Witam Was kolejnym już rozdziałem i liczę, że spodoba Wam się :)
Miłego czytania ^^
~ Louis ~
Miłego czytania ^^
~ Louis ~
Odkąd tylko Elizabeth znalazła się przy mnie poczułem ulgę, ale i uścisk, chęć jej krzywdy. Byłem rozdarty. Zimny pot oblewał moje czoło, a kończyny trzęsły się, jak u narkomana po odstawieniu środków odurzających. Nie mogłem przegrać z samym sobą. Bo nawet, jeśli każda stoczona przeze mnie bitwa będzie wygrana, ta najważniejsza walka zaważy nad losami całej wojny. Gryzłem wargę zdenerwowany, w buzi czując tak dobrze mi znany, metaliczny smak. Tyle razy pakowałem się w kłopoty, że krew nie była dla mnie czymś nadzwyczajnym.
W końcu poprosiłem Liam'a, aby mnie związał tak, abym nie mógł jej jakkolwiek skrzywdzić. Zrobił to niechętnie i usiadł, opierając się o drzewo. Już kolejny raz czytał napisy informacyjne na niewielkich, szklanych buteleczkach. Na oko mogły pomieścić nie więcej niż dziesięć mililitrów. Ale i taka dawka wystarczyła, by zabić człowieka.
Pocierał czoło w zamyśleniu, usiłując zrozumieć tak niejasne dla niego słowa.
- Mogliby to napisać, jak człowiek do człowieka... albo posegregować z napisami "trucizna", "odtrutka", nie uważasz? - spytał. Popatrzyłem na niego słabo. Im dłużej krew dziewczyny spływała po mojej ręce, tym gorzej się czułem. Ale może tak musiało się dziać, abyśmy oboje wreszcie mogli odczuć ulgę. - Lou? - uniósł swoje przenikliwe spojrzenie na mnie. Wyraz jego twarzy nie ukazywał absolutnie nic, a powinien wiele. Na pewno nie był obojętny na wszystko. Czas zmienił go nie do poznania. Siłą wciągnęliśmy go w zabijanie. Był najbardziej miękki z nas wszystkich, bronił się przed tym, jak tylko mógł. A teraz? Teraz Liam Payne to bezwzględna maszyna do zabijania. Nie obchodzi go błaganie ofiary, jej płacze i jęki. Jeśli ma zadanie szybko je wykona, nie zważając na nic.
- Wtedy byłoby to zbyt proste... - zaśmiałem się słabo, patrząc w niebo. - Myślisz, że się obudzi? Że wcale nie umarła? - księżyc świecił jasno, to on królował tej nocy. Bacznie patrzył na wszystko, co znajdowało się pod nim: lasy, rzeki, pola, domy, zakłady pracy; nic nie uszło jego uwagi.
- Nie wiem tego. Możliwe, że nigdy się nie obudzi i umrze pozostawiona w tym dziwnym letargu... - podrapał swój podbródek, niepewny swoich słów. - Ale istnieje duża szansa, że już jutro rano, niczym po zapadnięciu w głęboki sen, otworzy oczy i zacznie funkcjonować tak, jak gdyby nic się nie stało... wszystko zależy od tych kilku godzin, dzielących nas od świtu - poprawił sznury na naszych zsiwiałych rękach.
Syknąłem z bólu.
- Za mocno, nie widzisz tego?! - warknąłem i odepchnąłem jego dłoń. Czułem pulsowanie w moich pokaleczonych przez Liam'a żyłach.
- Posłuchaj, Tomlinson. Wyświadczam ci przysługę, bo jesteś moim przyjacielem. Gdyby nie to, już dawno byłbym po stronie Nick'a. Ta gówniara nie ma dla mnie żadnego, nawet najmniejszego znaczenia. Więc nie zachowuj się, jak rozpieszczona księżniczka, tylko jak facet, który zniesie wszystko. - zacisnąłem szczękę na jego słowa.
- Gdyby nie ja... - zacząłem, ale od razu mi przerwał.
- Gdyby nie ty?! To przez ciebie siedzę w tym bagnie! - wściekły kopnął jakieś gałęzie i spojrzał przed siebie. - Gdyby nie wy wszyscy do cho****, spokojnie ukończyłbym studia i zdobył pracę, założył rodzinę, a nie bawił się w berka z bronią! To chore, czy ty tego nie widzisz?! - jego spojrzenie ciskało we mnie piorunami. Dawno nie widziałem go takiego; zawsze był oazą spokoju, a teraz zachowywał się, jak tajfun. Chłonął wszystko, podjudzony, aby udowodnić swoją rację i pozycję.
- Sam jesteś kowalem swego losu. - spokój w moim głosie zaskoczył nawet mnie; gdyby nie warunki, w jakich się znajdowaliśmy, już dawno krzyczałbym, grożąc mu bronią. Póki co byłem zbyt słaby, a mój pistolet leżał gdzieś w siedzibie Nicolas'a.
- Myślisz, że łatwo jest wyjść z czegoś, czemu poświęciło się całe swoje życie? - spytał z goryczą w głosie. - Bo, jeśli tak jest, to dałbym za to wszystko - pokręcił głową i z powrotem zajął swoje miejsce naprzeciwko nas. - Śpij, Tomlinson. - odrzekł po przebyciu wewnętrznej walki. - Przed świtem i tak nie ruszymy w drogę, a ta rozmowa nie ma żadnego sensu - machnął ręką.
Już po chwili usłyszałem jego zwolniony, miarowy oddech. Spał. Wszystko wokół było ciche i spokojne. Usilnie starałem się odpocząć, oddalony w krainę Morfeusza; niestety, moje próby miały marny skutek. Myślałem nad tym wszystkim, co działo się w moim życiu przez ostatni czas, o Elizabeth i zmianie się moich stosunków względem tej zadziwiającej osoby, jaką była; o zdradzie Josh'a, o Zayn'ie i Rosalie. W miarę upływającego czasu, natłok myśli, które musiałem rozważyć, przerósł mnie. Wszystko w moim życiu opiera się na ciągłych ucieczkach. Może Liam miał słuszność w stwierdzeniu, że nie chce takiego bytu, że woli mieć uczciwą pracę, prawdziwą rodzinę. Jednak ja, w porównaniu do niego, nie potrafiłbym odnaleźć się w spokoju i niczym nie zmąconej sielance. Zbyt wielką część swojego życia poświęciłem na zbudowanie nowej osobowości. Mojej nowej osobowości, która pozbawiona była wszelkich zarysów człowieczeństwa. Tak dawno mi na nikim nie zależało; przestałem się starać, nie pragnąłem szczęścia, tylko pieniędzy. One jednak przysporzyły mi więcej kłopotów niż radości.
Tak więc, pogrążony w niemym milczeniu, trwałem do rana, nie spodziewając się miłej niespodzianki, jaką miałem zastać.
W końcu poprosiłem Liam'a, aby mnie związał tak, abym nie mógł jej jakkolwiek skrzywdzić. Zrobił to niechętnie i usiadł, opierając się o drzewo. Już kolejny raz czytał napisy informacyjne na niewielkich, szklanych buteleczkach. Na oko mogły pomieścić nie więcej niż dziesięć mililitrów. Ale i taka dawka wystarczyła, by zabić człowieka.
Pocierał czoło w zamyśleniu, usiłując zrozumieć tak niejasne dla niego słowa.
- Mogliby to napisać, jak człowiek do człowieka... albo posegregować z napisami "trucizna", "odtrutka", nie uważasz? - spytał. Popatrzyłem na niego słabo. Im dłużej krew dziewczyny spływała po mojej ręce, tym gorzej się czułem. Ale może tak musiało się dziać, abyśmy oboje wreszcie mogli odczuć ulgę. - Lou? - uniósł swoje przenikliwe spojrzenie na mnie. Wyraz jego twarzy nie ukazywał absolutnie nic, a powinien wiele. Na pewno nie był obojętny na wszystko. Czas zmienił go nie do poznania. Siłą wciągnęliśmy go w zabijanie. Był najbardziej miękki z nas wszystkich, bronił się przed tym, jak tylko mógł. A teraz? Teraz Liam Payne to bezwzględna maszyna do zabijania. Nie obchodzi go błaganie ofiary, jej płacze i jęki. Jeśli ma zadanie szybko je wykona, nie zważając na nic.
- Wtedy byłoby to zbyt proste... - zaśmiałem się słabo, patrząc w niebo. - Myślisz, że się obudzi? Że wcale nie umarła? - księżyc świecił jasno, to on królował tej nocy. Bacznie patrzył na wszystko, co znajdowało się pod nim: lasy, rzeki, pola, domy, zakłady pracy; nic nie uszło jego uwagi.
- Nie wiem tego. Możliwe, że nigdy się nie obudzi i umrze pozostawiona w tym dziwnym letargu... - podrapał swój podbródek, niepewny swoich słów. - Ale istnieje duża szansa, że już jutro rano, niczym po zapadnięciu w głęboki sen, otworzy oczy i zacznie funkcjonować tak, jak gdyby nic się nie stało... wszystko zależy od tych kilku godzin, dzielących nas od świtu - poprawił sznury na naszych zsiwiałych rękach.
Syknąłem z bólu.
- Za mocno, nie widzisz tego?! - warknąłem i odepchnąłem jego dłoń. Czułem pulsowanie w moich pokaleczonych przez Liam'a żyłach.
