poniedziałek, 17 lutego 2014

03: "Kogoś mi przypomina.... Tylko kogo?"


Ważna notka pod rozdziałem!!!!







~Elizabeth~
Tego, nie było w planach! Oni mieli mnie tu przetrzymywać, policja miała mnie szukać, potem znaleźć, a porywaczy wsadzić za kratki!!! Oni nie mogą mnie wywieźć! Nie mogą! Ale, co ja tu mam do gadania?!
Dopiero teraz poczułam, że lodowate powietrze przeszywa moje ciało na wskroś. I ja mam wyjść na zewnątrz ubrana w dresowe spodnie, cienki podkoszulek z krótkim rękawkiem i skarpetki?! To jakieś kpiny, ja się pytam?!
- No, ruszaj się paniusiu. - szepnął szatyn, po czym gwałtownie chwycił mnie za łokieć, i szarpnął w stronę luksusowego, sportowego i jednym słowem: WYPASIONEGO auta.
W ogóle nie przypominało ich "domu". Ten pojazd wygląda na niesamowicie drogi, a budynek znajdujący się (już) za mną, to istna ruina! No chyba, że to auto jest kradzione..., bo ta opcja jest bardziej realna, niż to, że któryś z nich uczciwie zarobił na tą furkę.
- Kto prowadzi? - wykrzyknął blondyn.
- Losowanie? - spytał "Louis" uśmiechając się podejrzliwie. Imię Louis nie pasuje mi do tego człowieka! Może to jakiś jego pseudonim artystyczny. Bo, to imię kojarzy mi się z kimś wesołym, uroczym, zabawnym, a nie z psychopatą, który cieszy się, kiedy sprawi komuś ból!
- Nie rozumiem... - szepnął cicho brunet.
- Oj, zaraz ci wszystko wyjaśnię... - powiedział, po czym zwrócił się do mnie. - Wybieraj laluniu. - powiedział przesłodzonym głosem. Popatrzyłam na niego pytająco. - Powiedziałem wybieraj! - syknął, a jego oczy, jakby..., pociemniały?
- Ale... - pisnęłam i zmarszczyłam nos, ze zdziwienia i zdezorientowania.
- Co "ale"?! Niejasno się wyraziłem?! - krzyknął patrząc na mnie ze złością.
"Nie denerwuj go, Liz! Pamiętaj, co zrobił ci chwilę temu.". - och, to moja kochana podświadomość, postanowiła nagle wrócić, i się odezwać!
- Trochę... - szepnęłam i spuściłam głowę, którą do tej pory dzielnie trzymałam w górze. Usłyszałam szyderczy śmiech.
- Jesteś słaba..., bardzo słaba. Daję ci max 2 tygodnie w spędzone w naszym towarzystwie, a potem, już na kolanach będziesz błagać o śmierć! - warknął. Przełknęłam głośno ślinę, i zaciągnęłam się świeżym powietrzem. Nigdy tak bardzo, nie chciałam nikomu odpyskować, jak teraz, temu durniowi! "Jeśli życie ci miłe, to trzymaj język za zębami!". - jej, jakbym nie wiedziała....
- Widocznie mnie nie znasz, jeśli myślisz, że jacyś ludzie sprawią, że zapragnę śmierci! Wystarczająco przeszłam, żeby bać się kogoś takiego, jak ty, albo oni! - krzyknęłam, a rozmowy, które toczyły się pomiędzy pozostałą czwórką, ucichły. Elizabeth, idiotko, co ty zrobiłaś?! "Powiedziałaś mu prawdę..., gratuluję odwagi, samobójco!". - musiałam się z tym zgodzić, mówiąc mu to, wystawiłam się na pewną śmierć. Chłopak ruszył w moim kierunku, a ja odruchowo zaczęłam się cofać do tyłu. Kto by się spodziewał, że już po chwili będzie tuż koło mnie?! Teraz żałuję, że nie przykładałam się do wf - u i zajęć z samoobrony....
Złapał mnie za ramię, boleśnie wbijając swoje paznokcie w moją skórę. Przygryzłam policzek od środka, starając się ignorować, ból, jaki mi sprawiał.
