piątek, 24 kwietnia 2015

21: "Chcę tylko, żebyś była moja"

~Elizabeth~

Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie wiedziałam, czego jeszcze mogę się spodziewać po nim. Louis'ie Tomlinson'ie. Założył ręce i czekał, aż wstanę. Ale nie mogłam. Nie potrafiłam. Miałam przy sobie Rose. Chciałam się nacieszyć jej obecnością, póki mogłam.
- Nie zrobili ci krzywdy? - szepnęłam cicho, wtulona w nią. Wytarłam policzki niewinnie i cicho pociągnęłam nosem.
- Nie, Eli... jest w porządku... - ukradkiem spojrzała na Zayn'a. Kiedy zorientowała się, że również na nią patrzy, uśmiechnęła się delikatnie i zarumieniła. Czy ja o czymś nie wiem? - Źle z tobą, siostrzyczko... - spojrzała na mnie smutno. W jej spojrzeniu widziałam jakby... litość? Rozumiem, że sińce i rany... a raczej ich nadmiar, nie są zbyt przyjemne, jednak nie chciałam tego widzieć. Nie współczucia. To jedyne uczucie, którego nie rozumiem. Pojawia się w ludziach z odczuciem... bycia lepszym? Patrzą na danego człowieka i swym spojrzeniem utwierdzają go w przekonaniu, jak niewiele jest wart. A ja nie potrzebowałam tego. Louis wystarczająco długo mi to powtarzał.
- Idziemy. - mruknął szatyn i szarpnął mnie za rękę. Czułam się, jak kukiełka. Szmaciana lalka, której każdy mówi, co ma robić. Spuściłam wzrok smutno, nie mogąc patrząc mu w oczy. Już nic nie rozumiałam. Najpierw mnie bije, torturuje, niszczy... a potem mówi, że mnie kocha? Przecież to pozbawione jest jakiegokolwiek sensu.
- Idziemy, Rose... - mulat podał jej dłoń, a kiedy wstała objął ją w talii.
- Pa, Liz... - pomachała mi delikatnie, z tym jej charakterystycznym wyczuciem, po czym wsiadła do czarnego, sportowego samochodu.
- Nie, czekaj! - wybuchłam płaczem i zerwałam się w pościg za samochodem. Słyszałam kroki Louis'a tuż za sobą, jednak nie potrafiłam się zatrzymać. Nie chciałam, aby spotkało ją coś złego. Obiecałam sobie, że będę ją pilnować.
- Nie pozwalaj sobie. - warknął szatyn i złapał mnie. Szarpałam się, wierzgałam, jednak wszystkie moje działania były nadaremne. Jego uścisk był zbyt silny. To było śmieszne. Postawny, muskularny szatyn kontra drobna, wychudzona dziewczyneczka? Wniósł mnie do willi i rzucił, niczym worek kartofli, na podłogę. Cicho jęknęłam z bólu. Kolejny siniak do kolekcji. 

Poczułam, jak mój żołądek wykręca salta. Byłam głodna. Nawet bardzo. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio dali mi coś, co jest zdatne do spożycia przez człowieka. Szatyn wywrócił oczami i odwrócił wzrok, żeby zobaczyć dzisiejszą datę. Nagle dziwnie spochmurniał i pobladł. Jaki dziś dzień?