- Posłuchaj, Tomlinson. Wyświadczam ci przysługę, bo jesteś moim przyjacielem. Gdyby nie to, już dawno byłbym po stronie Nick'a. Ta gówniara nie ma dla mnie żadnego, nawet najmniejszego znaczenia. Więc nie zachowuj się, jak rozpieszczona księżniczka, tylko jak facet, który zniesie wszystko. - zacisnąłem szczękę na jego słowa.
- Gdyby nie ja... - zacząłem, ale od razu mi przerwał.
- Gdyby nie ty?! To przez ciebie siedzę w tym bagnie! - wściekły kopnął jakieś gałęzie i spojrzał przed siebie. - Gdyby nie wy wszyscy do cho****, spokojnie ukończyłbym studia i zdobył pracę, założył rodzinę, a nie bawił się w berka z bronią! To chore, czy ty tego nie widzisz?! - jego spojrzenie ciskało we mnie piorunami. Dawno nie widziałem go takiego; zawsze był oazą spokoju, a teraz zachowywał się, jak tajfun. Chłonął wszystko, podjudzony, aby udowodnić swoją rację i pozycję.
- Sam jesteś kowalem swego losu. - spokój w moim głosie zaskoczył nawet mnie; gdyby nie warunki, w jakich się znajdowaliśmy, już dawno krzyczałbym, grożąc mu bronią. Póki co byłem zbyt słaby, a mój pistolet leżał gdzieś w siedzibie Nicolas'a.
- Myślisz, że łatwo jest wyjść z czegoś, czemu poświęciło się całe swoje życie? - spytał z goryczą w głosie. - Bo, jeśli tak jest, to dałbym za to wszystko - pokręcił głową i z powrotem zajął swoje miejsce naprzeciwko nas. - Śpij, Tomlinson. - odrzekł po przebyciu wewnętrznej walki. - Przed świtem i tak nie ruszymy w drogę, a ta rozmowa nie ma żadnego sensu - machnął ręką.
Już po chwili usłyszałem jego zwolniony, miarowy oddech. Spał. Wszystko wokół było ciche i spokojne. Usilnie starałem się odpocząć, oddalony w krainę Morfeusza; niestety, moje próby miały marny skutek. Myślałem nad tym wszystkim, co działo się w moim życiu przez ostatni czas, o Elizabeth i zmianie się moich stosunków względem tej zadziwiającej osoby, jaką była; o zdradzie Josh'a, o Zayn'ie i Rosalie. W miarę upływającego czasu, natłok myśli, które musiałem rozważyć, przerósł mnie. Wszystko w moim życiu opiera się na ciągłych ucieczkach. Może Liam miał słuszność w stwierdzeniu, że nie chce takiego bytu, że woli mieć uczciwą pracę, prawdziwą rodzinę. Jednak ja, w porównaniu do niego, nie potrafiłbym odnaleźć się w spokoju i niczym nie zmąconej sielance. Zbyt wielką część swojego życia poświęciłem na zbudowanie nowej osobowości. Mojej nowej osobowości, która pozbawiona była wszelkich zarysów człowieczeństwa. Tak dawno mi na nikim nie zależało; przestałem się starać, nie pragnąłem szczęścia, tylko pieniędzy. One jednak przysporzyły mi więcej kłopotów niż radości.
Tak więc, pogrążony w niemym milczeniu, trwałem do rana, nie spodziewając się miłej niespodzianki, jaką miałem zastać.
~ Elizabeth ~
Ciepłe, letnie powietrze otuliło moje zmarznięte ciało. Uchyliłam słabo i leniwie jedną powiekę, aby przekonać się, że powinna zostać zamknięta; poranne słońce oślepiło mnie, ale dostarczyło również niewypowiedzianego szczęścia, które zaczęłam odczuwać. Poruszyłam słabo palcami prawej ręki. Cała byłam odrętwiała i otumaniona. Uchyliłam nieznacznie powieki i ze zdziwieniem stwierdziłam, że leżę na ściółce w jakimś sporych rozmiarów lesie. Ptaki śpiewały z dumą, usadowione w koronach drzew, przez które wdzierało się świeże, dodające otuchy słońce. Uśmiechnęłam się delikatnie, unosząc nieznacznie. Przeszywający ból dał o sobie znać, rozlewając się po całym moim ciele.
Nie wiem, co działo się przez ten czas, kiedy spałam, jednak coraz bardziej zaczynało mnie to zastanawiać. Poczułam mrowienie, którego źródło mieściło się w lewej ręce. Okręciłam głowę i ze zdziwieniem spostrzegłam Louis'a, leżącego obok mnie. Nasze kończyny były przywiązane do siebie jakimś sznurem, na którym widoczne były zaschnięte strużki krwi.
- Gdzie ja jestem? - szepnęłam słabo. Mężczyzna wzdrygnął się zaskoczony i przeniósł swoje spojrzenie na mnie. Z niezrozumieniem lustrował moją twarz, jakbym była dziwnym duchem. - Gdzie jestem? - powtórzyłam jeszcze ciszej niż poprzednio.
- Jesteśmy gdzieś na południu Francji... - powiedział cicho i spojrzał na kompana, który jeszcze spał.
- Dlaczego? Co się działo, kiedy spałam? - zamrugałam kilkakrotnie powiekami, aby wyostrzyć obraz. Uniosłam nieznacznie prawą dłoń, po czym obejrzałam ją. Cała pokryta była siniakami. Owszem, niektóre zrobione zostały jeszcze w Los Angeles i ich pozostałości były teraz widoczne, jednak znaczna większość była całkiem nowa.
- Spałaś? - mój oprawca uniósł brwi, jakby nie rozumiał słów, które wypowiedziałam. - Przecież ty... - zaczął, ale zrezygnował z kontynuowania myśli. - Spałaś... - powtórzył, jakby oswajał się z czymś zupełnie absurdalnym. Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. Czyżby do reszty postradał rozum?
- Śpiące królewny, ruszamy w drogę - sarkastyczny głos odezwał się nad nami. Chłopak kucnął przy nas i odwiązał zbędny przedmiot, którym wraz z Louis'em byliśmy do siebie przywiązani. - Dasz radę iść? - spojrzał na mnie, wyczekując szybkiej i zdecydowanej odpowiedzi.
- Nie wiem - szepnęłam cicho, ale nie słuchał mnie. Poczułam bolesne ukłucie w sercu. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, uważając to za niepotrzebne i całkowicie bezsensowne, ale gdy ktoś mnie pytał, a następnie ignorował moją odpowiedź, czułam się zawiedziona. Zupełnie jakby to, co mówię, nie miało żadnego znaczenia. A przecież jestem człowiekiem takim jak on, czy szatyn, który właśnie rozmasowywał bolące nadgarstki; mam uczucia i prawo głosu.
- Ruszamy - zarządził, kiedy skończył wkładać dziwne, małe buteleczki do wszystkich kieszeni w swoich spodniach. Tomlinson pokiwał głową i chwiejnie wstał. Był słaby; pierwszy raz widziałam go w takim opłakanym stanie. Opierał się o drzewo i patrzył w ziemię. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest mu słabo. - Ruchy! - surowo zaczął nas poganiać, samemu ruszywszy w drogę, która miała nas zaprowadzić... dokąd właściwie szliśmy? Każdy fragment tego lasu był do siebie podobny, nie było żadnych charakterystycznych roślin, które pomogłyby znaleźć wyjście z tej pułapki.
Westchnęłam cicho i popatrzyłam na swoje pokaleczone nadgarstki. Bolesne wspomnienia powróciły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pokręciłam głową szybko, kiedy pierwsza słona łza wytyczyła ścieżkę na moim policzku. Nie mogłam się rozkleić w takim momencie. Póki co, pragnęłam się stąd wydostać, a tylko współpracą mogłam to osiągnąć.
- Pomóc ci? - spytałam cicho i podeszłam do Louis'a. Pokręcił głową stanowczo. - Przecież widzę, że potrzebujesz pomocy... sam nie dasz rady iść - mimo, że wyrządził mi tyle złego, tak wiele razy mnie zranił tak i fizycznie, jak i psychicznie, nie chciałam jego zguby. Nie rozumiem dlaczego, ale czuję, że gdyby nie on już wiele razy bym się poddała. Jego złość, pyszałkowatość, pewność siebie, motywuje mnie do bycia jeszcze lepszą, pokazania mu, że stać mnie na wiele.
- Co sprawiło, że nagle jesteś taka miła? - spytał oschle.
Uniosłam brwi. Jeszcze jakiś czas temu, był miły, niewinny spokojny, a teraz zachowywał się, jak zupełnie inny człowiek. Myślałam, że choć trochę się zmienił, dostrzegł brak jakiegokolwiek sensu i celu w jego dotychczasowym życiu. I być może niestety, okropnie się pomyliłam.
- Nie jestem taka, jak ty. I nigdy nie byłam. Więc nie oceniaj mnie kryteriami, którymi patrzysz na samego siebie. - szepnęłam z bólem i przerzuciłam sobie jego rękę, przez moje ramię. Syknął z bólu, zdenerwowany faktem, że uprowadzona przez niego dziewczyna musi mu pomagać.