- Teraz się boisz, co?! - wysyczał mi prosto w twarz, przypierając mnie do maski samochodu. Przeszedł mnie dreszcz w zetknięciu z zimną maską pojazdu. - Powiem ci tylko jedno, więc słuchaj mnie uważnie! - przerwał na chwilę, obserwując moją reakcję. Odwago, wzywam cię! Gdzie się podziałaś?! Skoro byłaś wtedy, to czemu nie ma cię teraz?! "Oj, Lizzie, Lizzie, wszyscy, łącznie z tobą wiedzą, że ty najpierw mówisz, a dopiero potem myślisz nad skutkami twojej głupoty!". - moja głupota, bo inaczej się tego nie da nazwać, doprowadzi do mej śmierci. Zawsze myślałam, że zginę śmiercią naturalną, ze starości, ale widać nie będzie mi to dane.... - Wiedz, że strasznie działasz mi na nerwy! A wiesz, co Louis Tomlinson robi z ludźmi, którzy go denerwują?!
- Co? - spytałam, i tak szczerze, próbowałam wykrzesać z siebie ostatki swojej odwagi i godności, ale chyba na marne, bo nawet głuchy, stwierdziłby, że nie byłam zbyt przekonująca....
- Zabija ich! Więc, jeśli nie zginiesz z własnej woli, z przyczyn, "tylko tobie" znanych, to własnoręcznie cię zabiję, słyszysz?! I szczerze, doradzam ci pierwszą wersję, bo uwierz mi, nie chcesz widzieć mnie rozzłoszczonego! - ostatnie zdanie, dokończył szeptając "milutko".
"To, jaki ty byłeś do tej pory, skoro jeszcze nie byłeś rozzłoszczony?!". - dobre pytanie.
- Nie chcę... - pisnęłam, co dało mu TĄ satysfakcję. Odsunął się ode mnie ze złowieszczym uśmiechem, i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, z tego, że moje serce wali, jak oszalałe. Co strach, robi z człowiekiem?!
- Dajemy ci możliwość wybrania, u kogo na kolach będziesz siedzieć.... - wypiszczał, "słodziutkim" głosem.
- Umiem sama usiąść... - szepnęłam niemal niesłyszalnie.
- Oj, niewątpliwie! Ale, przecież nie możemy pozwolić ci uciec, a poza tym, podejrzewałbym, że w siedzeniu, w bagażniku, nie byłoby nic strasznego! - denerwuje mnie ten ton. Zastanawiam, się który gorszy: ten, kiedy jest zły, czy ten kiedy chce się nade mną poznęcać!
- Ale ja umiem sama... - pisnęłam, bo szczerze, to nie wiedziałam, co innego miałabym powiedzieć, aby go nie zdenerwować.
- Słuchaj, albo siadasz u Harry' ego, albo u mnie! - mruknął znudzony. - I szczerze, to tego drugiego ci odradzam, nigdy nie wiadomo, do czego jest zdolny.... - "śmiesznie", "wyszeptał", mimo wszystko, wiedząc, że reszta to słyszy, i ma z tego niezły ubaw.
- Ja....
- To, świetnie, Harry - ty prowadzisz! - powiedział wesoło, zacierając ręce.
- Ale... - wydukałam.
- Dlaczego, to ja mam prowadzić?! Niall nie może?! - lokowaty psychopata, jest zirytowany... Niedobrze..., czy dobrze?
- Tak, wsadź Niall' a, za kierownicę. - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Przestań się trząść i szczękać tymi zębami! - wydarł się, i gwałtownie odwrócił się do mnie, patrząc się na mnie za złością. Co ja, poradzę, że na dworze jest -20 stopni, a ja jestem ubrana, jakby było co najmniej 15?!
- Uspokój się, Lou.... Jej jest po prostu zimno! - mruknął brunet. "Dziękuję...". - gdyby nie on, zapewne już zostałabym spoliczkowana! 
Rzekomy Louis, przewrócił oczami, i odwrócił się w stronę chłopaka.
- To zrób coś, żeby nie było! Naszej księżniczce jest zimno! - wow, jaki sarkazm! Bo nikt, absolutnie nikt go nie wyczuł! Brunet natomiast zignorował chłopaka, i poszedł do domu, po chwili wracając z kocem, którym okrył moje ramiona. Co, z tego, że materiał wyglądał, jak stara, zużyta szmata, strasznie drapał, jeśli choć trochę chronił przed zimnem! Louis po raz kolejny wywrócił oczami, po czym powiedział:
- Wsiadać! - usiadł na fotelu, następnie przyciągając mnie na swoje kolana. Po raz kolejny tego dnia, przeszedł mnie dreszcz, ale tym razem było to tylko obrzydzenie... i strach....