~Rose~

Spojrzałam na Zayn'a po chwili i stukałam palcami w szybę.
- Dokąd jedziemy? - uśmiechnęłam się do niego delikatnie i niepewnie. Wciąż nie rozumiałam co nas łączyło... jednak szybsze bicie serca, przy jego pocałunkach, te motylki w brzuchu, kiedy mówił... to nie mogła być zwyczajna znajomość, prawda?
- Oddać cię... - westchnął, a ja popatrzyłam na niego, jak na ufo. Mówił prawdę? Chciał zakończyć to wszystko i tak po prostu pozwolić mi odejść? Nie chciałam wracać! Nie zrobił mi nic złego. Żadnej krzywdy, żadnego szantażowania. Mogłam robić co chciałam... jego nawyki fascynowały mnie... był taki inny od wszystkich... idealny... zupełne przeciwieństwo tych snobów, wśród których musiałam wcześniej żyć... jak spośród takich ludzi znaleźć swój ideał? Przecież to niewykonalne...
- To żart? - spytałaś cicho. - Nie rozumiem... chcesz tak po prostu... - zaczęłaś, ale przerwał ci wpół słowa.
- Posłuchaj... - zjechał na pobocze i zatrzymał się. Westchnął i przeczesał swoje kruczoczarne włosy palcami. - Nie wiem, co ty zauważyłaś w takim idiocie, jakim jestem... ale jeśli cokolwiek do mnie czujesz, to wiedz, że czuję to samo... - do moich oczu napłynęły łzy. Kochał mnie... - Ale tak będzie bezpieczniej... dla nas obojga... Louis ma rację... musimy cię oddać... i tak za was dwie nie dostaniemy więcej okupu... Z Elizabeth już nic nie będzie... to kwestia czasu, kiedy umrze... już nie ma z niej pożytku... ale ciebie jeszcze można uratować... - dotknął mojego policzka, patrząc mi w oczy. - Poza tym... kto wie,  czy jeszcze się nie spotkamy... - puścił mi oczko i wpił się w moje usta. Wybuchłam płaczem. Nie chciałam wracać, chciałam być z nim, nawet jeśli oznaczałoby to ciągłe ucieczki... - Ćsiii... nie płacz... - ucałował mój policzek i ruszył w dalszą drogę. Bezwiednie, w końcu usnęłam.

(...)

Wreszcie byliśmy w Chicago. Nareszcie, lub niestety już. To tutaj będę musiała opuścić Zayn'a. Owszem, tęskniłam za rodzicami, ale pragnienie mulata było znacznie silniejsze. Ktoś, kto nigdy tego nie czuł, nie zrozumie. Zaparkował w ciemnej uliczce i wysadził mnie. Poprawił moje niesforne loki i ucałował w czółko. 
- Żegnaj, aniołku... - wsiadł do auta i odjechał. Patrzyłam ze smutkiem, jak odjeżdża z kawałkiem mojego serduszka. Czas wrócić do normalności...







~Sophie~

Bez celu szwędaliśmy się po uliczkach Chicago. Porywacze kazali nam tu być. Obiecali oddać Rose. Carrie biegała podekscytowana od budynku do budynku, jakby wierzyła, że w końcu ją zobaczy. 
Nagle rozbrzmiał dźwięk dzwonka u pana Cartera.
- Słucham? - spytał mężczyzna poddenerwowany, po czym włączył głośnik. Wraz z policjantami zebraliśmy się w kółko, nasłuchując z przejęciem. 
- Wrzućcie pieniądze do skrzynki na listy przy Webster Ave... - odezwał się przerobiony, niski głos. - Dziewczyna już tam czeka... spróbujcie nas oszukać... a nie skończy się tylko na śmierci jednej z waszych córeczek... - po tych słowach mężczyzna się rozłączył. Spojrzałyśmy po sobie z Carrie, wystraszone. Elizabeth nie żyje? Do moich oczu napłynęły łzy bezradności.
- Ona... - wyszeptałam, niedowierzając temu, co usłyszałam. Car nie wytrzymała. Zaczęła płakać, niczym małe dziecko. Popatrzyłam na nią smutno i mocno przytuliłam.
- Miałaś rację... - łkała niewinnie. Pokręciłam głową stanowczo.
- Ona żyje. Musi żyć. - westchnęłam i szybko zaczęłam podążać za państwem Carter.
- Rose! - usłyszałam pisk pani Carter,  potem szczęśliwe śmiechy ulgi. Nie panowałam nad swoimi nogami, które kazały mi biec za głosem. 
Blondynka była cała i zdrowa. Śmiała się i energicznie rozmawiała z każdym z nas. Jedyne, co mnie niepokoiło, to ślady po łzach na jej rumianych policzkach.
- Boże, Rose, ty żyjesz! - Carrie rzuciła jej się w ramiona i płakała. Widać było po niej, że są w niej mieszane uczucia. Z jednej strony szczęście po odnalezieniu Rosalie, a z drugiej żal do samej siebie, że już nigdy nie ujrzy Eli...
- Lizzie też! Widziałam ją kilka dni temu... - szepnęła, na co wszyscy popatrzyli na nią ze współczuciem.
- Elizabeth nie żyje. - powiedział jeden z policjantów, a ona stała, jak wmurowana. Nie mogła się ruszyć z miejsca. Kręciła szybko głową, a łzy płynęły po jej policzkach.
- Prze- przecież... - dławiła się płaczem. Pani Carter patrzyła na nią smutno, tuląc do siebie.
- To nic.. przynajmniej ty żyjesz... - szepnęła, na co Rose wyrwała się jej, patrząc na nią z niemym wyrzutem.
- Jak możesz tak mówić?! - zaczęła krzyczeć. - To wasza córka! Jacy są z was rodzice?! To nic?! - kręciła głową. Bezradnie upadła na kolana, chowając twarz w dłoniach. Przerastało ją to wszystko. W sumie nie dziwiłam się jej. Ja sama już miałam tego dość. 