- Może czasem trzeba patrzeć na drugich tak, jak na własne ego. Unikniemy rozczarowania, będąc do nich zbyt surowo nastawionym - mruknął.
Szliśmy pośród drzew: pełnych życia, dumnie pnących się kasztanowcach i dębach korkowych, gdzieniegdzie pomiędzy nimi spokojnie rosły iglaste świerki, czekając na swoją kolej. Niżej spokojnie, niewtajemniczone w piękno i surowość życia drzew, kwitły rozmaite krzewy. Po mojej prawej stronie rozciągały się rozsianie naturalnie krzewy dzikich jagód, których owoce obciążały wiotkie gałązki. Natomiast po stronie Louis'a rosły delikatne fiołki i podeschnięte krzewy sięgające nam do pasa. W miarę upływu czasu zrobiło się gorąco. Szliśmy wycieńczeni, wylewając z siebie poty; ubrania kleiły się do nas nieprzyjemnie, jednak najgorzej odczuwalny był brak jakiejkolwiek wody zdatnej do picia. Okropne pragnienie nastąpiło na początku. Następnie przeszło na jakiś czas, by powrócić silniejsze.
- Zatrzymajmy się, choć na chwilę... - wydusiłam zdyszana i upadłam na ziemię, nie mając siły choćby na to, aby puścić podpierającego się na mnie chłopaka. Runęliśmy tuż obok siebie zmęczeni.
- Nie mamy na to czasu - Liam pokręcił głową. - Każde z nas potrzebuje wody. Zwlekanie tylko pogorszy sytuację. Chęć napicia się czegoś nie minie, jedynie nasili się, nie rozumiesz?
- Wiem o tym. Nie jestem idiotką, za jaką mnie masz - spojrzałam na niego z nieograniczonym bólem. - Ale ciężko iść przez cały dzień w upale, bez wody, jedzenia, do tego taszcząc dorosłego mężczyznę! - łezka spłynęła mi po policzku, na co tylko machnął ręką.
- Sam znajdę pomoc. - warknął i odszedł. Już po chwili ucichł odgłos jego stąpania. Jedyne co było słychać to trele schowanych, pierzastych przyjaciół, którzy towarzyszyli nam przez cały czas naszej wędrówki oraz przyśpieszone oddechy, naszych zmęczonych ciał.
Przymknęłam oczy. Jedynym kołem ratunkowym dla mnie w tym momencie było zajęcie myśli czymś innym; czymś, co pozwoli mi odciąć się od rzeczywistości.
- Czy ciebie też tak boli głowa? - ochrypnięty od wysiłku głos łaskotał płatek mojego ucha. Wzdrygnęłam się nieznacznie i zawstydzona spostrzegłam, że nie podniosłam się jeszcze z niego po upadku.
- Przepraszam... - zażenowana podparłam się, aby móc się przesunąć, jednak jego dłoń przytrzymała mnie mocniej.
- Zostań... chcę czuć, że mam cię przy sobie - złapał mnie obiema rękami, abym nie mogła mu się wyrwać.
- Masz bardzo zmienne humorki... - mruknęłam niezadowolona z tego, jak łatwo jest mu mną kierować. Niepewnie spojrzałam na jego zmęczoną, podrapaną przez niektóre z roślin, twarz. Jak on to robił, że nawet w obliczu nieuchronnej śmierci wyglądał idealnie? Mokra koszulka przylegała do jego wyrzeźbionego torsu, ukazując część z wielu tatuaży.
- Wiem. Ale intryguje cię to. - mruknął i uniósł dłoń, by po chwili wpleść ją w moje włosy. Nie patrzył na mnie, jakby bał się, że mój wzrok zamieni go w kamień.
- Nie powiedziałam tego.- pokręciłam głową, odsuwając się nieznacznie.
- Ale nikt nie zabronił ci pomyśleć... często mówimy jedno, czujemy drugie, a to co robimy to zupełnie inna sprawa... nie uważasz? - spojrzał na mnie tak szybko i intensywnie, że przeraziła mnie jego stanowczość.
- To zależy, jakie dana osoba ma intencje... - powiedziałam cicho, patrząc prosto w jego idealne, błękitne tęczówki. - Wiem, co robisz i co mówisz... ale nie co czujesz... jeśli oczywiście w ogóle czujesz... - na chwilę przerwałam, myśląc nad sensem moich słów. - Co czujesz? - w tym momencie zamieniłam moje przemyślenia w najodważniejsze zapytanie, na jakie było mnie stać przy człowieku, jakim był. Zmarszczył na chwilę czoło i zastygł w bezruchu. Jedyne po jego oczach było widać, jak intensywnie nad czymś myślał, ale nie wypowiadał.
W pewnej chwili uniósł mój podbródek i bez słowa przysunął się do mnie. Zastanawiało mnie, czy gdybyśmy mieli choć trochę więcej czasu, pocałowałby mnie. Jednak brak tego czasu sprawił, że wolę nie wracać do tego momentu mojego życia.
- Znalazłem pomoc. - krzyk Liam'a przywrócił nas do rzeczywistości. Jak zwykle, nie oczekując naszej reakcji podbiegł i podał nam butelkę wody mineralnej.
- Pij - Louis uniósł się na łokciu i podtrzymał mnie. Nie musiał powtarzać po raz drugi. Szybko otwarłam butelkę, łapczywie wlewając w siebie kolejne krople wody. Niewypowiedziana rozkosz i ulga rozlały się po moim organizmie. Przymknęłam oczy zmęczona i upojona napojem. Poczułam, jak plastik został wyciągnięty z mojej ręki. Słyszałam, jak szatyn opróżniał resztkę tego, co w nim zostało.
- Chodźmy. Za niedługo zrobi się ciemno, a wtedy droga, którą znalazłem wyjście z tego... labiryntu będzie nie do przejścia - już po chwili, gotowa stałam obok niego, rozglądając się. Moje stopy znowu zostały zmuszone do przejścia kolejnych kilometrów. Jednak tym razem trasa zdawała się być mniej uciążliwa. Poranne, palące promienie słoneczne ustąpiły chłodnemu, przyjemnemu wiatrowi. Czas odpoczynku pozwolił mi na nabranie sił, a woda - ukojenie pragnienia.
- Dokąd, tak właściwie idziemy? - Louis zwrócił się do Liam'a, który podtrzymywał go, by nie upadł. Brunet zmarszczył na chwilę brwi i spojrzał na ścieżkę.
- Znalazłem bezpieczne schronienie... domek ukryty przy dzikiej plaży. Jedyne miejsce, w którym nie ma żadnych turystów. Możemy tam przeczekać, dopóki chłopaki po nas nie przyjadą. Poza tym musisz się wykurować - zaśmiał się i poklepał go po ramieniu. Słyszeć niewinną wesołość w głosie mordercy było jedną z najdziwniejszych rzeczy, jakie mnie spotkały w ciągu całego mojego życia.
- I ten dom stał tak po prostu, niezamieszkany przez nikogo? To naprawdę niespotykane, nie uważasz?
Musiałam przyznać mu rację. Południe Francji jest dobrym miejscem dla rozwoju turystyki. I nawet, jeśli właściciele posiadłości nie zamieszkiwali by w niej, mogliby ją wynająć dla pieniędzy. Przecież chętnych z pewnością byłoby niemało.
- Cóż... to jest jedyny minus tego miejsca. Zamieszkuje w nim niejaka Charlotte Ceer - chłopak przegryzł nerwowo wargę. Spojrzałam na niego zaciekawiona. - Nie musimy się jej obawiać. To starsza kobieta. Wyjaśniłem jej wszystko na szybko i, pomimo przerażenia zgodziła się. Ma dobre serce, nie wyda nas. - powiedział szybko, po czym umilkł, dając Louis'owi czas do namysłu.
Uśmiechnęłam się bezwiednie pod nosem. Nareszcie będę miała z kim porozmawiać, do kogo się uśmiechnąć. Skoro ta kobieta postanowiła przyjąć pod swój dach morderców i porywaczy musi być złotym człowiekiem. Mam nadzieję, że nie będzie próbowała mnie odepchnąć i obrazić, jak większość ludzi. Nie żądam od innych wiele, tylko wyrozumiałości. Pragnę, aby znalazła się choć jedna osoba, która zaakceptuje mnie i polubi za to jaka jestem, nie za to, kim mogę się stać.
W naszym życiu nadchodzi taki moment, w którym zaczynamy żałować naszych decyzji. Przeglądami kartki zeszłorocznego kalendarza, aby uświadomić sobie, jak wiele mogliśmy uczynić. Niestety, zmarnowaliśmy ten czas na to, czego i tak nie bylibyśmy w stanie posiąść. Tak wielu ludzi uważa, że jest gotowymi na to, aby zdziałać wiele, być człowiekiem, który nie pójdzie w niepamięć po pierwszym tygodniu. A kiedy dostają szansę, aby ziścić słowa, tchórzą. Zamykają się w czterech ścianach i na wszystko narzekają. Tak samo jest z miłością. Żeby ją zrozumieć, trzeba do niej dojrzeć. To odpowiedzialność i wzajemna troska buduje związek. Szkoda, że tak wielu ludzi nie potrafi tego zrozumieć. A czas nie cofnie się, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Jeśli teraz nie zadbamy, aby nasze życie było piękne, możemy już nie mieć więcej okazji do tego.