Harry usiadł za kierownicą, i już chciał odpalać silnik, gdy krzyknął:
- Policja! Chować się! - w tym momencie zostałam pociągnięta w dół, co bardzo nadwyrężyło mój kręgosłup. (...) Zaraz, zaraz, on powiedział policja?! Ratunek! Już chciałam krzyknąć, gdy buzia została mi zatkana, jakąś olbrzymią łapą.
- Spróbuj krzyknąć, a na nagrobku wyryją jutro napis: "R.I.P. Elizabeth Carter". - szepnął ze złością, przykładając pistolet do mojej skroni. - Będziesz grzeczna? - spytał, na co energicznie pokiwałam. - Czy może mam strzelić? - na te słowa zaczęłam szybko kręcić głową.
Po chwili do moich uszu dobiegł głośny dźwięk syreny policyjnej, który z każdą chwilą się oddalał.
- Podnosić się! - krzyknął lokowaty psychopata. - Pojechali! - mruknął, włączając silnik. Po niespełna kilkunastu sekundach auto, ze świstem opon odjechało z podjazdu.
Nie, żeby coś, ale on jedzie za szybko!!! Zdecydowanie, za szybko!!! Uparcie zaczęłam się wpatrywać, w niekończącą się drogę, rozciągającą się przede mną.
Bałam się. Tak strasznie się bałam. Po głowie przelatywały mi tysiące czarnych scenariuszy, ale były one tak okropne, przerażające i nierealne, że strach było się zatrzymać przy jednym na dłużej.
"Jesteś, tchórzem, Liz! Zdajesz sobie z tego sprawę?!". - nie, nie zdaję. Mimo tego, że ta myśl przez cały czas plącze się w mojej głowie, to nie zdaję sobie z tego sprawy!
Czułam jego paskudny oddech na mojej szyi, przez co, co chwilę przechodziły mnie chmary ciarek.
Ratunkuuuuuu!!! Ja chcę do domu!!!
W tamtej chwili modliłam się, żeby... umrzeć! Nie pragnęłam niczego innego niż szybkiej i bezbolesnej śmierci! Ale wiedziałam, że nie mogłam się poddać.... Dla siostry!
- No, to może opowiesz nam coś o sobie? - powiedział mężczyzna, u którego siedziałam na kolanach. Obrócił mnie tak, żebym spojrzała na jego twarz.
Usta miał wykrzywione w chytrym i szczerze, to nie rozumiem, w co wyrażającym - uśmiechu.... Nie..., to był raczej szyderczy chichot. Tak, to o wiele lepsze stwierdzenie.
Reszta jego twarzy, ciała, tkwiła natomiast w powadze, co zapewne miało przekonywać, że one nie żartuje, i lepiej mu się nie sprzeciwiać!
Emanowała od niego wrogość i bojowe nastawienie, więc nie zdziwiłabym się, gdybym zaraz została uderzona....
Trzymał pistolet przy moim brzuchu, przez co, przy zetknięciu się z zimnym metalem, przechodziły mnie (kolejne) tysiące dreszczy, które spotęgowała świadomość tego, iż za chwilę on wystrzeli, i będzie po mnie. Bo w sumie, co mu szkodzi?! Przecież to tylko kolejny człowiek do jego kolekcji. Zastanawia mnie tylko fakt, czemu nie zabili mnie od razu?! Przecież to żadna nowość dla stałego mieszkańca Mullingar. Takie rzeczy zdarzają się codziennie! To już powoli monotonne! Ale porwanie! To dopiero sensacja! Ja zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele więcej będę musiała przejść, i o wiele bardziej się wycierpię, niż osoba zabita na miejscu.
"A może nie? Może mi odpuszczą?" - te pytania suną po mojej głowie. Ale zaraz po tym pojawia się myśl: "Nie bądź głupia, El! Pobiją cię, poznęcają się nad tobą, zniszczą ciebie, zniszczą ciebie: twoje ciało i co najgorsze - psychikę. Będą mieli ubaw z tego, że giniesz, nikniesz! A ty będziesz wiedziała, że póki oddychasz, będziesz musiała to znosić! Potem zgwałcą cię! Jak już to zrobią, to po prostu w końcu dostaniesz kulkę w łeb, albo zostanie ci głodówka! Nikt nie będzie wiedział, kiedy umrzesz! Zakopią cię w ogródku, albo (żeby się za bardzo nie fatygować) Wrzucą twoje gnijące ciało do rzeki i pozwolą by odpłynęło! A potem...". - Nie! Nie myśl, o tym! Przeszedł mnie dreszcz, a sama lekko potrząsnęłam głową, żeby odgonić od siebie tą myśl.