Policjanci weszli do samochodu, uprzednio chowając w skrzynce na listy odpowiednią kwotę pieniędzy. Po kilku chwilach młody chłopaczek zabrał zawartość pudełka i zaczął nerwowo iść przed siebie.
- Stój! Jesteś zatrzymany! - krzyknęli mężczyźni i obezwładnili niewinnego chłopaka.
- Ja nic nie zrobiłem! - bronił się wystraszony. - Miałem wyjąć to pudełko i dostarczyć pewnemu mężczyźnie... proszę, nie róbcie mi krzywdy! - bał się. 
- Zostawcie go... - wymamrotałam. - Widać, że nic nie wie... tylko może przez nas mieć większe kłopoty... - pomogłam mu wstać i podałam banknoty, które wypadły. Mógł mieć może z trzynaście lat... nie dałabym mu więcej...
- Dziękuję... - szepnął cicho i uciekł. Policjanci jeszcze przez kilka minut patrzyli, jak biegnie, nie mogąc sobie wybaczyć tego, iż popełnili tak karygodny błąd. 

Kucnęłam przy Rosalie i głaskałam uspokajająco jej włosy.
- On mnie zostawił... ona też... - szepnęła cicho tak, że tylko ja to usłyszałam.
- Kto... kto cię zostawił? - spojrzałam na nią zdziwiona. - Eli i kto?- zmarszczyłam czoło, kiedy ledwo co dałam radę dosłyszeć odpowiedź.
- On... - pociągnęła nosem zapłakana, więcej się nie odzywając.








~Louis~

Popatrzyłem z niedowierzaniem na kalendarz, który niemylnie pokazywał dzisiejszą datę. Datę śmierci Lottie. Datę, której nienawidziłem z całego serca i jeśli mógłbym, wymazałbym ją z każdego kalendarza. 
Co roku ten dzień rezerwowałem tylko dla siebie i dla niej. Przyjeżdżałem na cmentarz i po prostu siedziałem. Czasem mówiłem co u mnie, czasem milczałem. Choć przez chwilę mogłem poczuć się tak, jakby siedziała tuż obok mnie. Jakby śmiała się i z politowaniem mówiła: "Oj, Loui... ty głuptasie". Chłopaki wiedzieli, że w ten jeden dzień nie mają co na mnie liczyć. Nie biłem się, nie krzyczałem... po prostu byłem cieniem człowieka. 
Spojrzałem na zdziwioną, skuloną Elizabeth. Niewinnie i grzecznie siedziała na podłodze, bojąc się ruszyć.
- Chcesz się wybrać na przejażdżkę? - westchnąłem cicho i spojrzałem na nią. Pokiwała nieśmiało głową, bojąc się, że jeśli zaprzeczy stanie jej się krzywda. Podałem jej dłoń i wziąłem trochę jedzenia na drogę. Patrzyła skulona na bułki, słodycze. - Jesteś głodna? - spytałem, ale nie odezwała się, spuszczając głowę. Wzruszyłem ramionami i otworzyłem jej drzwi od samochodu. Podałem jej koszyk na kolana, następnie ruszając z piskiem opon. Co jakiś czas spoglądałem na nią. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc jak skulona, ukradkiem skubie bułeczkę.
 - Nie musisz się bać przy mnie jeść... nie zabiorę ci tego... - spojrzałem na nią, przez co od razu odłożyła pieczywo. Westchnąłem i już więcej się nie odezwałem.