- Naprawdę z nim źle... - starsza kobieta żwawo podeszła do nas i popatrzyła na Louis'a, jak na własnego syna. - Chodźcie, dzieci... - złapała go za drugą rękę, pomagając w prowadzeniu go.
Dopiero teraz zauważyłam, że las stał się rzadszy. Było już mniej drzew i krzewów, które zastępowały wysokie trawy.
- Już niedaleko. - jej głos przepełniony był energią i ciepłem. Mimo swojego wieku była pełna sił i radości. Różowa poświata zachodzącego słońca padała na jej siwe, a w niektórych miejscach wręcz białe, spięte w koka włosy, dając im niewypowiedzianego uroku. Twarz miała pooraną zmarszczkami, zapewne od ciągłego uśmiechu, mimo wysiłku nieschodzącego z jej bladoróżowych ust. Żywe, duże oczy z pewnością były jej naturalną ozdobą. Ubierała się skromnie. Widać, że nie żyła złudzeniami dwudziestego pierwszego wieku. Zwiewna, letnia sukienka, delikatnie spływała po jej ramionach. I pomimo dłoni zniszczonych przez ciężką pracę, jaką musiała wykonywać mieszkając samotnie, musiałam jej przyznać, że była prawdziwą damą. Miała szacunek do samej siebie i wiedziała, jak zachować się w każdej sytuacji.
Westchnęłam z niemą ulgą, gdy ujrzałam małą chatkę ukrytą pomiędzy skałami. Pobiegłam w jej kierunku, ignorując ból w kończynach. Nie zważałam na to, że co chwila się przewracałam, zdzierając skórę z łokci i nóg. W tej chwili potrzebowałam znaleźć się w miejscu, gdzie zbudowałabym sobie, choćby względną, otoczkę bezpieczeństwa.
- Spokojnie... - zaśmiała się kobieta, kiedy zastała mnie siedzącą pod drzwiami. - Jeszcze się tu wyleżysz biedactwo... - pogłaskała moje włosy i otworzyła drewniane drzwi.
Właśnie ten moment, moment który dla mnie był nową nadzieją, dla Louis'a stał się początkiem końca. Osunął się słabo na ziemię, tracąc przytomność.
Do końca tego dnia, nie dane było mi zobaczyć. Jedyne, co pamiętam to krzątaninę pani Ceer i Liam'a. Resztę zakrywa mgła zwana czasem.
- Spałaś? - mój oprawca uniósł brwi, jakby nie rozumiał słów, które wypowiedziałam. - Przecież ty... - zaczął, ale zrezygnował z kontynuowania myśli. - Spałaś... - powtórzył, jakby oswajał się z czymś zupełnie absurdalnym. Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. Czyżby do reszty postradał rozum?
- Śpiące królewny, ruszamy w drogę - sarkastyczny głos odezwał się nad nami. Chłopak kucnął przy nas i odwiązał zbędny przedmiot, którym wraz z Louis'em byliśmy do siebie przywiązani. - Dasz radę iść? - spojrzał na mnie, wyczekując szybkiej i zdecydowanej odpowiedzi.
- Nie wiem - szepnęłam cicho, ale nie słuchał mnie. Poczułam bolesne ukłucie w sercu. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, uważając to za niepotrzebne i całkowicie bezsensowne, ale gdy ktoś mnie pytał, a następnie ignorował moją odpowiedź, czułam się zawiedziona. Zupełnie jakby to, co mówię, nie miało żadnego znaczenia. A przecież jestem człowiekiem takim jak on, czy szatyn, który właśnie rozmasowywał bolące nadgarstki; mam uczucia i prawo głosu.
- Ruszamy - zarządził, kiedy skończył wkładać dziwne, małe buteleczki do wszystkich kieszeni w swoich spodniach. Tomlinson pokiwał głową i chwiejnie wstał. Był słaby; pierwszy raz widziałam go w takim opłakanym stanie. Opierał się o drzewo i patrzył w ziemię. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest mu słabo. - Ruchy! - surowo zaczął nas poganiać, samemu ruszywszy w drogę, która miała nas zaprowadzić... dokąd właściwie szliśmy? Każdy fragment tego lasu był do siebie podobny, nie było żadnych charakterystycznych roślin, które pomogłyby znaleźć wyjście z tej pułapki.
Westchnęłam cicho i popatrzyłam na swoje pokaleczone nadgarstki. Bolesne wspomnienia powróciły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pokręciłam głową szybko, kiedy pierwsza słona łza wytyczyła ścieżkę na moim policzku. Nie mogłam się rozkleić w takim momencie. Póki co, pragnęłam się stąd wydostać, a tylko współpracą mogłam to osiągnąć.
- Pomóc ci? - spytałam cicho i podeszłam do Louis'a. Pokręcił głową stanowczo. - Przecież widzę, że potrzebujesz pomocy... sam nie dasz rady iść - mimo, że wyrządził mi tyle złego, tak wiele razy mnie zranił tak i fizycznie, jak i psychicznie, nie chciałam jego zguby. Nie rozumiem dlaczego, ale czuję, że gdyby nie on już wiele razy bym się poddała. Jego złość, pyszałkowatość, pewność siebie, motywuje mnie do bycia jeszcze lepszą, pokazania mu, że stać mnie na wiele.
- Co sprawiło, że nagle jesteś taka miła? - spytał oschle.
Uniosłam brwi. Jeszcze jakiś czas temu, był miły, niewinny spokojny, a teraz zachowywał się, jak zupełnie inny człowiek. Myślałam, że choć trochę się zmienił, dostrzegł brak jakiegokolwiek sensu i celu w jego dotychczasowym życiu. I być może niestety, okropnie się pomyliłam.
- Nie jestem taka, jak ty. I nigdy nie byłam. Więc nie oceniaj mnie kryteriami, którymi patrzysz na samego siebie. - szepnęłam z bólem i przerzuciłam sobie jego rękę, przez moje ramię. Syknął z bólu, zdenerwowany faktem, że uprowadzona przez niego dziewczyna musi mu pomagać.
- Może czasem trzeba patrzeć na drugich tak, jak na własne ego. Unikniemy rozczarowania, będąc do nich zbyt surowo nastawionym - mruknął.
Szliśmy pośród drzew: pełnych życia, dumnie pnących się kasztanowcach i dębach korkowych, gdzieniegdzie pomiędzy nimi spokojnie rosły iglaste świerki, czekając na swoją kolej. Niżej spokojnie, niewtajemniczone w piękno i surowość życia drzew, kwitły rozmaite krzewy. Po mojej prawej stronie rozciągały się rozsianie naturalnie krzewy dzikich jagód, których owoce obciążały wiotkie gałązki. Natomiast po stronie Louis'a rosły delikatne fiołki i podeschnięte krzewy sięgające nam do pasa. W miarę upływu czasu zrobiło się gorąco. Szliśmy wycieńczeni, wylewając z siebie poty; ubrania kleiły się do nas nieprzyjemnie, jednak najgorzej odczuwalny był brak jakiejkolwiek wody zdatnej do picia. Okropne pragnienie nastąpiło na początku. Następnie przeszło na jakiś czas, by powrócić silniejsze.
- Zatrzymajmy się, choć na chwilę... - wydusiłam zdyszana i upadłam na ziemię, nie mając siły choćby na to, aby puścić podpierającego się na mnie chłopaka. Runęliśmy tuż obok siebie zmęczeni.
- Nie mamy na to czasu - Liam pokręcił głową. - Każde z nas potrzebuje wody. Zwlekanie tylko pogorszy sytuację. Chęć napicia się czegoś nie minie, jedynie nasili się, nie rozumiesz?
- Wiem o tym. Nie jestem idiotką, za jaką mnie masz - spojrzałam na niego z nieograniczonym bólem. - Ale ciężko iść przez cały dzień w upale, bez wody, jedzenia, do tego taszcząc dorosłego mężczyznę! - łezka spłynęła mi po policzku, na co tylko machnął ręką.
- Sam znajdę pomoc. - warknął i odszedł. Już po chwili ucichł odgłos jego stąpania. Jedyne co było słychać to trele schowanych, pierzastych przyjaciół, którzy towarzyszyli nam przez cały czas naszej wędrówki oraz przyśpieszone oddechy, naszych zmęczonych ciał.
Przymknęłam oczy. Jedynym kołem ratunkowym dla mnie w tym momencie było zajęcie myśli czymś innym; czymś, co pozwoli mi odciąć się od rzeczywistości.
- Czy ciebie też tak boli głowa? - ochrypnięty od wysiłku głos łaskotał płatek mojego ucha. Wzdrygnęłam się nieznacznie i zawstydzona spostrzegłam, że nie podniosłam się jeszcze z niego po upadku.
- Przepraszam... - zażenowana podparłam się, aby móc się przesunąć, jednak jego dłoń przytrzymała mnie mocniej.
- Zostań... chcę czuć, że mam cię przy sobie - złapał mnie obiema rękami, abym nie mogła mu się wyrwać.
- Masz bardzo zmienne humorki... - mruknęłam niezadowolona z tego, jak łatwo jest mu mną kierować. Niepewnie spojrzałam na jego zmęczoną, podrapaną przez niektóre z roślin, twarz. Jak on to robił, że nawet w obliczu nieuchronnej śmierci wyglądał idealnie? Mokra koszulka przylegała do jego wyrzeźbionego torsu, ukazując część z wielu tatuaży.