- Odpowiadaj, jak cię pytam! - usłyszałam głośny, zdenerwowany, męski krzyk, lecz dochodził on do mnie, jak przez drzwi, ścianę. Był zagłuszony i rozpływał się przed dotarciem do mnie. Słyszałam tylko szybkie bicie swojego serca. Za szybkie! Ten odgłos odbijał się echem w mojej głowie, niczym uderzenie dzwonu. Dochodzące do tego krzyki, i mocny uścisk na nadgarstku, który w pewnej chwili został gwałtownie, i mocno złapany, nie pomagał.
Czułam napływający do oczu płyn, który ktoś nazwał łzami, i przeszywający szum w głowie. Nim zorientowałam się, co takiego najlepszego wyrabiam, wyrwałam rękę z uścisku, co szczerze przyznam, nie było łatwym zadaniem, pomimo tego, że na czas jazdy, postanowili się "zlitować", ale mimo wszystko mężczyzna chyba był zbyt zdziwiony, żeby jakkolwiek zareagować, i przyłożyłam obydwie dłonie do uszu. Podkuliłam nogi i zaczęłam się kołysać, nucąc sobie tylko znaną melodię, która miała mi pomóc pozbyć się tych głosów w głowie. A może ja je tylko wymyśliłam? Nie wiem czemu, ale czułam, że jestem od nich oddzielona jakąś niewidzialną barierą, która mnie ochroni. Wiedziałam, że to nieprawda, ale i tak ją miałam. Co? Nadzieję! I dopiero teraz do mnie dotarło, to całe porwanie. Różni się ono faktem, że moja rodzina jeszcze długo po mojej śmierci będzie myśleć, że żyję, będzie ufać każdemu ich słowu. Będą marionetkami w ich rękach....
Próbowałam zapanować nad łzami, które były coraz bliżej wydostania się na światło dzienne.
"Nie możesz płakać, nie teraz! I tak mają cię za wariatkę!". - "Dziękuję" moja podświadomości, że mi to powiedziałaś! "Bez" ciebie "w życiu" bym na to "nie" wpadła.
Wow, czujecie ten sarkazm?!
Po chwili poczułam ostre szarpnięcie za ręce, tym samym powodując, że oderwały się one od moich uszu. Mój podbródek został mocno złapany i odwrócony w stronę człowieka, który mnie uprowadził. Po chwili odezwał się on, głosem, najbardziej przepełnionym jadem, jaki w życiu słyszałam:
- Czyżbyś nie słyszała, jak cię pytam?! - pokiwałam przecząco głową. - Odpowiedz!
- S-s-s- słyszałam.... - zająknęłam się ze strachu.
- Więc gadaj! - warknął. Jego cierpliwość, już dawno została zerwana.
- N-n- nie wiem o czym.... - szepnęłam i spuściłam głowę. Nie chciałam im dawać tej satysfakcji, że niby się ich boję. Jednak to była najprawdziwsza prawda: BAŁAM SIĘ I MUSZĘ TO PRZYZNAĆ!
- Zacznijmy od prostych pytań.... - powiedział, i mimo, że jego głos, jak i on sam się już uspokoili, to i tak, ta trucizna, ten jad, w jego słowach nie znikał. - Jak masz na imię? - powiedział przesłodzonym głosem, jakby gadał, do ograniczonego, kilkuletniego dziecka.
- P-p- przecież wiesz.... - pisnęłam cieniutkim głosikiem, zupełnie nie podobnym do mojego naturalnego głosu.
- Co powiedziałaś?!
- E-E- Elizabeth.... Nazywam się E-E- Elizabeth C-C- Carter! - teraz bałam się na maksa.
- Nie jąkaj się! I głośniej, żeby słyszeli to chłopaki, siedzący z tyłu, bo wiesz to tak daleko.... - kończąc zdanie szeptał, jakby to był jakiś sekret, ale ten sarkazm, dało się wyczuć od razu. - Powtórz! - podniósł głos, kiedy nic nie odpowiedziałam.
- Nazywam się Elizabeth Carter! - powiedziałam nieco głośniej, ale czułam, że moje ręce trzęsą się, jeszcze bardziej, niż wcześniej.