(...)

Dojechaliśmy do Irlandii już późną nocą. O dziwo, nikt na lotnisku nie zorientował się, że Elizabeth, to Elizabeth. Idioci. Zatrzymałem się przed cmentarzem i zacisnąłem oczy.
- Chodźmy... - podałem jej dłoń, czekając aż ją złapie. Dziś wyjątkowo trudno było mi tu wejść. Szczególnie samemu. Chwilę czekałem, jednak w końcu poczułem delikatne ściśnięcie mojej dłoni. Podążając przodem prowadziłem ją do miejsca jej spoczynku.







~Elizabeth~

Spojrzałam na niego pytająco, kiedy usiadł na kamiennej ławce. Przygarbił się, by odczytać napis na nagrobku. Wyglądał na kogoś całkowicie poddanemu innym, bezbronnego, nieszkodliwego. Gdybym pierwszy raz zobaczyła go właśnie tutaj, nigdy nie powiedziałabym, że może być seryjnym mordercą, człowiekiem bez uczuć.
- Siadaj... - uśmiechnął się smutno i poklepał miejsce obok siebie. Zupełnie zapomniałam, jak to jest być na wolności. Móc oddychać powietrzem, bez lęku o to, że ktoś cię o to skarci.
- Lottie Tomlinson... - przeczytałam cicho, kiedy latarką od swojego telefonu podświetlił napis na marmurze. - To... ta dziewczyna, dzięki której jeszcze żyję? - spytałam cicho i spojrzałam na niego. Był wyciszony. Czułam, że mu przeszkadzam. Napiął mięśnie, zapewne chcąc na mnie krzyknąć. Wziął kilka głębokich oddechów. Uspokoił się? Tak po prostu?
- Lottie była moją młodszą siostrą... - westchnął cicho i oparł łokcie na kolanach. 
- Jak to była? Już nie jest? - spojrzałam na niego zdezorientowana i uniosłam brwi. Pokiwał głową markotnie.
- Przecież widzisz nagrobek... - westchnął cicho. - Zabił ją kilka lat temu... piep***** egoista! - schował twarz w dłoniach. - A wszystko przeze mnie... czemu ona wtedy za mną poszła? Wiedziała, że to, że w ogóle się widujemy to zbyt dużo... on mi zniszczył życie! - mruknął z żalem. - I pomyśleć, że sam wybrałem takie życie... - prychnął i zaśmiał się gorzko.
- Ale kto... nic nie rozumiem... - szepnęłam cicho zdziwiona i spuściłam wzrok na swoje buty.
- Nicolas Gordon... spotkałaś go już... na lotnisku... zaraz po porwaniu. Frank stał wtedy obok niego... był jego synem... - zacisnęłam oczy, kiedy wymówił to imię. Spojrzał na mnie i przyciągnął mnie tak, że siedziałam na jego kolanach. - Jego już nie ma. Ale ja jestem. Masz teraz mnie i tylko mnie. Będę twoją rodziną, przyjaciółmi i wszystkim o czym możesz pomyśleć, rozumiesz? - przyciągnął mnie bliżej siebie i patrzył mi w oczy. Spłoszonym wzrokiem omiatałam wszystko dookoła, tylko nie jego. Nie rozumiałam co w tej chwili nim kierowało. Brzmiał tak... tak... inaczej?