- Wiem. Ale intryguje cię to. - mruknął i uniósł dłoń, by po chwili wpleść ją w moje włosy. Nie patrzył na mnie, jakby bał się, że mój wzrok zamieni go w kamień.
- Nie powiedziałam tego.- pokręciłam głową, odsuwając się nieznacznie.
- Ale nikt nie zabronił ci pomyśleć... często mówimy jedno, czujemy drugie, a to co robimy to zupełnie inna sprawa... nie uważasz? - spojrzał na mnie tak szybko i intensywnie, że przeraziła mnie jego stanowczość.
- To zależy, jakie dana osoba ma intencje... - powiedziałam cicho, patrząc prosto w jego idealne, błękitne tęczówki. - Wiem, co robisz i co mówisz... ale nie co czujesz... jeśli oczywiście w ogóle czujesz... - na chwilę przerwałam, myśląc nad sensem moich słów. - Co czujesz? - w tym momencie zamieniłam moje przemyślenia w najodważniejsze zapytanie, na jakie było mnie stać przy człowieku, jakim był. Zmarszczył na chwilę czoło i zastygł w bezruchu. Jedyne po jego oczach było widać, jak intensywnie nad czymś myślał, ale nie wypowiadał.
W pewnej chwili uniósł mój podbródek i bez słowa przysunął się do mnie. Zastanawiało mnie, czy gdybyśmy mieli choć trochę więcej czasu, pocałowałby mnie. Jednak brak tego czasu sprawił, że wolę nie wracać do tego momentu mojego życia.
- Znalazłem pomoc. - krzyk Liam'a przywrócił nas do rzeczywistości. Jak zwykle, nie oczekując naszej reakcji podbiegł i podał nam butelkę wody mineralnej.
- Pij - Louis uniósł się na łokciu i podtrzymał mnie. Nie musiał powtarzać po raz drugi. Szybko otwarłam butelkę, łapczywie wlewając w siebie kolejne krople wody. Niewypowiedziana rozkosz i ulga rozlały się po moim organizmie. Przymknęłam oczy zmęczona i upojona napojem. Poczułam, jak plastik został wyciągnięty z mojej ręki. Słyszałam, jak szatyn opróżniał resztkę tego, co w nim zostało.
- Chodźmy. Za niedługo zrobi się ciemno, a wtedy droga, którą znalazłem wyjście z tego... labiryntu będzie nie do przejścia - już po chwili, gotowa stałam obok niego, rozglądając się. Moje stopy znowu zostały zmuszone do przejścia kolejnych kilometrów. Jednak tym razem trasa zdawała się być mniej uciążliwa. Poranne, palące promienie słoneczne ustąpiły chłodnemu, przyjemnemu wiatrowi. Czas odpoczynku pozwolił mi na nabranie sił, a woda - ukojenie pragnienia.
- Dokąd, tak właściwie idziemy? - Louis zwrócił się do Liam'a, który podtrzymywał go, by nie upadł. Brunet zmarszczył na chwilę brwi i spojrzał na ścieżkę.
- Znalazłem bezpieczne schronienie... domek ukryty przy dzikiej plaży. Jedyne miejsce, w którym nie ma żadnych turystów. Możemy tam przeczekać, dopóki chłopaki po nas nie przyjadą. Poza tym musisz się wykurować - zaśmiał się i poklepał go po ramieniu. Słyszeć niewinną wesołość w głosie mordercy było jedną z najdziwniejszych rzeczy, jakie mnie spotkały w ciągu całego mojego życia.
- I ten dom stał tak po prostu, niezamieszkany przez nikogo? To naprawdę niespotykane, nie uważasz?
Musiałam przyznać mu rację. Południe Francji jest dobrym miejscem dla rozwoju turystyki. I nawet, jeśli właściciele posiadłości nie zamieszkiwali by w niej, mogliby ją wynająć dla pieniędzy. Przecież chętnych z pewnością byłoby niemało.
- Cóż... to jest jedyny minus tego miejsca. Zamieszkuje w nim niejaka Charlotte Ceer - chłopak przegryzł nerwowo wargę. Spojrzałam na niego zaciekawiona. - Nie musimy się jej obawiać. To starsza kobieta. Wyjaśniłem jej wszystko na szybko i, pomimo przerażenia zgodziła się. Ma dobre serce, nie wyda nas. - powiedział szybko, po czym umilkł, dając Louis'owi czas do namysłu.
Uśmiechnęłam się bezwiednie pod nosem. Nareszcie będę miała z kim porozmawiać, do kogo się uśmiechnąć. Skoro ta kobieta postanowiła przyjąć pod swój dach morderców i porywaczy musi być złotym człowiekiem. Mam nadzieję, że nie będzie próbowała mnie odepchnąć i obrazić, jak większość ludzi. Nie żądam od innych wiele, tylko wyrozumiałości. Pragnę, aby znalazła się choć jedna osoba, która zaakceptuje mnie i polubi za to jaka jestem, nie za to, kim mogę się stać.
W naszym życiu nadchodzi taki moment, w którym zaczynamy żałować naszych decyzji. Przeglądami kartki zeszłorocznego kalendarza, aby uświadomić sobie, jak wiele mogliśmy uczynić. Niestety, zmarnowaliśmy ten czas na to, czego i tak nie bylibyśmy w stanie posiąść. Tak wielu ludzi uważa, że jest gotowymi na to, aby zdziałać wiele, być człowiekiem, który nie pójdzie w niepamięć po pierwszym tygodniu. A kiedy dostają szansę, aby ziścić słowa, tchórzą. Zamykają się w czterech ścianach i na wszystko narzekają. Tak samo jest z miłością. Żeby ją zrozumieć, trzeba do niej dojrzeć. To odpowiedzialność i wzajemna troska buduje związek. Szkoda, że tak wielu ludzi nie potrafi tego zrozumieć. A czas nie cofnie się, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Jeśli teraz nie zadbamy, aby nasze życie było piękne, możemy już nie mieć więcej okazji do tego.
- Naprawdę z nim źle... - starsza kobieta żwawo podeszła do nas i popatrzyła na Louis'a, jak na własnego syna. - Chodźcie, dzieci... - złapała go za drugą rękę, pomagając w prowadzeniu go.
Dopiero teraz zauważyłam, że las stał się rzadszy. Było już mniej drzew i krzewów, które zastępowały wysokie trawy.
- Już niedaleko. - jej głos przepełniony był energią i ciepłem. Mimo swojego wieku była pełna sił i radości. Różowa poświata zachodzącego słońca padała na jej siwe, a w niektórych miejscach wręcz białe, spięte w koka włosy, dając im niewypowiedzianego uroku. Twarz miała pooraną zmarszczkami, zapewne od ciągłego uśmiechu, mimo wysiłku nieschodzącego z jej bladoróżowych ust. Żywe, duże oczy z pewnością były jej naturalną ozdobą. Ubierała się skromnie. Widać, że nie żyła złudzeniami dwudziestego pierwszego wieku. Zwiewna, letnia sukienka, delikatnie spływała po jej ramionach. I pomimo dłoni zniszczonych przez ciężką pracę, jaką musiała wykonywać mieszkając samotnie, musiałam jej przyznać, że była prawdziwą damą. Miała szacunek do samej siebie i wiedziała, jak zachować się w każdej sytuacji.
Westchnęłam z niemą ulgą, gdy ujrzałam małą chatkę ukrytą pomiędzy skałami. Pobiegłam w jej kierunku, ignorując ból w kończynach. Nie zważałam na to, że co chwila się przewracałam, zdzierając skórę z łokci i nóg. W tej chwili potrzebowałam znaleźć się w miejscu, gdzie zbudowałabym sobie, choćby względną, otoczkę bezpieczeństwa.
- Spokojnie... - zaśmiała się kobieta, kiedy zastała mnie siedzącą pod drzwiami. - Jeszcze się tu wyleżysz biedactwo... - pogłaskała moje włosy i otworzyła drewniane drzwi.
Właśnie ten moment, moment który dla mnie był nową nadzieją, dla Louis'a stał się początkiem końca. Osunął się słabo na ziemię, tracąc przytomność.
Do końca tego dnia, nie dane było mi zobaczyć. Jedyne, co pamiętam to krzątaninę pani Ceer i Liam'a. Resztę zakrywa mgła zwana czasem.
(...)
Będąc w tym miejscu straciłam poczucie czasu. Widziałam kolejne zachody i wschody słońca, lecz były one dla mnie jedynie urozmaiceniem monotonii, która z każdym kolejnym dniem była coraz przyjemniejsza. Szum morza wypełniał pomieszczenie, kojąc i uspokajając. Był to jedyny dźwięk, któremu przysłuchiwałam się codziennie odkąd tutaj trafiliśmy. Za każdym razem zdawał się być inny, jak gdyby ukrywał jakąś tajemnicę, która nie chciała być odkryta.
Moje samopoczucie uległo wielkiej zmianie. W tym miejscu zaczęłam prowadzić życie, które utraciłam już dawno temu. Rany goiły się szybko. Nieliczne siniaki zdobiły moje ciało, a jedynym wspomnieniem po zadrapaniach były blizny. Największą i najboleśniej przyjmowaną przeze mnie była ta, które ciągnęła się wzdłuż mojej kości policzkowej. Dodatkowo szpeciła mnie, jak gdybym nie była dość odrażająca. Podobno ludzie oceniają człowieka takim samym systemem, jakim on patrzy na siebie. Być może jest to prawda. Nie wiem. Swojego zdania o mojej osobie nie zmienię.