Niespodziewanie mężczyzna przysunął swoją twarz blisko mojej. Za blisko mojej. Chciałam się odsunąć, ale czułam się, jak sparaliżowana. W moich oczach zapewne widniało przerażenie, i jestem pewna, no prawie pewna, że on to widział, i że sprawiło mu to satysfakcję.... A może to tylko wytwór mojej bujnej wyobraźni.... Nim się spostrzegłam, nasze twarze dzieliły milimetry, a nasze nosy, delikatnie stykały się ze sobą. Zrobiło mi się słabo. Po chwili chłopak wyszeptał w niemalże moje usta:
- Grzeczna dziewczynka.... - zrobił chwilę przerwy. - Następne pytanie....
Przełknęłam wielką gulę, która utworzyła się w moim gardle. Bałam się, i to jak bardzo! Jego bliskość po prostu mnie przerażała.
- No... co tam w twojej siostrzyczki? - warknął udając radość.
- N- nie wiem, naprawdę! - szepnęłam i niepewnie spuściłam głowę, jakby chcąc odgrodzić się przed całym światem.
- Gadaj, jak cię pytam! - podniósł głos. Niedobrze, naprawdę niedobrze....
- Nie wiem! Przysięgam! - pisnęłam i chciałam zakryć twarz dłońmi, jednak w porę zorientowałam się, że moje ręce zamknięte są w żelaznym uścisku. Trzęsłam się tak bardzo, że miałam wrażenie, że jakby moje ręce, nogi, uszy zostały teraz oderwane, to one i tak trzęsłyby się dalej, przez jeszcze długi czas.
- Kłamiesz! - krzyknął i zamachnął się. Po chwili poczułam pieczący ślad na policzku. Cicho pisnęłam na co mężczyzna tylko zaśmiał się szyderczo. Jego humor w ciągu kilku minut diametralnie się zmienił. Bałam się go jeszcze bardziej, a naprawdę nie sądziłam, że to będzie możliwe. Ale, mimo tego, że strach zawładnął każdą komórką mojego ciała, to... byłam wściekła. Wściekła za to, że chcą zrobić coś mojej siostrze! Nie mają prawa! Nie jej! Zbyt wiele dla mnie znaczy! Zbyt wiele... No, to wszystko jasne! Ona była tego świadkiem! O, szty w mordę strzelił! Nie mogą!  Nie mają prawa!
- Gadaj! - usłyszałam ten sam ostry głos, a potem poczułam, jak coś metalowego uderza w moją głowę. Poczułam silne zawroty głowy, a potem nic, ciemność....
*RETROSPEKCJA*
24.05.2004r.
Dwie małe dziewczynki biegną sobie po ogródku, do wesołej, roześmianej, starszej kobiety, która okazuje się ich babcią.
Po chwili małe, szczęśliwe istotki przytulają się do jej ciała. Kobieta całuje je w główki, i informuje je, że za 15 minut będzie obiad.
Tego dnia w Mullingar było wyjątkowo ciepło.
Dziewczynki w powrotem pobiegły do ogrodu, wchodząc w krzaki nieco dalej, aby dosięgnąć do owocujących już krzaków truskawek.
Uklękły i zrywały je, wrzucając do koszyczka, aby zanieść go mamie i cioci, które miały przygotować z nich deser.
W pewnym momencie młodsza dziewczynka ugryzła truskawkę, wytryskując sok na siostrę. Ta zdenerwowana, popchnęła siostrzyczkę, prosto w dostojnie pnące się ku górze - krzewy róż. Mała osóbka pisnęła i zaczęła płakać.
Po chwili przybiegli rodzice i dziadkowie, podnosząc zapłakaną "laleczkę". Byli źli za zachowanie swojej córki. Całą swoją złość przelali właśnie na nią.
Starsza dziewczynka również rozpłakała się, i pobiegła ukryć się w stodole.
Od tej pory czuła, że traktowanie jej rodziców jest niesprawiedliwe, nierówne....
7 lat później
(14.05.2011r.)
Elizabeth czekała przy wejściu do szkoły, na swoją, jak zwykle spóźniającą się siostrę. Nienawidziła, kiedy ktoś obiecywał być punktualny, a potem się spóźniał (zwłaszcza, kiedy zdarzało się to więcej niż 6 razy, po prostu notorycznie). Po chwili drzwi lekko się otworzyły, i niepewnie wychyliła się zza nie sylwetka jej siostry. Szybko spuściła głowę i podeszła do zniecierpliwionej siostry. Nigdy taka nie była! Zawsze emanowała pozytywną energią, była głośna i wesoła, otaczało ją zawsze wielu znajomych.