- Wracając do jej śmierci... jak zginęła? - szepnęłam w celu zmiany krępującego tematu. Nie odrywał ode mnie wzroku. Zupełnie, jakby to pomagało mu myśleć.
- Miałem odebrać narkotyki, którymi później miałem handlować... nie miałem pojęcia, że idzie za mną... tak to wszystko byłoby dobrze... - szepnął i urwał na chwilę. - Proszki nie są legalne, a Nick dostał cykora, że mała coś wygada i ją sprzątnął... - spuścił wzrok na moje usta, ale pokręcił głową, żeby się skupić. - A potem tak po prostu poszedł... równie dobrze od razu mógłbym mu strzelić w łeb, ale kiedy ojciec mnie wyrzucił, on mnie przygarnął... - westchnął. - Cho****** głupie to życie... co nie? - przybliżył swoje usta do moich. Pokiwałam głową.
- Porwaliście moją siostrę... co ja mam niby mówić? Mi już naprawę obojętne, kiedy we mnie strzelicie, tylko ją wypuśćcie... - szepnęłam, patrząc na swoje dłonie. - Moi rodzice mają mnie daleko gdzieś... przez całe życie mieli... - pociągnęłam cicho nosem. - Nie mam czegokolwiek... kogokolwiek dla kogo mogę żyć oprócz przyjaciółek... i Niall'a... przyjaciółki zapomniały... Niall stał się tym... - pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Masz mnie... już to przerabialiśmy... - uniósł mój podbródek.
- Czego ty ode mnie oczekujesz? Że rzucę ci się w ramiona po tym, jak mnie biłeś? Jak wyśmiewałeś się ze mnie? Jak pokazałeś mi, że jestem nikim? - spytałam, a łzy lały mi się po policzkach. - Jeśli tego chciałeś, to udało ci się to. Zyskałeś żal, który nie zniknie po pstryknięciu palcami. Ból, którego nie umiem wybaczyć... - kręciłam głową zapłakana.
- Chcę tylko, żebyś była moja. Budziła się i zasypiała z myślą, że nikt nie może cię mi skraść. Chcę ci ofiarować coś, czego nie pozwoliłem ujrzeć nikomu innemu. - powiedział, nie odrywając tych swoich idealnych niebieskich tęczówek.
- Louis, ja nie powie... - przerwał mi, mówiąc słowa, które wywarły na mnie tak wielkie wrażenie.
- Swoje serce... - wyszeptał, a potem nachylił się, żeby złączyć nasze usta w pocałunku. Mimo, że broniłam się przed tym z całej siły, całym swoim umysłem, serce wygrało. Potrzeba bycia kochaną wygrała. On wygrał. Znowu. Miał rację. Zawsze dostawał to, czego chciał. Ale nie tym razem. Nie dam mu tego... ale to później... na razie liczy się on, jego bliskość... jego dłonie na mojej talii, jego usta sunące po mojej szyi...
Co sprawia, że mimo bycia draniem, jest taki idealny?