Wstałam i mechanicznie wypiłam szklankę domowej roboty lemoniady, która dzięki swojej kwasocie, orzeźwiła mnie i pobudziła do życia. Wstałam i rozejrzałam się dookoła, by spotkać się w wszechobecną ciszą, którą psuły jedynie słabe stękania Louis'a, kiedy starsza kobieta przemywała jego rany.
Drewniana, skrzypiąca podłoga zaprowadziła mnie prosto do drzwi wejściowych, tak wiele razy już przeze mnie oglądanych. Słyszałam odgłosy rozmowy dobiegające zza drzwi. To Liam, po raz kolejny zresztą, próbował złapać kontakt ze wspólnikami. Odłożyłam szklane naczynie do zlewu i złapałam niepewna za klamkę. Czułam się tak, jakby na mojej szyi wisiała ogromna obroża, a Louis trzymał jej początek. Ucisk z żołądku, jaki ogarnął mnie w tamtym momencie był nie do zniesienia. Przez dłuższą chwilę stałam tam, bijąc się z myślami.
W końcu odetchnęłam głęboko i otworzyłam drzwi. Blask porannego słońca oślepił moje oczy, które już po chwili osłoniłam dłonią. Postąpiłam naprzód; miękki ciepły drobny piasek leżał pod moimi nogami. Uśmiechnęłam się, jak małe dziecko, które dostało wymarzony prezent. Moje z początku wolne kroki, przerodziły się w szaleńczy bieg. Przede mną znajdowało się czyste, szafirowe morze. I owszem, to nie wiele, ale właśnie tego potrzebowałam. Spokoju, który zapewniało mi to miejsce. Niestety, był zbyt piękny, żeby mógł trwać przez dłuższą chwilę.
- Dokąd się wybierasz, su**? - mocne szarpnięcie za ramiona zaowocowało moim upadkiem. Skuliłam się patrząc na bruneta, który nie spuszczał mnie choć na chwilę z oka. - Nie za dobrze ci tutaj? - chwycił za mój kark, aby odchylić moją głowę. Jego przenikliwy wzrok sprawiał, że zapominałam języka w buzi; serce biło mi szybko, nierównomiernie. - Zadałem ci pytanie. A może jesteś głucha?! - poczułam mocne uderzenie pod prawym żebrem. Zachłysnęłam się powietrzem, czując obezwładniający ból. Siadł na mnie okrakiem, umieszczając moje dłonie ponad głową. - Nie wiem, co on o tobie myśli. To siedzi tylko i wyłącznie w jego głowie. Ale jeśli przez ciebie trafimy do więzienia, nie będziesz miała życia. Bo wyjść i tak wyjdziemy, a kiedy już to się stanie twoje życie będzie znacznie gorsze od tego, jakie zgotował ci Tomlinson! Nicolas i jego świta już zaczęli nas szukać. Przeczesują każdy kąt i nie odpuszczą, dopóki nas nie zabiją - warknął i nachylił się nade mną. - Pilnuj się Elizabeth... nigdy nie wiadomo, czy obudzisz się następnego dnia - mocno szarpnął mnie za włosy. Pisnęłam z bólu, a do oczu napłynęły mi łzy. - Teraz pójdziesz do niego i powiesz, że czujesz się świetnie - po tych słowach zsunął dłoń na moją szyję i spojrzał na nią. - Dziś ci daruję... nie spiep** tego - wstał i odszedł, nie dając mi dojść do słowa. Zamknęłam oczy, oddychając szybko. Żyły na szyi pulsowały mi nieregularnie, mieszając myśli. Musiałam się pilnować, myśleć nad każdym moim słowem. Jeden wybryk groził mi śmiercią, która i tak nikogo by nie obeszła.
Kiedy ponownie otworzyłam oczy, słońce chyliło się ku zachodowi. Rumiana poświata omiatała wszystko w jej zasięgu. Wstałam odrętwiała i przetarłam oczy.
Już po chwili moje stopy stawiały kolejne kroki po skrzypiącej, drewnianej podłodze. Słyszałam czyjąś rozmowę. To pani Ceer zmieniała jego bandaże, prowadząc miły dla ucha monolog. W tym pomieszczeniu, w którym ona tak niewinnie pomagała człowiekowi o wielu twarzach, znajdowała się moja przyszłość. Prześladowca, który zadał mi tak wiele ran, był moją ostatnią deską ratunku. To, jaka będę względem niego zadecyduje, czy mam prawo bytu.
- Dobry wieczór, kochanie - jej melodyjny głos przywrócił mnie do życia. - Jeśli chcesz, możesz porozmawiać ze swoim przyjacielem - uśmiechnęła się i zeszła do kuchni. Patrzyłam przez chwilę pustym wzrokiem na stare, zniszczone drzwi. Muszę teraz być naturalna i szczęśliwa. Zupełnie, jakby nie miał nic wspólnego z człowiekiem, który mnie uprowadził i niszczy moje życie, a w najlepszym wypadku jedynie wygląd. Miałam tam wejść i zachowywać się tak, jakby on był moim najlepszym przyjacielem, a ja jego najlepszą przyjaciółką.
Drzwi zatrzeszczały złowrogo, jakby moja obecność w pokoju była całkowicie zbędna. A jednak nie mogłam się już wycofać.
- Nigdy nie przypuszczałam, że będę w lepszym położeniu, niż ty... - założyłam ręce na piersi i podeszłam do okna. Bałam się spojrzeć mu prosto w twarz. Dłuższa chwila musiała upłynąć, nim ponownie zabrałam głos. - A jednak... i wcale nie czuję się z tym dobrze. Myśl, że w każdej chwili ci psychole mogą wejść przez okno i nas zabić nie pomaga. Naprawdę rozumiem, że nic was to nie obchodzi, ale się boję... nie chcę umrzeć, nie teraz... Zbyt wiele błędów popełniłam. A chcę umrzeć wolna, niezależna od was. Nie musząca znosić kolejnych bolesnych ciosów, siniaków. Nie chcę wieść takiego życia, jakie mi stworzyliście. Chcę zobaczyć rodzinę, przyjaciół, choć z daleka - szepnęłam i odważyłam odwrócić się w jego stronę. A on? Spał. Przez cały czas, kiedy mówiłam o tym wszystkim, kiedy sprzeciwiałam się jego zasadom, on tak po prostu spał!
Podeszłam do łóżka, na którym leżał. Łza bezradności spłynęła po moim policzku. Chyba nigdy nie zacznę żyć, jak każdy przeciętny obywatel. Nie zasługuję na to.
Patrzyłam na niego, mając ochotę krzyczeć, kopać, płakać. W końcu obudził się. Zamrugał kilkakrotnie oczami, odsłaniając te idealne, błękitne tęczówki zza wachlarza rzęs.
- To ty - powiedział, jakbym była ostatnią osobą, której mógł się spodziewać.
- Tak, ja - patrzyłam prosto w jego oczy, jakby tam wypisane było wszystko, co musiałam wiedzieć. - Nie dokończyliśmy naszej rozmowy, nieprawdaż? - pokiwał głową i wskazał na miejsce obok siebie. Zacisnęłam szczękę, ale bez słowa położyłam się obok.
- Chciałaś wiedzieć, co czuję...
Zaczął, ale nie powiedział nic więcej. Leżał i patrzył w sufit, jakby tam miał wypisaną odpowiedź. Zacisnął mocno dłoń na moim ramieniu, jakby chciał mnie zatrzymać.
- Nie chcę, abyś skończyła tak, jak ona. Nie chcę, aby on cię zabił. Zasługujesz na życie. Nie mówię ci jakie, bo wiesz, że nie zwrócę ci wolności. To kosztuje, a zapłatą nie są pieniądze. Przywiązałem się do ciebie zbyt mocno i zbyt wiele problemów mi przysporzyłaś, żebym kiedykolwiek zwrócił ci wolność. Ale mogę ofiarować ci życie. I nie odbiorę ci go, kiedy nie uznam, że to właściwa pora, by ulżyć twoim cierpieniom - mówił, a ja czułam w głowie coraz większy mętlik.
- Jesteś chory! - powiedziałam ze szczerym obrzydzeniem. Miał kamienne serce i wykorzystywał je, jak najlepiej. Wiedział co zrobić, aby zrazić do siebie ludzi.
- Nie. Po prostu mi na tobie zależy. - zaśmiał się i pokręcił głową. - Obiecałem sobie i chłopakom, że cię zabiję. Jeśli tego nie zrobię, będę niesłowny. A jednak nie mówię ci kiedy zginiesz. I jeśli żadna przeciwność nie przetnie naszych dróg, przez długi czas się do nie wydarzy - wzruszył ramionami zamyślony.
- Nie jestem przedmiotem, żebyś decydował, co chcesz ze mną robić! - uniosłam głos. Przymrużył oczy, wymierzając mi siarczysty policzek. Zacisnęłam powieki, czując ogromny ból.