Tym razem wyglądała inaczej: przygarbiona sylwetka, która wyglądała, jakby była cieniem, opadnięte, sunące gdzieś po bokach ręce....
Elizabeth uniosła głowę swojej siostry do góry, jakby chcąc wyczytać uczucia miotające Rosalie.
Jednak zamiast skupiania się na uczuciach, swoją uwagę poświęciła na ciągle płynące po policzkach - łzy, i siniak na policzku.
- Kto. Ci. To. Zrobił.?! - wycedziła przez zęby, mierząc siostrę surowym wzrokiem. Przypadkowy przechodzień mógłby stwierdzić, że ta większa dziewczyna, chce zrobić Rose coś złego. Jednak tak nie było. Elizabeth miała po prostu straszny problem z okazywaniem swoich uczuć, wobec drugiego człowieka. Była zamknięta w sobie (w przeciwieństwie do swojej siostry). Przesiadywała z dala od swoich rówieśników. Stała się tak surowa, od czasu pewnego majowego dnia, 7 lat temu. Ale, tak naprawdę była bardzo delikatna, i taka niewinna, a ta "wrogość", to był materiał odstraszający ludzi. - Kto?! - syknęła groźnie, głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- M- Mike.... - zająknęła się siostra. Przez chwilę w oczach szatynki, widać było niemałe zdziwienie, ale znikło ono, tak szybko, jak się pojawiło, a nawet szybciej.
Dziewczyna pewnym krokiem ruszyła w stronę miejsca przeznaczonego na szatnię, dla klasy siostry. Podeszła do chłopaka zwanego Mike, i znacząco odchrząknęła.
- Czego?! - warknął odwracając się w stronę szatynki, za którą stała schowana Rose. - Ochronę se znalazłaś?! Wiesz, co, jesteś żałosna!
- Ona jest żałosna?! Popatrz na siebie durniu! Ona cię kochała, a ty ją potraktowałeś, jak zwykłego śmiecia! I ona tu jest żałosna?! Bo jedyną osobą, która tak się zachowuje, jesteś tylko i wyłącznie ty!
- Odszczekaj to! - krzyknął.
- To mnie zmuś! - zielonooka "wykrzywiła zęby" w sztucznym uśmiechu, i pociągnęła siostrę za rękę. - I wiesz, co?! Gdyby to ode mnie zależało, już dawno tkwiłbyś w poprawczaku, i nie zasługujesz na taką dziewczynę, jaką jest Rosie! - mruknęła na odchodnym.
Już następnego dnia Mike i Rose zerwali, ale to akurat nie było niczym złym.
A Elizabeth poprzysięgła sobie, że już zawsze będzie chronić swoją młodszą siostrzyczkę, i nie dopuści, żeby historia z truskawkami miała miejsce jeszcze raz. Obiecała sobie, że zniszczy każdego człowieka, który wyrządzi jej krzywdę.
*KONIEC RETROSPEKCJI*
Wtedy miałam w sobie na tyle odwagi, by mu się przeciwstawić, by każdemu się przeciwstawić.... Czemu teraz jej nie mam? Może coś we mnie pękło, i to jest przyczyną mojego strachu.
- Obudź się! Słyszysz?! Wstawaj! Koniec drzemki! - warknął ktoś jadowitym głosem. Głosem, który mroził krew w żyłach! Głosem, który po tych zdarzeniach rozpoznałabym wszędzie! Głosem...
... JEGO. Poczułam, jak znowu od kogoś dostaję w twarz, i to ostatecznie sprowadziło mnie do świata żywych.
- Już wstaję, mamo! - pisnęłam i gwałtownie usiadłam, tak, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody.
- Poważnie?! Czy ja wyglądam, jak twoja matka?! - syknął jadowitym tonem, który od razu rozpoznałam.
- N- nie.... - wyjąkałam, i poczułam, jak robię się czerwona. Dlaczego?! Dlaczego ja?!
~Louis~
Szczerze, to chciało mi się śmiać. W jednej chwili zrobiła się czerwona, a z buraczanego koloru twarzy, zmieniła barwę na tak bladą, że myślałem, że zaraz znowu uderzy w tą swoją "świętą" główkę.... Wow, czujecie ten sarkazm?!
(...)
Chwilę później ze strachu jej źrenice, gwałtownie się rozszerzyły, i znowu zaczęła się trząść.