 "Ich serca zagubione pośród szumu ludzkości,
ich uczucia rozpalone do granic możliwości,
jednak rozsądek przebija się w końcu,
by zaprowadzić wokoło trochę porządku"

Natka99

Hejo :) Bez zbędnych wstępów zachęcam do wyrażania swoich opinii :) 
Dziękuję za poprzednie komentarze :) Jesteście wspaniali :) Louis romantyk :D Uwielbiam gościa xd 
Nie wybiorę wyjątkowo komentarza najlepszego, ale pod tym rozdziałem już tak xd
45 komentarzy = nowy rozdział :D
A teraz chwalić się, jak tam poszły Wam egzaminy :)
Do napisania,
Natka99<3

29 komentarzy:

  1. Świetny!! Nie spodziewałam się tego po Louisie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja, na szczęście, egzaminy mam za rok. Uff.
    Czego ty od nas oczekujesz? Że napiszemy tak wspaniały komentarz, jak ty rozdział? Nie da się. Nie da się w pełni opisać wdzięczności, która mnie wypełnia, gdy dodajesz nowy rozdział. Po prostu tworzysz wspaniałe dzieła, które powinny ujrzeć światło dzienne. Bardzo dobrze, że masz tego bloga, idealnie.
    A teraz sam rozdział.
    Ugh, Louis, dlaczego? Dlaczego jesteś taki, jaki jesteś? Nie możesz być ciągle taki, jak na cmentarzu? W ogóle, czego on oczekuje! Tyle ran jej zadał. Nie chodzi mi tylko o te fizyczne, ale i o te psychiczne. Teraz myśli, że ona mu wybaczy? Tak po prostu? Jejciu, pokręcone to.
    Chociaż widzę, że ona też go całowała, więc coś jest na rzeczy. Rozumiem, miłość, bla, bla, bla. Chociaż nie, nie rozumiem. Nie rozumiem tego uczucia. Sama jeszcze nigdy się nie zakochałam, nikogo takiego nie spotkałam, aby zmienił moje życie. Nikt mnie nigdy nie zauroczył. Stąd nie rozumiem. Może kiedyś mi się uda.
    Ehh, no nic.
    Ja będę lecieć.
    Dobranoc. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie to wszystko ujęłaś kochana! A o miłość się nie martw. Ja osobiście też nigdy nie zakochałam się w kimś kto wie o moim istnieniu heh. Jedyna moja miłość to 1D xD Ale spokojnie, miejmy nadzieję że kiedyś miłość zapuka nam do drzwi. Całe szczęście jest taka osoba jak Natka (czyli autorka tych cudownych opowiadań) która pokazuje nam miłość o różnych twarzach. :)

      Usuń
  3. Czekam z niecierpliwością na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Boskie :* Czekam na next! :D
    @Shoniaczek

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu nowy rozdział, nawet nie wiesz, z jaką niecierpliwością na niego czekałam. Rozdział jest extra, Louis też <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Aa.. Super rozdzial.. Czekam z niecierpliwością na next xD

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest po prostu zaje%iste :D wzruszyłam się przy rozdziale :'> Louis chce podarować jej swoje serce to mnie najbardziej wzruszyło :') wiem że to nie prawdziwa historia ale po prostu szloch xD czekam z niecierpliwością z następnym rozdziałem :D pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział.
    Aż się wzruszyłam czytając końcówkę. Lou chce jej ofiarować swoje serce aww to takie urocze.
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam, Cynical Caroline.
    save-me-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten rozdział jest taki romantyczny.........
    I to mi się podoba 😊. Dziewczyny takie romantyczne....
    Pozdrawiam Zizi.

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział, już nie mogę się doczekać następnego.

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny! Czekam na nexta! ;*

    OdpowiedzUsuń
  12. naah, dlaczego w tym momencie :/
    rozdział jest cudowny, czekam na kolejny Pierożku ^^
    ~flegmatyczny bóg śmierci

    OdpowiedzUsuń
  13. Jezu kocham ��

    OdpowiedzUsuń
  14. Ty to wiesz kiedy urwać rozdział:-) :-) :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jej , nareszcie ;** Kiedy następny ;**

    OdpowiedzUsuń
  16. Wow! Rozdział po prostu CUDO. Masz wielki talent! Mam nadzieję, że szybko będzie next, bo czekam na niego z niecierpliwością. Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Świetny rozdział! <3
    Z niecierpliwością czekam na kolejny!

    Zapraszam do siebie - http://wind-onedirection-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  18. Boże <3 kocham, kocham i jeszcze raz kocham <3 szybko next xd

    OdpowiedzUsuń
  19. Widzę ,że nie tylko wasz wene na imaginy ale te na opowiadanie. Juz wiele razy ci mówiłyśmy ,że masz talen ale powiemy to jeszcze raz. Rozdział genijalny :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Genialny jak zawsze kocham to ff
    @LoloOficiall

    OdpowiedzUsuń
  21. jezu ta ostatnia scena była gxeeinvxeuon3hvtgdethbdhhfthyjh nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału @niall_quad

    OdpowiedzUsuń
  22. nie wiem czemu ale wole groźnego Louisa wydaje sie wtedy taki seksowny i pociągający dziwna jestem :/

    OdpowiedzUsuń
  23. bardzo ładny rozdział tylko szkoda że taki krótki. Mam nadzieje że kolejny rozdział pojawi się bardzo szybko xx

    OdpowiedzUsuń
  24. Kocham ,kocham i kocham. Chcę już nn.Loola:D♥♥♡

    OdpowiedzUsuń
  25. Super rozdzial! Nue moge doczekac sie nastepnego!

    OdpowiedzUsuń