- Jesteś nikim. Więc nie odzywaj się, zabierając tlen - syknął, na co pokręciłam głową i usiadłam. Złapał mój nadgarstek i przyciągnął bliżej siebie. - Jesteś moja, Elizabeth. I nic, ani nikt tego nie zmieni. - wyszeptał mi na ucho, muskając jego płatek. Kręciłam głową ze łzami w oczach, jednak moje zdanie nie interesowało go. Miał rację. Byłam jego i póki żyłam musiałam się z tym godzić.
Przez resztę wieczór ani śmiał mnie puścić. Stanowczo trzymał mnie w uścisku, który uniemożliwiał mi jakąkolwiek ucieczkę. Potem zasnął, niestety mi nie było to dane.
Za oknem gwiazdy zdobiły granatową szatę nieba, cisza owijała wszystko swoją magią. Jedynym odgłosem, który towarzyszył mi podczas bezsennego stanu odrętwienia, były spokojne oddechy chłopaka. Jednak, nawet w tym momencie ucisk nie zelżał.
Nagle wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam skrzypnięcie framugi okiennej i kroki po schodach.
"To z pewnością pani Charlotte idzie położyć się spać... a wiatr wzmógł się i uderza w szyby" - próbowałam uspokoić moją wyobraźnię. Świadkiem włamań byłam jedynie na filmach i w większości przypadków kończyły się one tragicznie.
Po chwili okno zostało otwarte, a przez nie wszedł krępej budowy mężczyzna. Zapalił na pewien moment latarkę, rozglądnął się po pomieszczeniu, po czym wyszedł drzwiami. Przełknęłam głośno ślinę, pamiętając słowa Liam'a: "Nicolas i jego świta już zaczęli nas szukać. Przeczesują każdy kąt i nie odpuszczą, dopóki nas nie zabiją".
Liczyła się każda sekunda. Nie czekając na pozwolenia, zaczęłam potrząsać cicho Louis'em, próbując go obudzić.
- Co je... - zaczął zdezorientowany, ale szybko zatkałam mu usta dłonią. Wyswobodziłam się z jego uścisku, po czym zgarnęłam kołdrę. Zakryłam go nią od stóp do głów i położyłam się, aby nie było widać, że ktoś taki jak Louis Tomlinson znajduje się w pomieszczeniu. Słyszałam, jak wchodzą, rozmawiając półgłosem. Zacisnęłam oczy. Strach wprawiał moje ciało w ogłupiający paraliż.
- Jest tu... więc i Tomlinson musi być w pobliżu - czyjaś szorstka dłoń złapała moje ramię. - Nawet nie wie, że tu jesteśmy... forma mu spadła... - zaśmiał się, odcinając mi dopływ krwi do dłoni.
- Co zrobimy z dziewczyną? - spytał ktoś inny niższym, poważniejszym głosem.
- Przyda nam się... poza tym, nie o nią nam chodzi. Nick wyraźnie kazał nam znaleźć tylko jego - odpowiedział tamten i przejechał nożem po moim karku. Zacisnęłam wargi z bólu i usiłowałam opanować drżenie kończyn.
- Chodźmy. Wrócimy tu w odpowiednim momencie... za niedługo będzie świtać - szepnął ktoś, rozglądając się. Po niedługiej chwili nie było już żadnego śladu po tym, że kiedykolwiek tu byli.
Louis zdjął z siebie pościel i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Krwawisz... - powiedział, po włączeniu małej, starej lampki nocnej. Dotknął mojego karku i spojrzał mi w oczy.
- Tak, wiem - spuściłam wzrok, nie potrafiąc poradzić sobie z intensywnością jego wzroku.
- I mimo tego, jak cię traktowałem, postanowiłaś mnie ochronić kosztem własnego życia? - uniósł mój podbródek, a ja zatonęłam po raz kolejny w głębi jego spojrzenia.
- Nie jestem taka, jak ty. Już mówiłam. A twoje spojrzenie na to, jaka jestem jest błędne - szepnęłam.
- Więc odkryj przede mną człowieka, którego nie potrafię dostrzec - pokręciłam szybko głową.
- Na to już zdecydowanie za późno - łza spłynęła po moim policzku. Wytarłam ją szybko, patrząc na swoje dłonie.
- Nigdy nie jest za późno - wyszeptał i muskał co chwila moją szyję, przechodząc powoli do ust. A ja? To było zbyt przyjemne i otumaniające, abym kazała mu przestać.
Moje samopoczucie uległo wielkiej zmianie. W tym miejscu zaczęłam prowadzić życie, które utraciłam już dawno temu. Rany goiły się szybko. Nieliczne siniaki zdobiły moje ciało, a jedynym wspomnieniem po zadrapaniach były blizny. Największą i najboleśniej przyjmowaną przeze mnie była ta, które ciągnęła się wzdłuż mojej kości policzkowej. Dodatkowo szpeciła mnie, jak gdybym nie była dość odrażająca. Podobno ludzie oceniają człowieka takim samym systemem, jakim on patrzy na siebie. Być może jest to prawda. Nie wiem. Swojego zdania o mojej osobie nie zmienię.
Wstałam i mechanicznie wypiłam szklankę domowej roboty lemoniady, która dzięki swojej kwasocie, orzeźwiła mnie i pobudziła do życia. Wstałam i rozejrzałam się dookoła, by spotkać się w wszechobecną ciszą, którą psuły jedynie słabe stękania Louis'a, kiedy starsza kobieta przemywała jego rany.
Drewniana, skrzypiąca podłoga zaprowadziła mnie prosto do drzwi wejściowych, tak wiele razy już przeze mnie oglądanych. Słyszałam odgłosy rozmowy dobiegające zza drzwi. To Liam, po raz kolejny zresztą, próbował złapać kontakt ze wspólnikami. Odłożyłam szklane naczynie do zlewu i złapałam niepewna za klamkę. Czułam się tak, jakby na mojej szyi wisiała ogromna obroża, a Louis trzymał jej początek. Ucisk z żołądku, jaki ogarnął mnie w tamtym momencie był nie do zniesienia. Przez dłuższą chwilę stałam tam, bijąc się z myślami.
W końcu odetchnęłam głęboko i otworzyłam drzwi. Blask porannego słońca oślepił moje oczy, które już po chwili osłoniłam dłonią. Postąpiłam naprzód; miękki ciepły drobny piasek leżał pod moimi nogami. Uśmiechnęłam się, jak małe dziecko, które dostało wymarzony prezent. Moje z początku wolne kroki, przerodziły się w szaleńczy bieg. Przede mną znajdowało się czyste, szafirowe morze. I owszem, to nie wiele, ale właśnie tego potrzebowałam. Spokoju, który zapewniało mi to miejsce. Niestety, był zbyt piękny, żeby mógł trwać przez dłuższą chwilę.
- Dokąd się wybierasz, su**? - mocne szarpnięcie za ramiona zaowocowało moim upadkiem. Skuliłam się patrząc na bruneta, który nie spuszczał mnie choć na chwilę z oka. - Nie za dobrze ci tutaj? - chwycił za mój kark, aby odchylić moją głowę. Jego przenikliwy wzrok sprawiał, że zapominałam języka w buzi; serce biło mi szybko, nierównomiernie. - Zadałem ci pytanie. A może jesteś głucha?! - poczułam mocne uderzenie pod prawym żebrem. Zachłysnęłam się powietrzem, czując obezwładniający ból. Siadł na mnie okrakiem, umieszczając moje dłonie ponad głową. - Nie wiem, co on o tobie myśli. To siedzi tylko i wyłącznie w jego głowie. Ale jeśli przez ciebie trafimy do więzienia, nie będziesz miała życia. Bo wyjść i tak wyjdziemy, a kiedy już to się stanie twoje życie będzie znacznie gorsze od tego, jakie zgotował ci Tomlinson! Nicolas i jego świta już zaczęli nas szukać. Przeczesują każdy kąt i nie odpuszczą, dopóki nas nie zabiją - warknął i nachylił się nade mną. - Pilnuj się Elizabeth... nigdy nie wiadomo, czy obudzisz się następnego dnia - mocno szarpnął mnie za włosy. Pisnęłam z bólu, a do oczu napłynęły mi łzy. - Teraz pójdziesz do niego i powiesz, że czujesz się świetnie - po tych słowach zsunął dłoń na moją szyję i spojrzał na nią. - Dziś ci daruję... nie spiep** tego - wstał i odszedł, nie dając mi dojść do słowa. Zamknęłam oczy, oddychając szybko. Żyły na szyi pulsowały mi nieregularnie, mieszając myśli. Musiałam się pilnować, myśleć nad każdym moim słowem. Jeden wybryk groził mi śmiercią, która i tak nikogo by nie obeszła.
Kiedy ponownie otworzyłam oczy, słońce chyliło się ku zachodowi. Rumiana poświata omiatała wszystko w jej zasięgu. Wstałam odrętwiała i przetarłam oczy.
Już po chwili moje stopy stawiały kolejne kroki po skrzypiącej, drewnianej podłodze. Słyszałam czyjąś rozmowę. To pani Ceer zmieniała jego bandaże, prowadząc miły dla ucha monolog. W tym pomieszczeniu, w którym ona tak niewinnie pomagała człowiekowi o wielu twarzach, znajdowała się moja przyszłość. Prześladowca, który zadał mi tak wiele ran, był moją ostatnią deską ratunku. To, jaka będę względem niego zadecyduje, czy mam prawo bytu.