- Przestań! - warknąłem, bo już zaczynała mi działać na nerwy. Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze, jakby już nigdy miała nie oddychać, i zastygła w bezruchu. Szczerze, to już miałem jej powiedzieć, że może oddychać, przecież tego jej nie zabroniłem, ale będę miał niezły ubaw.
(...)
Po chwili dziewczyna zrobiła się czerwona, i chcąc, nie chcąc zaczęła się dusić, więc wypuściła powietrze, i zaczęła szybko wdychać tlen.
Stwierdziłem, że żeby ją dalej upokorzyć, trzeba się dalej z niej ponabijać.
- Czy pozwoliłem ci oddychać?! - warknąłem groźnym tonem, i założyłem ręce na piersi, mierząc ją mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Dziewczyna popatrzyła na mnie z przestrachem, i spuściła głowę.
Po chwili z tyłu samochodu, dał się słyszeć "stłumiony" chichot chłopaków. Szczerze przyznam, byłem z siebie zadowolony!
Stwierdziłem, że na razie jej odpuszczę, bo w sumie zaczynałem robić się śpiący, po zeszłej, nieprzespanej nocy....
Oparłem ciężko głowę o szybę i przybrałem postawę typu: "Nie przeszkadzać Louis' owi Tomlinson' owi! Wybudzenie go grozi śmiercią! Nie na żarty!".
Chłopaki już wiedzieli, że, jak śpię, to mi się nie przeszkadza, bo mogę uszkodzić.... Ach, biedny Niall.... Cóż, on dopiero się uczy.... Od ok. 1/2 roku.... No dobra, nieważne, już dawno go przyjęliśmy do naszego gangu....
(...)  KILKA GODZIN PÓŹNIEJ  (...)
Podróż dłużyła mi się w nieskończoność, ale to i tak jest lepsze, niż następne kilka lub nawet kilkanaście godzin, które spędzimy w samolocie towarowym....
Chłopaki siedzący z tyłu już dawno usnęli, zresztą Harry też zaraz chyba będzie musiał wypić porządną dawkę kofeiny....
Z lekkim "podziwem" patrzyłem na dziewczynę, która wciąż siedziała w pionie, i wpatrywała się prosto przed siebie.... Chociaż i po niej widać było, że chce jej się spać, bo co chwilę, głowa jej spadała w różne strony: to do przodu, to do tyłu, to na boki: prawo, lewo.
Do tego ona cały czas się wierciła, pewnie, żeby nie zasnąć..., bo przecież, zawsze możemy jej strzelić kulkę w łeb..., albo..., nie..., no dobra, może ten koc nie należy do najwygodniejszych, i w naszym aucie nie jest najcieplej, ale może przynajmniej raz się (mnie) posłuchać!
Po chwili jej głowa niepewnie, ale ciężko uderzyła w szybę, a ona sama westchnęła z ulgą.... Nie dziwię się, każdy potrzebuje snu.... Chyba....
I to "wydarzenie" dostatecznie dobudziło "Harolda", który zdezorientowany popatrzył to na mnie, to na dziewczynę..., jak ona się tam nazywała..., a tak: Elizabeth.... Nie podoba mi się to imię.... Pownerwiam ją jakimś innym.... Trzeba jej wymyślić, jakieś obraźliwe przezwisko, ale do tego teraz nie mam głowy.... Zostawię tą "przyjemną" robotę Niall' owi, bo zapewne, jak zwykle, przez "przypadek" wymsknie mu się coś w stosunku do niej, przez co do jej SAMEGO KOŃCA, będziemy ją tak nazywać..., nie, nie nazywać, tylko nabijać się.
Wolałem nic nie mówić do Lokowatego ( którego szczerze powiem, fryzura mnie wnerwia, i naciąga moje nerwy do granic wytrzymałości; jak bandyta - gangster, może mieć takie uczesanie, ja się pytam?!), gdyż, ponieważ zapewne rozpocząłby ze mną, nudną, jak flaki, i dłużącą się niemiłosiernie - konwersację, która by go rozbudziła.... A konwersacje rozbudzające dobiją człowieka swoją nudą!!!
A teraz chciałem tylko i wyłącznie S - P - A - Ć!!! Mój mózg się tego domagał! Moje całe ciało samo prosiło się o chwilę odprężenia. Od 36 godzin byłem na nogach, i po prostu jestem już na skraju wyczerpania, dlatego odpuściłem El (El brzmi całkiem nieźle, przynajmniej lepiej niż E - li - zia - beth; Rany! Rzygam tęczą, sram cukrem!..., więc póki co, u mnie zostaje, jako El, kapisi?! Nie, to nie, trudno!), i nie byłem dla niej takim chamem, jakim jestem zazwyczaj! Jestem pewien, że moja WYSOKA KULTURA..., zdziwiła nawet chłopaków!
