzymałem wzrok na jej różowych wargach. Coś wewnątrz mnie strasznie chciało ją pocałować. I szczerze, już miałem to zrobić i pewnie zrobiłbym to, gdyby nie drzwi, które się otworzyły, a do środka wpadł wkurzony Louis, przez co natychmiastowo odskoczyłem od nastolatki.
- Co ty do 100 gęsi pieczonych, tu wyrabiasz?! - syknął, a jego źrenice gwałtownie się zwężyły.
- Opiekuję się.... - bąknąłem nie patrząc na niego.
- Tyle to jeszcze zdołałem zauważyć! - krzyknął, wyrzucając ręce w górę i tym samym budząc El.
- To nie krzycz! - mój opanowany głos chyba doprowadzał go do szaleństwa.
- Jest naszym więźniem, a zachowujemy się, jak jakieś niańki do rozpieszczonych bachorów!- na chwilę przerwał i zmierzył mnie surowym wzrokiem.  Wiedząc, że mam zamiar zacząć mówić, przerwał mi i wrócił do poprzedniej myśli. - A może ty się w niej zakochałeś?!  - uśmiechnął się szyderczo, zakładając ręce na piersi.
- Proszę cię. - mruknąłem. - W niej?! - wskazałem na wystraszoną, ale i rozespaną nastolatkę.
- Tylko uważaj. - szepnął, podchodząc do mnie. - Jak się w niej zakochasz, to nie proś, żebyśmy ci pomogli, bo od zabicia jej, nas nie odwiedziesz. - przedrzeźnił mnie, co wywołało niemałą złość, widoczną na mojej twarzy.
- Nie jestem w niej zakochany! - warknąłem i poderwałem się z krzesła, stając naprzeciwko chłopaka.
- Udowodnij! - powiedział. Wiedziałem, że mnie podpuszczał, ale chęć pokazania mu, że mam rację, była silniejsza. Gwałtownie obróciłem się w stronę dziewczyny, złapałem jej kruche ciało i z całej siły, uderzyłem nią o szafę. Kopnąłem ją w żebra, co chyba dostatecznie ją dobudziło, bo wydała zduszony pisk.
- Przestań! - szepnęła, co tylko bardziej mnie zdenerwowało. Już zamierzałem ją kopnąć po raz kolejny, ale czyjąś silna ręka mnie powstrzymała.
- Wystarczy. - warknął i schylił się, aby podnieść z ziemi ciało Liz. - Chyba nie chcemy jej zabić, prawda? - uśmiechnął się triumfalnie, wynosząc dziewczynę z pomieszczenia.
~Louis~
Otworzyłem drzwi do mojego gabinetu i wszedłem do środka. Pierwszym, co przyszło mi do głowy było położenie jej na sofie naprzeciwko biurka. Oparłem się plecami o drewniany blat i uważnie, z nic niewyrażającą miną, skanowałem jej ciało.
I nagle mnie olśniło. Wpadłem na genialny pomysł, który w niedługim czasie zamierzałem wcielić w życie.
- Lubisz auta? - zaległa chwila ciszy. - Jeśli nie, to polubisz, bo zamierzam zabrać cię na wyścigi....

"Jeżeli miłość two­ja nie ma żad­nych szans, po­winieneś za­mil­knąć, bo nie na­leży mie­szać miłości z niewol­nic­twem ser­ca. Miłość, która pro­si, jest piękna, ale ta, która błaga, jest uczu­ciem lokajskim."
                                                               Antoine de Saint Exupery

Hej, witam was po tej długiej przerwie:) Przepraszam, że rozdział tak późno, ale miałam maaaasę nauki:( Ale teraz postaram się dodawać rozdziały wcześniej:)
Dziękuję wszystkim, którzy to czytają, komentują, obserwują<3 Rany, nie sądziłam, że będę miała aż 11 osberwatów = czytelników i 17 komentarzy pod ostatnim rozdziałem:)
Dacie radę dobić do 25??? Albo nawet 30???:) Ach, te moje marzenia...:D Ale miłoby by było widzieć, ile osób to czyta, dlatego to takie ważne:)
Wybaczcie mi ten beznadziejny rozdział:( Mam nadzieje, że następny będzie choć trochę lepszy:) Ostatnio mam doła i sama nie wiem, czy dalej pisać;( A wy co o nim sądzicie???:) Mam nadzieję, że choć trochę się wam spodoba<3
Przypominam o konkursie na blog miesiąca, którego wyniki zależą tylko i wyłącznie do was, więc głosujcie!!:) Więcej informacji w poście o tytule: Blog Miesiąca: Maj:)
Jak wam się podoba nowy szablon??? Mi osobiście baaaardzo:)
To chyba na tyle...,
Do zobaczenia,
Natka99<3

17 komentarzy:

  1. I love IT. .. Świetny rozdział!!!! <3 Takiego rozdziału się nie spodziewałam. Porwali Rose!!! W pewnym momencie naprawdę myślałam że Niall zakochał się w El a tu takie coś!!! Zastanawiam się czemu Louis jest taki okropny!!! Oo.. wyścigi. Kurde będzie się działo. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. super, dużo zwrotów akcji!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej ;*
    Super blog. Trafiłam tu przypadkiem i zostane. Podoba mi się on.
    Fajnie piszesz. Zwrot akcji . Wiścigi .. łał.
    Czekam na następny rozdział. Życzę weny i chęci.
    Pozdrawiam Zizi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny! :) Taki piękny zwrot akcji! <3
    Czekam na next! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Suuper rozdział :D szablon jest extra <33 dziękuje za zdj :D + Natka weź się nie poddawaj pisz daalej i zakładaj kolejne nowe blogi , perfekcjonistko ty moja :** A co do głosowania to ten tegooo ... hahah / Karmelek

    OdpowiedzUsuń
  6. Swietny rodział i powinnaś pisać dalej i sie nie poddawać poniewaz masz swoich wiernych fanów ! :D hah. I jeszcze raz swietny piekny i po prostu super :D :* / Zimkaa xx

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana :* ...rozdział z jednej strony świetny , ale z drugiej nie rozumiem Nialla... :o

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział :) blog jest na prawde cudowny i nie kończ z pisaniem bo masz talent :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Łooo *.* Świetnyy <33

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie koncz ! Pisz dalej ! Musisz ! Rozdzial swietny ! Do next'a <3

    ~Kamila

    OdpowiedzUsuń
  11. POSHE KOFFAM CIĘ. Nie moge doczekać się następnego rozdiału

    OdpowiedzUsuń
  12. ważna notka na http://youmyeverything-spisfanfiction.blogspot.com/ dotyczy bloga miesiąca jeśli przeczytasz proszę skomentuj x

    Administratorka, Dems

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozdział cuudowny! Czekam na next'a! ;* Niall why? ;CCC

    OdpowiedzUsuń
  14. Git malina i me gusta! Dodawaj dalej pliska.

    OdpowiedzUsuń
  15. Mam prośbę, nie mów , że rozdział jest beznadziejny, skoro jest odwrotnie :-) erza

    OdpowiedzUsuń