- Dobry wieczór, kochanie - jej melodyjny głos przywrócił mnie do życia. - Jeśli chcesz, możesz porozmawiać ze swoim przyjacielem - uśmiechnęła się i zeszła do kuchni. Patrzyłam przez chwilę pustym wzrokiem na stare, zniszczone drzwi. Muszę teraz być naturalna i szczęśliwa. Zupełnie, jakby nie miał nic wspólnego z człowiekiem, który mnie uprowadził i niszczy moje życie, a w najlepszym wypadku jedynie wygląd. Miałam tam wejść i zachowywać się tak, jakby on był moim najlepszym przyjacielem, a ja jego najlepszą przyjaciółką.
Drzwi zatrzeszczały złowrogo, jakby moja obecność w pokoju była całkowicie zbędna. A jednak nie mogłam się już wycofać.
- Nigdy nie przypuszczałam, że będę w lepszym położeniu, niż ty... - założyłam ręce na piersi i podeszłam do okna. Bałam się spojrzeć mu prosto w twarz. Dłuższa chwila musiała upłynąć, nim ponownie zabrałam głos. - A jednak... i wcale nie czuję się z tym dobrze. Myśl, że w każdej chwili ci psychole mogą wejść przez okno i nas zabić nie pomaga. Naprawdę rozumiem, że nic was to nie obchodzi, ale się boję... nie chcę umrzeć, nie teraz... Zbyt wiele błędów popełniłam. A chcę umrzeć wolna, niezależna od was. Nie musząca znosić kolejnych bolesnych ciosów, siniaków. Nie chcę wieść takiego życia, jakie mi stworzyliście. Chcę zobaczyć rodzinę, przyjaciół, choć z daleka - szepnęłam i odważyłam odwrócić się w jego stronę. A on? Spał. Przez cały czas, kiedy mówiłam o tym wszystkim, kiedy sprzeciwiałam się jego zasadom, on tak po prostu spał!
Podeszłam do łóżka, na którym leżał. Łza bezradności spłynęła po moim policzku. Chyba nigdy nie zacznę żyć, jak każdy przeciętny obywatel. Nie zasługuję na to.
Patrzyłam na niego, mając ochotę krzyczeć, kopać, płakać. W końcu obudził się. Zamrugał kilkakrotnie oczami, odsłaniając te idealne, błękitne tęczówki zza wachlarza rzęs.
- To ty - powiedział, jakbym była ostatnią osobą, której mógł się spodziewać.
- Tak, ja - patrzyłam prosto w jego oczy, jakby tam wypisane było wszystko, co musiałam wiedzieć. - Nie dokończyliśmy naszej rozmowy, nieprawdaż? - pokiwał głową i wskazał na miejsce obok siebie. Zacisnęłam szczękę, ale bez słowa położyłam się obok.
- Chciałaś wiedzieć, co czuję...
Zaczął, ale nie powiedział nic więcej. Leżał i patrzył w sufit, jakby tam miał wypisaną odpowiedź. Zacisnął mocno dłoń na moim ramieniu, jakby chciał mnie zatrzymać.
- Nie chcę, abyś skończyła tak, jak ona. Nie chcę, aby on cię zabił. Zasługujesz na życie. Nie mówię ci jakie, bo wiesz, że nie zwrócę ci wolności. To kosztuje, a zapłatą nie są pieniądze. Przywiązałem się do ciebie zbyt mocno i zbyt wiele problemów mi przysporzyłaś, żebym kiedykolwiek zwrócił ci wolność. Ale mogę ofiarować ci życie. I nie odbiorę ci go, kiedy nie uznam, że to właściwa pora, by ulżyć twoim cierpieniom - mówił, a ja czułam w głowie coraz większy mętlik.
- Jesteś chory! - powiedziałam ze szczerym obrzydzeniem. Miał kamienne serce i wykorzystywał je, jak najlepiej. Wiedział co zrobić, aby zrazić do siebie ludzi.
- Nie. Po prostu mi na tobie zależy. - zaśmiał się i pokręcił głową. - Obiecałem sobie i chłopakom, że cię zabiję. Jeśli tego nie zrobię, będę niesłowny. A jednak nie mówię ci kiedy zginiesz. I jeśli żadna przeciwność nie przetnie naszych dróg, przez długi czas się do nie wydarzy - wzruszył ramionami zamyślony.
- Nie jestem przedmiotem, żebyś decydował, co chcesz ze mną robić! - uniosłam głos. Przymrużył oczy, wymierzając mi siarczysty policzek. Zacisnęłam powieki, czując ogromny ból.
- Jesteś nikim. Więc nie odzywaj się, zabierając tlen - syknął, na co pokręciłam głową i usiadłam. Złapał mój nadgarstek i przyciągnął bliżej siebie. - Jesteś moja, Elizabeth. I nic, ani nikt tego nie zmieni. - wyszeptał mi na ucho, muskając jego płatek. Kręciłam głową ze łzami w oczach, jednak moje zdanie nie interesowało go. Miał rację. Byłam jego i póki żyłam musiałam się z tym godzić.
Przez resztę wieczór ani śmiał mnie puścić. Stanowczo trzymał mnie w uścisku, który uniemożliwiał mi jakąkolwiek ucieczkę. Potem zasnął, niestety mi nie było to dane.
Za oknem gwiazdy zdobiły granatową szatę nieba, cisza owijała wszystko swoją magią. Jedynym odgłosem, który towarzyszył mi podczas bezsennego stanu odrętwienia, były spokojne oddechy chłopaka. Jednak, nawet w tym momencie ucisk nie zelżał.
Nagle wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam skrzypnięcie framugi okiennej i kroki po schodach.
"To z pewnością pani Charlotte idzie położyć się spać... a wiatr wzmógł się i uderza w szyby" - próbowałam uspokoić moją wyobraźnię. Świadkiem włamań byłam jedynie na filmach i w większości przypadków kończyły się one tragicznie.
Po chwili okno zostało otwarte, a przez nie wszedł krępej budowy mężczyzna. Zapalił na pewien moment latarkę, rozglądnął się po pomieszczeniu, po czym wyszedł drzwiami. Przełknęłam głośno ślinę, pamiętając słowa Liam'a: "Nicolas i jego świta już zaczęli nas szukać. Przeczesują każdy kąt i nie odpuszczą, dopóki nas nie zabiją".
Liczyła się każda sekunda. Nie czekając na pozwolenia, zaczęłam potrząsać cicho Louis'em, próbując go obudzić.
- Co je... - zaczął zdezorientowany, ale szybko zatkałam mu usta dłonią. Wyswobodziłam się z jego uścisku, po czym zgarnęłam kołdrę. Zakryłam go nią od stóp do głów i położyłam się, aby nie było widać, że ktoś taki jak Louis Tomlinson znajduje się w pomieszczeniu. Słyszałam, jak wchodzą, rozmawiając półgłosem. Zacisnęłam oczy. Strach wprawiał moje ciało w ogłupiający paraliż.
- Jest tu... więc i Tomlinson musi być w pobliżu - czyjaś szorstka dłoń złapała moje ramię. - Nawet nie wie, że tu jesteśmy... forma mu spadła... - zaśmiał się, odcinając mi dopływ krwi do dłoni.
- Co zrobimy z dziewczyną? - spytał ktoś inny niższym, poważniejszym głosem.
- Przyda nam się... poza tym, nie o nią nam chodzi. Nick wyraźnie kazał nam znaleźć tylko jego - odpowiedział tamten i przejechał nożem po moim karku. Zacisnęłam wargi z bólu i usiłowałam opanować drżenie kończyn.
- Chodźmy. Wrócimy tu w odpowiednim momencie... za niedługo będzie świtać - szepnął ktoś, rozglądając się. Po niedługiej chwili nie było już żadnego śladu po tym, że kiedykolwiek tu byli.
Louis zdjął z siebie pościel i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Krwawisz... - powiedział, po włączeniu małej, starej lampki nocnej. Dotknął mojego karku i spojrzał mi w oczy.
- Tak, wiem - spuściłam wzrok, nie potrafiąc poradzić sobie z intensywnością jego wzroku.
- I mimo tego, jak cię traktowałem, postanowiłaś mnie ochronić kosztem własnego życia? - uniósł mój podbródek, a ja zatonęłam po raz kolejny w głębi jego spojrzenia.
- Nie jestem taka, jak ty. Już mówiłam. A twoje spojrzenie na to, jaka jestem jest błędne - szepnęłam.
- Więc odkryj przede mną człowieka, którego nie potrafię dostrzec - pokręciłam szybko głową.
- Na to już zdecydowanie za późno - łza spłynęła po moim policzku. Wytarłam ją szybko, patrząc na swoje dłonie.
- Nigdy nie jest za późno - wyszeptał i muskał co chwila moją szyję, przechodząc powoli do ust. A ja? To było zbyt przyjemne i otumaniające, abym kazała mu przestać.
"Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."
Terry Pratchett
Cóż.... to już przedostatni rozdział :) Jak ten czas szybko leci :) Jak zawsze mam cichutką nadzieję, że rozdział się Wam spodoba, bo szczerze to wiele dla mnie znaczy :)
Dziękuję za każdy pozostawiony tutaj komentarz :)
Jak mijają Wam wakacje? :D Opowiadajcie, spamujcie :)
Do napisania,
Natka99 <3