Przymknąłem oczy, ale nie na długo, bo już po chwili poczułem, jak coś drobnego, ciepłego, ale miękkiego i "milusiego" wtula się w mój tors.
Gwałtownie otworzyłem oczy, i zobaczyłem siedemnastolatkę, która oparta o moje ramię, powoli usypiała. Postanowiłem to jakoś wykorzystać, i dzięki temu, przyjrzeć się dziewczynie. "Delikatnie" przesunąłem nogi, i ciało dziewczyny, tak aby leżała na mnie bokiem.
Cóż, w momencie, kiedy tylko ją dotknąłem, aby ją przesunąć, dziewczyna jakby się spięła, i wstrzymała oddech (co nie powiem, ale sprawiło mi satysfakcję, bo się mnie boi). Czy ona poważnie ma mnie za takiego ZBOKA?!
Kiedy skończyłem ją "poprawiać", odwróciła głowę w prawo, i czułem..., po prostu czułem, że się boi..., wiedziałem, że ma otwarte oczy, w których maluje się strach.... Ale przynajmniej teraz oddycha. "Och, cóż za szczęście.". Jakby nie mogła zejść na zawał i uniknąć bólu i cierpienia, które niewątpliwie ją czekają! Przecież, to takie łatwiutkie! Żaden problem umrzeć..., pstryk palcami i już!
- Śpij! - warknąłem w stronę dziewczyny. Wiedziałem, że zastanawia się, co teraz zrobić. Złapałem ją za podbródek, i obróciłem jej "dziecięcą twarzyczkę" w swoją stronę. - Śpij! - nakazałem stanowczym tonem, ale nie był już tak ostry, jak wcześniej. El(-izabeth) popatrzyła na mnie wystraszonym, nie, raczej spłoszonym wzrokiem. - Zamknij oczy! - syknąłem. Co ja mam dać jej instrukcję obsługi, jak zasnąć?! Po kilku sekundach zamknęła oczy, i chciała się odwrócić, ale jej nie pozwoliłem.
Popatrzyłem na jej twarz. Kogoś mi przypominała.... Ale kogo?

"Ona żyje w cieniu samotnej dziewczyny
Głos ma tak cichy, nie słyszysz słowa
Zawsze mówi, ale nie może być usłyszana

 Możesz to zobaczyć jeśli uchwycisz jej spojrzenie
Wiem, że jest dzielna, ale to jest w niej zamknięte
Boi się mówić, ale nie wie czemu

Chciałabym, wiedzieć wtedy, co wiem teraz
Chciałabym jakoś cofnąć się w czasie
I może wtedy posłuchałabym własnej rady".

(Little Mix "Little Me")





Hej, tu rozdział 2!!! Mam do was sprawę: mianowicie ktoś wpadł na genialny pomysł, aby skopiować fabułę mojego bloga!!! Ja się tyle napracowałam nad tym opowiadaniem, a ktoś po prostu to skopiował!!! Na stronę weszłam zupełnie przez przypadek, jak pisałam rozdział. Chciałam wyjść, ale w oczy rzucił mi się fragm. niemalże w całości skopiowany z mojego bloga!! Tu macie ten blog: KOPIA !! Co robić???

Proszę was o dużą liczbę kom. na pocieszenie!!!
P.S. Dacie radę dobić do 1500 wyświetleń????
Nie chcę tego robić, ale 10 komentarzy = nowy rozdział!!!
Do zobaczenia,
Natka99<3





7 komentarzy:

  1. SUPER!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział <3 baaardzo mi się podoba , no i jeszcze raz dziękuję za zdj <33 hihi nie poddawaj się Natka kontynuuj ten blog bo jest świetnyyy <33

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest genialne. Z każdym rozdziałem akcja coraz bardziej się rozkręca. Czy twoje rozdziały zawsze muszą kończyć się w takim momencie???? Ciekawa jestem kogo Lizzie, przypomina Louisowi. Żal mi takich ludzi, którzy piszą coraz więcej blogów, a nie mają na nie pomysłów i bezkarnie kopiują niektóre blogi... Za to twój jest najlepszy...
    Joey<3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten blog jest boski

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejny rozdział (jak zwykle ) :-D świetny :-p

    OdpowiedzUsuń